wtorek, 23 lutego 2016

Od Simona

Szedłem przez park. Nagle moją uwagę przykłuł szczeniaczek. Był strasznie chudy. Mogłem policzyć mu żebra. Kto mógłybyć tak okropny dla takiego pieska?
- Hej, co ci jest? - zapytałem. Hej! To przecierz Alaskan Malamute-pomyślałem. Postanowiłem wziąźć go do domu.
Po drodze jedna dziewczyna się na mnie popatrzyła:
- Coś ty zrobił z tym psem?
- Znalazłem go. Usiłuje mu pomóc. - powiedziałem
- Pomóc ci? - zapytała dziewczyna
- Dobra.











(Dziewczyno?)

niedziela, 21 lutego 2016

Zmiany w szeregach administracji

Dobrze widzicie. Mamy nowego administratora, do którego można śmiało podsyłać opowiadania.
Żeby było łatwiej się połapać, rozpiszę wam wszyściutko ;)
Na chwilę obecną administracja składa się z 4 osób:

Karolinacb - admin główny, założyciel, obecna niemalże 24/7 rzadko "bierze urlopy", można słać formy i opka.
UchihaSara - pomysłodawca i nadzorca projektu, obecnie zajęta, więc nie wchodzi zbyt często, można słać formy i opka.
Taiga - wspaniała pomoc w ogarnianiu wszystkiego, prawa ręka (że tak się wyrażę) głównej adminki, obecnie zajęta, więc nie wchodzi zbyt często, można słać formy i opka.
Legolas. - nowy nabytek w szeregach administracji, jak na razie obecna codziennie, słać opka, w przyszłości może też formy ;)

sobota, 20 lutego 2016

Żegnamy

Odchodzi od nas Isabelle Price.
Powód: brak czasu na pisanie.

Od Simona do Rosemary

- Nie ma za co. - oznajmiłem. Dlaczego byłem miły? Szczerze? Nie miałem pojęcia. Wstrząsnęła mną świadomość, że jakaś dziewczyna na mnie wpadła, a to, że była chyba najpiękniejszą panną jaką w życiu widziałem, było chyba przypadkiem. - Jestem Simon, a ty?
- Rosemary. - dziewczyna przestała się rumienić.
- Do tego jest skrót Rose, tak? - chciałem jak najdłużej utrzymać rozmowę.
- Tak. - powiedziała
Przyjrzałem się jej strojowi. Była przebrana na jazdę konną.
- Jeździsz na koniach?
- Owszem.
Nie wiem co we mnie wstąpiło... Patrzyłem na jej piękną twarz.
- Robisz coś dzisiaj? - zapytałem. Czemu? Również pojęcia nie miałem.


(Rosemary?)

Od Rosemary CD Simona

Ten sobotni, chłodny poranek zapowiadał się być całkiem przyjemny. Jak zwykle obudził mnie mój pies, z którym krótko po 7 wyszłam na spacer. Tym razem udało mu się nie taranować każdej osoby jaką był w stanie dostrzec. Zahaczyłam o stajnię, gdzie przywitałam się z Bakalią - izabelowatą klaczą nieprzeciętnej urody, na której ostatnimi czasy jeżdżę. Biedaczka w młodości zraniła się w nogę i pozostała u niej niewielka narośl blisko pęciny, przez co mimo wielkiego potencjału nie może skakać.Gdy wygłaskałam kobyłkę kontynuowałam spacer. Nim się obejrzałam minęło już 50 minut od kiedy wyszłam z Dymitrem z dormitorium. Korzystając z chwili, że nie było wokół zbyt dużo ludzi poćwiczyłam z nim podstawowe komendy, a na koniec nagrodziłam go zabawą. Do pokoju wróciłam parę minut po ósmej. Borzoi po zaspokojeniu głodu i pragnienia położył się w swoim legowisku. Ja również zjadłam śniadanie. Gdy wchłonęłam już dwa tosty z jednym z moich ulubionych serów, cheddarem i wypiłam kubek gorącej herbaty "Lady Grey", postanowiłam ponownie przejść się do stajni (tym razem na trening). Przebrana "na jeźdźca" opuściłam pokój i skierowałam się do celu mojej podróży. Niestety po drodze, jakimś magicznym trafem potknęłam się o "niewidzialny kamień", lub "nieistniejącą rozwiązaną sznurówkę" i wylądowałam na jakimś bogu ducha winnym blondynie, który akuratnie siedział nad książkami.
- Z bliska wyglądasz jeszcze ładniej - usłyszałam.
Zerwałam się błyskawicznie na równe nogi i cała czerwona przeprosiłam chłopaka za zaistniałą sytuację.

Simon?

Od Izayi Cd. Ophelii

- Chętnie. - westchnąłem - I już skończyłem lekcje, więc nie musisz czekać.
Ophelia uśmiechnęła się szeroko.
- Świetnie! - poprawiła torbę na ramieniu - Tylko odniosę książki do pokoju...
Skinąłem głową, chowając ręce do kieszeni.
- Przecież nigdzie się nie spieszymy... - odparłem.
Zabraliśmy nasze kurtki z szatni i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę akademika. Ophelia ponownie zatrzymała się tam przed drzwiami z numerkiem 44 i otworzyła je po czym zaczekała po drugiej stronie aż wejdę.
- Wybacz rozgardiasz. - mruknęła, zmierzając do półki po brzegi wypełnionej książkami i zaczęła odkładać zeszyty i kilka podręczników w jedyne wolne na niej miejsce.
Rozejrzałem się.
Jeśli się człowiek dobrze przyjrzał, w jej pokoju wcale nie panował "rozgardiasz". Łóżko było pościelone, a książki na półkach (jeśli nie liczyć tych, co się nie zmieściły i zakrywały komodę, biurko oraz szafkę nocną niewielkimi, równymi górkami), przy biurku stał obłożony materiałem manekin, przy którym znajdowała się duża maszyna do szycia. Był to swoisty artystyczny nieład, chociaż jednocześnie panował w nim symetryczny ład... nadzwyczajne...
Od strony biurka usłyszałem stukanie, więc ponownie spojrzałem w tamtym kierunku. Pod meblem stała klatka, a w niej z wiszącego na kratach poidełka pił szary szczur.

Op :/?

czwartek, 18 lutego 2016

Od Simona do Rosemary

Postanowiłem się pouczyć. Usiadłem na ławce i wyjąłem książki. Czytałem i czytałem. Na horyzoncie zauważyłem dziewczynę. Była przepiękna. Miała piękną twarzyczkę. Po prostu cudo! Przyglądałem się, i w pewnym momencie zauważyłem, że zmierza w moim kierunku. Chciałem udawać niezaiteresowanego ale nie udało mi się. Nie umiałem oderwać od niej oczu. Podeszła do mnie i w ostatnim nomencie potknęła się i upadła prosto na mnie.
- Z bliska wyglądasz jeszcze ładniej. - powiedziałem na powitanie.


(Rosemary?)

środa, 17 lutego 2016

Od Ophelii Cd. Izayi

Trzeba przyznać, że chłopak miał w sobie niezaprzeczalny urok... kij z tym, że dzieciaka.
- Skończyłeś już lekcje? - zapytałam znienacka, a Izaya rzucił mi krótkie spojrzenie i z uśmieszkiem odwrócił wzrok.
Wzruszyłam ramionami.
- Mam zamiar wybrać się dziś na miasto, ale skoro stwierdziłeś że się fochniesz, to nie będę na ciebie czekać. Nara.
Izaya drgnął i posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie.
- Grasz nieczysto. - mruknął, nadal idąc obok mnie. Posłałam mu słodki uśmiech.
- Teraz wiesz jak to jest. To jak? Chcesz się przejść zanim wrócisz do domu?


Izaya :v? Czy ja cię podrywam, czy to tylko takie wrażenie :v?

Od Izayi Cd. Ophelii

Uśmiechnąłem się pod nosem, wyrównując krok z szybkim marszem dziewczyny.
- A co jak naprawdę nie wiem..?
- To się nie dowiesz. - burknęła, a ja powstrzymałem chichot.
- Dlaczego mi to robisz? - jęknąłem - Umrę z ciekawości!
Prychnęła.
- Próbuj dalej.
- Pretty please?
- Nie.
- Oj poooowieeeedz...
- Nie.
- Opuś zlituj się nad nieświadomym.
Westchnęła.
- Muu.
Odwróciła się do mnie gwałtownie.
- Bo jesteś przystojny, natręcie! - warknęła, na co się wyszczerzyłem.
- Widzisz..? To nie było takie trudne.
Wydęła policzki i odwróciła się na pięcie.
- A weź się odwal.
- Nope. - dogoniłem ją ze śmiechem i puściłem jej oczko - Nie byłby ze mnie prawdziwy prześladowca, gdybym ci dał spokój.
Założyła ręce na piersi, patrząc przed siebie. Westchnąłem.
- A tak na serio... czujesz się już lepiej..?
Odczekałem chwilę, ale nie odpowiedziała.
- Halo? Zadałem ci pytanie... - machnąłem dłonią przed jej oczami.
- Op?
Cisza.
- Czy ty mnie ignorujesz?
Westchnąłem z irytacją i wydąłem usta w dziubek, na co Ophelia uśmiechnęła się lekko.


Op? Weny brak było...

wtorek, 16 lutego 2016

Od Ophelii Cd. Izayi


Mój pierwszy dzień w szkole po tygodniu wymuszonych wakacji właśnie dobiegał końca. Nauczyciele z jednej strony kompletnie nie zwrócili uwagi na mój powrót, ale z drugiej nie byłam ani pytana, ani nie przyczepiali się do mnie tak jak zwykle do innych, co zresztą nie było niezwykłe, gdyż nie była to moja pierwsza nieobecność. Oczywiście chociaż mnie kompletnie zwisało czy traktują mnie ulgowo czy normalnie, niektórych bardzo burzyła ta prawidłowość. Dokładniej królową zdzir, Chloe.
Zwykle udawało mi się ją wyminąć, idąc inną odnogą korytarza, jednak tym razem najwyraźniej w końcu przejrzała mój typowy pokojowy ruch i czekała za zakrętem korytarza.
- Patrzcie tylko, księżniczka wróciła do szkoły!
- Ciebie również miło widzieć, Chloe. Jak tam twój skład? Nadal nie są w stanie cię podnieść? - odpowiedziałam ze znudzeniem, wodząc wzrokiem po korytarzu.
- Oh, chyba mylisz mnie z kimś innym kochana... - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Oczywiście. Wybacz, trochę się spieszę, może pogadamy przy kawie?
- Czy ty mnie próbujesz zbyć? - jeeeej, jak ja nie lubiłam zniżać sie do jej poziomu.
- To aż tak łatwo zauważyć..? - wywróciłam oczami, po czym rozłożyłam ramiona - Najzwyczajniej w świecie nie mam humoru na użeranie się z sukami.
- Co ty- Xavier! - nagle jej oblicze się rozjaśniło, gdy (najwyraźniej gdzieś za mną) pojawił się mój kuzyn.
Sarknęłam i z rękami w kieszeni ominęłam królową zdzir, która o dziwo tego nie zauważyła. Kiedy tak szłam, mój wzrok spotkał znane mi... czerwone? nie, brązowe oczy.
- Widzę że ponownie jesteś w skowronkach. - Izaya posłał mi prowokujący uśmieszek, a ja wywróciłam oczami.
- Jasne. Zapomniałam coś ci pokazać, że mnie zaczepiasz?
Chłopak zaśmiał się dźwięcznie.
- Nie, nie... ja cię najzwyczajniej w świecie prześladuję.
Odwróciłam się żeby posłać mu wątpiące spojrzenie i w tym momencie zauważyłam że szkolna harpia się we mnie wpatruje z emocją, jakiej nie widziałam u niej odkąd jej poprzedniczka skończyła akademię. Co wpadło do tej jej ślicznej pustej główki..?
Ponownie przesunęłam wzrok na Izayę, który uniósł brwi. Chyba już wiedziałam o co chodziło Chloe.
Wzruszyłam ramionami.
- Królowa zołz jest o ciebie zazdrosna. - odparłam.
- Czemóż to? - posłał mi prowokujący uśmieszek.
Odpowiedziałam wyzutym z emocji spojrzeniem. Jeszcze czego. Nie powiem mu że jest przystojny, bo potem będzie się ze mnie nabijał bez końca.
- Nie udawaj, że nie wiesz. - warknęłam zamiast tego i ruszyłam przed siebie.


Izaya :v? Moja błyskotliwość gdzieś zaginęła... I co tak długo, dziadygo jedna -,-?

Od Izayi Cd. Xaviera/Ophelii

Podniosłem się z podłogi.
- Skąd ta nagła zmiana? - zapytałem, kodując sobie w pamięci tę informację.
Xavier wyprostował mankiet swojej koszuli.
- Ophelia jest zbyt uparta, żeby przyznać się że jest chora, a dobrze by było gdyby wiedział o tym ktoś inny niż ja, pielęgniarka czy dyrektorka. - odpowiedział prosto - To na wypadek, jakby coś się miało stać, a mnie nie byłoby w pobliżu.
- Skąd ta pewność, że ja będę? - spytałem, a przewodniczący rozłożył ręce na boki.
- "Better safe than sorry."
Uśmiechnąłem się półgębkiem.
- Co racja, to racja. - i schowałem ręce do kieszeni - Na razie.
Xavier skinął głową na pożegnanie i ruszył w dół korytarza. Ja natomiast ruszyłem do domu, wcześniej sprawdziwszy godzinę na komórce.
[5.56]
Kiedy wszedłem do domu, od razu usłyszałem pisk postaci z kreskówek. Westchnąłem, wieszając płaszcz na wieszaku i zdjąłem buty.
- Zrobiłyście lekcje? - zapytałem, wchodząc do salonu, a obie bliźniaczki podskoczyły z piskiem.
- Iza-nii! Gdzie się podziewałeś?! - Mairu zeskoczyła z kanapy i mocno objęła mnie w pasie.
- Pierwszy dzień w szkole wyższej zawsze trwa dłużej niż gdzie indziej... co z tymi lekcjami?
Mairu wydęła usta w dziubek.
- Nie ma z tobą zabawy, Iza-nii!
- Nie ma. - zawtórowała Kururi.
Posłałem im wiedzący uśmiech.
- Jak skończycie, powiedźcie co chcecie na kolację.
Mairu wykrzywiła się w odpowiedzi.
- Iza-nii!
Machnąłem dłonią, poganiając je.
- No już, już.
Kururi z westchnieniem pociągnęła swoją zbuntowaną, nadpobudliwą bliźniaczkę i obie zniknęły na piętrze.


Kolejne półtora tygodnia minęło mi wolno i nieciekawie, oczywiście jeśli nie liczyć kilku zabawnych sytuacji, jakie zaobserwowałem w szkole i czytania książek, które wcisnęła mi Ophelia. Trzeba przyznać, że miała dziewczyna nosa.
Właściwie odkąd odprowadziłem ja do jej pokoju, nie spotkałem jej w akademii. Po krótkiej rozmowie z jej kuzynem wywnioskowałem, że pewnie namówił ją do nie chodzenia do szkoły przez jakiś czas. W końcu zdawał się być dość autorytarną osobą...
Szedłem tak korytarzem, rozmyślając o tym wszystkim, kiedy moją uwagę przyciągnął podniesiony głos, jak mniemam, kapitan drużyny cheerleaderek.


Op? Przepraszam że tak długo ;-;

sobota, 13 lutego 2016

Żegnamy...

Artem Sorrow i Ren Cauther odchodzą z bloga.
Powód..? Brak czasu na pisanie. Istnieje jednak możliwość że wrócą, więc nie pogrążajmy się w rozpaczy ;)

Z blogu została również usunięta Myra Kyber z powodu usunięcia konta przez sterującą.


wtorek, 9 lutego 2016

Od Rosemary

Ostatnia lekcja dłużyła mi się tego dnia jak nigdy wcześniej. Z wyczekiwaniem śledziłam wzrokiem smętnie przemieszczającą się po tarczy zegara wskazówkę. 5 minut i 23 sekundy… 22… 21… 20… Oderwałam się na chwilę od urządzenia, aby zapisać podyktowane przez profesora Odella zadanie domowe. Moim zdaniem nie należało do trudniejszych, jednak dramatyczny jęk klasy uświadomił mi, że mam nieco odmienne zdanie. No tak, ja mogłabym zdawać już francuski na poziomie B2, jednak większość klasy, żeby nie powiedzieć, że wszyscy przerabiali dopiero A2. To nie tak, że jestem niesamowicie zdolna, bo nie jestem, ale wystarczy mieć prywatne lekcje z Madame Bridott. Ona skutecznie mobilizuje uczniów do nauki. Nagle zadzwonił dzwonek. Rozradowana tym faktem poderwałam się z miejsca, czym nieco zdenerwowałam profesora od francuskiego.
- Panno Stark – zwrócił się do mnie oschłym tonem – lekcję kończę ja. Nie dzwonek.
Nieco skrępowana naganą nauczyciela usiadłam na krześle i wbiłam wzrok w niezmiernie interesującą ławkę, aby za wszelką cenę uniknąć wzroku profesora i reszty uczniów. Czułam na sobie ich spojrzenia. Nie należałam do klasowych odludków, czy popychadeł, ale nie cieszyłam się również popularnością i mogę bez wahania stwierdzić, że niektórzy w klasie mnie wręcz nie lubili. Profesor Odell skończył lekcję i odniosłam wrażenie, że patrzył na mnie, gdy mówił, że możemy się spakować i wyjść. Gdy wszystkie książki, zeszyt i inne przybory szkolne wylądowały w mojej torbie powoli wstałam z krzesła i jako ostatnia skierowałam się do wyjścia z klasy. Gdy przekroczyłam próg pomieszczenia ruszyłam biegiem w kierunku mojego dormitorium. Zdyszana wparowała z hukiem do pokoju. Dymitry, który aktualnie ucinał sobie popołudniową drzemkę zerwał się nagle i szczeknął cicho zaskoczony. Uspokoiłam psa i podbiegłam do szafy, z której wyjęłam swój standardowy strój do jazdy konnej (czarne bryczesy, równie czarny polar, długie skarpety, sztyblety i czapsy), który zaczęłam w pośpiechu zakładać. Następnie założyłam mojemu borzojowi obrożę i przypięłam smycz. Razem z psiskiem wybiegłam z pokoju. Kask, bat i rękawiczki zostawiłam w stajni, żeby nie musieć taszczyć całego tego sprzętu przez całą Akademię. Postanowiłam dobiec do stajni truchtem. Z moją kondycją nie było najgorzej, więc nie było to dla mnie większym wyzwaniem. Gdy byłam już jakieś 150 metrów od stajni przyspieszyłam nieco, co jak później się okazało nie należało do najmądrzejszych pomysłów. Chart rosyjski biegnący u mego boku niezmiernie uradował się wizją szaleńczego biegu. Gdy zorientowałam się co się dzieje było za późno. Smycz na której końcu był Dymitry wyrwała mi się z ręki, zaś pies poleciał dalej na nieszczęście taranując jakiegoś jegomościa. Przerażona podbiegłam do ofiary „ataku”.
- Niezmiernie cię przepraszam – słowa ledwo co wydobywały się z mojego, ściśniętego strachem, gardła – Czy nic ci się nie stało? Naprawdę bardzo mi wstyd.
Mój pies nie wiadomo czemu skakał rozradowany wokół potrąconego przez siebie chłopaka i szczekał wesoło. Ten zaś, nieco zdziwiony zaistniałą sytuacją patrzył to na charta, to na mnie.

Ktoś?

niedziela, 7 lutego 2016

Od Ophelii Cd. Izayi

Szłam szybko z założonymi na piersi ramionami, przyciskając do serca książkę.  Na policzkach i uszach czułam gorąco, będące skutkiem upadku - zawstydzenie i strach mogły stworzyć naprawdę nieprzyjemną mieszankę. Do tego znowu zaczęło mnie boleć serce. Xavier chyba miał rację, że powinnam dzisiaj była zostać w akademiku i nie wyściubiać nosa z pokoju.
Odetchnęłam głęboko i uniosłam głowę, po to tylko by odskoczyć z piskiem. Aż mnie zamroczyło.
- Jak ty..?
- Chwiejesz się na nogach. - Izaya powiedział ostro, a ja uśmiechnęłam się lekko. Jakbym słyszała Xaviera.
- Zwykłe zmęczenie. - machnęłam ręką i odetchnęłam jeszcze raz, próbując pozbyć się uścisku w piersi.
Chłopak zmrużył oczy, ale nic nie powiedział i ruszył razem ze mną. Chociaż tym razem trzymał się znacznie bliżej mnie niż kiedy szliśmy w drugą stronę. Stwierdzając, że to nic takiego ścisnęłam mocno latarkę, powtarzając sobie w myślach, że za chwilę wyląduję w łóżku i odpocznę jak należy.

Izaya? Masz :v

Pożegnania...

Czas oficjalnie pożegnać kilku członków naszego bloga. Przy imionach napisany zostanie powód, dla którego osoba ta opuszcza bloga:

Alana Benvood (brak pomysłów)
Alexy Ravenwood (właściciel za długo nie pisał opowiadań)
Felix Pulsar (brak pomysłów)
Michael Masterton (brak pomysłów)

Może jeszcze kiedyś do nas wrócą...
Żegnamy

Od Myry do Rena

Parę dni później, jedna z nauczycielek, chyba Maryenne Stewart poprosiła jednego z uczniów, by mnie oprowadził po szkole, bo nie wszystko jeszcze załapałam. Ku mojemu zdziwieniu, a potem wręcz rozczarowaniu wybrała chłopaka o imieniu Ren. Z tego co zauważyłam, nie był zbyt miły. Wiem, że ja do najmilszych też nie należę, ale gardzę wulgaryzmami i chamskim pozerstwem. Ren Cauther, Kanadyjczyk z urodzenia, lubi literaturę typu horrory i jeździ na motorze. No, no, Myra, nie wychodzisz z wprawy- pomyślałam i poszłam w kierunku chłopaka. Był dosyć przystojny, miał ciemne włosy, ułożone...no nieułożone i fioletowe oczy. Powiedziałam w jego kierunku:
-Nauczycielka poprosiła, byś łaskawie pokazał mi szkołę.
-Jasne- prychnął cicho i ruszył korytarzem. Bardzo szybko chodził i musiałam prawie za nim biec. Chodziliśmy po szkole dobre 40 minut, kiedy się wreszcie odezwał:
-Jak się nazywasz?
-Ładnie- odparłam, nie chcąc zdradzać mu swojego imienia.
Chodziliśmy jeszcze chwile, po czym Ren się zatrzymał.

Ren?

Od Myry do Felixa

Moi rodzice powariowali. Nawet ojciec, któremu zawsze we wszystkim ufałam. Wysłali mnie do nowej szkoły. Rozumiem, że moje aspołeczne usposobienie nie podoba się matce, która jest wręcz za towarzyska, ale jak można wysłać mnie do Irlandii?! Wieczorem się spakowałam, a nad ranem obudziła mnie Catie, moja młodsza siostra. Usiadła na brzegu łóżka i wyszeptała:
-Mya, kto będzie czytał mi bajki?
-Masz już 10 lat, poradzisz sobie- odpowiedziałam i wstałam, by się ubrać. Choć mój tata był przeciwny, do walizki wcisnęłam pistolet, środki ostrożności. Ubrana, nakarmiona i ubezpieczona wyszłam z domu, by John, nasz lokaj zawiózł mnie na miejsce. Irlandia. Nienawidzę Irlandii. W drodze, John mnie zagadał:
-A więc, panienko Kyber, kto teraz będzie trzymał w ryzach Lucasa?
-Nie wiem, Johnie- odparłam i zaczęliśmy się śmiać. Żegnaj Anglio, witaj Irlandio.
Na miejsce zajechaliśmy około 10. Następnego dnia. John nadkładał drogi. Wzięłam od niego walizkę, może jednak dwie i poszłam ku drzwiom od Akademii. Nie zapukałam, a jedynie popchnęłam duże drzwi. Udałam się do sekretariatu, by zasięgnąć jakichkolwiek informacji. Kiedy wychodziłam, wpadłam na jakiegoś chłopaka. Był to przystojny chłopak o ciemnych włosach.
-Jejku, przepraszam- zaczęłam, ale mi przerwał.

Felix?

piątek, 5 lutego 2016

Od Isabelle cd. Nathan'a

Pogłaskałam gniadego wałacha o imieniu Zorba i zdecydowanym ruchem wsunęłam wędzidło do jego pyska. Koń automatycznie poddarł głowę do góry, a ja nie zważając na to złapałam go za pysk i wsunęłam nagółwek za uszy konia. Dzisiaj miałam moją szóstą jazdę, tym razem była ona wraz z członkami klubu jeździeckiego, trzecia moja taka. Nie zmeniało się na niej dużo, poza tym, że byłam z osobami, które mogą znać mnie ze szkoły. Przez te kilka jazd zdążyłam przetestować trzy konie, z czego Zorba jest tym zdecydowanie najtrudniejszym i najlepszym. Wcześniej jeździłam jeszcze na Delicji i Mario. Zorba to piękny, gniady wałach, który zawsze wygląda jakby miał w sobie coś z araba. Widać to szczególnie w jego pięknym, miłym dla oka galopie lub kłusie. Po dopięciu wszystkich pasków, które należy dopiąć, założyłam mu czarne ochraniacze. Koń wzdrygnął się gdy jego sąsiad Heaven kopnął w boks.
-Ogar, głupi!- powiedziałam patrząc oskarżycielsko na siwego Heaven’a.
Wałaszek popatrzył na mnie niewinnym wzrokiem i powrócił do jedzenia siana. Uśmiechnęłam się po czym nałożyłam na grzbiet Zorby czerwony czaprak z czarną lamówką, następnie czarną podkładkę i na końcu siodło. Poprawiłam je nieco, przesuwając wszystko do przodu i dopięłam popręg, starając się jednocześnie uspokić konia, który machał głową w górę i w dół. Gdy włożyłam kask i rękawiczki poszłam z koniem na halę. Koń szedł, niczym arab na wystawie. Wręcz podskakiwał w miejscu, co sprawiło, że zaśmiałam się nieco, ale mimo to przyproawdziałm go do porządku. Po krzyknięciu -jak się okazałao- niepotzebnego „uwaga” weszłam na halę. Byłam zupełnie sama, mimo, że przyszłam o pięć minut za późno. Podprowadziłam konia pod bandę i podciągnęłam popręg, podczas gdy wierzchowiec wściekle kłapnął zębami. Przewróciwszy oczami, opuściłam z obu stron strzemiona. Nagle drzwi do hali otworzyły się, bez żadnej zapowiedzi. Zorba wzdrygnął się gwałtownie i odskoczył, prawie wyrywając mi rękę. Zabójczym wzrokiem popatrzyłam się na jasnowłosą dziewczynę, próbując uspokoić przestraszonego konia. Po kilku minutach udało mi się to i wsiadłam na wałacha pospiesznie, aby jak najszybciej mieć nad nim więcej kontroli. Od razu ruszyłam koniem żwawo do przodu, jednak na luźnych wodzach. Od początku, koń aktywnie pracował całym ciałem, słuchając mojego najmniejszego skinięcia. W czasie mojego stępowania zaczęli zbiegać się członkowie klubu jeździeckiego. Bylimśmy podzieleni na dwie grupy, ponieważ wszyscy nie zmieścilibyśmy się w jednej, małej hali. Do mnie doszła Jesscica i Artem. Nikt się do siebie nie odzwał, nie mieliśmy po co. Natomiast dziewczyna, która spłoszyła mi konia, nie radziła sobie nawet z podciągnięciem popręgu u biednego kuca. Patrzyłam na to z pogardą. Chłopaczyna, wyczuwając moje chwilowe roztargnienie podskoczył lekko, natomiast ja automatycznie pogłębiłam dosiad i usiłowałam wyjechać go dołem. Poskutkowało to dwoma brykami, ale potem było już dobrze. Misją tych treningów ogólnie rzecz biorąc było zintegrowanie się członków tego oto klubu, aczkolwiek nie zawsze się to udawało. Ja tak naprawdę ze wszystkimi rozmawiałam, ale baaardzo po trochu. Dziwne, że znam ich imiona. Po kilku minutach, dociągnęłam popręg i zadziałałam łydkami, aby Zorda ruszył kłusem. Ten jednak, usiłował bryknąć i wystrzelić na przód, jednakże skutecznie zahamowałam go dosiadem. Ten koń jest bardzo delikatny w pysku, nie można go za nic za niego ciągnąć, bo to nie może dobrze się skończyć. Kłus Zorby był płynny i miły, zarówno pewnie dla oka, jak i dla mojego dosiadu. Szedł on z ładnie „podwiniętą” głową, ale oczywiście nie osiągnęłam tego siłą, aczkolwiek miękką, elastyczną ręką i odpowiednio głębokim dosiadem. Po kilku przejściach do stępa, stój postanowiłam, że czas na galop. Cofnęłam minimalnie zewnętrzną łydkę, oddałam leciutko wodze, a koń ładnie i płynnie zagalopował. Pracowałam biodrami, w takt chodów gniadego wałacha i wtedy gdy było to potrzebne pracowałam lekko dłonią, aby koń zaczął ładnie żuć wędzidło. Po kilku figurach ujeżdżeniowych, przeszłam do kłusa i do stępa. Gniady koniecznie chciał jeszcze sobie polatać, wyrwał więc do przodu, ale ja uspokoiłam go pospiesznie, aby nie wjechać w kasztankę Artema. Po chwili luźnego kłusa, stwietrdziłam,że na dzisiaj to koniec, szczególnie, że wczoraj z informacji instruktorki koń miał niemiłe zderzenie z ziemią i lepiej będzie jak zrobię mu tylko delikatny trening na podstwie „stęp-kłus-stęp-kłus-galop-stęp-kłus-stęp”. Po dziesięciu minutach, zeszłam z konia, a trenig reszty tak naprawdę dopiero się rozkręcał. Wyszłam z hali i zaprowadziłam konia do boksu. Na początku zdjęłam siodło, potem ochraniacze, a na końcu ogłowie. Zorba trącił mnie lekko pyskiem, domagając się smakołyków.
-No dobrze, kuniu.
Dałam mu kawałek jabłka, po czym zaniosłam sprzęt do siodlarni. Gdy zmierzałam w stronę boksu Princess, instruktorka zatrzymała mnie.
-I jak? Dobrze chodził?- zapytała.
Trenerka ta była chybą osobą z, którą najbardziej się dogaduję. Czułam się przy niej, stosunkowo swobodnie, może nie stuprocentowo, ale byłam w stanie nieco się rozluźnić.
-Nieźle. Na początku trochę go roznosiło, ale tragedii nie było.- odparłam z lekkim uśmiechem.
Pani Marry kiwnęła głową z uśmiechem po czym udała się w jej tylko znanym kierunku. Podeszłam jak codziennie do boksu Karej i cały „rytułał” się powtórzył, czyli: przychodzę, ona się denerwuję, zaczynam gadać, ona jeszcze bardziej się stresuje, po czym jak odchodzę, nie chcąc jej stresować. Zauważyłam nagle, że przygląda mi się pani Marry. Wzdrygnęłam się nie spodziewając jej się teraz i tu. Wstałam ze snopka siana i czekałam, aż instruktorka coś powie.
-Chcesz z nią pracować?- zapytała.
Prawie otworzyłam usta ze zdziwienia. Co za pytanie! Oczywiście. Sama chciałam się o to zapytać, ale wiadomo jak to ja, nigdy by nie doszło to do skutku. Szczęśliwym trafem pani Marry przechodziła gdy akurat poświecałam czas Karej.
-Tak!- odparłam entuzjastycznie.
-Okej. Od teraz będziesz tak jakby ją „dzierżawić”, ok? Rób z nią co chcesz, ten koń to szatan.- zaśmiała się.
-Ona potrzebuje zrozumienia…- mruknęłam.
Trenerka westchnęła z uśmiechem i oddaliła się ode mnie, w stronę hali. W środku było mi przyjemnie ciepło, to jest można powiedzieć… spłenienie moich marzeń. Zawsze chciałam mieć konia. Teraz może nie będę jej mieć, ale będę się nią opiekować, albo raczej… oswajać? Nie wiem czy to odpowiednie słowo, teoretycznie rzecz biorąc. Rzuciłam ostatnie czułe spojrzenie czarnej kobyłce i ruszyłam do wyjścia. Pogoda była niezbyt przyjemna, pomimo tego, że nie padało to na niebie nie było widać, ani kawałeczka słońca. Było zimno, praktycznie mroźno, a pomimo to w stajni jak zawsze był duży ruch. Szybkim krokiem dotarłam do pokoju i od razu, na dzień dobry rzuciłam się pod ciepły kocyk, aby odprężyć się przez chwilę. Następnie miałam zamiar pójśc do biblioteki, ponieważ książki, które zamówiłam jeszcze nie doszły. Ubolewałam nad tym, ja jestem typowym molem książkowym, który miesiąc bez lektury nie przeżyje. Opatuliłam się w koc i włączyłam telewizor. Przeskakiwałam pomiędzy kanałami z coraz bardziej znudzoną miną. Nie leciało nic ambitnego, w końcu zatrzymałam na jakimś serialu, który raz czy dwa razy oglądałam, jeżeli można to tak określić. Wiedziałam, że za chwilę cały koc będzie pachniał koniem, ale co tam. Nie przesiaduje tu nikt inny, a mi ten zapach nie przeszkadza, wręcz przeciwnie lubię go. Rozciągnęłam się z mruknięciem, niczym kot po wstaniu. Po piętnastu minutach słodkiego lenistwa wzięłam krótki, odświeżający prysznic i przebrałam się w białą bluzkę z głową karego konia i czarne jeansy. Po tym założyłam glany, kurtkę, czapkę i szalik, po czym wyszłam z pokoju, zamknąwszy go potem. Zauważyłam, że na korytarzu jest dwóch chłopaków, jeden starszy, drugi młodszy. Wbiłam więc wzrok w ziemię i jak najszybszym krokiem udałam się w stronę wyjścia. Nie udało mi dojść do niego normalnie, najnormalniej w świecie. Oczywiście, że nie. Bo jakiś cholerny pokraka musiał mnie przewrócić, to takie naturalne w moim przypadku. Czarnowłosy chłopak, zapewne kolega/przyjaciel/brat tego co mnie wywrócił wyciągnął do mnie rękę chcąc mi pomóc. Nie muszę chyba mówić jak zareagowałam, bo poderwałam się gwałtownie zupełnie ignorując, a teoretycznie rzecz biorąc przestraszając się możliwości dotyku z innym osobnikiem. Chciałam już iść, jednak stanęłam w miejscu patrząc na obu nastolatków spode łba.
-Wszystko w porządku?- zapytał jeden z nich, ten, który nie leżał.
Fuknęłam drwiąco i cofnęłam o krok.
- A mi to już nie pomożesz, jasne. Zapamiętam to sobie.- zaśmiał się chłopak, który wstawał z ziemi.
Podszedł on bliżej nas i zwrócił się do mnie. Moje spojrzenie było iście nienawistne, ale nie wiem czy oni tego nie zauważyli, czy to zignorowali. Ten, leżący wcześniej na ziemi posłał mi lekki uśmiech.
-Jestem Alexy, a to mój braciszek Nati-chan. Będzie się z tobą uczył, cieszysz się, prawda?- odparł czochrając swojemu bratu włosy.
Najchętniej bym zaprzeczyła, ale nie wiem jaka byłaby reakcja, więc po prostu ruszyłam przed siebie, nie zważając na to, że poczułam ich wzroki na sobie. Szłam równym, żwawym krokiem i już po chwili znalazłam się na zewnątrz. Chmury były prawie gradowe, każdy mógł domyślić się, że lada chwila rozpocznie się prawdziwa burza śnieżna. Gdy weszłam do biblioteki zdjęłam kurtę, czapkę i szalik. Ziewnęłam znacząco, jednakże to tylko, dlatego, iż nie wyspałam się dzisiaj w ogóle. Najwyraźniej, nie powinnam czytać książek do trzeciej w nocy… Dołujące. Od razu skierowałam swe kroki w stronę półek z książakami z gatunku thriller. Kręciłam się pomiędzy regałami, nie mogąc wybrać nic co zainteresesowało by mnie. Większość z książek, które tu były czytałam. Był to mój ulubiony gatunek książek. Wiedziałam jednak, że muszę poczytać również jakieś inne, w końcu- nie dajmy się zwariować. Przeszłam, więc do regału, gdzie były książki z gatunku melodramat. Niekoniecznie mnie to ruszało, ale ryzyk-fizyk. Zauważyłam intersującą mnie książkę, jednak za Chiny nie mogłam ją dosięgnąć. Mocowałam się i mocowałam, ale nic z tego. Brakowało mi trzech centymetrów! Nagle z jednej strony przyszedł do mnie jakiś chłopak. Miałam zmiar uciec, ale momentalnie zamarłam. Dopiero poznałam w nim czerwonookiego chłopaka, który był bratem tego, który mnie przewrócił. Uśmiechnął się on do mnie, po czym gestem dłoni kazał przesunąć. Wykonałam polecenie bez słowa. Chłopak sięgnął po książkę i podał mi ją.

Nathan? Wiem, przepraszam długooo…

środa, 3 lutego 2016

Od Simona do Vivian

- Tak sobie pogrywasz? - zapytałem i zacisnąłem pięści.
- Eeeee... Nie bij mnie. - powiedziała. Naprawdę myślała, że to kupie? Nie zamierzałem tak łatwo odpuścić.
- Jak na taką małą, dużo masz siły. Ale ja mam jej więcej. - powiedziałem i podszedłem do niej. Cofała się krok po kroku. Tak szybko mi nie uciekniesz! Przycisnąłem ją do ściany i już moja pięść powędrowała do jej twarzy... Odsunąłem się na krok zawstydzony. Przecież nie bije się dziewczyn. Tata wpajał mi tą zasadę od dziecka. Wyciągnąłem ręke i oznajmiłem:
- Przepraszam... Jestem Simon Castel, a ty?
Dziewczyna zdezorientowana moją nagłą przemianą milczała. Mogłem to przewidzieć. Odwróciłem się i już miałem iść gdy nagle położyła mi ręke na ramieniu i powiedziała:
- Ja Vivian. Miło mi.
- Mi również. - powiedziałem z ulgą.





(Vivian?)

Od Vivian CD Simona

Wszystkie formalności załatwione, pokój w dormitorium przygotowany. Po skończeniu rozpakowywania rzeczy postanowiłam się przewietrzyć. Uzbrojona w mapę wyszłam przed budynek szkoły i zwiedzałam okolicę. Masa uczniów idących na zajęcia. Nikogo nie znałam, ale i tak trzeba było się do tego przyzwyczaić i się z kimś zaprzyjaźnić. Szłam tak rozmyślając nad tym "nowym życiem" aż o mało co nie wpadłam na słup. Jak zwykle rozkojarzona. Usiadłam na pobliskiej ławce i przyglądałam się nowemu otoczeniu. Zauważyłam chłopaka z torbami i walizkami. Pewnie nowy uczeń, który przyjechał się tu uczyć. Można było się zorientować po ilości rzeczy jakich wziął. Sporo ich było, więc postanowiłam mu pomóc. Wstałam i ruszyłam w kierunku ucznia.
- Cześć - przywitałam się. - Pomóc ci z tym?
- Takie małe coś ma mi pomagać? Eh. Sorry ale nie. - powiedział sarkastycznie, po czym wrócił do swojego zajęcia.
Wkurzyłam się jak zwykle, gdy mnie ktoś w ten sposób obrazi. "Odruchowo" kopnęłam go od tyłu w nogę z całej siły. Po woli odwrócił do mnie głowę. Widać było jego chęć mordu w oczach. Zaśmiałam się pod nosem i już miałam pójść w stronę dormitorium.

Simon?

wtorek, 2 lutego 2016

Od Simona

Mimowolnie otworzyłem zaspanie powieki. Czemu? Mogłem przecież spać. Wstałem i się ubrałem. Zszedłem do kuchni i zastałem mamę.
- Witaj synu. - powiedziała na powitanie
Kiwnąłem głową tym samym jej odpowiadając. Szybko zjadłem posiłek, pożegnałem się z rodzicami i wyszedłem z domu.

Nie chciało mi się jechać do Akademii, ale jednak tam jechałem. Nie wiedziałem czemu. Wjechałem na autostradę i słuchałem Avicii. Przełączyłem na Heavy Metal i puściłem na maxa. Za kierownicą zachciało mi się spać. Nie zasnąłem jednak i zjechałem do McDonald. Zamówiłem Big Maca i wyszedłem. Szybko zjadłem i ruszyłem na autostradę.


Wysiadłem z auta. Z bagażami zmierzałem do budynku i zauważłem dziewczynę:
- Cześć. - oznajmiła na powitanie.







(Dziewczyno?)

Od Izayi Cd. Ophelii

- Powinniśmy już iść. - mruknąłem, uważnie obserwując schodzącą z drabiny Ophelię w obawie że naprawdę spadnie. To niesamowite jak taka inteligentna osoba może jednocześnie być tak głupia, kiedy w grę wchodzi jej własne bezpieczeństwo...
- Rzeczywiście jest dość późno. - westchnęła, będąc nadal w połowie drogi na dół - A chciałam dzisiaj dłużej pospać...
- Właściwie to dlaczego? - zapytałem, podpierając kupkę książek na biodrze.
- Dlaczego co?
- Dlaczego chciałaś dzisiaj iść wcześniej spać.
- A... to dlatego że byłam chora, do tego nie spałam zbyt dobrze zeszłej nocy... Jestem trochę zbyt zmęczona jak na zwykły dzień w-! - złapałem ją zanim wylądowała na podłodze.
- Właśnie widzę. - kiedy posłałem jej wiedzący uśmiech, wywróciła oczami i stanęła o własnych siłach.
- Chodźmy już. - mruknęła, ruszając w stronę, z której przyszliśmy.

Op?

Theme by Bełt