wtorek, 27 lutego 2018

Od Sun CD Michaela

- Jakoś to tak mi brzmi...hm, wschodnio. Koreanka?
- Chinka.
- Huh, no to daleko masz do mnie, Niemcy pozdrawiają. Ogółem, wcześniej cię nie widziałem, nowa? - pokiwałam głową.
- Ta, dopiero od niedawna tu jestem, ale zaczęłam z chorobą więc kilka dni jednak nie jestem - uśmiechnęłam się szerzej.
- A ty? Wydajesz mi się bardziej miejscowy - zerknęłam na psy, które grzecznie siedziały.
- Trochę dłużej już tu przebywam, więc możliwe. Która klasa?
- 2B - odpowiedziałam po chwilowym namyśle. Widząc jego uśmiech, odwzajemniłam go niezbyt wiedząc co jest w jego głowie.
- Też jestem w tej klasie i... - poczułam burczenie w brzuchu. Zaśmiałam się zawstydzona, czując jak policzki mi płoną. No tak, nie zjadłam przecież obiadu.
- Sorki, nic jeszcze nie jadłam - poprawiłam kosmyk, który dziwnym zjawiskiem wymknął się spod czapki, uśmiechając się tym trochę bardziej nieśmiało.
- To może, ten no, rozstańmy się już bo zimno się trochę robi, a im szybciej się zajmiesz... Jak twój kot ma na imię? - spytałam, zaciekawiona.
- Immi lub Księżna, to kotka - dodał, jakby była jego dumą. Zachichotałam.
- Więc, im szybciej się zajmiesz Księżną to chyba lepiej, a ja nie chcę umrzeć z głodu. Narka! - pożegnaliśmy się, a raczej ja, bo chciałam już coś zjeść i nie chciałam męczyć chłopaka swoją obecnością. Ale pożegnałam się kulturalnie! Ładnie! Nie było przecież aż tak źle. Przywołałam "psiska" do siebie i w trochę szybszym tempie wróciłam do domu. Ugotowałam ryż i zjadłam go z szynką z lodówki, bo przecież to też mięso, a mięso z ryżem jest dobre. Nakarmiłam czworonogi i przyszykowałam się do szkoły, a potem poszłam pograć na fortepianie.
Uwielbiałam na nim grać - przynosiło mi to spokój i w pewnym sensie oczyszczałam swoje myśli po całym dniu. Melancholijna piosenka potrafiła usypiać także psiaki, więc czasami stosowałam właśnie taki trik. Uśmiechnęłam się i po raz ostatni nacisnęłam klawisz. Westchnęłam, idąc się umyć a następnie spać.
~~~
Obudziło mnie szczekanie. Zresztą - jak zwykle, normalka. Wstałam z ociąganiem, ale gdy spojrzałam na kalendarz i godzinę wręcz wybiegłam się ogarnąć i wziąć psy na krótki, ale szybki spacer. Sprawy załatwione, to teraz do szkoły.
- No to... chyba wszystko mam - powiedziałam sama do siebie, trochę zdenerwowana. Zakluczyłam dom i ubrana w płaszcz w barwie zgniłej zieleni, białym swetrze z golfem i czarną, rozkloszowaną spódniczką (i oczywiście ciepłymi rajtuzami) ruszyłam w stronę akademi. Nieśmiało wkroczyłam do budynku i ruszyłam w stronę klasy, wpadając (znowu) na kogoś w wejściu. Okazał się nim Michael, a obok niego stał niski rudzielec. Poczułam lekki gorąc - w pomieszczeniu było ciepło i zawstydziłam się, no bo byłam jednak tylko odrobinę niższa od blondyna... Chwila, on nie jest teraz blondynem.
- Cześć - powiedziałam. Moje przemyślenia nie trwały nawet kilka sekund.
(your turn)

Od Mikiego CD Alexandra

- Późno już... Pójdę. Przepraszam - wyszedł szybko, ocierając poliki. Obserwowałem jak wychodzi, będąc w lekkim... Cóż, szoku. I tak przez chwilę, aż do momentu w którym usłyszałem skrzeczenie papugi. Spojrzałem za okno i się przestraszyłem. Mocno padał deszcz i było zimno. Wyszedłem z mieszkania w bluzie, a widząc chłopaka, zacząłem delikatnie go ciągnąć.
- Przeziębisz się - powiedział i uśmiechnął się, tak jakby... smutno. Serce mi się krajało na ten widok.
- Alexander, to ty się przeziębisz - powiedziałem i wykorzystałem swoją siłę i mięśnie, żeby wciągnąć go do środka. Z lekkim trudem, bo był większy, ale udało mi się.
Był przybity. Nie wiedziałem dlaczego, ale na pewno nie przez film.
- Alex - powiedziałem cicho, niepewnie chwytając go za dłonie, które były trochę większe od moich. I w ten krótki moment stały się lodowate. Westchnąłem i przytuliłem go, stojąc na palcach. Niezbyt wiedząc, co mogłem zrobić, gładziłem go po plecach jedną ręką, a drugą włożyłem w jego włosy, gładząc je delikatnie.
- Masz gniazdo na głowie - powiedziałem, śmiejąc się pod nosem. Jego reakcja? Pomacał włosy i poszedł w stronę łazienki (nawet nie wiem, skąd wiedział gdzie jest). Słysząc jak przeklina, zaśmiałem się głośno. W tym samym momencie papuga usiadła mi na ramieniu.
- Kłopoty, kłopoty! - pomachała skrzydłami. Pokręciłem głową, idąc do Alexa. Obserwowałem jak ogląda z lekkim strachem swoje włosy, co jeszcze bardziej mnie rozbawiało. W pewnym momencie miałem wrażenie że spojrzał na mnie (albo raczej na Viivi) wściekły.
- Jak zostaniesz, to może ci ogarnę... to gniazdo - uśmiechnąłem się, zerkając na wszystkie przedmioty w łazience - na umywalce, szafce i krawędzi wanny. Dużo rzeczy, odpowiedzialnych za pielęgnację, dzięki którym byłem śliczniutki.
- I tak nie masz wyboru, sam sobie nie dasz rady - westchnąłem, po chwili jednak znowu parskając na widok grymasu na jego twarzy. Przewrócił oczami, a ja podszedłem do niego, klepiąc dzieło kakadu. Podleciał i szarpnął swoimi niebieskimi nogami jego włosy.
- Sio Viivi, dość już. Wracaj do klatki - odgoniłem ptaka, który odleciał. Spojrzałem na odbicie Alexa w lustrze, który mi się przyglądał. Uśmiechnąłem się, zarumieniłem lekko i nagle zdałem sobie z czegoś sprawę.
- Viivi nie byłby widoczny w twoich włosach - zaśmiałem się głośno. Białe pióra w białych włosach. Spryciarz.
<twoja kolej>

Od Michaela CD Cher

Dwie matematyki na dobry początek tygodnia - a co komu szkodzi! jedna dobra rzecz, że przynajmniej podstawa - gdyby to miało być rozszerzenie, chyba postarałbym się o zmianę klasy, nawet jeśli dla mnie, jako dla stypendysty, było to wręcz niemożliwe. Co prawda, lubię rozwiązywać przykłady,stanowiło to zawsze całkiem niezły sposób na skupienie myśli - zawsze wychodzi określony wynik, coś jest dobrze albo źle. Teoretycznie - nic prostszego. Od zawsze uważałem się jednak za humanistę, dziadzio kładł duży nacisk na sztukę - aja koniec końców postanowiłem pójść w stronę języków obcych. Co prawda, ścisłe jakimś większym problemem nie były, przynajmniej część, co nie zmieniało faktu, że nieraz musiałem naprawdę porządnie przysiąść do danego tematu, by go na początku spróbować choć ogarnąć - czasem były dla mnie dość... nielogiczne, o ironio, więcej sensu odnajdywałem w zawiłych wierszach - interpretacje stanowiły dla mnie zawsze pole do popisu, gdzie mogłem się spodziewać naprawdę wszystkiego. Na pozór kilka zwykłych linijek zapisanych w sposób żartobliwy, okazywały się kryć w sobie drugi, o wiele głębszy sens. Wyszukiwanie takiego czegoś było dla mnie naprawdę wielką frajdą.
- Długo jeszcze zamierzasz się modlić nad tym plecakiem? - zdecydowane klepnięcie w ramię przywróciło mnie do rzeczywistości. Nieco otumaniony, podniosłem wzrok, a moje oczy po sekundzie natrafiły na rozwichrzoną czuprynę małego Czecha.
- Facet, ja bym sobie dzisiaj został w domu - jęknąłem, opierając głowę o szafkę. - Wciśnij jakiś kit, że mnie grypa złapała czy coś...
- O nie, nie, nie - pokiwał energicznie głową, a rude kudły zatrzepotały wokół jego łba jak jakieś śrubki. - Sam się męczyć nie będę!
- Przynajmniej wcześnie kończymy - uznałem, wyciągając do przyjaciela rękę, by pomógł mi wstać. Ten złapał ją i zdecydowanie podciągnął mnie w górę. - Oby francuski, potem już górki, nie?
- Mmm - przytaknął, wrzucając do Juniora kilka podręczników. Klikał też coś szybko na telefonie z bananem na twarzy - czyli ani chybi mnie nawet nie słuchał, a jak już, to jednym uchem mu wlatywało, drugim wylatywało.
- A ty znowu romansujesz, sznyclu jeden? - zmieniłem Immi wodę, a na drugie ramię zarzucałem plecak. - Chodź już lepiej, bo się spóźnimy, a ja głodny jestem.
- Chwila, słuchawek szukam - przetrząsał szafki, marszcząc brwi. Westchnąłem ciężko.
- Ja je mam, rudzielcu jeden, na lodówce były. Oddam ci je na stołówce, raz, dwa, proszę mi już wychodzić! Jajecznica nie będzie wiecznie czekać!
***
Czesiek gdzieś wybył zaraz po francuskim - jak zwykle zresztą, nawijał coś przy okazji o jakichś papierach w związku z klubem siatkarskim. Wziąłem głęboki wdech, maszerując szybko przez korytarz pełny uczniów, którzy zgodnie kierowali się wartkim strumieniem w stronę stołówki. Cóż, długa przerwa, a większość o tej porze miała lekcje, więc to dość normalne - wszyscy chcieli zjeść coś porządnego, skoro mieli ku temu okazję.
Wziąłem tackę i grzecznie ustawiłem się do dość długiej kolejki - rozglądałem się przy okazji za znajomymi twarzami, ale wszyscy, których wypatrzyłem, byli akurat za daleko, aby zagadać. Pomachałem do Nitza i Niki, ale najwyraźniej nawet mnie nie zauważyli, pochłonięci rozmową tak bardzo, że wręcz świata nie widzieli. A może to kwestia schabowych? Też potrafiły nieźle zamącić w głowie! Ach, jakże mi tęskno było do domowej kuchni!
Nagle poczułem, jak tacka obija się o moje plecy - dość normalne, biorąc pod uwagę dzisiejszy rozgardiasz. Odwróciłem się, by sprawdzić, kto to taki - a nuż jakiś znajomy chciał się przywitać? Moim oczom ukazała się jednak zupełnie obca dziewczyna - średniego wzrostu, dość drobna brunetka. Od razu zwróciłem też uwagę na jej oczy - duże, całkiem ładne, ich cechą charakterystyczną był jednak kolor - fiolet, ściślej rzecz ujmując.
- Bardzo przepraszam - mruknęła, wyraźnie speszona.
Machnąłem wolną ręką.
- Spoko, ciężko tu kogoś nie walnąć, jak tak głośno. Swoją drogą, nie kojarzę cię, nowa jesteś?
- Tak - uśmiechnęła się, choć z nadal widocznym zażenowaniem. - To mój pierwszy dzień.
- Oj, to pewnie masz już dość, co? - parsknąłem śmiechem. - Ja na początku zupełnie nie mogłem ogarnąć co i jak, jak się nie zna szkoły, to to istny labirynt. Jak ogółem wrażenia? Żarcie mają dobre, zaraz się przekonasz! - tu przerwałem, bo właśnie nadeszła moja kolej.
Sympatyczna kobieta - pani Krysia, która zawsze dawała mnie i Cześkowi dodatkowe kanapki - uśmiechnęła się szeroko i nałożyła mi kopiastą porcję ryżu, wrzucając też kotleta. Podziękowałem i wziąłem od razu kompot, po czym zacząłem rozglądać się za wolnym miejscem - akurat tuż obok zwolnił się stolik, szybko zatem usiadłem i pomachałem do nowej dziewczyny, gdy ta odebrała i swoją porcję.
- Chodź śmiało! - zawołałem, a ta po chwili wahania dołączyła się. - Nie przedstawiłem się jeszcze ogółem, co nie? Michael Rosenthal z IIb, śmiało możesz mówić Misiek. A ty jak się nazywasz? No i opowiadaj, bo nie dałem ci dojść do słowa, jak wrażenia z pierwszego dnia w akademii? Która klasa, jak tam ludzie?
< Cher? >

Od Nory CD Czeslava

Wyciągnęłam ręce do przodu, kuląc się i naciągając tym samym kręgosłup, przeciągnęłam się leniwie. Z moich ust wydobyło się też ciche ziewnięcie; zasłoniłam od razu usta dłonią i spojrzałam zza szklistych oczu na Cześka. Siedział przy łóżku, skulony i opatulony od stóp po uszy kokonem z kołdry dalej z twarzą w dłoniach.
– Spodnie – powiedziałam cicho, prostując się. – Jasne – wstałam powoli i owiodłam krótkim spojrzeniem swój pokój. – Tylko nie siedź na podłodze, bo się przeziębisz – rzuciłam tylko i zajęłam się poszukiwaniem spodni.
Od strony Czecha usłyszałam tylko jakieś jęki i burki, jednak zignorowałam wszystkie, sięgając pamięcią do wczorajszego dnia. Starałam przypomnieć sobie jak wyglądały spodnie, które przyszło mi teraz szukac, jednak kompletnie nie byłam w stanie sobie przypomnieć.Na pewno były czarne... ale weź szukaj czarnych spodni w miejscu, gdzie co drugi ciuch jest w ciemnym kolorze.
„Dobra, Nora, skup się” – ponagliłam się w myślach – „szukaj tego, co nie twoje”.
I tak rozpoczęły się poszukiwania. Rozejrzałam się po mieszkaniu - tym razem dokładniej, bo a nóż wiszą gdzieś na widoku. Niestety, jak zawsze w takich sytuacjach, musiały się gdzieś zapodziać. Odwróciłam sie do chłopaka, który w między czasie wszedł na łóżko.
– Eee... – zająknęłam się, marszcząc brwi – Ches, gdzie je zostawiłeś? – spytałam się go. W końcu po co mam marnować czas?
– Mmm... – podrapał się po brodzie – powinny leżeć gdzieś przy łóżku... – mruknął cicho.
Pokiwałam lekko głową zaczynając rozglądać się pod nogami. Spojrzałam z jednej strony łózka - pusto, zerknęłam na drugą stronę - tez nic. Zmusiłam się nawet do uklęknięcia i zajrzenia pod nie. Jedyne, co zobaczyłam, to kilka grubych kotków z kurzu, piach przyklejony do czegoś, co świeciło się i wyglądało na lepkie, i kilka papierków. Zacisnęłam usta z myślą, że wolałabym dalej żyć w nieświadomości, co tam się hoduje i podniosłam się, stając na równe nogi. Podparłam się dłońmi o biodra. Wydęłam policzki i powoli wypuszczając powietrze z sykiem, po raz kolejny rozejrzałam się dookoła.
– Jesteś pewien, że zostawiłeś je przy łóżku? – spytałam, odchodząc od materaca. Zaczęłam wodzić wzrokiem po kątach, meblach, krzesłach. Zajrzałam nawet do łazienki, z wielką nadzieją, że Czesiek zostawił je właśnie tam. No przecież niemożliwym byłoby, żeby czyjeś gacie dostały nóg i uciekły. Znaczy... jakby nie patrzeć one już mają nogi...
 – Umm... No, powiem ci – zaczęłam z lekkim uśmiechem, który cisnął mi się na usta. Może i sytuacja nie była dla nas obojga komfortowa, ale błagam, znikające spodnie? Toż to od razu ciśnie uśmiech na ryjek, nawet u takiej osoby jak ja. Spojrzałem nieśmiało na Cześka. Chłopak w ciszy wyczekiwał mojej dalszej części wypowiedzi, patrząc na mnie z nadzieją. Nadzieją, którą w nim za sekundę zabiję. – Że nie wiem, co zrobiłeś ze swoimi gaciami, ale nigdzie ich nie widzę.
Rudzielec mruknął cicho, chowając głowę w pierzynie. Ja na ten widok westchnęłam cicho i przewróciłam oczami. Podeszłam od razu do niego i usiadłam na przeciwko kokonu. Wyciągnęłam powoli dłoń przed siebie i zanurzyłam ją w materiale tak głęboko, aż nie napotkałam przeszkody w postaci jakiejś części ciała.
– Hej, Ches... – zabrałam rękę z powrotem i tyknęłam go w pościel raz jeszcze. – Ale nie chowaj mi się.
Kiedy usłyszałam, że odpowiadają mi kolejne mruknięcia, postanowiłam nie siedzieć jak ten kołek, tylko wziąć sprawę w swoje ręce. Jeju... mówię tak, jakby była to sprawa co najmniej życia i śmierci...
Złapałam mocno pościel i zaczęłam zdzierać z niego tę jego osłonkę przede mną. Pomimo, iż Czesiek był jeszcze zaspany, fala protestów, czy to w postaci jęków, czy próbach zatrzymania kołdry bardzo dobrze go chroniła. Skubany nie dawał się tak łatwo pokazać.
– No hej... – jęknęłam cicho i błagalnie. – Nie chowaj się przede mną...
Spuściłam głowę i zaczęłam się bawić paznokciami. W tym czasie Czech powoli odkopał kołdrę na bok, zakrywając jednak swoje stopy. Kątem oka oczywiście dostrzegłam jego bokserki z niebieskim motywem jakby moro.
„Nie patrz się, nie patrz się, nie patrz się, po co się patrzysz, odwróć wzrok, to tylko gacie, ty tez nosisz gacie, każdy nosi gacie, gacie jak każde gacie, skoro jak każde to dlaczego by się nie pa... NO NA LITOŚĆ!”

– Przepraszam, Nori... głupia sytuacja – zaśmiał się niemrawo.
Podniosłam głowę i spojrzałam w jego dalej zaspane oczy. Nagle zaschło mi w gardle, serce jakby zaczęło szybciej bić, ale pozwoliłam sobie na chwilę zatracić się w tych błękitnych ślepkach. Nie miałam kompletnie pojęcia co takiego sprawiło, że z taką chęcią patrzyłabym się w nie godzinami, zwłaszcza w tamtym momencie, kiedy były lekko zamglone i błyszczały się od porannych łez. Bez soczewek te oczy były po prostu przepiękne.
– To ja cię przepraszam – powiedziałam cicho, przerywając tym samym wiszącą nad nami ciszę – za wczoraj – dodałam szybko. Zacisnęłam usta w wąską linię. Schowałam dłonie, krzyżując ręce na piersi i przeniosłam wzrok z Cześka na miejsce gdzieś w rogu pokoju. – Najpierw mówię, potem myślę... Jestem... po prostu idiotką...

<hm hm? meh, słabe to>

Od Czeslava CD Nory

,,Zimno'' mruknąłem w myślach i zacząłem wtulać się bardziej w kołdrę. Ścisnąłem ją mocno i przytuliłem, jak najbardziej do siebie. O taaaaaaak, cieplutka kołderka. Zacząłem przebierać nogami, gdy dotarł do mnie chłód. Świetnie. Pewnie znowu spałem cały odkryty. W sumie to bym się nakrył... ale nie chce mi się. Poruszyłem lekko ramionami i wtuliłem się bardziej w zawijątko z kołdry. O tak przyjemnie. Tu mogę zostać i umrzeć. Wygłem się w jakiś bliżej nieokreślony embrion i leżałem tak dalej, z powrotem odpływając w krainę snu. Z pewnością zasnąłbym dalej, gdyby nie pewien fakt. Kołdra zaczęła mi się ruszać. Sakra.
- Immi spieprzaj - burknąłem przyciągając zwiniątko do siebie. Mlasnąłem kilka razy i wtuliłem się bardziej. Kołdra dalej się poruszała - Sakra Immi wypad stąd, bo Cię uduszę.
Zacisnąłem mocniej powieki i uderzyłem czołem w kołdrę.
- Ał!  - usłyszałem swój głos... i czyjś.
WTF?! Zasztywniałem na chwilę i słuchałem. Co to było do jasnej sakrowskiej?! I w co ja uderzyłem? Podniosłem rękę, żeby przyłożyć dłoń do czoła i je rozmasować, ale coś mi ją zablokowała. Cała ręka, była zaplątana w gąszczu materiału. Podniosłem lekko głowę i uchyliłem ledwo ledwo, sklejone powieki. Bez soczewek i okularów, wszystko było takie rozmazane. Świetnie. Wytargałem rękę z kłębowiska i zacząłem masować czoło, z powrotem wtulając się w kołdrę. Leżałem tak przez dłuższą chwilę, zanim doszło do mnie, że coś tu nie pasuje... Coś ciężkiego przygniotło mi rękę. Dlaczego kołdra jest taka, dziwna w dotyku? Dlaczego tak dziwnie pachnie? I DLACZEGO ODDYCHA?! Odskoczyłem do tyłu jak poparzony. Znaczy... odskoczyłem tak, że zarzuciło mnie na plecy, bo druga ręka dalej była uwięziona.
- Ał ał ał - zajęczałem, gdy przez nią przeszedł ostry ból.
Z powrotem przysunąłem się kłębowiska, żeby znaleźć bardziej dogodną pozycję.
- Spokojnie Ches - usłyszałem czyjś głos... głos dziewczyny
- Sakra! - warknąłem zaciskając zęby z bólu
Ciał powoli się podniosło do pozycji siedzącej i uwolniło moją rękę, która, jakimś cudem znajdowała się pod koszulą... Boże matrymonialny, co tu się stało?! Zrobiłem podkowę w dół rozmasowując obolałe ramię.
- W porządku? - odezwał się znajomy głos
- Hmmm? - uniosłem głowę wyżej i dalej zamroczony snem, próbowałem skontaktować, kto to jest
- Ręka Ches, dalej boli? - poczułem, jak ten osobnik łapie mnie za wspomnianą kończynę
- Ummm, chyba tak - ziewnąłem i zamrugałem kilka razy. Ciało jak zwykle rano ze mną nie współpracowało. Przechyliłem się na bok i padłem w poduszki - Zimno - mruknąłem
- Co? - głos wydawał się bardzo zaskoczony
- Zimno - powtórzyłem próbując niezdarnie przykryć się kołdrą z zamkniętymi oczami. Właściwie to znowu przestałem kontaktować i po prostu byłem już gotów zasnąć, w każdej chwili. Porzuciłem walkę z kołdrą, złapałem za poduszkę i przytuliłem ją mocno, jednocześnie przebierając nogami w pościeli, żeby chodź trochę je rozgrzać i znaleźć wygodniejszą pozycję. Poczułem jak, ktoś łapie za kołdrę i ją poprawia. Burknąłem przez zamknięte usta, będąc na granicy snu. I sam nie wiem, kiedy z powrotem zasnąłem.

~~~~ 

Co do jasnej tu się dzieje? Mruknąłem w myślach, próbując zlokalizować źródło hałasu. Misiek? Nieee on raczej nie wydaje, takich dźwięków. Podobnie Immi. Sakra, co to jest?! Uchyliłem jedną powiekę, i tuż przed sobą dojrzałem klatkę. A w tej klatce kołowrotek. A w tym kołowrotku mysz. I ta mysz zapierdzielała w nim ostro. A kołowrotek obijał się o pręty. W tym samym momencie, jakaś inna mysz wzięła się za picie z poidełka. Zaczęło walić jęzorem w tę metalową kulkę, a ona zaczęła wydać serię denerwujących uderzeń metalu o metal. Boże, ja nie myślę.... Skąd tu się wzięły myszy?
- Misiek... - powiedziałem cicho - Skąd my mamy myszy w pokoju?
- Dzień dobry - do mych uszu dobiegł bardzo przyjemny i miły głos
Zesztywniałem i próbowałem przypasować, go do kogoś znajomego... Podniosłem głowę i zamrugałem kilka razy otwierając szeroko oczy. Powziąłem próbę sfokusowania wzroku na postaci, ale za cholerę mi to nie szło.
- EEeee dobry... - odpowiedziałem po chwili, przypominając sobie, że wypadałoby odpowiedzieć
- Jak się spało? - dziewczyna usiadła na skraju łóżka, przy moich nogach i uśmiechnęła się.
- Nora? - zapytałem otwierając szerzej oczy - Co ty tutaj robisz?
- To mój pokój - uśmiechnęła się lekko 
- Faktycznie - pokiwałem głową przypominając sobie wczorajszy wieczór - Nitro! 
Zerwałem się szybko z łóżka, aż zabolała mnie głowa. Usiadłem tuż przed klatką i szybko zajrzałem do myszora.
- Jak się czujesz kolego? - uśmiechnąłem się na widok zwierzaka, który przybrał charakterystyczny mysi przykuc i czyścił sobie futerko - Widzę, że już zdecydowanie lepiej. Wiedziałem, że będzie dobrze. - ziewnąłem i podciągnąłem nogi do góry - Zimno - mruknąłem zgarniając kołdrę i zarzucając ją na plecy
- Nie dziwi mnie to - Nora uśmiechnęła się lekko - Spałeś w krótkim rękawku i w samych bokserkach.
Zamrugałem kilka razy z miną typu ,,Cooooo?'', spojrzałem w dół i...
- O sakra! - szybko się skuliłem i zakryłem
- Spokojnie - dziewczyna parsknęła śmiechem - Nie śpię już od jakiś dwóch godzin, przyzwyczaiłam się d tego widoku.
Poczułem jak na moje poliki powoli wkracza wielki burak. Och no no no no noooooooo. Zrobiłem typową Cześkową minę i spojrzałem na nią z mieszanką wielu emocji na raz na twarzy. Dziewczyna wybitnie nieudolnie próbowała powstrzymać śmiech. Spuściłem głowę i zakryłem się bardziej. Pfff... Nagle do mej głowy powróciły pewne obrazy. Sakra. Oby to był tylko sen...
- Nori? - zapytałem cicho 
- Tak? - dalej próbowała powstrzymać śmiech, ale jej mordka była tak uchachana, że nie oszukałaby nawet ślepego
- Czy... czy ja Cię uderzyłem z główki? - powoli dobierałem słowa do siebie
- Owszem - uśmiechnęła się lekko
- Sakra - schowałem twarz w dłoniach - Prominte Nori - zacisnąłem mocno powieki - Ja nie chciałem!
- Spokojnie Ches ! - powiedziała szybko
- Ale... - podniosłem głowę do góry i wiedziałem, że teraz musi mieć fantastyczny widok na wielkiego buraka na całej twarzy... i nie tylko twarzy - Czy... czy ja... - przełknąłem ślinę - Czy ja spałem wtulony w Ciebie?
Spojrzałem błagalnym wzrokiem i modliłem się, aby odpowiedź była przecząca.
- Owszem - na jej twarz też wpłynął mały buraczek
- Przepraszam - wychrypiałem
- Nie przepraszaj. Wtuliłem się tak, że nie mogłam się od Ciebie oderwać.
Wbiłem twarz w dłonie tak szybko, że poczułem się, jakbym dał sobie plaskacza. Zacisnąłem powieki i lekko potarłem dłońmi twarz.
- Ale... ja nie narzekam - powiedziała z lekkim zawahaniem. Kłamała, czy szukała odpowiednich słów?
- Uhum - powiedziałem słabo - To ten... możesz mi podać spodnie?

<Nora?>

niedziela, 25 lutego 2018

Od Nory CD Czeslava

Zacisnęłam palce mocniej na plastikowej reklamówce i uparcie patrzyłam w szary chodnik. Mój krok był na tyle wolny, że ślimak byłby w stanie mnie wyprzedzić, a to tylko dlatego, że nie chciałam wracać do pokoju. Przełknęłam ślinę i zatrzymałam się. Stałam tak przez chwilę, a kiedy reklamówka zaczęła mi ciążyć, złapałam za uszka dwoma rękami i spojrzałam za siebie - w stronę, w którą odszedł Czesiek. Dosłownie kilka sekund wodziłam wzrokiem, szukając Czecha, jednak nie zauważyłam go już. Na placu było jeszcze parę uczniów wchodzących i wychodzących ze szkoły czy akademika. Co jak co, ale tą rudą czuprynę można dostrzec w każdym tłumie. Śmiem nawet twierdzić, że gdyby w jednym miejscu zebraliby się rudzi z całego świata, to właśnie on, Czeslav Nesladek, byłby najbardziej widoczny i wyróżniający się.
Moje usta wykrzywiły się na milisekundę w smutnym grymasie, dokładnie takim samym jakim się odczuwa zaraz przed płaczem, a do oczu powoli nachodziły łzy. Nie… tylko nie to…
„Dziewczyno, nie płacz” – powiedziałam w myślach. – „Wszystko, tylko nie płacz…”
Zacisnęłam powieki z całej siły, by nie dopuścić do stworzenia wodospadu Niagara.
– Nora? – usłyszałam swoje imię i od razu otworzyłam ślepia z głupią nadzieją, że to nikt inny jak rudy kolega.
To prawda, że Czesiek jest nieco jak taki rzep; taki co przyczepia ci się na plecy, a ty najpierw nie wiesz, że go masz, a później starasz się go jakoś pozbyć - najlepiej w całości, bo te nieszczęsne haczyki zawsze gdzieś zostaną. I to w zupełności prawda, że dla mnie jest to od czasu do czasu uciążliwe, ale… No właśnie. Mogłabym sobie tak na niego narzekać, szkalować, nienawidzić, chcieć udusić, ALE, cholera jasna ALE, od pewnego czasu, kiedy odchodzi, albo kiedy go po prostu nie ma, czułam taką pustkę… jakby mi czegoś brakowało. Jakby ten mały, suchy rzep był mi potrzebny do lepszego samopoczucia - i może nie zewnętrznego, ale wewnętrznego. „Jak się cieszysz, to masz minę zdechłej wiewiórki”, powiedział mi ktoś kiedyś.
– Nora? Wszystko w porządku? – spytał Nitzan, wpatrując mi się w moje oczy. – Płakałaś?
– Oh.. – jak z automatu przetarłam oczy. – Nie, nie, to z zimna.
– Hmmm, w porządku. Chciałem ci tylko podziękować za notatki z francuskiego, uratuuuują mi życie!
– Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się życzliwie.
Właśnie, w przyszłym tygodniu ma być sprawdzian. Mam nadzieję, że Czesiek nie spanikuje jak zaledwie kilka dni temu...Zawsze mogłabym…
– Ojej! – krzyknął nagle szatyn – Muszę lecieć, bo nie zdążę! Dzięki jeszcze raz za notatki!
I poleciał jak na skrzydłach w nieznanym mi kierunku.


Otworzyłam drzwi do pokoju i od razu w moje zmarznięte ciałko uderzyła fala jeszcze chłodniejszego powietrza. W pokoju było tak zimno, że poczułam to nawet będąc w płaszczu i po uszy zawinięta szalikiem. Od razu ściągnęłam buty i popędziłam do kaloryfera, przekręcając pokrętło na piąty numerek.
– Oj chłopakiii – mruknęłam pod nosem, rozwijając szal – ale żeście musieli zmarznąć – zajrzałam do klatki. Nigdzie nie było ich widać, więc pewnie siedzieli zwinięci i zakopani w trocinach w domku. – Zaraz powinno być lepiej.
Otworzyłam metalowe drzwiczki i wróciłam do przedpokoju, ściągając płaszcz. W momencie, w którym odwieszałam go na wieszak, spojrzałam w stronę klatki. Uśmiechnęłam się na widok Nitro, który wystawił łebek i powolutku, powolutku wychodził przez oparte o stolik pręty.
A później...
Później wszystko działo się tak szybko.
Mała ruda kulka spadła na ziemię, a ja spanikowana i przerażona, z sercem w gardle starałam dodzwonić się do Cześka. Nie widząc kompletnie co robić, jedynie co byłam w stanie, to wziąć go w łapki i głaskać, starając się go uspokoić. No i siedziałam tak zapłakana z - chyba - umierającą myszą. Myszą Cześka... jego zwierzakiem.
Nic więc dziwnego, kiedy chłopak się zjawił, poczułam ulgę. Niestety nie taką, jakbym chciała. To było raczej poczucie, że nie jestem z tym sama. Że w końcu przyszedł ktoś, kto wie, co należy zrobić i jak postępować, by dodatkowo nie skrzywdzić myszaka.

Przełknęłam ślinę i położyłam swobodnie brodę na jego ramieniu, w momencie, w którym wtulił swój ciepły nochal w moją szyję. Zacisnęłam swoje łapki mocniej wokół jego torsu, tym samym wtulając polik w jego. Przymknęłam pełne łez oczy i podciągnęłam nosem, trzęsąc się jak galareta.
– Shhh, spokojnie, Nori, naprawdę – szepnął, aż przeszły mnie ciarki. Zatrzęsłam się tylko mocno, już sama nie wiedząc, czy z płaczu, czy ze strachu. – Nori – zaczął mnie delikatnie głaskać po plecach. Po raz kolejny przeszły mnie ciarki, a serce znowu zaczęło szybciej bić. Ale jakoś... jakoś przestałam się tym przejmować. Z każdym smyrnięciem moje mięśnie rozluźniały się coraz bardziej, oddech uspokajał, a z oczu przestały lecieć łzy.
Przełknęłam gęstą ślinę i podciągnęłam nosem.
„Ciepło” – pomyślałam.
– Czes – zachrypiałam słabo. Chciałam otworzyć oczy, jednak te lepiły sie do siebie jak magnesy. – Zostaniesz na noc...? – poczułam jak ręce rozluźniają uścisk i zjeżdżają niżej.
– Umm...
Słowa Cześka były już tylko cichym, oddalającym się bełkotem. Słyszałam jego głos, jakbym leżała pod wodą. Zmarszczyłam resztkami sił brwi i zmieniłam pozycję głowy, by lepiej słyszeć. Oczywiście na marne.
„Przecież on mnie zabije...” jęknęłam słabo w myślach, zanim  kompletnie odpłynęłam.

Ciepło... Ciepło mi... Gorąco... To pierwsze, co zaczęło do mnie dochodzić. Było mi strasznie, strasznie gorąco. Czy ja się gotowałam? Siedziałam w piekarniku? Otworzyłam powoli oczy, pierwsze zauważając klatkę na stoliku. Nie, to zdecydowanie nie piekarnik. Szalik leżał gdzieś na skraju łózka, razem z dwoma ciemnymi bluzami.
Klatka była zamknięta. Chwila... zamknięta? Przecież ją otwierałam... Jakby tego było mało, Pax buszował na drugim pięterku rozsypując dookoła ziarna z miski, a Nitro powolutku chodził na parterku, wąchając kroplę wody zwisającą z poidełka.
Moment, przecież on... umierał...
Otworzyłam szerzej oczy i zerwałam się ostro. Miałam się podnieść i podbiec do klatki ze zdumieniem, ale moje zdziwienie wbiło na nowy poziom, kiedy nie dałam rady się podnieść, bo coś, a raczej ktoś był do mnie przyklejony. Spojrzałam na w dół, prosto na czubek głowy Cześka. Leżał wtulony we mnie w jaskrawo-pomarańczowej koszulce z rękoma pod moją koszulą jak niby nic i spał w najlepsze.
– Co jest...? – spytałam na głos i chwyciłam się za głowę. Czy ja się właśnie.. z nim... przespałam...???
Poruszyłam się niespokojnie, czując jak zaraz ciepło rozsadzi mnie od środka. Zsunęłam tylko z siebie kołdrę i to był błąd. W momencie, w którym poruszyłam się gwałtowniej chłopak mruknął coś pod nosem i przytulił mnie mocniej, splatając obie swoje łapki na moich plecach, a łebek wcisnął w biust.
Bogowie matrymonialni... Co tu się wydarzyło?


<Chesy? Meh, eh, końcówka ssie... no ale... SSIE *jelenny*>

sobota, 24 lutego 2018

Od Finney'a CD Ursuli

Zdziwiłem się, kiedy dziewczyna postanowiła porozmawiać. Rozumiem, że to ja pragnąłem jej towarzystwa w tej chwili, ale do głowy by mi nie przyszło, żeby ot tak zacząć dyskusję. Jej obecność w zupełności mi wystarcza, jednak muszę coś wymyślić. Postarała się i zarzuciła plan, więc byłoby niegrzecznie ją zignorować. Podrapałem się po brodzie, próbując znaleźć w miarę ciekawy temat. Miałem mały problem, z którym spotyka się każdy na początku relacji. Nie wiedziałem, czym interesuje się moja koleżanka i trudno było mi trafić w coś, co by zaciekawiło naszą dwójkę. Spojrzałem na nią, czekając na ratunek. W sumie myślałem, że to ona ją rozpocznie czy coś, w końcu sama chciała pogadać... Znęca się nade mną, ewidentnie się nade mną znęca. Ciekawe, czy istnieje dobra osóbka, która prowadziłaby warsztaty dotyczące prowadzenia rozmów. Byłoby cudownie... Ursula kręciła głową, rozglądając się po otoczeniu. Odrobinę się zdziwiła, gdy opuściliśmy teren akademii i skierowaliśmy się w stronę miasta. Och, powinienem jej powiedzieć na początku, że w pokoju nie mam za bardzo jak przygotowywać naleśników... Szkolna kuchnia również odpada. Ciągle tam ktoś się krząta i swoim wzrokiem próbuje zabić każdego, kto podejdzie aż nazbyt blisko. O nie, kolejny kłopot. Co ja teraz zrobię? Olśnienie. Przypomniałem sobie o kocie mojej znajomej, którym miałem się zająć podczas jej nieobecności. Myślę, że się nie obrazi, jak zaproszę do tego mieszkania znajomą z klasy. Wraca już za dwa dni, więc zrobię też parę dla niej.
– Przepraszam, że mówią o tym dopiero teraz, ale możemy na chwilę wstąpić do sklepu? Potrzebuję składników, poza tym muszę jeszcze kupić kocią karmę.
– Kocią karmę? Masz kota? – zapytała.
– Nie. – Uśmiechnąłem się delikatnie, wspominając uroczy pyszczek, który witał mnie codziennie o poranku. – Mam psa.
No i niefart. Ursula widocznie się skrzywiła, kiedy usłyszała o moim Fafiku, a następnie podzieliła się informacją, że nie lubi tych czworonogów. Nie wiedziałem, czy mam o to dopytywać, czy może zapytać o inne zwierzę. Nie, bo jeszcze się okaże, że nie lubi wszystkich zwierząt. Hm, ale dlaczego nie lubi akurat psów? Och, słyszałem kiedyś tłumaczenia innej koleżanki. Psy są dla niej... zbyt żywe, cokolwiek to znaczy. Może Ula też tak uważała? Nic więcej o tym nie mówiła, więc dobrze, nie będę drążyć tego tematu.
– Możemy iść do tego sklepu – powiedziała.
Pokiwałem głową. Całe szczęście nie wydarła się na mnie, że skoro zamierzałem jej zaserwować jakieś jedzenie, to wszystko, co potrzebne mam już zakupione. Dziękuję ci Ulko, że nie jesteś tak bardzo wredna, a przynajmniej nie dajesz mi na razie tego odczuć w mocny sposób. Mam nadzieję, że zbytnio się ze mną nie męczysz, a nawet jeśli... Trudno.
Przepuściłem ją w drzwiach, zastanawiając się, czy to, co właśnie zobaczyliśmy, aby na pewno jest zwykłym spożywczakiem. Nazwa wisząca na tabliczce nad wejściem do budynku kłamała. Temu bliżej do supermarketu, niżeli zwykłego sklepu na rogu.
– Tak teraz myślę, mogłam zostać w akademiku. Gdybyś zrobił zakupy, przyszedłbyś po mnie.
– Nie wspomniałem o mieszkaniu koleżanki? – Zdezorientowane spojrzenie dziewczyny wyrażało więcej niż tysiąc słów. – Przepraszam, zrozumiem, jeśli teraz będziesz chciała wrócić, jednak naprawdę zależy mi na tym, byś spróbowała tych naleśniczków, tym bardziej że już się zgodziłaś.

Ula?

poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Czeslava CD Nory + Klub Siatkarski - Przewodniczący

Dowodzik? Wow... kupuję tu nie pierwszy raz przecież... Pokręciłem głową i szybko wyciągnąłem wspomniany plastik. Podałem go kasjerce, a ta zmierzyła wzrokiem, najpierw dokument, a następnie mnie. Przestąpiłem z nogi na nogę i spojrzałem na nią niecierpliwie. Kobieta w końcu oddała mi dowód i zaczęła kasować dalej. Spojrzałem na Norę, która szybko odwróciła głowę w drugą stronę... po raz kolejny. Przygryzłem lekko wargę. Heh, czyżbym znowu coś zrobił, że jest na mnie zła? Ale... Przeniosłem wzrok na dłonie kasjerki, które wyginały opakowanie z ciastkami na różne strony, żeby dostać się do kodu kreskowego. Otworzyłem torbę i zacząłem pakować skasowane już produkty.
- Sto trzydzieści się należy - powiedziała bez emocji
- Kartą można? - zapytałem otwierając portfel
- A gotówką nie da rady? - prychnęła
Spojrzałem na kilka papierowych banknotów, z których spokojnie uzbierałaby się wspomniana kwota.
- Niestety nie da rady - uśmiechnąłem się szeroko i wyciągnąłem zgrabnie kartę
Kasjerka coś mruknęła pod nosem i wyciągnęła w moją stronę terminal. Przybliżyłem kartę, po piknięciu oznajmującym zaakceptowaną transakcję, podziękowałem i odszedłem kilka kroków. Odwróciłem się i patrzyłem jak kasjerka kasuje zakupy Nory. Pracownica podała cenę i dziewczyna zaczęła wygrzebywać drobne z portmonetki. W międzyczasie zgarnąłem jej torbę z zakupami i skierowałem się powoli w stronę drzwi. Po dosłownie kilku sekundach Nora zrównała ze mną krok.
- Możesz oddać mi torbę z zakupami? - zapytała od razu
- Nie za bardzo - uśmiechnąłem się lekko idąc dalej przed siebie
- Dlaczego? - przyspieszyła i wyprzedziła mnie lekko
- Jak na prawdziwego gentelmena przystało, mam zamiar zanieść Twoje zakupy prosto do pokoju, a po za tym - odwróciłem głowę w jej stronę - Czeslav Nesladek zawsze do usług
- Co? - dziewczyna zmarszczyła brew - Jak to do mojego pokoju?
- Noo... chyba, że idziesz, gdzieś indziej z tymi zakupami, to zaniosę je tam, gdzie chcesz - wzruszyłem lekko ramionami
- Ches, naprawdę nie trzeba - powiedziała zdecydowanie stanowczej - Proszę, oddaj mi torbę.
Zatrzymałem się i spojrzałem na nią uważnie. Dziewczyna jak z automatu odwróciła wzrok. Westchnąłem cicho i powiedziałem.
- Jesteś na mnie zła?
- Zła? - zapytała zdziwiona - Dlaczego miałabym być na Ciebie zła?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - ale zachowujesz się... dziwnie.
Dziewczyna zamrugała kilka razy i odwróciła się plecami. No świetnie.
- Nora... - zacząłem
- Ches, a Tobie, o co chodzi? - zapytała dalej stojąc odwrócona
- Mi? - zmarszczyłem brew
- Przyczepiłeś się mnie, jak nie wiem, co - odrzekła
- Och... - westchnąłem smutno, a więc o to jej chodziło. Jestem po prostu wybitnie natrętny... no tak... Odstawiłem torby na ziemię i zacząłem grzebać w tej z moimi zakupami. W końcu dorwałem paczuszkę z prażonym słonecznikiem. Wyprostowałem się i wyciągnąłem dłoń do dziewczyn. Ta popatrzyła niemrawo na torebkę
- Słonecznik - powiedziałem - dla chłopaków, żeby mieli, co sobie pociupciać. Myszaki lubią rozgryzać te ziarenka, mają z tego wielką frajdę.
Skinęła lekko głową i wzięła ode mnie przysmak. Uśmiechnąłem się słabo i chwyciłem z powrotem za torby.
- To, dokąd Ci je zanieść? I nie przyjmuję słowa sprzeciwu.
- Do pokoju - westchnęła
Przygryzłem wargę i ruszyłem w ciszy przed siebie. Gdy wyszliśmy na zewnątrz płatki śniegu od razu zaczęły oblepiać mi twarz. Te słowa, bardzo zabolały. Jak nigdy dotąd. Po prostu, zabolały. Zawsze cisza w towarzystwie Nory, była jednak czymś przyjemnym, ale nie tym razem. To była jedna z tych najgorszych możliwych cisz jakie istnieją. Ciężka, nieprzyjemna, taka, gdzie chcesz ją jak najszybciej przerwać, ale nie wiesz w jaki sposób Taka jaka zazwyczaj jest z nowo poznaną osobą , gdy wyczerpią się pospolite tematy do rozmów. I to boli jeszcze bardziej. Chłopie, dobrze wiesz, że Nora sama z siebie się nie odezwie i wszystko zależy od Ciebie. Ale skoro nie chce się odzywać, to po co ty masz to robić? Może jej tak dobrze? Sama przed chwilą Ci powiedziała, że przyczepiłeś się jej jak pies rzepiego ogona, czy jakoś tak... No tak... Jak zwykle musisz wszystko spieprzyć Ches. Poczułem nagle wibracje w kieszeni spodni. Wziąłem siatki w jedną rękę, a drugą wyciągnąłem telefon i odczytałem wiadomość.
> Ches dotarłeś już do domu?
< Nope bro, ale powoli zmierzam, o co kaman?
> To leć odnieść zakupy i prędko na halę
< Na halę? Po co?
> Mamy trening siatki, a na nim jakieś zebranie organizacyjne, cytuję ,,obecność kurwa obowiązkowa''
< Woooo brzmi groźnie >_<
> Jak mówiłem, ja tylko cytuję
< Stary, szczerze to mi się nie chce iść, nie mam humoru, grać też nie będę, bo mam zakaz na dwa tygodnie...
> Meh, to słabo...
< Bardzo słabo, no ale już to odsiedzę i będę mieć spokój
> Rozumiem, ale wpadnij mimo wszystko na trening, jak ma być to zebranie organizacyjne, to chociaż na nim bądź i tyle
< Skoro nalegasz... to do zo
Schowałem telefon i spojrzałem na dziewczynę, która bez słowa szła tuż obok mnie. Miałem już coś powiedzieć, ale ugryzłem się w język. Nie. Milcz. Po prostu milcz. Podniosłem głowę do góry i zobaczyłem, że jesteśmy już niedaleko akademika. W sumie... i tak z nią nie rozmawiam, więc mniejsza z tym, czy zniknę szybciej, czy nie. Pewnie i tak pragnie jak najszybciej pozbyć się mojego towarzystwa. Pokręciłem lekko głową i spojrzałem raz jeszcze na Norę.
- Nori - powiedziałem spokojnie - Dostałem wiadomość, że mam wpaść jak najszybciej na halę. Do akademika już niedaleko, więc zostawiłbym Cie tutaj i poszedł, prosto na spotkanie...
- W porządku - odpowiedziała i wyciągnęła rękę po torbę. Podałem jej ją bez słowa.
- Miło było Cię spotkać - uśmiechnąłem się bardzo słabo - Udanego dnia.
Odwróciłem się i skierowałem bezpośrednio na halę. Powinienem czuć ulgę, że się z nią pożegnałem, prawda? Powinienem... więc, dlaczego nie czuję? Przyspieszałem kroku z sekundy, na sekundę, aż w końcu zacząłem biec. Na halę wpadłem cały czerwony i zdyszany. Pierwszym osobnikiem, który mnie zaatakował, był nie kto inny jak pan świętobliwy koniobijca Michael.
- Czy ja dobrze widzę? - warknął - Idiota!
- O co ci chodzi? - wykrztusiłem zasapany
- Jeszcze się pytasz?! Kto miał odpoczywać i się nie przemęczać, a wygląda jakby przebiegł maraton?!
- Oj nie truj już prdla niemcu zafajdany - mruknąłem - Jak tam idzie wam trening?
- Dopiero rozgrzewka - odpowiedział - Adam chodzi jakiś zdenerwowany dzisiaj i nie idzie się z nim porozumieć - zrobił minę bitego psa - a jak zapytałem, go o plan na dzisiejszy trening, to warknął na mnie i kazał spadać
- Nie dziwię mu się, sam bym Ci kazał spadać - wyszczerzyłem się i rzuciłem kurtkę na kozła do ćwiczeń - To ja sobie grzecznie klapnę, a wy ćwiczcie.
- Ty chyba mnie nie zrozumiałeś  - misiek pokręcił głową - Nie będzie żadnych ćwiczeń.
- Hę? - spojrzałem na niego z ukosa - A to dlaczego?
- Bo nie będzie, ma być od razu te spotkanie, czekamy tylko na wszystkich.
- Ale macie rozgrzewkę - zmarszczyłem czoło
- Tak, ale to tak sami z siebie, dla zabicia nudów - westchnął - Może zagramy jakiś mały sparing, ale nic więcej. Treningu dzisiaj nie ma.
- Okej, okej zrozumiałem - uniosłem ręce w obronnym geście - Dużo osób nie ma? - zacząłem rozglądać się po hali
- Tak właściwie to tylko dwie osoby i będzie cały komplet - uśmiechnął się - Nie byłeś w pokoju? - skinął głową w stronę siatki z zakupami
- A tak jakoś wyszło, że chciałem jak najszybciej się tutaj znaleźć - uśmiechnąłem się lekko
- Okeeeeeej, nie wnikam - Misiek zaczął nagle wymachiwać rękami w powietrzu
- A tobie co? - uchyliłem się przed ciosem
- Cicho!
- Co?
- Cicho! Coś mi tutaj lata! - przyjął pozycję niczym waleczny tyranozaur
- Ahaaaaa - uniosłem jedną brew - To ja może zostawię Cię sam na sam z Twoimi wyimagowanymi muchami.
Odwróciłem się i klapnąłem na ławkę obok Miry, dziewczyny z pierwszej C. Ta wzdrygnęła się lekko i uśmiechnęła na mój widok.
- Hejka Mirka - wyszczerzyłem się - Jak tam życie leci?
- Jakoś leci - uśmiechnęła się lekko
- Najważniejsze, że leci - przeciągnąłem się na ławce
- Wszyscy są? - nagle na halę wparował Adam
- Brakuje tylko Finneya i Taigi - powiedział Collin
- Taigi nie będzie - powiedział Adam - musi siedzieć w budzie, a Finney, gdzie jest? Ktoś coś wie?
- Jestem! - wysapał chłopak wpadając na parkiet
- I bardzo dobrze - Adam położył dłonie na biodrach - To skoro wszyscy już jesteśmy, to pragnę was poinformować, że zgodnie z ostatnimi zmianami samorządzkimi jesteśmy zmuszeni przeprowadzić głosowanie w sprawie przewodniczacego klubu.
- Eeeee - odezwała się Anja - a po co to?
- Nie wiem - chłopak wzruszył ramionami - po prostu kazano nam to zrobić, wybrać osobę, którą wpiszemy na listę i która będzie w razie potrzeby mieć kontakt ze szkołą i nauczycielami... takie tam popierdółki.
- Adam, a ty nie chcesz być przewodniczącym? - zapytała Nadia
- O nie nie, ja zdecydowanie podziękuję - pokręcił energicznie głową - Muszę się teraz skupić na nauce, po za tym, ja chcę mieć jak najmniej kontaktu z nauczycielami. Wybaczcie, ale nie ominie nas to. Weźcie coś do pisania, jąkąś karteczkę czy coś, napiszcie, kogo widzicie na stanowisku przewodniczącego, kto byłby na tyle głupi, a może odważny, żeby podjąć się tego zadania... i po sprawie.
Uniosłem szeroko brwi. Okeeeeej, no spoko, skoro tego sobie szanowna szkółka życzy, no to to, szanowna szkółka dostanie. I już nawet wiem, kogo wkopię na te stanowisko. Uśmiechnąłem sie i przeniosłem wzrok na Michaela.
- Te niemiecka parówo - zawołałem - weź mi zapodaj kawałek papieru i długopisik, bo ja nic nie mam.
- Sznyclu jeden, a magiczne słowo?
- Abrakadabra!
- Proszę, dziękuję, przepraszam - parsknął - Kiedy ty się wreszcie nauczysz. To nawet księżniczka Immi potrafi pięknie prosić i dziękować.
- Yhyyyym - wziąłem od chłopaka przybory i szybko zapisałem jego imię i nazwisko - Adam for you - powiedziałem podając mu zgiętą karteczkę. Chłopak bez słowa zgarnął kwitek, po chwili otrzymał kartki jeszcze od innych osób. Klapnąłem po turecku obok Michaela i przygryzłem wargę. Heh, kocham to miejsce. Tyle wspomnień, tyle emocji, pozwala się chociaż na chwilę oderwać od rzeczywistości. Hala, mecze, treningi... westchnąłem i wciągnąłem głęboko powietrze do płuc, o tak, i zdecydowany zapach potu, śmierdzących butów, testosteronu, adrenaliny, parkietu i jakiś innych mieszanek, po których od razu wiesz, że jesteś w tym, a nie innym miejscu. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Michaela.
- A ty co się tak szczerzysz? - uniósł brew do góry
- Nie można? - zrobiłem teatralną podkowę w dół - Okeeej...
- Och, no już dobrze dobrze - przewrócił oczami - chcesz to sie uśmiechaj, ja tylko pytam, dlaczego...
- Bo jestem szczęśliwy - odpowiedziałem uchachany od ucha do ucha - Tak po prostu.
Chłopak pokiwał głową, a ja przeniosłem wzrok na Adama, który zapisywał coś w notatniku. Zapewne wyniki głosowania. Przymknąłem oczy i w tym momencie poczułem puknięcie w ramię. Szybko odwróciłem się i ujrzałem Anję.
- Hej - uśmiechnęła się lekko
- Cześć Anja - powiedziałem - kope lat.
- Owszem, co tam słychać u Ciebie? Słyszałam, że Cię ze szkoły zabrała karetka kilka dni temu.
- Taaa - mruknąłem - Troszku się zbytnio przemęczyłem, nic wielkiego. Dzisiaj rano mnie wypuścili, więc jest raczej w porządku.
- To dobrze - uśmiechnęła się trochę bardziej
- Skąd w ogóle o tym wiesz? - zapytałem - czyżby ten przebrzydły niemiec wszystko rozgadał?
- Nie nie - powiedziała szybko - wręcz przeciwnie. Usłyszałam fragment rozmowy Taigi, i stąd wiem.
Pokiwałem głową z lekkim uśmiechem.
- A co tam u Ciebie ciekawego?  Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać w cztery oczy.
- Spokojnie i powolutku - odpowiedziała - Właściwie to niewiele się w tym życiu dzieje, nauka, trening, internet... i tak to jakoś powolutku leci.
- Dobra gromada - odezwał się głośno i wyraźnie Adam - Mam już wyniki. I muszę przyznać, że byliście w miarę jednogłośni.
- My się w czymś zgadzaliśmy? - odezwał się Collin - cóż za miła odmiana.
- Bardzo śmieszne Coll - powiedział Adam - Ale taka jest prawda... więc, był jeden głos na May, trzy głosy na Miśka i jedenaście głosów na Cześka.
- Że co słucham, przepraszam, co? - wykrztusiłem i zamrugałem kilka razy - Ludzie, gdzie wy macie oczy? Mnie na kapitana?
- Takie małe i pyskate, to sobie świetnie poradzi - wyszczerzył się Chris
- Potwierdzam - Misiek pokiwał z uznaniem
- Ja także, muszę przyznać, że kto jak, kto, ale Czesiek to mi pasuje na takiego gościa od brudnej roboty - wyszczerzył się Finney
- No wielkie dzięki chłopaki - mruknąłem - To co, mam rozumieć, że mam teraz zajmować się papierkową robotą?
- Nie do końca - Adam podrapał się po brodzie - Wszystko ma być po prostu bardziej sformalizowane. Musisz iść do Collinsa i z nim ustalić wszystko, ale z tego, co udało mi się od nich wyciągnąć to będą jakieś plany treningowe, czy coś takiego, będą egzaminy, testy, i ciul jeden wie, co jeszcze...
- I serio to ja mam się tym zajmować? - uniosłem brew wysoko - Ja mam reprezentować klub siatkarski, gdzie nawet szczerze mówiąc zbytnio nie wyglądam na siatkarza?
- Nie przesadzaj Ches - powiedział Misiek - Nie najgorzej idzie Ci gra, jesteś trochę lepszy niż przedszkolak, więc w czym problem?
- Przedszkolak? - spojrzałem na niego z zabójczym wzrokiem - Ja Ci sakra dam przedszkolaka.
- Ej ej chłopaki, dobra - przerwał nam Adam - spokój ma być. Oficjalnie koniec spotkania, róbta co chceta.
- Treningu dzisiaj na prawdę nie ma? - zapytała Gab
- Mówiłem, wam, że mam urwanie głowy ze szkołą, więc ja wam go nie przeprowadzę. Męczcie nowego kapitana - ukłonił się - Odmeldowuję się.
- eeee - spojrzałem po ludziach i uśmiechnąłem się szeroko - Ja teraz też muszę spadać, ale ten no... jak jesteście już przebrani, to możecie sobie zagrać trzy na trzy ze zmianami, czy coś w ten deseń. Dacie radę ludzie! Wierzę w was! Jesteście genialni, zdolni, przewspaniali!
- Te wazeliniarzu nie zapędzaj się już tak - zaśmiał się Chris - Czesiek nas dzisiaj olewa, to faktycznie, możemy sobie coś zagrać.
- Nie, że olewam, ale mam lody kupione i mi się roztopią - uśmiechnałem się słabo - Dobraaaa, ja nie przełuzam już i lecę! Adio dziatwa.
- Dziatwa? - May uniosła brew
- Taaa... kocham was, do zobaczenia później! - nie czekając na jakiekolwiek słowa, złapałem za siatki i wybiegłem z sali. Ufff no to cudownie. Zostałem kapitanem. I znowu to pytanie, pwinninem się cieszyć prawda? Ech... wyciągnąłem telefon i zobaczyłem, coś co przez chwilę strasznie mnie zdziwiło i zaintrygowało bardzo. Pięć nieodebranych połączeń od Nory i SMS - wszystko niecałe dziesięć minut temu. Odpaliłem skrzynkę i odczytałem.
,,Przyjdź do mnie jak najszybciej, proszę''.
Zamrugałem kilka razy. Dobra. To było co najmniej dziwne i nie miałem pojęcia, o co chodzi, ani co się stało. Ale jednego byłem pewien. Jeśli Nora zrobiła coś takiego, to naprawdę musiało się coś stać. Nie czekając, ani chwili dłużej ruszyłem bezpośrednio do pokoju dziewczyny. W głowie było tysiąc myśli na raz... i żadnej pozytywnej.
~~~
- Nora, jesteś tam? - wychrypiałem waląc w drzwi od jej pokoju - To ja!
Praktycznie od razu usłyszałem tupot jej stóp i po sekundzie drzwi otworzyły się na oścież. Przede mną stała Nora, która była ubrana tak samo, jak w momencie, w którym się pożegnaliśmy. Co prawda miała ściągniętą kurtkę, ale dalej siedziała z szalikiem na szyi. Jedyną i przerażającą różnicą była jej twarz. Dziewczyna była cała zapłakana, roztrzęsiona i wyglądała jakby była w szoku.
- Jesteś - wydusiła słabo
- Co się stało? - zapytałem szybko i nie czekając na odpowiedź wpadłem do środka
- N-nitro - wykrztusiła - On umiera.
- Co? - uniosłem wysoko brwi - Gdzie on jest?
Wskazała palcem na łóżko. Rzuciłem wszystko i podbiegłem do łóżka. Zobaczyłem małą rudą mychę, która leżała na boku, wyprostowana i sztywna. Miała wybałuszone oczy... na pierwszy rzut oka wyglądała już na martwą. Przełknąłem ślinę i delikatnie wziąłem go na ręce. Myszor spiął lekko szyję i spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem pełnym bólu. Ułożyłem go w bardziej wygodnej pozycji i przysłoniłem oczy dłonią.
- Co się stało? - zapytałem spokojnie i spojrzałem wprost w zapłakaną twarz dziewczyny - spokojnie Nori, nic złego się nie dzieje - skłamałem, żeby ją uspokoić
- Bo ja przyszłam do domu - powiedziała pociągając nosem - i otworzyłam drzwiczki od klatki. Nitro podszedł do nich i zaczął sobie wyglądać na zewnątrz i jakoś tak wypadł, że spadł.
- Spadł na cztery łapy, na bok, na plecy, na głowę? Jak spadł? - zapytałem od razu
- Prosto na plecy - zobaczyłem jak do jej oczu napływają łzy
- Spokojnie Nori - powiedziałem. Przyłożyłem palce do kręgosłupa myszora i powoli przebiegłem wzdłuż niego . Wszystko wydawało sie być na swoim miejscu. Obmacałem biodra i podobnie. Zrobiłem szybki test na odruchy ogona i tylnych kończyn... Ogon był praktycznie bezwładny, tylne łapy niewiele reagowały, na bodźce zewnętrzne. Przymknąłem oczy i delikatnie zacząłem go głaskać.
- Jest szansa - odezwałem się do dziewczyny po chwili ciszy - że jest w wielkim szoku, spanikowany i przerażony, a przede wszystkim bardzo obolały, i gdy tylko odpocznie i się rozluźni, to zacznie wracać do życia... - ugryzłem się w język, chciałem dodać, że jest też niestety zdecydowanie większa szansa, że uszkodził sobie kręgosłup bardzo mocno i raczej to będzie już koniec, zamiast tego powiedziałem - najprawdopodobniej jutro już się ożywi - uśmiechnąłem się szeroko, jak najbardziej mogłem - Trzeba teraz tylko z nim siedzieć, pilnować, żeby leżał w odpowiedniej pozycji, zmieniać co jakiś czas bezpiecznie pozę, dawać picie i jedzenie, ogrzewać, dawać dużo miłości, i powinno być dobrze.
Nora spojrzała na mnie tymi wielkimi zapłakanymi oczami... Wow. Ale one są niesamowite...
- Będzie dobrze? - zapytała cichutko z załamującym się głosem
- Oczywiście - uśmiechnąłem się do niej - Musisz się tylko nim dzisiaj i jutro dobrze zaopiekować.
- Zaopiekować? - spojrzała z jeszcze większym wytrzeszczem - Nie zostawisz mnie samej, prawda?
- Eee - zamrugałem kilka razy - co?
- Nie zostawiaj mnie samej - do jej oczu nabiegły łzy - Przecież ja sama sobie nie poradzę. Proszę, zostań.
- Dobrze, dobrze - powiedziałem szybko - zostanę Nori, spokojnie.
Usiadłem wygodniej i oparłem się plecami o ścianę, wzdychając cicho. Cudownie. Jakoś nie tak to sobie wszystko wyobrażałem... dobra, w ogóle sobie nie wyobrażałem, czegoś takiego. Przymknąłem oczy i odchyliłem głowę lekko do tyłu. W dłoniach przerażona, spanikowana i sparaliżowana mysz, która nie wiadomo, czy przeżyje, a obok równie przerażona i zapłakana dziewczyna, która nie chce mieć ze mną nic wspólnego... Wspaniałe rozwiązanie problemu... Otworzyłem oczy i spojrzałem na myszora, który leżał z przymkniętymi oczami. Głaskanie ewidentnie go uspokajało. Heh, stara złota zasada, gdy jesteś spanikowany, znajdź osobę opanowaną i spokojną, stań jak najbliżej niej, a jeszcze lepiej złap za rękę i czekaj. Twoje serducho automatycznie zacznie spowalniać, przyjmując tempo od opanowanego osobnika i zaczniesz się uspokajać. I z doświadczenia wiem, że to działa od zawsze. Uśmiechnąłem się słabo... Już dawno minęły czasy, gdy to ja szukałem opanowanej osoby. Teraz za każdym razem to ja jestem tym opanowanym. Niby inni to podziwiają, ale nikt tak naprawdę nie wie, jak ciężko jest zachować spokój, gdy samemu jest się przerażonym i spanikowanym, gdy nie raz nie wie się co robić, a trzeba zachować stoicki spokój, opanować nerwy i szaleńcze bicie serca. Nikt nie wie, jakie to jest wyczerpujące... nikt. Zesztywniałem nagle i wzdrygnąłem się, kompletnie wybity ze swoich rozmyślań. Po mojej prawicy nie wiadomo kiedy znalazła się Nora, która w tym momencie kurczowo obejmowała moje prawe ramię i wtulała ryjek w bluzę. Czułem tylko jak jej palce zaciskają się coraz mocniej, a przez ciało przechodzą dreszcze. Nie... proszę, tylko nie to, błagam, powiedz, ze to nie to... Sakra. Jak na zawołanie dziewczyna wybuchnęła płaczem. I to jakimś przerażającym. Zaczęła głośno płakać, szlochać i wstrząsały nią drgawki. PRzez chwilę byłem lekko przerażony. Szybko, ale jednocześnie ostrożnie odłożyłem Nitro na kołdrę i objąłem dłonią głowę Nory przyciągając ją do siebie. Dziewczyna objęła mnie w torsie i płakała dalej. Czy wszystkie dziewczyny płaczą w ten sposób i tak głośno? Nie umieją tego robić po cichu i bez tych wszystkich ,,dodatków''?
- Spokojnie Nori - wyszeptałem jej w czubek głowy - shhhh cichutko. Jestem tutaj.
Jedyne co mi odpowiedziało to dalszy płacz i mocniejszy uścisk wokół mojego ciała. Pierwszy raz znajduję się w takiej sytuacji. Sakra. Co ja mam zrobić?! Objąć ją? Pogłaskać? Dalej uspokajać? Sakra, co ja mam robić?! I jeszcze te gluty, ugh... Boże matrymonialny, ja chcę do mamy...
- Noruś - powiedziałem równie spokojnie i cicho co poprzednio - naprawdę nic złego się nie dzieje, nie musisz się o nic martwić...
Ścisnęła mnie tak mocno, że aż zabrakło mi tchu w płucach. Delikatnie i ostrożnie objąłem ją jednocześnie, głaszcząc po głowie. Nikt Ci teraz nie pomoże Ches, musisz radzić sobie sam, z umierającą myszą, dziewczyną i emocjami. Zacisnąłem wargi i przyciągnąłem jej głowę do siebie, wtulając jednocześnie nos w jej szyję. No nic, jak już jestem skazany na to wszystko, to przynajmniej niech będzie jakoś wygodnie. Dziewczyna wtuliła się mocno i nie miała zamiaru mnie puścić. Ze wzajemnością.

<Nora?>

niedziela, 11 lutego 2018

Od Nitzana CD Michaela

- Bardzo ci dziękuję, ale... Czy ty się dobrze czujesz? - spytałem zatroskany. Misiek pokiwał energicznie głową.
- Poczek. Znajdę ci kropelkę wód- to znaczy kleju... - zatoczył się i otworzył drzwiczki... lodówki. Zamrugałem parę razy i delikatnie położyłem biednego Miśkubka na najbliżej półce. Podszedłem powoli do Michaela i położyłem mu lewą dłoń na czole, zaś prawą przybliżyłem do swojego.
- Misiek, ty masz gorączkę. - młodzieniec spojrzał na mnie i uniósł brwi jakby chciał powiedzieć "Co ty nie powiesz?" Westchnąłem. Wtedy usłyszałem pewien hałas. Było to donośne, niezadowolone miauczenie. Obejrzałem się za siebie, by ujrzeć bardzo puchatą kotkę skarżącą się na swój los. Kucnąłem przy niej i wyszeptałem spokojnie:
- Dzieńdobry śliczności. Czy obraziłabyś się gdybym poprosił cię o chwileczkę ciszy? Obawiam się, że twojego właściciela bardzo boli głowa. - kocica spojrzała na mnie zaciekawiona. Dziwne uczucie, czułem się jakbym był oceniany przez jakąś szlachciankę. Zacmokałem cicho i uśmiechnąłem się. W końcu księżna machnęła ogonem i oddaliła się. Wtedy ja wstałem i spojrzałem na Miśka. Miał lekko zaskoczoną minę. Uśmiechnąłem się i złapałem jego dłoń. Zaprowadziłem go na najbliższe krzesło i powiedziałem:
- Za sekundkę wracam. - wyszedłem na korytarz i otworzyłem drzwi do mojego pokoju. Wyjąłem odpowiednie rzeczy i szybko wróciłem do pokoju Michaela. Siedział tam dalej, lekko mamrocząc pod nosem. Wyciągnąłem tabletki przeciwbólowe i podałem mu je razem z szklanką wody. Przyjął je i powiedział:
- Jezzzz, tak bardzo ci dziękuję. - połknął je szybko i oddał mi pustą szklankę. Odłożyłem ją obok i spytałem:
- Które to twoje łóżko? - Misiek wskazał na to bardziej oddalone. Zaprowadziłem do do niego i przykryłem go kołdrą.
- Poczekaj kilka minut, dobrze? - uśmiechnąłem się i podszedłem do mikrofalówki. Wsadziłem do środka małą miseczkę z rosołem, czyli resztki mojej kolacji i włączyłem. Przez ten cały czas chłopak przyglądał mi się cicho. W końcu otworzyłem drzwiczki i podałem mu parujący napój. Przysunąłem sobie krzesło i powiedziałem:
- Pij do dna. Pomaga na ból głowy, na gorączkę... Rosół jest świetny. - wyszczerzyłem zęby i patrzyłem na spożywającego chłopaka.
- Dziękuję. I w ogóle wybacz za kłopot, miałem wczoraj naprawdę intensywny wieczór.... - wymamrotał i spróbował się uśmiechnąć. Zachichotałem i odpowiedziałem:
- To żaden kłopot. Jak znajdziesz mi kropelkę będziemy kwita. - zapadła cisza. Trwała sobie ona przez pewien moment, aż w końcu Misiek spytał
- Jak tu wbiegłeś to wyglądałeś na przerażonego. Jakim cudem się tak szybko uspokoiłeś?
- Ja? Hmmm... W sumie to nie wiem. Po prostu wydawało mi się, że ty jesteś w większej potrzebie.
- Ach tak... - kiwnął głową i odłożył pustą miseczkę. Po raz kolejny słychać było tylko ciszę.
- A więc... - zacząłem, rozglądając się po pokoju - Mieszkasz z Cześkiem?
<Misiek? Wybacz za opóźnienie i jakość, tak jakoś nie wiedziałam co napisać t~t>

sobota, 10 lutego 2018

Od Ursuli CD Finney'a

Przyznaję, że obawiałam się tego projektu. Bałam się, że w parze będę mieć osobę gadatliwą i irytującą.
Możliwe, że zostałabym zmuszona do powtórki ze podstawówki, znów chwycić krzesło i zrobić swoje.
Jednakże zostałam pozytywnie zaskoczona. Finney okazał się być w miarę dobrym współpracownikiem. Nie gadał. Był cicho. Tak właściwie to nie wymieniliśmy między sobą ani jednego słowa. Komunikowaliśmy się jedynie po przez gesty i o dziwo rozumieliśmy się.
Im częściej spoglądałam na zbiór tych wszystkich liter, tym bardziej robiłam się senna. Jednakże chciałam jak najszybciej wrócić do siebie. Mimo, iż Finney nic nie mówił, wciąż tutaj był. Siedział obok, kręcąc się na krześle i sobie oddychał, ewentualnie patrzył na mnie. Czego miałabym się doczepić?
No właśnie niczego. Jednakże nie chciałam go tutaj. Mam bardzo często momenty kiedy chcę być zupełnie sama, zamknięta w czterech ścianach, słuchając przy tym muzyki lub czytając książkę.
Lubię mieć w tych momentach pewność, że nikogo przy mnie nie ma. Chcę mieć po prostu czas tylko i wyłącznie dla siebie. Jak by na świecie byłam tylko ja i nikt inny.
Kiedy nie mam możliwości odcięcia się od ludzi zaczynam być wściekła na każdego. Irytuje mnie praktycznie każdy, nawet osoby, do których poczułam nutkę sympatii.
Finney miał pecha. Miałam ochotę po prostu zamknąć się w pokoju i być sama z sobą.
W głębi duszy było mi go jednak żal. No tak. Nie narzucał się, po prostu grzecznie siedział i chciał ze mną współpracować. Ja tutaj miałam problem. Wyrzutów sumienia z tego powodu nie miałam. Co mam zrobić, że mam taki charakter i potrzeby? Bywa.
Spakowałam się szybko. Dałam mu zadanie do wykonania i to tyle. Czego chcieć więcej?
No właśnie koleżka Finney czegoś chciał.
Doprawdy byłam zaskoczona, że podjął jakąś skromną próbę aby ze mną się zapoznać. To było…dziwne, jednakże ciekawe. Nie pamiętam właściwie kiedy ktoś ostatnio zaproponował mi zapoznanie się. Co prawda z początku byłam na nie, jeżeli o to chodzi. Po prostu kierowałam się chęcią wrócenia do siebie i zamknięcia się przed całym światem.
Ursula…ale czemu właściwie? Co prawda masz potrzebę samotności ale przecież jedzenie!
Bo jak dłużej się tak zastanowić to gdybym wróciła, zrobiłabym się głodna i musiałabym jakoś kombinować…a tak to mam okazję coś zjeść. Męczenie się jeszcze chwilę nie brzmi raczej mądrze. Na dodatek kłócę się sama ze sobą. Jednak tylko zjem, powiem co mam powiedzieć, podziękuję i wyjdę stąd szybciej niż chciałam wcześniej. Można? Można. Nie wiedzę przeszkód.
Westchnęłam głośno i przewróciłam oczyma:
- W porządku…- powiedziałam cicho i zerknęłam na chłopaka, tak na moment. Wydawało mi się, że się delikatnie uśmiecha.
A miałam być wredna i chłodna…Bywa? Bywa.
- W takim razie…eh…- spojrzałam w bok, nie chcąc nawiązywać zbyt długiego kontaktu wzrokowego – pogadajmy…

Klub Miłośników Sztuki - Przewodniczący

Gdyby Immi była ludzką kobietą, z całą pewnością zostałaby najlepszą żoną. Ba, w naszej rodzinnej wsi w Niemczech miała całe stado kocich kawalerów, którzy kochali miauczeć pod naszym domem w środku nocy pieśni pochwalne na cześć wspaniałej Imaginie von Isenburg-Limburg. Cóż, zupełnie im się nie dziwiłem, ale z pewnością nie byli powodem do szczęścia, gdy chcieliśmy się porządnie wyspać, szczególnie przyjezdni - ja zasypiałem ze słuchawkami i muzyką, Mariś miała kamienny sen, dziadzio był przygłuchy, wujek zasypiał zazwyczaj przy włączonym telewizorze, a mama kładła się późno i tak zmęczona, że nie obudziłaby jej syrena strażacka, można więc powiedzieć, że w jakiś sposób byliśmy uodpornieni. Ale gdy przykładowo na weekend zawitała do nas ciotka Helga, spędziła siedem bezsennych nocy, z czego parę na odpędzaniu śpiewających amantów miotłą.
"W każdym razie, Immi troszczyła się o nas zawsze na swój wspaniały, koci sposób - nawet w sobotę pilnowała, byśmy mogli podziwiać przepiękny wschód słońca. Cóż, większość tego poranka właściwie spędziłem, usiłując powstrzymać Cześka od rzucenia się na kotkę i uduszenia jej.
To zupełnie bez znaczenia, że jest przed szóstą, powtarzałem. Nie, to już nie blady świt. To nic, że wczoraj mieliśmy męczący dzień, sami z własnej woli poszliśmy do tego klubu, masz nauczkę, rudzielcu. Przepraszam, wiem, chciałeś się wyspać. Tak, mieliśmy ciężki tydzień. Tak, w sobotę się śpi. Nie, Immi po prostu o nas dba, żebyśmy nie spali za długo. Nie, nie chodzi po prostu o żarcie dla niej. O właśnie, jedzenie dla naszej księżniczki! Nie, brat, nie możesz jej wywalić przez okno. Tak, kupię ci colę. Tak, postawię ci kebaba. Nie, nie z Immi. Przecież nawet byś go nie zjadł! Nie, sama satysfakcja nie wystarczy. Przynajmniej możesz podziwiać wschód słońca. Tak, to bez znaczenia, że dzisiaj jest plucha. Chmury też są ładne. Nie, zabieraj te łapy! Wiesz,chodźmy może na śniadanie. Nie, Immi zostaje. O, dokładnie tak, bardzo ładnie."
Cóż, tak mniej więcej można streścić mój poranek. Cud, że nic nie wyleciało w powietrze.
Kiedy już wracaliśmy ze stołówki, wstąpiliśmy od razu na halę, ale akurat zdecydowana część była zajęta przez jakąś grupę taneczną, której nie kojarzyłem. Może wynajęli po prostu salę?
W kieszeni spodni poczułem znajome wibracje. Wyjąłem telefon i szybko odblokowałem ekran, skąd uśmiechała się do mnie Mariś trzymająca w objęciach Immi. Wiadomość od Lindsey, naszej przewodniczącej. O spotkaniu klubu, dość pilnym, jakoś po południu - zapytała, czy okolice szesnastej nam pasują.
- Dzisiaj żadnej pilnej roboty nie mamy, co? - zapytałem Cześka, marszcząc brwi. - O której kończymy w lodziarni?
- Piętnasta, a co? - odparł, wciąż chyba nieco naburmuszony.
- Okey, to dzięki - szybko napisałem, że mi jak najbardziej pasuje.
- Randka? - wyszczerzył zęby na pełną szerokość, szturchając mnie łokciem pod żebra.
- Lind napisała - pomachałem mu przed nosem telefonem - jakieś sprawy z klubem. Może jakiś większy konkurs, jeśli już pisze.
- Od ogłoszeń chyba macie te tablice, nie?
- Ano, przewodnicząca woli taką formę, nikomu to nie przeszkadza. Skoro śle SMSy, to raczej dość pilna sprawa.
- Mmm - pokiwał głową po chwili namysłu - to gnaj na tę grupową randkę, sam zostanę w razie co.
- Możemy zabrać Immi, dotrzyma ci towarzystwa.
- Prędzej piekło zamarznie - fuknął.
- I tak wiem, że chcesz - odparłem, wzruszając lekko ramionami. - No ale dobra, to co, zbieramy się powoli? Zaraz chyba zaczynamy.
- Taa, tylko wezmę jeszcze rzeczy.
- Yup, to raz-dwa-trzy zahaczamy o pokój.
- Dobrze ci radzę, żeby ta kocica trzymała się daleko.
- Spoko, pewnie śpi sobie na twoim łóżku i czeka na swego księcia.
Czesiek wymamrotał pod nosem parę swoich czeskich przekleństw, ale razem szybkim krokiem skierowaliśmy się w stronę 207,5 - Immi akurat wyglądała sobie przez okno. Złapałem słuchawki i lekką kurtkę - na zewnątrz było już na plusie, a śnieg dawno stopniał, ku memu sporemu rozczarowaniu. W Niemczech podobno sporo napadało, dostałem nawet zdjęcie Mariś i bałwanka, którego ulepiła.
- Ruchy, bo się spóźnimy! - pośpieszałem co chwila Cześka.
- Teraz i tak tam prawie ludzi nie ma - przypomniał mi - nie ma pośpiechu.
Przewróciłem oczami.
- Punktualność jest obowiązkiem maluczkich i przywilejem królów, co?
- Dokładnie! - potaknął żywo.
- To ruszaj cztery litery, bo zaraz ci sam pomogę wyjść.
*
- Uff, koniec - wyszedłem na zewnątrz, biorąc łyk ożywczego, zimnego powietrza.
- Mówiłem, ludzi prawie nie było.
- Dlatego nas puściła sporo wcześniej. Środek zimy - wzruszyłem ramionami. - Tu poza lodami jest mało co, i tak dziw, że cały rok mają otwarte. Tak to głównie kawiarnie i tego typu rzeczy.
- W lato za to nie idzie usiąść na sekundę - jęknął, a ja zaraz po nim.
- Sami się do roboty zgłosiliśmy...
- W ogóle, o której masz w końcu to spotkanie?
- Ustalili wreszcie na 16, więc trochę czasu mam - sprawdziłem szybko telefon. - To jak, chcesz jeszcze gdzieś wyskoczyć?
- Na kebsa - wyszczerzył się szeroko.
Westchnąłem, kręcąc głową.
- No tak, czego innego bym się mógł spodziewać.
- Ty stawiasz - przypomniał mi wesoło.
- Weźmiesz jakiś mega zestaw, nie?
- Giganta - potaknął żywo.
- O niebiosa... - potarłem czoło. - Dobra, chodźmy prędko, dobrze, że mam jakieś rabaty.
- Możesz mi kupić jeszcze więcej zatem!
- O na pewno - prychnąłem. - Też chcę coś zjeść.
*
Dokładnie dwie minuty przed szesnastą otworzyłem drzwi do pokoju Klubu Miłośników Sztuki - nieco wytarte, z paroma małymi śladami zaschniętej, żółtej i zielonej farby - od wewnątrz było jednak znacznie gorzej, staraliśmy się dbać w miarę o czystość, chociaż wiadomo - gdy w grę wchodzą kubki, farby, pędzle i nasza gromada, działy się różne rzeczy, nawet jeśli było parę tak zwanych "świętych stref", gdzie panował zawsze wręcz sterylny porządek - chociażby pianino, choć mało kto umiał grać. Przyznaję, że zupełnie inaczej się jednak malowało, gdy ktoś obok brzdękał jakieś melodie - szczególnie, gdy robił to naprawdę dobrze. Ja sam umiałem raczej same podstawy, nieco poduczyła mnie też Lind, ona sama celowała jednak bardziej w skrzypce - od czasu do czasu, gdy było nas mniej, coś zagrała, szczególnie w letnie wieczory.
- Heko, Misiek! - Nitz pomachał do mnie.
- Siema, ferajna - zasalutowałem wszystkim i usiadłem obok Any.
- Wiadomo, o co chodzi?
- Nie, Lindsey jeszcze nie ma - zmarszczyła leciutko brwi.
- Cóż, zaraz się dowiemy. Co słychać tak ogółem? Jak ci poszedł sprawdzian z matmy?
- Średnio rozumiałam ten dział - przyznała z lekkim wahaniem. - Ale wszystkiego się dowiemy niedługo, prawda? Nie ma co się denerwować na zapas!
- Dokładnie - potaknąłem, skubiąc frędzle na kocyku leżącym na oparciu swojego krzesła. Ana miała w sobie ten typ niewymuszonego uroku, od którego człowiekowi wręcz topniało serce, zupełnie jak z Mariś. Może taka cecha młodszych siostrzyczek? - A jak tam u Oliviera?
- Trzyma się, trochę zalatany ostatnio - westchnęła. - Ale obiecał odwiedzić mnie za niedługo.
- O, no widzisz - uśmiechnąłem się.
Akurat w tym momencie weszła też Lind - nieco zasapana, z lekko zarumienionymi policzkami.
- Witam wszystkich, przepraszam wszystkich za spóźnienie - zaczęła szybko, zajmując jedno z wolnych miejsc. - I że to wszystko tak pilnie, ale... dość nagle wynikło parę sytuacji, które nieco zmienią nasze... eee, działanie? - zawiesiła się i wyraźnie poplątała, szukając odpowiedniego sformułowania.
- Spokojnie, spokojnie, szanowna pani - uniosłem rękę. - Głęboki wdech, liczymy do trzech. O co chodzi?
- Tak... - zagryzła wargi. Znakomicie sprawdzała się w swojej roli przewodniczącej klubu i robiła wszystko dla nas, ale była równocześnie nieśmiała i wiedzieliśmy doskonale, jak wielkim wyzwaniem było dla niej przemawianie do tak dużej grupy. - Postanowiłam zrezygnować z roli przewodniczącej klubu.
Równie dobrze mogłaby odpalić obok armatę. Jeden przez drugiego po chwili konsternacji zaczęli zadawać pytania, w tym i ja. Dlaczego? Czemu tak nagle? O co chodzi?
- Dobra, ferajna - podniosłem lekko głos, by uciszyć wszystkich. - Dajmy dojść Lind do głosu, co?
- Um... cóż, przez kilka niespodziewanych sytuacji, obowiązków i nauki musiałam podjąć taką decyzję - wzięła głęboki oddech. - Moglibyśmy wybrać od razu nowego przewodniczącego?
- Naprawdę nie możesz zostać? - Nitzan wychylił się ze swojego krzesła.
- W klubie dalej będę, rzecz jasna, pomagała z całych sił, jednak naprawdę muszę zrezygnować...
- Cóż, no to zróbmy to sprawnie - westchnął Anthony. - Niech się ktoś po prostu zgłosi.
- Przy-przygotowałam już karteczki - stwierdziła Lind, wstając i każdemu z nas wręczając po skrawku papieru. - Napiszcie na nim imię osoby, którą proponujecie na to stanowisko.
Stuknąłem w zamyśleniu długopisem o podbródek, postanawiając w końcu zagłosować na Anę - z której strony by na to nie spojrzeć, była świetną kandydatką.
Przeliczanie poszło szybko - Lind po pogrupowaniu nazwisk uśmiechnęła się lekko.
- Michael Walter Rosenthal - odczytała.
Zamrugałem.
- Obecny - palnąłem.
- Gratulacje - uśmiechnęła się delikatnie. - I życzę powodzenia!
- Hmm, dziękuję - uśmiechnąłem się z zakłopotaniem. - Ale będziesz mi pomagać, nie?
- Na ile będę mogła - potaknęła, poprawiając okulary.
- No to ulga - zrobiłem głęboki wydech. - No cóż, ferajno, postanowiliście męczyć się z takim przewodniczącym, to zmienimy nieco zasady z kotami, co?
- Przeczuwam rolę Immi jako pierwszej damy - Ana spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- No toć ba, księżna nasza w końcu - potaknąłem. - I... cóż no, dziękuję wszystkim, postaram się, by choć w połowie dorównać Lind.
- Pamiętaj o terminach, a będzie wszystko dobrze.
- No, z tym może być różnie - potarłem dłonią kark. - Ale najwyżej mnie palniecie sztalugą.
- Trochę jej szkoda - skrzywił się ktoś.
- A mojej głowy to już nikomu - westchnąłem. - Ładnie mnie tu traktujecie!
- Przy okazji, ostatnio było coś z warsztatami malarstwa olejnego. Są już zapisy?
- Trzeba będzie się zorientować - pokiwałem głową. - Lind, wiesz coś?
- W poniedziałek w gabinecie pana Odella powinna być już do odebrania lista.
- No to pięknie - wyszczerzyłem się. - A, no i pamiętajcie, trzeba będzie zrobić imprezkę!
- Przewodniczący stawia?
- Po cukierku wam mogę kupić, jak grzeczni będziecie, pyśki - przewróciłem oczami. - Tak na dobry start!

< No i koniec, dziękuję bardzo~ >

środa, 7 lutego 2018

Od Alexandra CD Miki

Patrzyłem na niego w lekkim szoku. On? Popychadłem? Co? W tym momencie naprawdę zapragnąłem umieć okazywać uczucia. Po chwili zauważyłem, jak łzy spływają mu po twarzy. Wstałem i nieco niezdarnie przytuliłem go do siebie. Wtulił się mocno jak dziecko i przez chwilę łkał w moje ramię. Ścisnąłem go nieco mocniej, gładząc powoli po plecach.
- Już dobrze - szepnąłem. Lekko ująłem jego podbródek i kciukiem otarłem jego policzki. - Nie płacz. Nie jesteś słaby. Jesteś bardzo silny, bo sam przestałeś. I dałeś sobie radę. A teraz już nie będziesz musiał - zauważyłem i lekko się uśmiechnąłem, patrząc w jego mokre oczy. - No już - ścisnąłem ramiona chłopka. - Nie płacz, proszę. Jesteś silny, wesoły i radosny. I pieczesz zajebiste babki - puściłem mu oczko. Naprawdę zrobiło mi się go żal. Po chwili potaknął lekko, ocierając poliki.
- Prze...
- Nie przepraszaj - poprosiłem i chwyciłem kartkę, po czym zapisałem na niej mój numer. - W razie czego po prostu zadzwoń - poprosiłem. Wziąłem jego bluzę i naciągnąłem na niego. Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Westchnąłem, zrezygnowany. - Ten hiszpański ssie. Idę wyciągnąć te twoje babeczki a ty przygotuj film - poprosiłem, przytuliłem go lekko znowu i ruszyłem do kuchni. Minutnik zadzwonił idealnie w momencie, gdy otwierałem drzwi. Wyciągnąłem jagodowe babeczki, aż mi całe okulary zaparowałem. Zdjąłem je z siebie i przetarłem dwoma ruchami. Po chwili zauważyłem,że Miki mnie obserwuje. - Tak? - uniosłem jedną brew. - Wybrałeś film? W takim stanie nie możesz pracować - znowu się do niego uśmiechnąłem. Potaknął jedynie i wrócił na sofę, dalej lekko przybity. Popatrzyłem za nim z troską. Przygotowałem cały talerz ciastek, babeczek oraz dwie butelki picia. Zaniosłem wszystko przed telewizor, po czym usiadłem obok Miki i owinąłem go w kocyk niczym małe burrito. Otarłem znowu jego poliki.
- Co wybrałeś? - spytałem.
- Filadelfię... - odpowiedział powoli. Spiąłem się jedynie, chociaż we wnętrzu jęknąłem głośno. Zawsze na tym płaczę. Zawsze.
- Eeee... Ok. Puszczaj - rzuciłem i zacząłem jeść ciastka. Po godzinie poczułem jak moje oczy zrobiły się mokre.
- Ty... Czy ty płaczesz? - Miki spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Nieprawda! - zawołałem, tuląc do siebie poduszkę. - Mam alergię - burknąłem niczym urażony pięciolatek i wtuliłem twarz w mięciutki materiał. Po chwili podciągnąłem mocno nosem. - Może troszeczkę... To jest wzruszające - zauważyłem, zatrzymując film. Ogarnij się Alex. "Prawdziwi mężczyźni nie płaczą". Słowa ojcem odbiły mi się w głowie echem, niemal tak, jak jego siarczysty policzek. Wstałem gwałtownie, odkładając poduszkę. Mika zastygł w nagłym geście. Chciał dotknąć mojego ramienia, ale się zerwałem. - Przepraszam... Nie chciałem - lekko ścisnąłem jego dłoń. - Późno już... Pójdę. Przepraszam - gadałem bez sensu. wyszedłem szybko, ocierając poliki. Wpadłem w lekką panikę na myśl o siostrze. Jej pogrzebie. Mimo pięknego poranka, pod wieczór zaczął padać deszcz. Było zbyt ciepło na śnieg. Gdy spadł na mnie zimny deszcz, przyjąłem go z ulgą. Stałem tak przez kilka minut, nie czując nic. Dopiero po chwili zorientowałem się, że ktoś mnie ciągnie. Otworzyłem powoli oczy, by zobaczyć Mikiego, który lekko ciągnął mnie w stronę mieszkania.
- Przeziębisz się - powiedziałem tylko. Nie zabrałem dłoni z jego uścisku. Nie miałem już siły. Uśmiechnąłem się jedynie smutno.
Miki?

Od Nory CD Czeslava

Muszę szczerze i z wielką przykrością przyznać, że Czesiek był ostatnią osobą, którą chciałam spotkać. Kiedy to tylko po wizycie w szpitalu kilka dni temu wróciłam do domu od razu zakopałam się w pościeli, prawdopodobnie cała czerwona... Znowu. Dlatego od dobrych kilku dni wyjątkowo nie miałam ochoty się z nim widzieć, pisać, a nawet o nim myśleć, zwłaszcza to ostatnie. I mogłam go bez żadnego problemu unikać, ale.. Właśnie, zawsze pojawi się jakieś „ale”. Największym problemem było to, że tylko on siedział mi w głowie. Tylko on. Ze wszystkich ludzi na całej kuli ziemskiej, to właśnie on musiał zaprzątać mi głowę.
– Taak – odpowiedziałam lakonicznie, nieprzerwanie patrząc mu w oczy ze zdziwieniem. – Umm... – zamrugałam szybko – chyba tak – przetarłam oczka, mrucząc w dłoń. – Eee.
Zająknęłam się raz jeszcze, zastanawiając się, czy brać pod uwagę wcześniejsze pytania, zważywszy na to, że było ich kilka. Czesiek na sekundę odwrócił głowę w poszukiwaniu czegoś. Od razu ucichłam, wlepiając spojrzenie w jego oczy, które bacznie mierzyły każdą półkę i butelki. W końcu ja zaczęłam wodzić zielonymi oczkami po różnokolorowym szkle i puszkach, tak jakbym szukała razem z nim.
– Co do chłopaków – ruszyłam się z miejsca, kiedy chłopak przeszedł kilka kroków dalej. Chwila, przecież nie chciałam jego towarzystwa, więc dlaczego za nim latam jak mucha za słodkim..? Nie mówcie mi, że wszystko co się stało w ciągu ostatnich dni znowu nie będzie miało znaczenia… – Ostatnio mieli małą sprzeczkę podczas jedzenia. Ale poza tym jednym zdarzeniem, to nic się wielkiego nie działo.
– Mmm, to się zdarza – mruknął pod nosem.
– Yhyyym.. – podrapałam się po nosie, zerkając w kierunku kasy. – Ogólnie, to siedzą spokojnie, nie wychylają łebków spoza klatki, choć im ją otwieram. Tak jak mówiłeś.
– Przyzwyczają się jeszcze. – Czesiek spojrzał na mnie z uśmiechem i z powrotem wrócił do poszukiwań. I to nie na długo, bo po już po chwili jego oczy rozbłysły, a z ust wydostało się ciche „jest”. W łapkach od razu znalazła się litrowa butelka Jonniego Walkera. – No, to mam wszystko – odwrócił się uśmiechnięty szeroko – a ty?
Spojrzałam szybko w koszyk zawieszony na zgięciu łokcia, by nie dopuścić do skrzyżowania się naszych oczu.
– Tak – mruknęłam cicho.
– No to super – powiedział i ruszyliśmy krok w krok do kasy.
Ściskałam mocno uszka koszyka, wpatrując się przed siebie, pilnując się porządnie, bym nie zerkała na rudzielca. I mówiąc „porządnie”, mam na myśli „beznadziejnie”, bo co chwilę łapałam się na tym, że patrzę się to na jego łokieć, to na buty. Naprawdę muszę się przestać na niego patrzeć. Zwłaszcza, cholera jasna, teraz. Przecież ten chłopak doprowadza mnie do rumieńców nie z tej Ziemii. Wystarczy tylko, że o nim pomyślę, to w środku żołądka zaczynało mnie dziwnie ściskać, a na serduchu zrobiło się przyjemnie ciepło. Gdybym mogła, położyłabym się na ziemi i zwinęła się w kulkę tak malutką, że nikt by mnie nie dostrzegł.
Pociągnęłam nosem, rozkładając zakupy na taśmie zaraz za rzeczami Czecha. Te od razu zaczęły jechać w stronę ekspedientki, co delikatnie mnie wystraszyło. Moje jedzenie mi uciekało..
– Piękny katar – odezwał się chłopak, stając naprzeciwko kasy. Jego ton zabrzmiał całkiem znajomo. Zupełnie tak, jakby się martwił, a to tylko niewielki katar.
Zaśmiałam się nerwowo i założyłam kosmyk włosów za ucho. Pociągnęłam nosem jeszcze raz, tym razem przy okazji szukając jakiś chusteczek, nawet tych zużytych, zwiniętych w kulkę. Szybko przeszukiwałam kieszenie płaszcza, bluzy, spodni i wnętrze listonoszki, jednak na darmo. Ani jednej chusteczki. Spojrzałam więc zrezygnowana na Cześka.
– A dowodzik jest? – spytała go kasjerka z lekkim, życzliwym uśmiechem, choć jej oczy zmierzyły go chłodno.
Chłopak wydał się przez chwilę zaskoczony, jakby wytrącony z rytmu, bądź nie rozumiejący, co się do niego mówi. Szybko jednak pokiwał łebkiem, potwierdzając, że naturalnie jest.

<Czes?>

poniedziałek, 5 lutego 2018

Od Finney'a DO Ursuli

Gimnastyka na krześle wcale nie jest taka zła, wystarczy uważać, żeby przypadkiem zbyt mocno się nie przechylić, a przeżyjemy i w dodatku nieco sobie ulżymy. Już miałem dość tych niewygodnych oparć i ciągłe wyszukiwanie informacji w tekście. Naprawdę, jedna łatwa definicja potrafi być rozciągnięta na kilka stron, bo autorzy książek po prostu kochają utrudniać uczniom życie. Westchnąłem zmęczony i spojrzałem na Ursulę, która pewnie też już miała tego dość. Zawsze wyglądała na znużoną, ale teraz pobiła samą siebie, szczególnie wtedy, kiedy próbowała zakryć dłonią usta podczas ziewania. Nie znam jej za dobrze, ba, prawie w ogóle. Właściwie nie zamieniłem z nią jeszcze słowa, ciągle trwamy w ciszy, udając, że współpracujemy przy tym projekcie na następne zajęcia. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Dziewczyna uniosła książkę do góry w taki sposób, że od razu zwróciłem na nią uwagę. Pokazała dwa palce, a następnie gestem ręki dała mi znać, żebym się ruszył po tom, który jest jej teraz potrzebny. Bez zbędnej zwłoki ruszyłem w stronę alejki, gdzie mógłbym znaleźć to, co mnie interesuje i czym prędzej wrócić do koleżanki. Jak na złość, przeszukałem wszystkie półki i nigdzie nie mogłem tego znaleźć. Ktoś nas wyprzedził i wypożyczył sobie do domu czy coś. Zrezygnowany usiadłem znowu przy biurku i zasygnalizowałem Ulce, że musimy tego poszukać gdzie indziej. Pokiwała głową, a następnie przewertowała kilka kartek.
– Przygotuj parę informacji z tego na następne spotkanie.
Nawet nie czekała na żadną reakcję, natychmiast podniosła się i zaczęła pakować własne rzeczy. Nawet nie powiedziała, na, kiedy się umawiamy. Ja wiem, że złapanie siebie na korytarzu w szkole czy w akademiku wcale nie jest takie trudne, ale jednak już sobie to zaplanować od razu, niż żeby później wyszła jakaś nieprzyjemna niespodzianka. W sumie chciałbym jeszcze odrobinę z nią zostać, wypadałoby lepiej poznać swoją koleżankę z klasy, chociaż już z tego miejsca mogę stwierdzić, że moje towarzystwo jest dla niej udręką, mimo że nie odzywam się ani jednym słowem i wcale tak bardzo się nie narzucam. Poprawiłem sweter i zarzuciwszy plecak na ramię, podszedłem do niej i poprosiłem ją o to, aby zjadła ze mną obiad, no jakiś deserek, bo na obiad już było trochę za późno. Od razu widziałem, jak na jej twarz wkrada się grymas zdradzający odrazę do mojej osoby i niechęć do wspólnego spędzania czasu. Nie wiedziałem dokładnie, za czym przepada, a więc przekonanie jej co do rodzaju jedzenia byłoby trudne. Pieniędzmi też za bardzo nie trzaskam, żeby zobowiązać się do tego, aby zapłacić za wszystko. Mam wrażenie, że próbowałaby mnie i mój portfel dobić, gdybym zasygnalizował, że nie musi się martwić o pieniądze... W sumie...
– Może chcesz spróbować moich naleśników?

Ursula?

Nowy Uczeń

Finney Abendroth
Ksywka: Zwykłe Finn wystarczy.
Wiek: 19 lat
Klasa: III A

Od Cher DO Michaela

Zmiana otoczenia nigdy nie wydawała mi się prosta. Szczególnie, że nikogo nie znałam. W Sceaux - moim rodzinnym miasteczku, miałam wielu znajomych, ale rodzice nalegali na mój wyjazd, w celu poznania świata i zdobycia nowych doświadczeń. Tak oto znalazłam się tu, w północnej Irlandii.
Początek pierwszego dnia w nowej szkole zleciał mi bardzo szybko. Kiedy zadzwonił dzwonek, zwiastujący przerwę obiadową, jedyne na co miałam ochotę, to zostać w ławce i udawać, że dobrze się bawię, rozwiązując dodatkowe zadania z matematyki. Bałam się wstać i wyjść na korytarz, żeby uświadomić sobie, że byłam samotna. Przekartkowałam zbiór i znalazłam jakieś zadanie z gwiazdką.
- To się nada - mruknęłam cicho pod nosem.
Rozwiązanie jednak okazało się o wiele prostsze niż przewidywałam i skończyłam je po zaledwie paru minutach. Zostało mi jeszcze dużo czasu do dzwonka, więc wstałam od biurka i niepewnie skierowałam się do drzwi na korytarz z myślą, że i tak to mnie nie ominie. Kiedy się rozejrzałam, rozpoznałam z mojej klasy wysoką dziewczynę o krótkich włosach - Natashę, jeśli się nie mylę. Była pochłonięta rozmową z nieznaną mi blondynką. Poprawiłam torbę na ramieniu i skręciłam w kierunku stołówki. Po drodze mijałam osoby, ale wszystkie były dla mnie niczym nieznajome twarze, których ciekawskie oczy przelotnie na mnie zerkały, po czym powracały do poprzednich czynności. Zanim weszłam do stołówki, rozpoznałam jeszcze jedną postać - Akane. Widziałam ją dzień wcześniej, jak wchodziła do pokoju obok mojego. Nigdy nie zamieniłyśmy słowa, ale od razu wiedziałam, że to uprzejma osoba.
Stołówka była zapełniona tłumem głodnych uczniów. Niektórzy z nich siedzieli przy stołach i zajadali się obiadem, inni za to dalej czekali na obiad. Gwar i śmiech przepełniał salę. Powędrowałam do niekrótkiej kolejki, wypatrując przy tym jakiegoś wolnego miejsca. Los chciał, abym już pierwszego dnia zrobiła coś bardzo głupiego. Zapatrzona w tłum, nie zauważyłam człowieka przede mną i wpadłam prosto na jego plecy.
- Bardzo przepraszam - odrzekłam szybko...

ktoś?

sobota, 3 lutego 2018

Nowa uczennica!

Cher Myrtille

Ksywka: Cherry
Wiek: 18
Klasa: 2A

Odchodzi

Gabriela Insomnia Polańska

Od Miki'ego CD Alexandra

Odkąd Alex wyszedł, siedziałem czerwony, niczym jakiś burak. Tak totalnie. Miałem wrażenie, że serce mi zaraz wyskoczy z piersi, a ja zacznę skakać i turlać się bez niego. Zaśmiałem się na tą myśl i położyłem się, przytulając poduszkę najmocniej, jak mogłem.
Zachowuję się jak zakochana nastolatka... A w sumie, ja jestem taką nastolatką. Poturlałem się przez chwilę, dając upust moim emocjom, całkowicie zapominając o wcześniejszym stresie spowodowanym moją "przemową". W momencie w którym spadłem z kanapy, syknąłem cicho z bólu i wstałem, lekko kuśtykając idąc w stronę sypialni. Przebrałem się, uważając na kostkę i przez chwilę leżałem na wielkim łóżku, całkowicie nic nie robiąc. Przymknąłem oczy i głęboko westchnąłem, ale szybko wstałem. Nie mogłem siedzieć bezczynnie. Wziąłem laptopa i znowu - jak jakaś kaleka - doszedłem do kuchni. Położyłem laptopa na blacie i usiadłem na taborecie. Włączyłem serwis szkolny tak w razie w (nawet nie wiem po co...) i YouTube. Po chwili oglądałem różne wypieki, desery, słodkości, poradniki i inne tego typu rzeczy. Ledwo zauważyłem, że ktoś do mnie napisał. Szybko wszedłem na stronę, a widząc, że to Alexander, wstrzymałem oddech. Widząc, że potrzebuje pomocy z hiszpańskim, zaśmiałem się cicho. Ogarniałem w sumie tylko podstawy, które jednak ochraniały mnie przed ocenami negatywnymi. Odpisałem mu i wpadłem na pomysł. Może upiekę babeczki? Klasnąłem w dłonie i wyjąłem wszystkie potrzebne mi produkty, dopiero po pewnym czasie przypominając o Alexie. Odpisałem mu i zamknąłem urządzenie, odkładając je gdzieś na stolik w salonie. I zacząłem wszystko szykować, ze szczerze szerokim uśmiechem na ustach. Mąka oczywiście musiała być wszędzie, tak więc gdy już wszystko zrobiłem i wsadziłem formę do piekarnika, zająłem się za sprzątanie. Zapominając oczywiście posprzątać samego siebie, heh. Nagle usłyszałem skrzeczenie papugi, co mnie nie zdziwiło. Powinna trochę polatać. Podszedłem do niej i ją wypuściłem, chwilę potem słysząc pukanie do drzwi. Otworzyłem je z delikatnym uśmiechem.
- No hej. Naprawdę nic nie umiem – westchnął, a po chwili zgarnął mąkę z mojego policzka. Czułem jak serce mi przyśpieszyło.
- Pieczesz coś? - Spytał, wchodząc do środka. Zamknąłem za nim drzwi.
- Tylko babeczki – odpowiedziałem, otrzepując mąkę z włosów. Jak zawsze, twarz i włosy w mące. Nagle usłyszałem trzepot skrzydeł, a kakadu usiadła na ramieniu chłopaka.
- Mikiii – zacząłem. - Twoja papuga na mnie dziwnie patrzy. Ma śmieszne oczy – pomiział jej łepek. Uroczo przymknęła powieki. Aww, to takie rozczulające.
- To Viivi – uśmiechnąłem się nieco, po czym usiadłem przy stole - Też nie jestem orłem, ale coś tam umiem – zapewniłem. Chłopak odsunął krzesło i dosiadł się, a papużka grzebała mu we włosach. Żeby potem się nie zdziwił jak zobaczy gniazdo - parsknąłem w myślach. Próbowałem nauczyć go podstaw, mówiąc głośno i wyraźnie, ale nie przynudzająco. W pewnym momencie, gdy na niego spojrzałem, zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. Mówiłem coraz ciszej i wolniej. Widziałem jak powoli sięga do mojego nadgarstka, a ja poczułem jak serce przyśpiesza swoją pracę. Tym razem było to spowodowane czymś innym. Podsunął rękawy do góry, a ja zamknąłem oczy. Byłem przyzwyczajony do moich kilku blizn tak bardzo, że przestałem na nie zwracać większą uwagę. Chyba, że szedłem na trening pływacki - zawsze je czymś zasłaniałem. Wstydziłem się ich. Patrzyłem na niego, lekko przestraszony, kiedy on spojrzał się na mnie z... troską.
-Chcesz porozmawiać? - Spytał cicho, a ja poczułem napływające łzy do oczu. - Nie jestem dobrym mówca, ale naprawdę wysłucham, jeśli masz problem – dodał, gładząc kciukiem moje rany. Spuściłem wzrok, czując jak napływają mi łzy do oczu. Z nikim nie rozmawiałem na temat moich problemów, które mnie totalnie zmieniły... Nie miałem takiej osoby. Wszyscy "przyjaciele" odwrócili się, gdy zacząłem być popychadłem. Nie chcieli być przyjacielem popychadła, pedała, świni. Przymknąłem powieki, próbując unormować mój oddech. Miki, nic się nie dzieje, to wszystko się skończyło... Przecież przestałeś się okaleczać...
Przestałem, ale niedawno.
- Po prostu byłem popychadłem i nie miałem nikogo, kto by mnie wsparł - szepnąłem. Mówienie przychodziło mi z trudem, przez tą gulę w gardle. Czułem jak się trząsłem.
- Nie dość, że nauka i rodzina, to jeszcze rówieśnicy... Byłem słaby... - mówiłem drżącym głosem. - Ja jestem słaby - dodałem ciszej, czując spływające łzy, patrząc na te blizny i na dłoń chłopaka.
W tym momencie miałem wielką ochotę się przytulić i wypłakać, ale wiedziałem że to jest pewnie niemożliwe

Alex?

piątek, 2 lutego 2018

Od Alexandra CD Miki

Popatrzyłem na niego, nieco zdziwiony tym wyznaniem.
- Oo.. - W pierwszym momencie tylko tyle miałem w głowie. Patrzyłem na niego przez chwilę i westchnąłem. - No już... Nie płacz. Idź usiąść, bo bardziej ci noga napuchnie – zacząłem delikatnie, odkładając łyżwy. Pomogłem mu dokuśtykać do sofy, po czym znowu ułożyłem jego nogę na stołku. - Tak jest lepiej – zapewniłem cicho, po czym popatrzyłem na Miki. Cały drżał ze stresu, związanego z rozmową. Kilka zdań i tak reaguje... Oh boy. Wstałem i przytuliłem go lekko do piersi. - No już. Nie jestem zły – zapewniłem cicho, po czym go puściłem, bo przecież tulenie jest niemęskie. Chrząknąłem, drapiąc się po karku. - Pójdę powoli. Mam jeszcze naukę i tak dalej – mój głos stawał się coraz bardziej niewyraźny, po czym ziewnąłem szeroko. - Też wypocznij – tym razem nie zapomniałem zabrać łyżw ze sobą. Idąc przed miasto, myślałem nad słowami chłopaka. Był aż tak nieśmiały..? Zamyślony dotarłem do pokoju, gdzie z ulgą padłem na materac. Sięgnąłem po podręczniki do hiszpańskiego i powoli zacząłem się uczyć, ponieważ języki nie były moją dobrą stroną. Zrezygnowany, po godzinie, włączyłem komputer. Na serwisie szkolnym udało mi się znaleźć Miki. Akurat był aktywny.
- „Hej” - Zacząłem i czekałem na jego odpowiedź, która jednak nie nadeszła. Zagryzłem lekko wargi i po chwili znowu napisałem. - „Ogarniasz hiszpański i mógłbyś mi pomóc?” - poprosiłem. - „Jestem tak zdesperowany, że mogę nawet przyjść teraz. Obojętne mi to” - zapewniłem, nieco zdesperowany. Gdy dalej nie odpisywał, opadłem na poduszki i przymknąłem oczy. Myślami cofnąłem się do tej lekko dziwacznej rozmowy. Uśmiechnąłem się na wspomnienie drżącego głosu i uroczych rumieńców. To jest zakłopotanie było na swój sposób urocze. Uniosłem głowę, słysząc dźwięk komunikatora.
- „Bywało gorzej. Coś tam umiem. A co?”
- „Nie umiem nic. Mogę przyjść znowu?” - Spytałem, lekko bawiąc się skrawkiem koszulki. Odpowiedź uzyskałem dopiero po dłuższym czasie
-”Jasne.” - napisał, po czym zniknął z czatu. Uniosłem brwi, lekko zdziwiony. Ubrałem bluzę oraz duża kurtkę. Tym razem się pomalowałem, nie pomijając tez paznokci. Dmuchałem na nie całą drogę, by szybciej wyschły. Delikatnie zapukałem do drzwi chłopaka i uśmiechnąłem się, ściskając podręcznik.
- No hej. Naprawdę nic nie umiem – westchnąłem i zgarnąłem mąkę z jego policzka. Pieczesz coś? - Spytałem, wchodząc do środka.
- Tylko babeczki – odpowiedział, po czym otrzepał włosy z mąki. Podskoczyłem, gdy na moim ramieniu usiadł ptak.
- Mikiii – zacząłem. - Twoja papuga na mnie dziwnie patrzy. - Zauważyłem, przełykając ślinę – Ma śmieszne oczy – zauważyłem, po czym pomiziałem jej łepek. Uroczo przymknęła powieki.
- To Viivi – Miko uśmiechnął się nieco, po czym usiadł przy stole. - Też nie jestem orłem, ale coś tam umiem – zapewnił. Odsunąłem krzesło, dalej mając papugę na ramieniu. Ptak zaczął grzebać mi dziobem we włosach. Ignorowałem ja, po czym zacząłem słuchać jak chłopak wyjaśnia im najważniejsze podstawy. Nagle zauważyłem coś, co bardzo mnie zaniepokoiło. Zmarszczyłem brwi, co chłopak musiał zauważyć, bo mówił coraz wolniej i ciszej. Powoli sięgnąłem do jego nadgarstka i przyciągnąłem do siebie. Podsunąłem rękaw. Serce zabiło mi mocniej, gdy zauważyłem aksamitną skórę przecięta bliznami. Westchnąłem, wypuszczając drżący oddech i popatrzyłem na Mikiego z troską.
-Chcesz porozmawiać? - Spytałem cicho. - Nie jestem dobrym mówca, ale naprawdę wysłucham, jeśli masz problem – zapewniłem, gładząc kciukiem blizny.

Miki?

czwartek, 1 lutego 2018

Od Mikiego CD Aleksandra

- Jest tylko lekko napuchnięte. Musiałeś źle stanąć jak biegałeś – powiedział, patrząc mi w oczy. - Na pewno nie masz gorączki...? - głupie rumieńce, przekleństwo mojego życia.
- Nie mam. I naprawdę nie musisz...
- Muszę – uśmiechnął się i wstał, idąc zapewne w stronę kuchni. Westchnąłem cicho.
- Gdzie kupiłeś te babeczki? - Spytał, kładąc mrożonkę na mojej kostce. Drgnąłem, przez nagłe zimno. - Wyglądają bosko. - Wymamrotałem coś pod nosem, w duchu jednak ciesząc się, że mu się podobają.
- Co tam mamroczesz?
- Sam upiekłem – powiedziałem nieco głośniej, odwracając wzrok. Co z moim postanowieniem, że będę z nim normalnie rozmawiać? I tak pewnie nie mam szans...
- Wyglądają ślicznie – Zapewnił, lekko ściskając dłonie w pieści. - Jeśli nie chcesz, bym tu był, to powiedz.
- O co ci chodzi? - Spytałem cicho, patrząc na niego nieco wystraszony. Chodzi o..,
- Nigdy na mnie nie patrzysz – czułem, jak moje oczy się powiększają. Źle. - Unikasz mojego spojrzenia. Wiem, że jestem dziwny, więc jeśli nie chcesz mnie widzieć, to po prostu to powiedz – dokończył, mówiąc coraz ciszej. Byłem w szoku. Serio tak myślał? Widziałem jak zaciska wargi, a potem wstaje i wychodzi. Wołałem za nim, ale mnie zignorował.
Zrobiło mi się przykro i czułem się tak, jakbym miał się zaraz rozpłakać. Wiedziałem że coś się stanie. To znowu moja wina.
- Jestem głupi czy głupi? - szepnąłem, wtulając twarz w wcześniej zabraną z siedzenia obok poduszkę.
Naprawdę uważał się za dziwnego? Dlaczego? Przecież jest przystojny, a to, że jest trochę bardziej cichy i to, że wygląda tak jak wygląda, sprawiało, że był... No, lepszy, w swoim sensie... Zganiłem się w myślach. Nie myśl za dużo, bo znowu przesadzisz, Mika. Po pewnym czasie spróbowałem wstać, a gdy to zrobiłem, ujrzałem na podłodze łyżwy, oparte o kanapę. Podniosłem brew.
- Alexandra? - szepnąłem cicho. Czyli za chwilę wróci. Po łyżwy, ale wróci.
Ponownie usiadłem, próbując obmyślić plan, jak mu wyjaśnić, dlaczego na niego nie patrzę.
Nie powiem mu, że się wstydzę, że mnie onieśmiela, bo się wyda i mnie wyśmieje... A może powiedzieć mu po prostu, że nie jest dziwny? Nie, to za mało. Ugryzłem się lekko w rękę, próbując coś wymyślić, ale musiałem przerwać moje myślenie, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Szybko wstałem i wziąłem łyżwy w ręce, lekko kuśtykając docierając do drzwi. Otworzyłem je i poczułem lekki ból w klatce piersiowej, widząc jego wyraz twarzy. Zagryzłem dolną wargę.
- Zapomniałem łyżew - powiedział tylko. Przez chwilę trwaliśmy w ciszy.
- Może... Możemy porozmawiać? W sumie... Nawet nie chcę słyszeć odmowy bo... - poczułem gulę w gardle - bo ja chciałbym ci coś wyjaśnić... - zerknąłem na niego, a widząc podniesioną brew, przestraszyłem się. To nie tak że się go bałem; bałem się, że schrzaniłem nową znajomość...
- A-alexander - czułem, jak głos mi drży - ja na ciebie nie patrzę, bo po prostu... mam taki charakter i... Nie wiem, dlaczego uważasz się za dziwnego, skoro taki nie jesteś... - nerwowo zerkałem na prawo i lewo, aż w końcu z mocno bijącym sercem spojrzałem w jego oczy, rumieniąc się.
- Mówię prawdę - dokończyłem, zagryzając ponownie wargę, czując jak drży.
Alex?
Theme by Bełt