piątek, 30 czerwca 2017

Od Leo CD Neara

Dzieciak skrzywił się z bólu. Na jego twarzy gościł grymas niezadowolenia połączony z cierpieniem.
-Wiesz, od dziesiątej wieczorem zaczyna się godzina dupka, więc postanowiłem terroryzować Ciebie pierwszego.- Wypowiadałem to zdanie kiedy Near wstawał z trawy. Obiema rękami wykonywał masaż bolącej kończyny.
-Słuchaj, dzisiaj serio nie mam ochoty znosić Twojego towarzystwa.- Rzekł poirytowany. Wywróciłem oczami.
-Za to Twoja noga potrzebuje towarzystwa naszej pielęgniarki.
Blondyn parsknął sarkastycznym śmiechem.
-I co jej powiem?-Zapytał.- Że zachciało mi się zabić? A może, że jakiś dupek wyrzucił mnie z okna?
Nie powiem, dzieciak mocno mnie zgasił. W odpowiedzi odwróciłem tylko wzrok.
-Tak też myślałem.-Powiedział, zmierzając w stronę budynku. Nie powiem, zabawnie było patrzeć jak skacze na jednej nodze. Jako iż dwór skąpany był w ciemności, nie widziałem całości tej komedii. Zostałem z tyłu. Odczekałem kilka sekund po tym jak dzieciak przekroczył próg akademika, a potem sam wkroczyłem do budynku. Odwróciłem się na dość głośne przekleństwo.
-Ch*lera.- Near uderzył w drewnianą oprawę drzwi. Był sfrustrowany. Wyciągnął z kieszeni drogo wyglądający telefon, który swoją drogą prawdopodobnie cudem przeżył upadek i wybrał do kogoś numer. --Hej Nat.- Rzekł do telefonu.- Zgubiłem klucze, mogę wpaść do Ciebie?-Zapytał bardzo łagodnym głosem.
Zajęło mi krótką chwilę zorientowanie się, że nie powinienem podsłuchiwać rozmów, więc odszedłem.
Jasne światło księżyca delikatnie rozświetlało moje łóżko, na którym leżało absolutnie wszystko. Szybkim ruchem ręki zrzuciłem rzeczy z mojego miejsca wypoczynku. Położyłem się na łóżku i zapadłem w błogi sen. Ze stanu śpiączki wyrwał mnie mój ulubiony budzik. Jęcząc podniosłem się z mojego osobistego raju, czyli łóżka. Szybko przebrałem się, zarzuciłem plecak na barki i wyszedłem z pokoju. Nie miałem ochoty na stołówkowe żarcie, więc zahaczyłem o miejscowy sklepik po drożdżówki. Sprzedawczyni wyglądała jakby nie spała od pięćdziesięciu lat. No i była okropnie nietowarzyska. Cóż, polubiłem ją. Do klasy przyszedłem na czas, usiadłem na swoim miejscu i wpatrywałem się w pustą ławkę dzieciaka. No ładnie.
Nauczycielka o czymś gadała, ale w sumie nie zwróciłem uwagi o czym. Moje myśli biegły w stronę nowych utworów na gitarę. Niespodziewanie kartka leżąca przede mną zmieniła się przy pomocy linijki i ołówka w dokładną pięciolinię. W głowie odgrywałem akordy i na brudno zapisywałem nuty które, miałem taką nadzieje, będą brzmieć ładnie. Niespodziewanie z mojego transu wyrywa mnie mała, zgnieciona karteczka odbijająca się od mojej głowy. Palcami odwinąłem mały skrawek papieru, ale był pusty. Podniosłem wzrok. Nawet nie zauważyłem kiedy do klasy wszedł dzieciak. Zacząłem kopać jego krzesło.
-Czego chcesz?-Zapytał poirytowany.
-Twoja noga doczekała się towarzystwa pielęgniarki?-Zapytałem zimnym głosem.
-Tak, ale nie uczyli Cię, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie?
Spojrzałem na blondyna.
-Nie wiem, a Ciebie?
Przewrócił tylko oczami i wrócił do notowania słów nauczycielki. Pierwszy raz rozejrzałem się po klasie i spostrzegłem, że jest całkiem spora. Odchyliłem się na krześle pozwalając by ono delikatnie oderwało się od ziemi. Skupiłem wzrok na obrazie za oknem. Jakieś dzieciaki wyrwały się z lekcji i poszli na randkę. Znaczy tak to wyglądało. Prawie spadłem z krzesła gdy nauczycielka położyła stertę ciężkich książek na mojej ławce.
-Leo, zechcesz nam powiedzieć o czym była ta lekcja?-Zapytała wyraźnie wkurzonym głosem. Szukałem wzrokiem pomocy ze strony moich ''kolegów'' z klasy. Wszyscy się tylko gapili. Moim zbawieniem okazał się jednak dzwonek obwieszczający tak zwany ''lunch time''. Nauczycielka piorunowała mnie wzrokiem kiedy wstałem z ławki i wyszedłem z klasy. Wziąłem głęboki wdech.Na chwilę wróciłem do pokoju aby zabrać moją gitarę i mój notes. Ustawiłem alarm tak aby powiadomił mnie o zbliżającym się końcu przerwy. Usiadłem pod drzewem na dziedzińcu i zacząłem powoli komponować piosenkę. Nie zauważyłem kiedy banda dzieciaków których tutaj nigdy nie widziałem stanęła obok mnie.
-Kolejny palant z Green Heels.-Powiedział ze śmiechem. Zignorowałem go.
-Co tutaj masz?-Zapytał wyrywają mi z rąk moje nuty. Popatrzyłem na niego wrogo.
-Nie twój interes, młocie.-Odparłem chłodno.
Cała trójka parsknęła śmiechem. Palant który wyrwał moje dzieło, podarł je na moich oczach. Krew się we mnie zagotowała. Wymierzyłem chłopakowi pierwszy cios w twarz. Złapał się za nos przeklinając. Nie poprzestałem na jednym ciosie i tym razem uderzyłem chłopaka w brzuch. Powoli padł na ziemie. Usiadłem na brzuchu chłopaka i wymierzałem mu kolejne ciosy w twarz. Czułem w ciele znajomą adrenalinę. Była jak narkotyk. Wokół sceny walki zebrał się spory tłum. Trochę mnie to rozproszyło i już miałem zostawić leżącego na chodniku, kiedy nagle poczułem jak coś uderza mnie prosto w oko. Ból przebiegł przez moją twarz. Będzie śliwa. Mocna. Już miałem wymierzyć kolejny cios, jednak ktoś zdążył mnie odciągnąć. Nie obchodziło mnie kto to był. Nie spojrzałem na twarz osoby która mnie oddaliła od tego dupka. Rozejrzałem się tylko po tłumie. Spostrzegłem stojącego w nim Neara. Na jego twarzy nie malował się strach, bardziej obrzydzenie i dziwnego rodzaju...podziw? Osoba trzymająca mnie odeszła, czyli nie był to nauczyciel. Usłyszałem za sobą kroki, a w następnej sekundzie coś uderzyło mnie w głowę. Przez ułamek sekundy słyszałem czyjś krzyk, potem ból w policzku. Następnie nic, tylko czerń.


(Near?Chyba nie jest zbyt nudno, co?XD)

Od Nory

Lekcja chemii przebiegała tak samo nudno jak zawsze: pan Jenkins w spokoju omawiał kolejny temat, a większość uczniów słuchała go uważnie w ciszy, pilnie skrobiąc notatki w zeszytach. A większość, ponieważ znalazły się dwie perełki, które nie mogły usiedzieć jednej godziny lekcyjnej w ciszy. Nigdy nie będę w stanie tego zrozumieć, jak ludzie mogą mieć w sobie tyle pokładów energii. Zwłaszcza tyle, ile rudowłosy. W przeciwieństwie do gaduł co chwilę upominanych przez nauczyciela, ja siedziałam z głową podpartą na jednej ręce i wpatrywałam się pusto w ciemny ekran telefonu, wyczekując nowej wiadomości już od dobrych kilkunastu minut. Czekanie, nudna lekcja o alkoholach i zmęczenie powoli brało górę. Przymknęłam ślepia tylko na chwilę, a śmiechy chłopaków obok i gadanie nauczyciela zaczęły odchodzić na drugi plan. Odpływam powoli i w spokoju, ciesząc się, że tylko po trzech godzinach snu znowu mogę odpocząć. Jednak ostatnio wszystko mi przeszkadzało. Niemal podskoczyłam, kiedy jeden z uczniów niedaleko mnie zaśmiał się nagle, zdecydowanie o kilka tonów za głośno. Cała klasa, włącznie ze mną i moją nie do końca trzeźwą świadomością spojrzała w jego kierunku jak jeden mąż.
– Czeslav! – krzyknął nauczyciel, który upomniał chłopaka po raz czwarty w ciągu tych czterdziestu minut lekcji. Jak na tak łagodną z reguły osobę, bardzo dziwny, a wręcz przerażający widok. To wystarczyło, by mnie w pełni obudzić. – Mam już dosyć twojego zachowania i użerania się z tobą. Lufa z zachowania powinna przemówić ci do rozsądku na następny czas. – powiedział ostro i odchodząc od tablicy, przysiadł do biurka, zapewne wpisując do dziennika odpowiednią ocenę.
– Sakra... – mruknął chłopak i padł twarzą na ławkę. Towarzyszył przy tym pusty dźwięk, a w połączeniu z sytuacją sprzed chwili i czeskim przekleństwem wydało mi się to dziwnie zabawne.
Zaśmiałam się pod nosem, uśmiechając lekko. Na moje szczęście chłopak musiał to usłyszeć, bo obrócił głowę w moją stronę. Równo z jego gestem ekran telefonu rozświetlił się i zabrzęczał cicho. Zgrabnie i szybko przeniosłam spojrzenie z rudej czupryny na telefon, odblokowując go kilkoma ruchami. Na widok nowej wiadomości uśmiechnęłam się pod nosem.
W tedy zadzwonił dzwonek na lekcję, a cała radość zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zanim pan Jenkins zdążył się pożegnać, wrzuciłam wszystkie rzeczy do skórzanej czarnej torby i wyszłam z sali ze spojrzeniem wbitym w telefon, wyświetlający to jedno zdanie.

9:36, od: Isak
sory, nie będę mógł przyjechać...

Las uczniów wyrósł przede mną niespodziewanie; tłum blokował cały korytarz, w tym dostęp do wyjścia na zewnątrz szkoły.
Zaklęłam pod nosem, czując jak łzy napływają mi do oczu i pomimo trudności, przyśpieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się z dala od ludzi.

Bełt? No krótko, ale masz Norę ^^

Nowa uczennica!

Nora Paresky
Ksywka: Jeleń - początkowo było to internetową tożsamością Nory, jednak od jakiegoś czasu przeniosła się na jej „prawdziwe” życie.
Wiek: 18 lat
Narodowość: Nora jest Norweżką czeskiego pochodzenia. 
Klasa: II B

Od Sayuri CD Nicolay

Szybko poszłam w stronę klasy. Dlaczego ja zawsze wszystko psuję. Przecież to moja wina, że się obraził… Po co ja się w ogóle odzywam… Wolnym krokiem szłam do Sali w której miałam lekcje. Zawsze to moja wina i mi chyba naprawdę wyznaczone jest bycie zawsze samemu. Westchnęłam i weszłam do klasy, oczekując na nauczyciela. Nawet nie skupiłam się za bardzo na lekcji… Wina mnie dobiła całkowicie.
---
Wyszłam z Sali i poszłam w stronę klasy, gdzie miał teraz lekcje. Chciałam go przeprosić. Oparłam się o ścianę, czekając, aż wreszcie zobaczę tą ponurą twarz. Gdy już miałam ją w zasięgu wzroku, chwyciłam jego dłoń i wyciągnęłam z tłumu. Stanęłam przed nim, a potem lekko się ukłoniłam. Gdy się wyprostowałam, przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam mu w oczy. Zimne, ale musiałam, mu powiedzieć to co uważałam za słuszne. Nie umiem kłamać…
-Naprawdę, przykro mi, że ciebie uraziłam. Wiem i czuję, że to uczyniłam… Zależy mi na tym, aby się z kimkolwiek zaprzyjaźnić, a wyszło tak, że naprawdę, chcę, abyś to ty nim był…
Powiedziałam cicho i spuściłam głowę. Zaczęłam bawić się palcami, bo trochę pojechałam z tym tekstem. Zaczerwieniłam się lekko i stałam tak, czekając co powie ciemnowłosy. Czułam się naprawdę niepewnie. Z dalej opuszczoną głową, założyłam kosmyk włosów za ucho i ponownie zaczęłam bawić się palcami.
<Nicolay?>

Od Frode CD Akane

Kiedy tylko spojrzałem na dziewczynę, której tak naprawdę nie miałem skąd znać, przechyliłem nieco głowę na bok i patrzyłem tak na nią przez chwilę z ukosa. Jej tęczówki w kolorze szmaragdu, wyglądały na przyjemne, zachęcające do wdania się w rozmowę. Grube włosy opadające warkoczem na ramię również nieco mnie urzekły, tym bardziej, że wyróżniały się kolorem jasnego fioletu. Nie były zwyczajnymi, które giną w toni kolorów. Nie przypominała mi z wyglądu żadnej osoby jaką znałem bądź przelotnie spotkałem. Nikt taki nie tkwił w mojej pamięci, która wbrew pozorom była dosyć silna, trwała. Ludzie bardzo często narzekają na to, że o czymś zapominają, posiadają przysłowiową lukę w głowie. Ja natomiast, potrafiłem zapamiętać wiele i na bliżej nieokreślony czas, co można porównać do pamięci zwierzęcia, któremu niegdyś zrobiono krzywdę, a po latach znalazło ono sprawcę i odpowiedziało mu na dawniejsze naprzykrzania. Wewnątrz ucieszyłem się nieco, ze względu na to, iż nie musiałem błąkać się po korytarzu w poszukiwaniu klasy w jakiej miały odbywać się lekcje. Nie przywykłem do ukazywania swoich emocji bądź też uczuć, zwyczajnie wszystko tłamsiłem wewnątrz siebie. To definitywnie jedna z moich cech, którą wbrew pozorom da się polubić. Przynajmniej ja tak uważam. Jednak im więcej ludzi niekiedy udawało mi się poznać, tym więcej opinii zdążyłem otrzymać. Niektóre przyjazne, niektóre wręcz przeciwnie. Nie istnieje cień możliwości, by każdy człowiek lubił drugiego. Zawsze znajdą się wrogowie, choć niekoniecznie zawsze ujawnieni. Czasami skryci w cieniu czekają na podwinięcie się nogi obiektu szyderstw. Tak czy inaczej skinąłem głową i bez oporu ruszyłem za nieznajomą, mówiąc jedynie za nią swoje imię. Niegrzecznym byłoby się nie przedstawić, choć nie wątpiłem, że Akane już znała moje nazwisko. Intrygujące było to, jak mnie znalazła. Nie wątpiłem w to, że wszelkie informacje przekazał jej nauczyciel przedmiotu, dyrektor lub może wychowawca. Dwoje z nich wiedzieli kim jestem, w końcu wypełniając wszystkie formalności rozmawiałem z nimi. To mili ludzie, którzy z zainteresowaniem chcą kształcić młodych ludzi. Większość czasu poza lekcjami w dużej wierze spędzam ucząc się, toteż nawet, gdyby nauczyciele nie przykładali do tego większej wagi, zapewne poradziłbym sobie w większym lub mniejszym stopniu. Mimo wszystko dobrze jest widzieć w osobie nauczającej swego rodzaju autorytet, podziwiać i z zamiłowaniem słuchać tego, co ma nam do przekazania. Idąc tuż za jasnowłosą rozglądałem się jeszcze nieco wkoło poznając architektoniczną stronę budynku od wewnątrz. Placówka naprawdę mi się podobała, cieszyła oko. Taka powinna być skoro ma się w niej spędzać bardzo wiele czasu. Podobało mi się, a to znaczyło, że powinno być dobrze. Z resztą – musiało. Nie mogłem wrócić do domu, rodzice poświęcili wiele funduszy jak i czasu na moją edukację, nie mógłbym zaprzepaścić tego, co dla mnie zrobili. Sumienie nie pozwoliłoby mi z tym dalej funkcjonować. Doskonale wiedziałem jak cieszyli się z każdej pozytywnej oceny i jak bardzo martwili się przed każdym testem w szkole w Norwegii, zanim dotarłem tutaj, na Zieloną Wyspę. Ludzie przemykali obok nas z różnymi wyrazami twarzy. Jedni zdawali się być spokojni, opanowani i pewni siebie, inni zestresowani być może przez sposób prowadzenia lekcji przez nauczyciela, bądź zapowiedziany kilka dni wcześniej sprawdzian wiadomości. Fascynujące jest móc obserwować ich wszystkich. Z zamyślenia jednak wyrwał mnie głos nowej koleżanki z klasy, który oznajmił mi, że dotarliśmy pod wskazaną klasę. Kiedy dzwonek ogłaszający koniec przerwy i początek kilkudziesięciu minut nauki zadźwięczał w uszach wszystkich wkoło, nauczyciel dotarł do drzwi i otworzył je. Białowłosy mężczyzna z okularami umieszczonymi na nosie. Mój wychowawca, z którym miałem już okazję rozmawiać. Wydawał się być bardzo wymagający, ale zarazem miły i przyjazny do momentu kiedy się mu nie podpadnie. Nigdy nie posiadałem zatargów z nauczycielami, a także nie wywoływałem bójek i innych sprzeczek, nawet słownych, w szkole, dlatego poprzednie lata wspominam bardzo dobrze. Mężczyzna wpuścił wszystkich uczniów do klasy, a ja sam wszedłem na samym końcu. W takim razie, to on uczył języka francuskiego. Jako osoba w klasie lingwistycznej, zdecydowanie lubiłem uczyć się języków świata. Co prawda dobrze władałem zaledwie norweskim i angielskim. Francuski rozumiałem, znałem gramatykę, jej podstawy, aczkolwiek momentami zabawny akcent pozbawiał moich ust rzekomego piękna tego języka. Wyjątkowo mi się nie podobał, choć wiedziałem, że najlepiej byłoby znać wszystkie języki świata. To komunikatywne, inaczej nie mógłbym uczęszczać do rekomendowanej szkoły jak ta. Wykształcenie można zdobyć w inny sposób, jednak podczas wspinania się po drabinie życia, łatwiej jest zdobyć potem dobrze płatną pracę chociażby. Po pewnym czasie uczniowie zajęli miejsca, wolna została jedna ławka, mianowicie pierwsza od strony biurka nauczyciela. Absolutnie mi to nie przeszkadzało. Z mojej lewej strony posiadałem okno, przed sobą nauczyciela i tablicę. To wszystko czego potrzebowałem by się skupić. Wszystko inne było zbędne, w końcu to tutaj miałem oddać się nauce, nie kontaktom międzyludzkim. Nie przewidywałem więzi z nowymi ludźmi, jakich mógłbym poznać. Choć… dobrze jest ich wszystkich obserwować. Kiedy wszyscy wypakowali potrzebne książki i piórniki, nauczyciel, niejaki pan Gustav, poprosił mnie o wstanie i przedstawienie się w języku przedmiotowym. Chwilę zastanowiłem się, a kolejno rozwinąłem wypowiedź.
- Frode Northug z Norwegii. Miło mi wszystkich poznać. – odpowiedziałem, nieco załamując momentami język.
Norweski jest znacznie bardziej twardy, ale wymaga innych kombinacji językowych, głównie przegłosów. Dlatego czasami ciężko było mi utrzymać przyjemny dla ucha akcent. Stałem tak w miejscu aż do momentu kiedy profesor Gustav pozwolił mi usiąść. Niegrzecznym byłoby zająć miejsce bez jego przychylności. Uśmiechnął się lekko i przeszedł bezceremonialnie do tematu jakim mieliśmy się zająć tego dnia. Tak jak przypuszczałem, był on wymagający i dość surowy. Przez resztę lekcji nie odzywałem się, co nie jest niczym dziwnym. Nie zgłaszam się do odpowiedzi, nie zabieram głosu, notuję i zapamiętuję. Dzięki temu czuję się nieco pewniej, pomimo tego, że przy danym pytaniu lub zadaniu mogę znać odpowiedź. Nie przepadam za używaniem głosu, jak i za samym jego brzmieniem. Moje struny głosowe charakteryzują się delikatnym dźwiękiem. Niestrudzonym przez chrypę, wiek czy silniejszą mutację, którą przechodzi każdy młody chłopiec podczas dorastania. Mnie nie dotknęła w silnym stopniu, dlatego mój głos przypominał bardziej dziewczęcy. Wbrew pozorom słowa z mojej strony zawsze zdawały się zbędne. Potrafiłem lepiej porozumiewać się gestami. Nie zdarzało mi się mówić niczego co byłoby nieodpowiednie, ale nawiązanie rozmowy graniczyło z cudem. Czułem na sobie wzrok klasy, ale jedynie kalkulowałem to, co mogą o mnie pomyśleć. Od czasu do czasu przegarniałem opadające na czoło kosmyki niebieskich włosów, wciąż skupiając się na tym co mówi do nas wychowawca.

[Akane?]

Od Nicolay'a CD Sayuri

Pięć minut do dzwonka.
- Jestem Szwedem. – padła odpowiedź.
- Szwedem? A nie wyglądasz! – wyszczerzyła się.
- A po czym poznaje się według Ciebie Szweda? – zwróciłem się w jej stronę.
- Eh, ja… - zaczęła się kręcić - Właściwie nie wiem… jesteś strasznie blady. – wskazała na mnie.
- I co to ma do rzeczy.
- Szwedzi chyba nie są tacy bladzi.
Wzruszyłem ramionami.
- Widocznie jestem inny.
- Uraziłam Cię? – spytała zaniepokojona.
Pokręciłem głową.
- Niby czym?
No błagam, nie jestem typem gościa, który obraża się z błahego powodu. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
- Ah, zaraz będzie dzwonek! Chodź odprowadzę Cię do klasy.
- Dam radę sam. Nie kłopocz się. Ta szkoła nie jest taka wielka. – ruszyłem w stronę klasy.
- A-ale… eh… okej. – zrezygnowana odeszła w drugą.
Zadaje za dużo pytań. Nie lubię rozmawiać o sobie. Lepiej nie nawiązywać ze mną kontaktu, bo i tak się do nikogo nie potrafię przywiązać. Nigdy nie miałem przyjaciela, a Sayuri chyba ubrała sobie mnie za cel. Nie wiem jakie ma plany. Jeśli szuka sobie przyjaciela, nie jestem dobrym materiałem na głębsze relacje. Wkrótce się o tym przekona. A jeśli chce mnie wykorzystać, bardzo proszę. Nie obchodzi mnie to. Wydaje się jednak miła. Lepiej będzie dla niej jeśli zostawi mnie w spokoju. Nie chcę, żeby się na mnie zawiodła.

Sayuu? ;3

Od Sayuri CD Nicolay

Po moim „osobistym” pytaniu dotyczącym okultyzmu, trochę się wyluzowałam. Po jego minie wywnioskowałam, że zdziwił się lekko tym, że to uwielbiam. Potem lekko się uśmiechnęłam. Nie czułam się zbyt pewnie. Może to dlatego, że go nie znam? A raczej nie może, tylko na pewno. Dobrze by było, gdybyśmy znaleźli wspólny temat.
-A czym się interesujesz?
Zapytałam, a on mi odpowiadał dość… Niepewnie? Eh. Nie wiem jak nawiązać kontakt z innymi. Jak do tego doszło. Mam całkowicie odmienne od niego zainteresowania. Zaczęłam bawić się palcami. Nasza rozmowa kleiła się z początku dobrze. Potem było dla mnie coraz ciężej nawiązać kontakt z chłopakiem.
-Em… Chodźmy do automatu… Muszę kupić sobie coś do picia.
Powiedziałam, na co chłopak wzruszył ramionami. Cicho westchnęłam i pociągnęłam go za sobą. Po chwili byliśmy obok automatu. Na szczęście, był on niedaleko. Pośpiesznie wyciągnęłam z torby pieniądze i zapłaciłam za butelkę wody, po czym od razu ją otworzyłam i wzięłam łyka. Kiedy zakręciłam napój, spojrzałam na chłopaka.
-Em… Skąd jesteś? Ja jestem pół Japonką i pół Angielką.
Powiedziałam z uśmiechem. Chciałam nawiązać z nim kontakt. Znałam tu niewiele osób, więc z chęcią poznałabym kogoś nowego. Tym kimś, jest właśnie Nicolay. Westchnęłam i troszeczkę skrępowana, zaczęłam bawić się butelką. Że też jestem nieśmiała… To same problemy…
<Nicolay?>

Od Nicolay'a CD Sayuri

Nie rozumiem czemu się tak rumieni. Miło z jej strony ale równie dobrze sam bym sobie poradził. Szkoła nie jest taka wielka jakby się mogło wydawać.
- Nie zawracaj sobie głowy. – mruknąłem i zacząłem odchodzić.
Dziewczyna szybko złapała mnie za rękaw swetra zatrzymując mnie.
- Nalegam. Przy okazji sami możemy więcej odkryć. Będzie mi raźniej i myślę, że Tobie również. – uśmiechnęła się nieśmiało.
Spojrzałem w oczy dziewczyny. Wielkie zielone, głębokie oczy błagały. Odwróciłem się do niej przodem. Poczułem jak kurczowy ucisk z mojego nadgarstka spuszcza. Po chwili ciszy prychnąłem pod nosem z uśmieszkiem.
- Huh? – wydała z siebie odgłos zaskoczenia.
http://68.media.tumblr.com/f574b107b4d4f67a0b59111d29dfd798/tumblr_o9wzqnhn8u1v0lrqjo2_250.png
- Niech już będzie. – uśmiechnąłem się. – W takim razie prowadź.
- Huh? Aaa tak! – otrząsnęła się i popędziła przede mnie.
Przechadzaliśmy się szkolnymi korytarzami. Dziewczyna wskazała mi sale lekcyjne, stołówkę, basen, bibliotekę i tym podobne. W końcu zostaliśmy bez celu i szwendaliśmy się bez powodu. W końcu ciszę przerwała Sayuri.
- Hey… mam do Ciebie trochę osobiste pytanie… - podrapała się w kark.
- Słucham. – wciąż patrzyłem przed siebie.
- Czy ty… interesujesz się okultyzmem?
- Niezbyt.
- Ah… szkoda, mnie to strasznie kręci! – promieniowała.
Okultyzm? Nie podejrzewałbym o to tak uroczej i niewinnej dziewczyny. Ciekawe.
- A czym się ty interesujesz? – dodała.
- Niczym szczególnym.
- Eh, to znaczy? – starała się nawiązać kontakt.
- Głównie przyroda i podróże.
- Uaaa, to interesująco! – zaśmiała się.
- Nic takiego.

Sayuu? ;3

Od Sayuri CD Nicolay

Nie mogłam powstrzymać tego rumieńca, gdy chłopak się zbliżył. Czemu? Z początku nie wiedziałam, ale zamknęłam oczy. Jestem dość nieśmiała, a takie coś było dla mnie dość nieciekawym doświadczeniem. Kiedy powiedział, że miałam we włosach biedronkę, lekko zaczerwieniona, przystawiłam palec do palca chłopaka, aby wziąć biedronkę. Owad przechodził z mojego jednego palca na drugi. Potem nieśmiało spojrzałam mu w oczy. Nie miałam pewności, czego mogę się po nim spodziewać.
-P-Przepraszam… Nie wiedziałam…
Powiedziałam bardzo cicho i niepewnie. Potem się lekko wyprostowałam i założyłam kosmyk włosów za ucho. Biedronka po chwili odleciała, a ja się uśmiechnęłam. Swoje dłonie złączyłam przed sobą i wzięłam głęboki oddech. Rumieniec wreszcie znikł i mogłam znowu spojrzeć w oczy dla Nicolay’a. Wyglądał dość ciekawie i po tym, zaczęłam myśleć, czy też nie lubi okultyzmu. Chyba mogę tak myśleć? Nie wiem… Ale po mnie nie poznaje się tego, że jestem fanką okultyzmu. Zawsze to śmieszyło moje rodzeństwo, które nie interesuje się tym samym co ja.
-A więc… Mogę cię oprowadzić, choć też wielu miejsc nie znam… Zgadzasz się?
Zapytałam z lekko niepewnym uśmiechem. Zaczęłam bawić się palcami. Spojrzałam w bok, a potem znowu na chłopaka. Lekko zamyślona poprawiłam szybko torbę i ponownie złączyłam dłonie przed sobą. Akcja z biedronką nieco mnie przestraszyła i zawstydziła, ale wydaje mi się, ze już wszystko wraca do normalności. Właśnie… Tylko mi się może tak wydaje…
<Nicolay?>

Od Nicolay'a CD. Sayuri

Patrzyłem beznamiętnie na dziewczynę. Uśmiechała się promiennie. Trzymała w swoich drobnych rączkach mój zeszyt od historii. Po co jej on? Zapewne jak to ja, zgubiłem go i jakaś dobra duszyczka przyszła mi go oddać. Możliwe, że nawet nie wie kim jestem.
- Czy mogę? – wyciągnąłem rękę w stronę zeszytu.
Zrobiła wielkie oczy i patrzyła raz na mnie to na zeszyt.
- To ty jesteś Nicolay Vincent? – spytała zdziwiona.
Skinąłem głową, chwyciłem zeszyt i włożyłem do plecaka. Dziewczyna zaśmiała się niezręcznie.
- Hah, właśnie Cię szukałam, aby oddać Ci Twoją własność. Szczęście mi dziś sprzyja. – uśmiechała się krępująco, po czym chrząknęła. – Jestem Sayuri Sonia Novoselic. Chodzę do IIB. Miło poznać.
Blondynka wystawiła do mnie dłoń na przywitanie. Po chwili nasze dłonie złączyły się w witającym geście.
- Jesteś tu nowy?
- Mhm. – odpowiedziałam nieobecnie.
- Haha, no, ja też. Całkiem niedawno tutaj doszłam.
Z jej wyrazu twarzy można było wyczytać lekką irytację i krępację. Jej lewa brew lekko drgała. Po dłużej chwili stania w ciszy, na głowie nieświadomej dziewczyny wylądowała biedronka.
- Hey, zostało jeszcze trochę czasu może oprowadziłabym Cię po szko-
- Nie ruszaj się. – przerwałem jej.
Dziewczyna trochę oniemiała, po czym zdenerwowana odpowiedziała.
- No ale mógłbyś mi chociaż nie przerywać. – położyła dłoń na swoim biodrze i zmarszczyła brwi.
Zbliżyłem się do dziewczyny. Ta zrobiła krok do tyłu.
- O co Ci chodzi Nico… - na jej twarz wpełzł prawie niewidoczny rumieniec.
- Nie ruszaj się. – powtórzyłem.
Uniosłem dłoń, zbliżając się do niej jeszcze bardziej.
- Do czego ty zmierzasz?! – oparła się o drzewo z zaciśniętymi oczami.
Zdjąłem biedronkę z jej kosmyka włosów. Otworzyła powoli oczy zaniepokojona. Stałem przed nią z robaczkiem na palcu.
- Miałaś biedronkę na włosach. – odparłem.

Sayuri?

Od Sayuri CD Reiny

Widziałam obok siebie jakąś dziewczynę. Uśmiechnęłam się do niej, kiedy przedstawiłam się. Szczerze? Wydawała się dość niemiła… Zaczęłam bawić się palcami, gdy zapytała gdzie możemy się przejść. Na co ja to proponowałam, skoro sama nie wiem co gdzie jest… Westchnęłam i szybko schowałam szkicownik wraz z ołówkiem do torby i wyciągnęłam mój telefon. Odblokowałam ekran, gdy ujrzałam to, że dostałam SMS-a. To od taty. Prosił o telefon. Wstałam i lekko się ukłoniłam do dziewczyny.
-Wybacz, ale muszę niestety iść. Mam coś do załatwienia. Do zobaczenia!
Powiedziałam i ruszyłam szybkim krokiem Alejką do Akademika. Nie mogłam biec. Bałam się, że się wywalę. Może i umiem chodzić na obcasach, ale z bieganiem nie będę ryzykować. Po chwili byłam już w Akademiku, a potem jak najszybciej zadzwoniłam do taty, kiedy tylko weszłam do mojego pokoju.
---
Tata tylko na szczęście przypomniał mi o urodzinach ciotki Ariany. A już się bałam, że się coś stało… Nie mógł mi tego napisać w wiadomości. Trzeba było mnie martwić. Cały mój tatuś. Teraz już było dobrze. Byłam po wszelkich zajęciach i na spokojnie szłam korytarzem. W jednej Sali ujrzałam czyjś zeszyt. Weszłam i się rozejrzałam. Pusto. Czyli ktoś go zapomniał. Wzięłam go do ręki. Nicolay Vincent z IIA. Jak ja go znajdę… Może po prostu popytam kogoś o tego ucznia. Szłam bardzo szybko korytarzem, po drodze pytając niektórych uczniów o właściciela zeszytu. Nagle wpadłam na jakiegoś chłopaka. Zamrugałam parę razy i spojrzałam w górę.
-Em… Jesteś może Nicolay Vincent? Szukam właściciela tego zeszytu z historii…
Powiedziałam cicho i nieśmiało. Założyłam kosmyk włosów za ucho i lekko się uśmiechnęłam. Widziałam przed sobą chłopaka, który wydawał się trochę… dziwny i przerażający. Miał na głowie kaptur, a ja naprawdę nie wiedziałam jak mogę się zachować. Patrzyłam moimi niebieskimi oczami na ciemnowłosego z dalszą niepewnością…
<Nicolay?>

Od Nicolay

Powiew lekkiego, ciepłego wiatru przyjemnie łaskotał mój nos, co nieco poprawiło mi nastrój. Usiadłem na ławce. Moja ręka powędrowała w stronę oparcia ławki. Westchnąłem. Ciekawe czy będzie to kolejna szkoła jak każda inna – nudna i monotonna. Cóż, póki co nie zapowiada się na taką, jednak czas pokaże. Mój wzrok po kolei wędrował po uczniach. Nikt nie wyróżniał się niczym szczególnym. Niektórzy rzucali sobie ringo, niektórzy w zaciszu jedli drugie śniadanie, a jeszcze inni grzebali w telefonach zamiast cieszyć się światem zewnętrznym. Naprawdę ich nie rozumiem. Pokręciłem chwilę głową rozglądając się za czymś ciekawym ale mój wzrok spoczął w końcu na plecaku. Natchnęła mnie myśl, aby się przejść gdzie oczy poniosą. Zmierzyłem w stronę różanego okręgu okrążającego drzewo. Uniosłem delikatnie jedną różę, dotykając jej jedwabistych płatków. Poczułem jak coś drepta po moim palcu. Odstawiając różę przyjrzałem się palcu. Truchtał na nim mały żuczek, który najprawdopodobniej przesiadywał na roślinie. Żyjątku najprawdopodobniej znudziło się okupowanie mojego palca, gdyż po chwili znalazł się na moim nosie. Poczułem przyjemnie łaskotanie.
- Młody człowieku mógłbyś tutaj podejść i mi pomóc? – urwał tajemniczy, kobiecy głos.
Robaczek wrócił na miejsce, a ja poszedłem w miejsce gdzie usłyszałem głos. Stała tam pani w wieku podobnym do czterdziestki. Chyliła się do róż trzymając w wielkich gumowych rękawiczkach sekator. Wszystko wskazywało na to, że jest ogrodniczką.
- W czym mogę pomóc? – spytałem.
Kobieta obróciła się do mnie odrobinkę zdyszana. Nie dziwię się jej, w końcu kto by chciał harować w tak gorący dzień. I mówi to chłopak w czarnym, zimowym swetrze z kapturem.
- Czy mógłbyś pomóc mi unicestwić ten tam chwast? Nie mogę dosięgnąć, mam za krótkie rączki. – rozchyliła krzewy i wskazała palcem na cel.
Skinąłem jedynie głową i wziąłem się do roboty. Poszło dosyć szybko, chwyciłem chwasty i wyciągnąłem je na światło słoneczne.
- Mogę jeszcze w czymś pomóc?
- Ah? Nie, dziękuję, resztą zajmę się ja. – mrugnęła do mnie. – Dziękuję Ci mój drogi.
Obróciłem się by odejść ale jakaś postać zderzyła się z moja klatka piersiową. Otrząsnęła się szybko i spojrzała na mnie. W rękach trzymała mój zeszyt od historii.

Ktoś?

Nowy uczeń!

Nicolay Vincent
 Ksywka: Wołają na niego po prostu Nico ale jest otwarty na nowe przydomki.
Wiek: 18 lat
Klasa: IIA

środa, 28 czerwca 2017

Od Nathaniela CD Judy

Co u mnie pytasz? – Spytałem lekko naburmuszony. – Powiem Ci, że zmazywanie takiego markera jest bolesne. Następnym razem nie rób chociaż ze mnie starego pryka, bo już jakieś kocie wąsy byłyby lepsze.
Narzekając chwyciłem policzki dziewczyny naciągając je.
-Ej! Dobrze, dobrze, nie będę już! – Powiedziała, a właściwie wyskomlała piskliwym głosem.
Zadowolony puściłem ją, jednak ta pozostała wtulona we mnie. Zmierzyłem ją wzrokiem, starając się zachować dobry humor. Co, jak co… Jestem wesoły na co dzień, ale jak dopada mnie zmęczenie, to staję się markotny. Przeczesałem moje niesforne włosy, próbując coś zrobić z wpadającymi mi do oczu kosmykami. Skończyło się na tym, że dalej miałem świat przysłonięty blond pasmami, a dziewczyna patrzyła na mnie rozbawiona. Westchnąłem niechętnie, łapiąc dziewczynę za ramiona i odsuwając ją delikatnie od siebie.
-Widzisz, jesteś za blisko trochę. – Powiedziałem lekko się uśmiechając. – Ale wiem, że mocno uderzyłaś się w głowę, co może to tłumaczyć, oraz jestem Ci coś winny. Może w ramach pokuty, pójdziesz ze mną na coś słodkiego. Oczywiście ja stawiam. – Dodałem z łobuzerskim uśmiechem.
Dziewczyna przytaknęła głową zadowolona, po czym odbiegła, podskakując jak jakaś łania, jakby bojąc się, że się rozmyślę. Sięgnąłem ręką do kieszeni spodni i w celu wyjęcia telefonu, jednak znalazłem tam jeszcze zwitek papieru. Podniosłem go, aby się przyjrzeć literom na karteczce, które głosiły „Judy, tel. +44 567 845 749” Na odwrocie narysowane były dwa nachodzące na siebie serduszka.
https://igglamour.files.wordpress.com/2011/02/serca.jpg
Westchnąłem rozbawiony, zastanawiając się, co ta dziewczynka ma w głowie. No nic… Słowo dane, więc nie mam odwrotu. Po szkole zabiorę tę panienkę na spacerek, deser i odstawię ją grzecznie do pokoju.
~~~
Jak powiedziałem, tak się stało. Wczorajszego wieczoru wysłałem Judy SMS’a, dając jej znać, że będę czekać na dziedzińcu, tuż po lekcjach. W odpowiedzi dostałem spam serduszek i pand, ale nie miałem pojęcia, co to drugie miało oznaczać.
A teraz stałem w cieniu budynku, obserwując dziedziniec w poszukiwaniu karmelowowłosej dziewczyny, która pojawiła się parę minut po mnie.
-Cześć. – Przywitałem się z uśmiechem na ustach.
-Hey! – Pisnęła dziewczyna, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w kierunku bramy akademii. Ruszyłem tuż za nią, zrównując się z nią po dwóch krokach.
Spacerowaliśmy jakiś czas wzdłuż Głównej Alei, aż w końcu dotarliśmy do miasta. Tam dziewczyna stwierdziła, że wie doskonale, gdzie chce pójść i przejęła sterowanie. Jak się okazało, przyprowadziła nas do Cafe Salvatore, renomowanej kawiarni w centrum Starego Miasta. Ceny dorównywały tutaj jakości, a była ona wysoka. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się jednak do niej, po czym weszliśmy do środka, gdzie moją uwagę przyciągnął ekstrawagancki wystrój. Nie mogłem się jednak przyjrzeć, bo Judy pociągnęła mnie do stolika dla dwóch osób, zabierając przy okazji kartę Menu.
Jakoś nie zdziwił mnie fakt, że zamówiła gorącą czekoladę i chyba najsłodszy deser, z pośród wszystkich podanych w karcie.
Ja zamówiłem jedynie szklankę coli, wspominając sobie ostatnie spotkanie z urwisem o imieniu Chester. Poszło to szybko w niepamięć, gdy dziewczynka, ze złością piorunowała mnie wzrokiem, mówiąc, że jej nie słucham. No cóż, miała rację, ale przecież nie mogłem jej tego powiedzieć.
Zdziwiłem się, że tyle zabrał nam ten wypad, bo do szkoły wróciliśmy, gdy słońce zaczynało chować się za horyzontem. Judy przez cały ten czas, nie przestała paplać, dzięki czemu, prawie nie musiałem się odzywać. Momentami tylko zbierałem baty, gdy nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na pytania, które mi zadawała.
W końcu stanęliśmy przed drzwiami jej pokoju, już chciałem się pożegnać, gdy drobna istotka złapała mnie mocno za nadgarstek.
-A ty gdzie? Jeszcze dzień się nie skończył. – Powiedziała zadowolona, uśmiechając się, niczym niewinna pięciolatka.

Judy? Masz jakieś złe plany?

Od Miyako CD Michael'a

Nie mogłam uwierzyć! Poraz pierwszy od dłuższego czasu zaprojektowanie strony poszło mi tak szybko i zwinnie. W dodatku cieszyłam się że swojej pracy niż normalnie. Nie to, że nie lubię tego robić, ale będąc z Michael'em wszystko szło szybciej i było to o dużo łatwiejsze. Za pomocą kolorów jakich to dobrał, strona wyglądała przyjemnie dla oka i nie utknął nam żaden element. W dodatku dzięki temu, że Michael był tuż obok mnie, atmosfera była o dużo lepsza od tej w której pracuje sama ze słuchawkami na uszach.
- Coś jeszcze? - spytałam się. Nie miałam się czego bać, wreszcie Michael był bardzo dobrym doradcą w dodatku miał oko co do wyglądu całej strony.
- Twoja wola - odparł, a ja spojrzałam się na niego przez swoje okulary.- Ale chyba już jest sporo. To jak, teraz wersja na komurki? - chyba był trochę podekscytowany z czego się ucieszyłam. Mało kiedy spotykałam, szczerze to Michael był pierwszą osobą, która pomogła mi przy jednym z projektów.
- No to bierzmy się za tą przenośną aplikacje na telefony - wzięłam swoje okulary z nos i założyłam je na głowę. Czasami było mi wygodniej bez nich pracować.
- No to od czego zaczynamy? - spytał się, a ja spojrzałam się na chłopaka.
- Na sam początek jest nam potrzebna nazwa, potem obrazek lub jakieś logo, wiesz dzięki czemu będzie rozpoznawalne. Potem to już się zobaczy w trakcie pracy - oznajmiłam. Przed tym nim zaczęliśmy się brać za dalszą pracę, spojrzałam się na zegarek. - Jesteś może głodny? Wiesz jakby nie było to zbliża się pora na kolację. Nie chce, żebyś wyszedł stąd głodny po tym jak tak bardzo mi pomogłeś... Możemy coś zamówić, albo zrobić jakieś kanapki. Wiesz moglibyśmy również coś ugotować, ale rozbolał by ciebie tylko brzuch. - uśmiechnęłam się lekko w stronę Michael'a.

<Michael?>

Od Akane CD Frode

Na lekcje się nie spóźniłam i w dodatku przyszłam na czas do wychowawcy. Chciał się ze mną dzisiaj z samego rana krzesło lekcjami spotkać. W dodatku wczoraj wysłał mi wiadomość, przed tym jak miałam zamiar już iść spać. W pokoju nauczycielskim mój wychowawca poprosił mnie, abym przeprowadziła nowego ucznia na lekcji. Podał mi mniej więcej zarys postaci ucznia. W pamięć zapadły mi niebieskie włosy, błękitne oczy i to, że jest chłopakiem. A tak to nic poza tym. Wyszłam z pokoju nauczycielskiego i skierowałam się do głównego wejścia jak i wyjścia ze szkoły. Mogłam liczyć tylko na to, że już sobie gdzieś nie poszedł, bo szukanie go po takiej ogromnej szkole zajęło by mi trochę czasu, a miałam być na czas.
Idąc zamyślona, dokładniej mówiąc szłam i powtarzałam sobie w głowie: niebieskie włosy, błękitne oczy, chłopak, niebieskie włosy, błękitne oczy, chłopak, niebieskie włosy, błękitne oczy, chłopak... i tak cały czas do momentu gdy nie wpadłam na kogoś. Mnie to wpadnie na kogoś to już była profeska. Nikt nie potrafił tak na wszystkich wpadać jak ja! "Doskonale!"- powiedziałam w myślach.
- Beklager. – mruknął ktoś po chwili. Ale ja kompletnie go nie zrozumiałam, co powiedział. – Przepraszam. – poprawiła się osoba, cichym tonem głosu. Ja spojrzałam się i zobaczyłam chłopak o niebieskich włosach, błękitnych oczach, no i był chłopakiem. To on był poszukiwana przeze mnie osoba.
- To ty! - podniosłam trochę swój ton głosu. Uśmiechnęłam się szeroko na samą myśl, że dostanę obiecaną nagroda od nauczyciela, który to powiedział, że nie będę pytana na lekcjach przez najbliższe trzy dni. - Zapomniałam. Przepraszam, że na ciebie wpadłam. To moja wina. No i nauczyciel mnie wysłał po ciebie, abym ciebie przyprowadziła do klasy. Nie chciał, żebyś musiał szukać naszej klasy - wytłumaczyłam po czym zrozumiałam swój kolejny błąd. - Jestem Akane. Miło mnie ciebie poznać - chłopak musiał mnie uważać za głupią. Wreszcie kto normalny wydziera się na pół korytarza i cieszy się na widok nieznajomej osoby.

<Frode?>

Od Sayuri CD Michael

Z mojego skupienia wyrwał mnie czyjś głos. Był to głos jakiegoś chłopaka. Spojrzałam na niego i lekko przekrzywiłam głowę. Hm… Kojarzyłam go skądś. To był chyba… Mój kolega z klasy? Nie miałam pewności. Wszystko było dla mnie teraz dziwne i pogmatwane w każdym najmniejszym calu. Poza tym… Nawet nie miałam pewności, czy to do mnie… Może obok mnie ktoś siedział i nie byłam tego świadoma?
- Hej, Mogę się przysiąść?
Zagadał i klepnął mnie delikatnie w ramię. Lekko skonsternowana spojrzałam na niego i przytaknęłam mu. Cicho westchnęłam, gdy byłam zmuszona pokazać mu mój rysunek. Nie mogłam powiedzieć, że się wstydziłam. Głupie to, ale nie chciałam wyjść na sztywną. Spojrzałam mu w oczy, gdy powiedział coś o tle. Lubię słuchać czyichś uwag, bo wiem, że ocena innych pomoże mi i będę umiała spojrzeć na obraz z drugiej strony. Tej, której nie widzę.
-Mam zamiar je zrobić, gdy wrócę do pokoju. Na razie, nie mam odpowiednich narzędzi zbrodni.
Powiedziałam żartobliwie. Kiedy zapytał mnie o pierwszy dzień w Akademii, wzruszyłam ramionami. Czułam się jak w mojej poprzedniej szkole. Sama. Rzadko kiedy odzywałam się do innych, a tym bardziej, inni do mnie. Zawsze miałam określenie rozpuszczonej i nikt nie chciał się ze mną zadawać. Głupie podejrzenia innych zwiodły, a to z kolei wybiło na nich piętno i nikt nie chciał się już do mnie odzywać. Nikt nie znał prawdziwej mnie.
-W sumie… Tak samo jak zawsze, czyli… Dziwnie i trochę niepewnie. Nie poznałam przez cały dzień nikogo, a przydałoby mi się oprowadzenie po szkole.
Rzekłam z uroczym uśmiechem, mając nadzieję, że chłopak zgodzi się mnie oprowadzić. Chciałabym wiedzieć co gdzie jest i nie szlajać się tylko w miejscach niedaleko Akademika. Zamknęłam szkicownik i schowałam go do torby razem z ołówkiem. Lubiłam zwiedzać, a szczególnie te miejsca, w których spędzę dość długo czas. Spojrzałam znowu w oczy chłopakowi i założyłam kosmyk blond włosów za ucho.
-A właśnie… Jestem Sayuri Sonia Novoselic. Miło mi ciebie poznać Michael.
Dodałam jeszcze, gdy przypomniałam sobie, że mu się nie przedstawiłam. Tak nie wypada. Posłałam mu kolejny uśmiech i poprawiłam moje długie włosy. Cicho westchnęłam i spojrzałam na korony drzew, przez które przedostawały się promienie słońca. Na moją twarz wstąpiło lekkie zamyślenie. O czym myślałam? Nie powiem. To moja słodka tajemnica.

Od Reiny CD Sayuri

Biegłam powoli przez park. Słońce, delikatny wiatr, trele ptaków i ledwo wyczuwalna woń kwiatów. Po chwili kompletnie się zdyszałam. Postanowiłam odpocząć. Usiadłam na ławce. Obok mnie siedziała dziewczyna o blond włosach. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu dziewczyna się odezwała.
-Jestem Sayuri. Sayuri Sonia Novoselic.
Uśmiechnęła się pogodnie.
-Reina Soler.
Włożyłam ręce do kieszeni bluzy. Zauważyłam w jej rękach szkicownik.
-Zajmujesz się rysunkiem?
-Mhm. Jeśli nie mam co robić.
Wyjęłam z czarnego plecaka mangę i zaczęłam czytać.
-Czytasz mangę?
-Nie widać? -mruknęłam. -Tak.
-Uwielbiam kulturę japońską.
Wzruszyłam ramionami. Sayuri patrzyła mi przez ramię. Była chyba dość szczęśliwa.
-Przejdziemy się gdzieś? -zapytała.
Kiwnęłam głową.
-Gdzie?

Sayuri?

Od Toshiro CD Kaito

Po skończonych lekcjach, nawet nie pomyślałem, żeby iść do pokoju się ogarnąć. Zakładając torbę na ramię ruszyłem w kierunku sali chemicznej, gdzie miały się dzisiaj odbyć dodatkowe zajęcia. Nienawidzę matmy, zabiłbym wszystkich naukowców, którzy wymyślili prawa dotyczące fizyki, nie wiem jakim cudem polubiłem chemię. Może świadomość produkcji własnych prochów tak mnie nakręca? Lub też świadomość, że nikt mi nie wciśnie lipnego oleju do motoru, gdyż znam wszystkie podstawowe związki chemiczne? Sam nie wiem, a odpowiedź ciężko w tych czasach. Zająłem miejsce przy swym stanowisku rozkładając wszystko. Miałem na sobie standardowy strój, a więc biały fartuch i okulary. Zanim zacząłem mieszać składniki, poczekałem na wejście nauczyciela, który przywitał się z nami miło i zaczął swój monolog. Usiadłem i oparłem głowę o rękę, to niewiarygodne, jak często można powtarzać jedne i te same reguły. Pomimo iż skład klubowiczów nie zmienił się od poprzednich zajęć to i tak nie można przejść do rzeczy bez przedstawienia wszelakich zasad.
Zapisywałem swoje spostrzeżenia w specjalnym zeszycie, gdzie miałem rysunki, oraz swoje własne przemyślenia odnośnie chemii, czy też pomysły na dalsze eksperymenty. Pan Matthew stanął obok mnie przyglądając się dokładnie zapiską. W jednej chwili wyrwał mi zeszyt unosząc go ku górze. Uśmiechnął się pod nosem i oddał mi go, zapewne widząc moje niezadowolenie z ruchu jaki wykonał. Oparł się o pustą ławkę, nie odwracając ode mnie wzroku. Zmarszczyłem brwi odkładając wszystko i czekając na jakiś wykład, na temat tego, jaki to jestem niekoleżeński, że nie pracuje z innymi i takie tam pierdolenie.
- Widzę, że rozumiesz chemię - Przyłożył dłoń do swojego podbródka gładząc się po nim 
- Tak wyszło - Wzruszyłem obojętnie ramionami
- Byłbyś dobrym korepetytorem, jeden uczeń z 2 klasy ma spore problemy z moim przedmiotem byłoby miło jakbyś mu pomógł. Dla Ciebie również będzie to dobra powtórka.
- Nie, nie jestem nauczycielem, to Pana broszka, nie moja - Wróciłem do wlewania kwasu do swojego roztworu.
- Słyszałem, że masz złe zachowanie - Pomimo iż byłem wpatrzony w zlewkę to wiedziałem, że się uśmiecha. Każdy uważał go za nauczyciela sierotę, ale na zajęciach i lekcjach, gdzie wiedział, że ma nad nami przewagę zmieniał się nawet nie do poznania
- Bywa - Burknąłem
- Bójki, papierosy, uciekanie na motorze, bardzo źle, jak tak dalej pójdzie to dostaniesz naganne zachowanie, no chyba że jakiś nauczyciel się za Ciebie wstawi, chyba chcesz ukończyć tę szkołę, czyż nie? - Spojrzałem z ukosa na jego rozbawioną twarz i westchnąłem cicho. Skubany miał rację. Po kolejnych zdaniach zgodziłem się. Może jednak warto uratować resztki tego co zdołałem już zepsuć. Poza tym Taiga łeb by mi urwała jakbym skończył z takim zachowaniem.
Korepetycję miały się zacząć jeszcze w ten sam dzień, aby nie tracić czasu. Usiadłem przy jednej ławce ze stertą książek.
- A więc jednak - Cichy głos wyrwał mnie z czytania następnego autora podręcznika. Spojrzałem na białowłosego chłopaka, z którym jadłem dzisiaj lunch. Wypuściłem z ust powietrze, tęskniąc za smakiem papierosa. Przynajmniej przerwy na fajkę, będzie można robić.
- Dlaczego się nie domyśliłem? - Uniosłem wzrok ku niebu - Dobra siadaj i powiedz z czym miałeś problem na kartkówce, nie chce mi się tutaj spędzać całego dnia, albo najlepiej ją pokaż
- To nie jest konieczne - Mruknął siadając naprzeciwko mnie, przez to prawie cały ukrył się za książkami
- Owszem jest, nie będę się bawić w jakieś podchody, już Ci mówiłem, nie mam całego dnia - Warknąłem, a przede mną pojawiła się kartka, gdzie przeważał kolor czerwony. Wziąłem ją do rąk przeglądając wszystko dokładnie. - No nieźle, prawie jak mój sprawdzian z matmy - prychnąłem. Wziąłem wszystkie książki na bok, aby móc na niego spojrzeć.
- Wedle mnie możemy to już zakończyć - Skrzyżował ręce na piersi
- Nie możemy, oboje mamy w tym swój interes. Ty musisz poprawić oceny, a ja zachowanie. Zaczniemy od podstaw - Podałem mu podręcznik, który był otwarty na pierwszej stronie

Kaito? Tak troszku bez pomysłu, dalej będzie lepiej xD

Od Reiny CD Coral

Szłam po korytarzu. Szukałam sali matematycznej. Nie wiem czemu zatrzymałam się przed jedną z nich. W otwartych drzwiach zobaczyłam profesor Brooks rozmawiającą z jedną z uczennic. Ta ostatnia wydawała się być lekko zakłopotana. Słyszałam ich rozmowę.
-Z Reiną. Reiną Soler. Chodzi do klasy II c. Pomoże ci.
Na dźwięk swojego imienia podeszłam bliżej. Wzrok profesor Brooks zatrzymał się na mojej twarzy.
-Panno Soler, proszę bliżej.
Westchnęłam ciężko i już po chwili byłam przy nich.
-Tak, pani profesor? Coś się stało?
Mój ton był niewinny. Dziewczyna o miętowych włosach spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie.
-Zrobisz projekt z Coral -nauczycielka wskazała na nowo przeze mnie poznaną. -Myślę, że się dogadacie. Obie spóźniacie się tak samo często.
Włożyłam ręce do kieszeni bluzy.
-Reina -powiedziałam.
-Coral, miło mi.
Profesor Brooks odeszła od nas. Nie lubię rozmawiać z ludźmi.
-Chodź -mruknęłam.
Zaczęłam iść. Coral ruszyła za mną. Weszłyśmy do mojego pokoju.
-Jaki temat projektu?

Coral?

Od Miwy CD Lucasa

Wzruszyłam ramionami, nadal obrażona.
- I tak to boli.- zakończyłam dyskusję. Nie chciałam już gadać na ten temat. Wystarczy mi to, że niektórzy ludzie uważają biseksualizm za puszczalstwo. Nienawidzę takich ludzi. Czasami mam ochotę się na nich rzucić i zacząć wytykać ile sławnych ludzi było innej orientacji. Nie koniecznie bi. Po prostu innej. Przecież orientacja jest nie ważna... Ważne jest to co ma się w głowie. Przez resztę wycieczki nie odzywałam się do póki nie wsiedliśmy do diabelskiego młynu. W sumie to nie były słowa, a westchnienie. Było dosyć ciężkie i można było je wziąć za znudzenie, ale nim nie było. Po prostu czułam się źle po tej rozmowie i wydawało mi się, że nasza znajomość może na tym ucierpieć, jeżeli w ogóle nie ucierpiała w trakcie tej dyskusji. Usiadłam na swoim miejscu, a Lu obok mnie. Odsunęłam się nieco, żeby zrobić mu więcej miejsca. Po za tym gdybyśmy zostali tak przylepieni ramionami do siebie wyglądało by to jakbyśmy byli na randce. A na takowej nie jesteśmy. Z tego co wiem. Kiedy Młyn diabelski ruszył, unosząc nas do góry, mimo wszystko dostałam przypływu adrenaliny. W sumie nie wiem kto by takowej nie dostał. W końcu jest wysoko i nie wiadomo co się stanie na samym szczycie.
- Co tak cicho siedzisz?- zagaił do mnie chłopak. Najwidoczniej zauważył w pewnym sensie zapięcie w atmosferze. Ja za to, w odpowiedzi, jedynie wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Co będzie na miejscu, a co nie Po raz pierwszy w mojej towarzyskiej karierze mam do czynienia z takową sytuacją. Lucas jedynie westchnął cicho i zamyślił się. Może myślał jak mnie zgadać? Sama nie wiem, bo trochę odpłynęłam. Nie, nie zemdlałam, czy coś podobnego. To było coś jak amok... Coś głębszego od zamyślenia się. Teraz myślałam tylko o sobie i o tym jak wysoko jestem nad ziemią. W końcu jestem dość niska, a teraz, na reszcie, mam okazję popatrzeć na kogoś z góry. Po chwili zobaczyłam jak przed moimi oczami przelatuje czyjaś ręka. Raz i następny. Pokręciłam głową, aby otrząsnąć się z mojego stanu. Spojrzałam na Lu. To była jego dłoń.
- Nareszcie... To odpowiesz mi na pytanie?- najwidoczniej Ptaszek się mnie o coś pytał, a ja go nie słyszałam... Trochę żenujące, bo odległość między nami jest minimalna, ale chyba wiemy czemu go nie słyszałam.
- Hę? Jeszce raz.- dopytałam.
- Pytam czy ci się podoba widok.- wywrócił oczami, podirytowany.
- Taki sobie. W Japonii jest ładniej.- odpowiedziałam, opierając podbródek na dłoni, opartej o barierkę.
- czemu tak sądzisz?
- Bo tam nie jest tak szaro.
- Jak to? Przecież w Japonii są ogromne miasta...
- Mówię o wiśniach, baka.
- B... Co?
- Głupek po japońsku.

Lucas? Będziesz Baka Tori

OD Nathaniela CD Nikiyame

Leżałem na łóżku dość długo, nawet nie wiem kiedy zasnąłem, ponieważ rozmyślałem o tym, co powiedziała dziewczyna oraz co się dzieje u mnie w rodzinie. Moim przemyśleniom towarzyszył spokojny odgłos oddychania dziewczyny. Źle się czułem z tym, że uparła się o tą podłogę, ale nie chciałem się wykłócać o taką głupotę, jednak przestałem się tym przejmować z momentem, gdy Morfeusz zabrał mnie w swe objęcia.
Obudziłem się o czwartej rano, o mało nie zapominając o tym, że tuż przy moim łóżku leży dziewczyna. Ostrożnie ją ominąłem schodząc, aby otworzyć okno. Po nocy ledwo było czym oddychać, bo byłem na tyle leniwy, że wczoraj nie przewietrzyłem pokoju. Niechętnie odszedłem od okna, z którego miałem widok na wschód słońca, w celu ogarnięcia się, czyli porannej toalety i ubrania na siebie czegoś, co nie jest starą czerwoną koszulką i czarnymi bokserkami. Moim strojem okazała się być rutynowa biała koszula i czarne spodnie. Po zapięciu czarnego paska, wróciłem do pokoju, gdzie dziewczyna jeszcze słodko spała. Nie chciałem jej budzić, więc ufając, że nic nie zbroi, wziąłem ze sobą nowego szczeniaka, zostawiając ją wraz z wciąż śpiącą Kirą.
Idąc z psiakiem, który plątał mi się pod nogami dotarłem do stajni, którą podświadomie obrałem za cel spaceru. Na miejscu nakarmiłem Mysti, Hauru oraz młodziaka, na którym zdarzało mi się jeździć. Moją uwagę przykuł jednak srokaty ogier, podobny do Hauru, jednak o zdecydowanie bardziej zdziczałym spojrzeniu. Gdy dokładniej się mu przyglądnąłem, rozpoznałem w nim Saurona, ogiera mojego brata, a zarazem brata mojej Mysti.
-Ohh… Czyli już tu jesteś braciszku. -Powiedziałem pod nosem, ale w życiu bym się nie spodziewał odpowiedzi, która o dziwo nadeszła.
-Ano jestem, kochany starszy bracie. – Rozbrzmiał sarkastyczny ton, tuż za moimi plecami.
Odwróciłem się, napotykając przed sobą blondyna o szkarłatnych oczach. Z tej chwili na moją twarz wyszedł szczęśliwy uśmiech. Może nie byłem zadowolony z tego, że brat tak szybko za mną podążył, ale to wciąż mój brat. Wziąłem go w objęcia, jak kilkuletnie dziecko, w odpowiedzi dostając kopniaka w udo oraz zmierzwienie mojego ubrania. Po kilku sekundach odstawiłem Neara.
-Cześć złośniku. Co tam u ciebie?-Powiedziałem z twarzą rozświetloną uśmiechem, a i nawet mój rozmówca wydawał się być bardziej wesoły niż zwykle przy innych.
~~~~
Po dwudziestu minutach ruszyliśmy z bratem w kierunku akademika, otoczeni przez dwa psiaki, które chyba odnalazły wspólny język, natomiast Near był bardzo zdziwiony moim nowym towarzyszem. W domu rodzice przyzwolili nam na dwa zwierzaki, jednym z nich był koń oraz jedno wybrane zwierzę dla każdego z nas. Jednak tutaj, w Akademii Green Heels to nie obowiązywało, więc nie było problemu z przygarnięciem kolejnego. Nagle przypomniało mi się, że powinienem zawitać z nim do weterynarza, niestety było zbyt wcześnie, więc będę musiał pamiętać o tym później.
~~~
Okazało się, że Near ma pokój tuż obok mojego, więc nie będzie problemu ze spotkaniem się lub znajdywaniem zajęcia na nudę. Co jak co, ale nasza dwójka nigdy się nie nudziła. Tak rozmyślając, wszedłem do pokoju, żegnając się z bratem. Stanąłem jak wryty, zastanawiając się chwilę dlaczego widzę jakiś kokon na środku pokoju, ale po chwili przypomniałem sobie o Niki, która musiała być w tej zwitce materiału. Widząc na zegarku godzinę 6:02, położyłem się na łóżku, razem z całym zwierzyńcem i po założeniu słuchawek, pogrążyłem się w delikatnym śnie.
Skrzypienie podłogi sprawiło, że gwałtownie się zerwałem, rozglądając po pokoju, dzięki czemu dostrzegłem dziewczynę skradającą się do drzwi.
-Hey Niki!-Słysząc mnie, dziewczyna prawie podskoczyła. – Przepraszam, że cię przestraszyłem. Chciałem Ci powiedzieć, że twój koń jest już nakarmiony, a no i… Masz plany na dzisiaj?
-Em… Dzięki. A planów w sumie nie mam… A co?- Głos dziewczyny znowu był cichy i niepewny, ale nie bała się już tak ze mną rozmawiać.
-Wiesz, rano wyszedłem z tym psiakiem, zdając sobie sprawę, że muszę go wziąć do weterynarza. Nie chciałabyś wyjść ze mną na miasto, tak przy okazji?- Na mojej twarzy pojawił się wesoły uśmiech.
-Czemu nie? – Lekki uśmiech rozświetlił twarz Niki. – To ja pójdę się ogarnąć. Spotkajmy się o południu na dziedzińcu.
-Będę czekać. -Powiedziałem za dziewczyną, która opuszczała mój pokój.
Niki?

Od Michaela CD Sayuri

Głośny, przeszywający na wskroś dźwięk dzwonka wyrwał wszystkich z apatii - nawet, jak się zdaje, panią Brooks, która zdawała się również być niesamowicie senna - cóż, nagłe upały nie oszczędziły nawet nauczycieli. Na sam koniec dopiero uczniowie uwolnili resztki energii i prędko wrzucili książki do plecaków, po czym, jakby na wyścigi, ruszyli w stronę wyjścia. Pani Brooks chyba chciała jeszcze coś dodać - zapewne pracę domową - ale, widząc ogólne zamieszanie, po prostu przewiesiła sobie torbę przez ramię i wzięła dziennik, czekając, póki hałastra nie opuści w całości pomieszczenia. Ja sam wylądowałem na szarym końcu, gubiąc w tłumie Czesia, więc po prostu również oparłem się o szafki, ziewając szeroko - dawno nie byłem wypompowany do tego stopnia z sił życiowych.
Szedłem - a może lepiej powiedzieć, że człapałem - przez pustoszejący z każdą chwilą korytarz, by w końcu dojść do automatu. Wyskrobałem z dna kieszeni spodni jakieś drobne i wybrałem butelkę wody, po czym wolnym krokiem ruszyłem w stronę dziedzińca, chcąc zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Pierwszym haustem chłodnego napoju opróżniłem połowę butelki, niemal krztusząc się cieczą.
Kiedy byłem już na zewnątrz, pod wpływem impulsu, wylałem na kark resztę wody w celu przyśpieszenia ochłodzenia - zostało wtedy jeszcze może jedna czwarta całości. Nieco orzeźwiony i w zdecydowanie lepszym humorze otaksowałem wzrokiem cały teren, chłonąc jego piękno - zieleń liści na szumiących drzewach, wielobarwne kwiaty, na przykład takie stokrotki, nieśmiało wychylające się zza źdźbeł traw czy też dumne, wyprostowane tulipany, równym rządkiem zasadzone w szkolnym ogródku, ogrodzone kilkoma płotkami. Osobiście muszę przyznać, że zawsze wolałem te rosnące dziko, bez z góry narzuconego porządku - było w nich jakieś takie niewymuszone niczym piękno, siła zamknięta w delikatnych płatkach.
Wtem w oddali moją uwagę przykuła jedna sylwetka, pochylona nad jakimś przedmiotem - po chwili uznałem, że to najpewniej szkicownik. Znałem również dziewczynę, nowa osoba w mojej klasie - zapamiętałem ją szczególnie dzięki niesamowicie długim włosom, jakie to zawsze chciała mieć Mariś. Sayuri Novoselic. Cóż, można podejść. Sam pamiętałem swoje pierwsze dni w Akademii, kiedy próbowałem się zaaklimatyzować. Tym bardziej, że odtąd mieliśmy być w jednej klasie, a w tego rodzaju zbiorowiskach najbardziej chyba ceniłem właśnie więzi i atmosferę między ludźmi.
- Hej!- zagadałem, klepiąc dziewczynę delikatnie w ramię.- Mogę się przysiąść?
Spojrzała na mnie, najwyraźniej nieco skonsternowana. Po chwili jednak przytaknęła, a ja ległem na miękkiej trawie.
- Michael ogółem jestem, może mnie nie kojarzysz, ale chodzimy do jednej klasy. O, rysujesz? Pokaż!
- Jeszcze nie skończyłam...- mruknęła cichutko, ale odwróciła nieco rysunek w taki sposób, bym mógł mu się przyjrzeć. Bez trudu rozpoznałem, co takiego chciała oddać - puste pole, zaś główny element rysunku stanowiła dwójka ludzi - może para zakochanych? - która siedziała na kocu.
- Ładnie- uznałem.- Masz dobre wyczucie proporcji. Tylko radziłbym ci dodać jakieś tło, może las w oddali, bo nieco tu za pusto. Ogółem, jak wrażenia z pierwszego dnia w Akademii?

< Sayuri? >

wtorek, 27 czerwca 2017

Od Frode

Przyjemnie siwe chmury pokrywały niemalże cały nieboskłon. Jedynie gdzieniegdzie kłębiaste obłoki rozsuwały się na krótkie chwile, jakby chcąc odpocząć od siebie nawzajem. Wciąż jednak słońce nie otrzymywało swojego wyznaczonego pola i zasięgu. Dzień wydawał się być ciężki, mówiąc kolokwialnie – śpiący. To w takich chwilach ludzie narzekają na bóle głowy. Pamiętał wszystkie krajobrazy jakie mógł podczas lat dorastania dostrzec w Norwegii. Każdy pobliski fiord mógłby opisywać godzinami, w końcu to nad jednym z nich mieszkał. Niegdyś rybołówstwo, teraz atrakcje turystyczne. Świat ciągle się zmienia, choć niektórzy nie są w stanie za nim nadążyć. Lub… być może to ludzie się zmieniają, a glob wciąż pozostaje taki sam? Prawdopodobnie opinie są różne, a im więcej istot ludzkich stąpa po ziemi będzie ich tylko jeszcze więcej. Obłoki tam gdzie mieszkał zawsze zdawały się płynąć powoli z wiatrem, zawsze piękne, ułożone, niosące za sobą delikatną bryzę wody, która stawała się podstawą całego krajobrazu. Tego dnia jednak dane było mu kolejny raz obudzić się w zupełnie innym miejscu, a wilgotne oczy mogły rozejrzeć się po obcym pomieszczeniu. Dormitoria męskie z początku już wydawały mu się przyjemne jeśli o estetykę budulcową chodzi. Pokój, jaki mu przydzielono, również nie stwarzał wrażenia niekoniecznie odpowiedniego dla Frode. To jego pierwsza noc w owym miejscu, a także za granicą. Co prawda wnętrze wciąż wydawało się być stosunkowo puste, wiedział, że brakowało roślin. Stonowane odcienie szarości i bieli odpowiadały mu bardziej, niźli mogłoby się wydawać. Pachnąca pościel przez kilka godzin pozwalała mu na dogodne ułożenie ciała, a także chroniła przed zbędnym chłodem. Frode należy do osób dość odpornych na temperatury. Chłód, zarówno jak i upał, niemal wcale na niego nie wpływają. Oczywiście każdy ma własne granice, jednak te niebieskowłosego są znacznie rozciągnięte w przestrzeni. Młodzieniec wreszcie postanowił zsunąć nagie stopy na chłodną podłogę. Przez krótką chwilę siedział jeszcze, wpatrywał się przy tym tępym po śnie wzrokiem w okno. Przypominał sobie i wspominał to, jak raptem kilka godzin temu tu przyleciał, a jeszcze wcześniej żegnał się z rodziną w swoim domu po wspólnej kolacji. Sama myśl o tym wydarzeniu wywołała delikatne uniesienie się kącików ust osiemnastolatka. Doskonale wiedział z czym wiąże się taka przeprowadzka, w końcu nawet rozmowy telefoniczne wydają się kosztować krocie. Mimo to dla znikomego kontaktu z tymi, którzy całe młode życie byli mu najbliżsi, jest gotów wydać wszelkie pieniądze. Jego przemyślenia mogłyby trwać godzinami, gdyby przez głowę nie przeszła myśl o zajęciach lekcyjnych. Mętny wzrok powędrował w stronę zegara, natomiast ciało wolnym tempem uniosło się z łóżka i przeniosło w stronę nierozpakowanych jeszcze waliz. Jedna czerwona, jakby lakierowana z naklejką na rogu „Plants are friends” na białym tle z niewielką doniczką i kiełkującą rośliną. To jedyna nalepka jaką posiadał na walizce, jednak zawsze wydawała mu się zabawna, a jakże pocieszna. Oczywiście, że można czerpać przyjemności z tak błahych rzeczy. Wystarczy być odpowiednio nastawionym do świata i być może Frode spełnia takie kryteria.
Szczupłe dłonie wyciągnęły się w stronę zapinania walizki, które rozsunięte ukazało wnętrze dużego przedmiotu. Jako pierwsze na stercie ubrań spiętych specjalnym pasem było zdjęcie, nieco przybrudzone, nieoprawione w ramkę. Przedstawiało dwoje starszych ludzi – kobietę o siwych już włosach spiętych w kok oraz mężczyznę obejmującą ją za ramię z szerokim uśmiechem i wąsami, a także kolejną parę różnopłciową, kobietę o włosach sięgających ramion koloru blond, serdeczny uśmiech panował na twarzy obojga. Pomiędzy wszystkimi on sam o falistych włosach koloru morza. Uśmiechnięty, wpatrzony w obiektyw. Zdjęcie nie należało do starych, bowiem robione na jesień urzekało swą oprawą. Frode przesunął bladym palcem po przedmiocie i bezceremonialnie odłożył go na biurko, które miał pod ręką. Kolejno wyjąwszy białą koszulkę bez nadruku, choć stosunkowo luźną, czarne spodnie i tego samego koloru bluzę, bieliznę i rzeczy potrzebne do wykorzystania w łazience i tam też się udał. Pomieszczenie również cieszyło oko, było stosunkowo przestronne jak na gust młodzieńca. Znajdowały się tam wszystkie potrzebne do funkcjonowania sprzęty. Bez uprzedzeń zawiesiwszy ubrania na wieszaku przy jednym z pryszniców wszedł podeń i związał włosy, by jego szyja została całkowicie odkryta. Przy zasłoniętej kotarze rozebrał się do naga, a swoje ubrania zawiesił na drugim haczyku. Po chwili odkręcił również wodę, a przyjemne krople wody spłynęły po jego twarzy, ramionach, nogach tonąc gdzieś w ujściu brodzika. Chwila orzeźwiającego ukojenia pozwalała mu odetchnąć przed dniem pełnym nowych doznań. Z jednej strony bardzo ciekawiły go sposoby prowadzenia zajęć, sami w sobie nauczyciele oraz to jak wyglądają treningi drużyn siatkarskich. Niewykluczone, że szkoła ta posiada bardzo dobre wyniki, bowiem w swym domu nie sprawdził tego dokładnie. Nie to było w tamtym momencie najważniejsze. Rodzice zawsze powtarzali mu, że pasja jest zaledwie dodatkiem do życia, który uwzniośla, ale i bez niej da się funkcjonować w taki czy inny sposób. Mokra od wody, a zarazem chłodna dłoń przesunęła się w stronę delikatnej szyi i przesunęła palcami po skórze. Wydawało mu się, że cały gdzieś gnieżdżący się stres znajduje swoje miejsce właśnie w karku, który po nocy bolał go przy mocniejszych ruchach głową. Przez chwilę stał jeszcze obmywany wodą, masując kark, po czym otrząsnąwszy się z dziwnego stanu chwycił kremowy żel pod prysznic i umył się dokładnie. Po pewnym czasie ręcznik otulił opiekuńczo jego ciało zakrywając wszelkie niedoskonałości w postaci znamienia. Nie krył go jakoś wyjątkowo, niekiedy wyglądało naprawdę przyjemnie. Skóra nie sprawiała wrażenia dziwnie naciągniętej, ani nie była pogrubiona w danym miejscu. Całość wyglądała jak namalowana, dziwnie przyjemny dla oka fikus pędzla, wizja autora. Niebieskie oczy skierowały się w stronę lustra, chwilę tam pozostając, aż do chwili kiedy ręcznik z pomocą dłoni zaczął osuszać schłodzone już i pachnące ciało. Frode założył na siebie dosyć szybko ubranie i podsuszając włosy, rozczesał je, a te ułożyły się w charakterystyczny dla siebie sposób. Przeczesał grzywkę palcami i zbierając wszelkie inne rzeczy do kosza na ubrania do prania, wyszedł z łazienki. Jego plecak był już spakowany, książki i zeszyty, długopisy i ołówki w niewielkim piórniku z miękkiego, puszystego materiału czekały wewnątrz. Tak naprawdę cieszył się ze względu na nadchodzące doznania. Dlatego czym prędzej wyszedł z pokoju, zamykając go, ówcześnie zerkając jeszcze czy aby przypadkiem czegokolwiek nie zapomniał. Czarny plecak wdzięcznie prężył się na jego plecach, a niebieskie kosmyki dość gęstych włosów podskakiwały z każdym wydłużonym krokiem. Osiemnastolatek nie znał jeszcze placówki akademika na tyle, by móc swobodnie się po nim poruszać podobnie jak i z przejściem do samej w sobie szkoły miał niewielki problem. Oczy napawały się nowymi widokami, nawet ruch jednego liścia na gałęzi drzewa potrafił go zainteresować. Mijał ludzi, prawdopodobnie spieszących się także na zajęcia. W pewnym sensie to oni pomogli mu dotrzeć do miejsca docelowego. Chłopak ze spokojem stawiał kolejne kroki, aż natknął się na próg wejścia do szkoły. Nowy budynek, wnętrze, wszystko obce, jednak chciał stawić temu czoło. Czuł w środku pewną motywację, która wciąż popychała go naprzód. Twarz pomimo kamiennego wyrazu, tak idealnie dopasowana do pokerzysty, zachęcała do jakiegokolwiek kontaktu swą subtelnością i łagodnością. Powoli przekroczył próg drzwi, a z idealnego zamyślenia wyrwało go natknięcie się na czyjeś plecy. Oczywistym było, że prędzej czy później tak właśnie zakończą się jego wewnętrzne kontemplacje.
- Beklager. – mruknął po chwili i zamrugał dość natarczywie rozumiejąc swój błąd – Przepraszam. – poprawił się, choć wciąż dosyć cichym tonem głosu.

[Jakakolwiek chętna zbłąkana dusza?]

Nowy Uczeń!

Frode Northug
Ksywka: Od czasu do czasu niektórzy znajomi z poprzednich klas wołali na niego North. Być może było to spowodowane przyodzianiem w słowa jego chłodnych oczu o błękitnym kolorze, a może sprowadzało się jedynie do skrótu nazwiska. Nie dane mu było rozwiązanie ów sprytnej zagadki.
Wiek: Stąpa po świecie nieco ponad osiemnaście lat, przeżył równe osiemnaście wiosen i ponad osiemnaście razy widział jak zakwitają kwiaty w ogrodzie jego rodziców.
Klasa: I B, lingwistyczna

Od Michaela CD Jae

Dniu nowy, dniu wesoły - kiedy tylko pierwsze promienie słońca zaczęły nieśmiało wpadać przez okiennice do mojego pokoju, oświetlając nawet najmniejsze zakamarki, wiedziałem, że najbliższe kilkanaście godzin będzie wypełnione próbami zużycia choć procentem ogromnych pokładów energii, jakie we mnie dzisiaj drzemały. Źródło swoje miały w tak wielu miejscach, że nie sposób było je wszystkie wymienić - list od Mariś, w którym to moja kochana siostrzyczka, z już zdrową nową, przysłała mi plik zdjęć ze swojej wycieczki nad morze z klasą, zbliżająca się data wyników konkursu plastycznego, jeden z pierwszych ciepłych dni w tym roku, obietnica wspólnego wyjścia do kawiarni z Czesiem, a nawet taka drobnostka, jak zasuszony kwiatek konwalii spod lasu w Niemczech, który dziadek wysłał mi w liście od Mariś. Słowem, nie wyobrażałem sobie, by cokolwiek mogło zepsuć mi humor, choćby nawet zapowiedziana klasówka z fizyki na ostatniej lekcji.
A skoro już o nauce mowa...
Mrużąc oczy, jeszcze nie do końca rozbudzony, zerknąłem na rytmicznie przesuwające się wskazówki zegara, by sprawdzić, ile jeszcze zostało mi drzemki. Siódma pięć, późno, ale się powinienem wyronić, o ile zmobilizuję wszystkie siły. Zamknę jeszcze oczy, dosłownie na trzy sekundy. A potem raz dwa i...
Ziewając szeroko i głośno niczym smok, wyciągnąłem ręce przed siebie. Przez kilkanaście sekund szukałem czegoś, co mnie obudziło. No tak. Immi. Kocica opierała przednie łapki o moją klatkę piersiową, miaucząc głośno i z wyraźną pretensją. Pewnie głodna, jak na kota, jest niezwykle dokładna, jeśli chodzi o czas posiłków. Zazwyczaj dostaje karmę na dziesięć minut przed moim wyjściem, a więc pewnie...
Gdyby nie kocica, niechybnie jednym skokiem znalazłbym się na podłodze, stojąc na równych nogach, gotowy do sprintu w celu ocalenia życia. Znowu zaspałem. Opłukałem szybko twarz i kilkoma zamaszystymi ruchami, niemal rozrywającymi szczękę, wyszczotkowałem zęby, a potem prawie zerwałem z siebie piżamę składającą się ze starych dresów i jakiejś wymiętolonej koszulki, po czym wskoczyłem w wybrane naprędce ubrania, które powinny być w miarę czyste. Nasypałem karmy Immi, a do drugiej miski nalałem trochę mleka rozcieńczonego wodą, po czym przejechałem ręką po łebku wciąż naburmuszonej Księżnej. Pobiłem chyba rekord świata - nie musiałem aż tak pędzić, pozostał mi chyba stary nawyk śpieszenia się na busa z czasów gimnazjum. Miałem całe piętnaście minut do pierwszej lekcji - dojdę spacerkiem. Wolnym, spokojnym krokiem wyszedłem na dziedziniec, skąpany w ciepłym, czerwcowym słońcu. Przyjemny, chłodny wiatr szumiał cicho między gałęziami drzew, jakby szeptał czule listkom miłe słowa. Chyba dzisiaj zajrzę do chłopaków na boisko, dawno już nie grałem w kosza, czas rozruszać kości, w końcu lato coraz bliżej.
Wtem w oddali dojrzałem znajomą sylwetkę - przez chwilę dumałem, skąd mogę kojarzyć chłopaka, gdyż byłem absolutnie pewien, że ostatnimi czasy nikt taki nie dołączył do naszej klasy, a ja wieczorami nigdzie za bardzo nie wychodziłem ze znajomymi, których dopiero co poznałem, dotrzymując obietnicy danej mamie i siedząc nad książkami, by odpowiednio przygotować się do istnej fali sprawdzianów. Dopiero po chwili trybiki w moim mózgu zaskoczyły - no tak, pokój klubowy, nowy członek, którego charakterystyczne prace od początku wzbudziły moje zainteresowanie - niestety, wtedy nie zdążyłem do niego zagadać, gdyż byłem spóźniony do pracy w lodziarni. Teraz postanowiłem nadrobić zaległości.
- Hej!- krzyknąłem głośno, podchodząc bliżej. Z pobliskiej gałęzi gwałtownie poderwał się spłoszony ptak, niknąc w gęstwinach pobliskich buków.
- Czego chcesz?- warknął chłopak, wyraźnie zdenerwowany. Dopiero teraz dostrzegłem trzymany przez niego aparat, który z cichym westchnieniem wyłączył i schował.
- Wybacz- mruknąłem, pocierając z zakłopotaniem kark.- Chciałeś zrobić zdjęcie...?
- Tak- potwierdził obojętnie, przewracając z irytacją oczami.
- I ci przeszkodziłem...?- zakończyłem, przegryzając wargę. Cóż, po części rozumiałem jego niezadowolenie, tym bardziej, że ów ptaszek był naprawdę ładny, nie widziałem jeszcze chyba tego gatunku.
- Tak- powtórzył, po czym spojrzał na uczniów, którzy powoli zaczynali gromadzić się przy wejściu, by zdążyć ustawić się pod klasami.- Wybacz, ale już muszę iść.
- Jasne, cześć!- pomachałem ręką.- Ja jeszcze trochę zostanę.
Wzruszył obojętnie ramionami i poszedł, nie oglądając się. Wypuściłem powietrze z płuc z cichym westchnięciem. Chyba wypadałoby się jakoś zrehabilitować. No i nadal nie zapytałem go o imię.
***
Spóźniony kilkanaście minut na pierwszą lekcję, ale zadowolony, ciężko klapnąłem na krzesło obok Czesia, uprzednio przepraszając nauczycielkę. Przyjaciel spojrzał na mnie, unosząc pytająco brwi.
- Bawiłem się w paparazzi- odparłem cicho, by nie zdenerwować dodatkowo pani Clover. Może i znana była z cierpliwości, ale wolałem nie narażać się na jakąś dodatkową pracę, więc szybko wyciągnąłem książki, zaczynając rozwiązywanie zadań. Powtórzenie przed sprawdzianem.
***
Druga przerwa już zleciała mi na poszukiwaniu owego chłopaka z rana. Wreszcie znalazłem go przy wejściu do biblioteki. Zacząłem biec, wyjmując telefon z kieszeni.
- H...hej!- przywitałem się, łapiąc powietrze. Klepnąłem go po ramieniu.- Znaleziony!
- Że co?- zapytał, marszcząc brwi.
- Cóż, może nie tak dobrej jakości, jak z aparatu, ale coś tam mam!- poklikałem kilka minut i podstawiłem pod nos chłopaka zdjęcie owego ptaka z rana na jednej z gałęzi buka.- To, cóż, teraz mogę się może przedstawić i powiedzieć to jak należy? Michael Rosenthal, miło mi!

< Jae? >

Odchodzi

Akari Keito
Ksywka: Aki
Wiek: 17
Klasa: IB 
Powód: Decyzja właściciela 

Od Sayuri

Opuściłam Akademik. Byłam już dawno po moich zajęciach. Ciekawość moja sięgała granic. Był to mój pierwszy dzień na tych też włościach. Postanowiłam wybrać się na spacer, jednak nie daleki, bo wolę nie zagłębiać się dalej, póki nie poznam tego miejsca lepiej. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam Główną Aleją. Śliczne miejsce. Byłam tak ciekawa, jakie jeszcze przestrzenie tutaj są. Moje czarne botki na obcasie wybijały spokojny rytm, a moje włosy lekko powiewały na wietrze. Z ogromną ciekawością rozglądałam się po całej Alei. Tyle zieleni. Z mojej torebki wyciągnęłam szybko szkicownik i rozejrzałam się. Usiadłam pod jednym z drzew i poprawiłam dół mojej ciemno zielonej sukienki. Jeszcze raz się rozejrzałam i z uśmiechem zaczęłam rysować. Wszystko wokół mnie inspirowało. Drzewa, powietrze, trawa, kwiaty… Wszystko, po prostu wszystko! Z lekkim westchnięciem odgarnęłam włosy na plecy i zabrałam się za poprawianie szkicu. Przedstawiał on pole, na którym widać było dwie osoby na kocu. Z lekkim uśmiechem i rozmarzeniem poprawiła każdą lekką linię, trochę grubszą i pewniejszą. Jednak widziałam, jak kilka osób przechodzi obok niej i cieszy się rozmową. Nie mogłam się skupić. Chciałam również przeprowadzić z kimś taką konwersację i się nią cieszyć. Westchnęłam i kontynuowałam rysunek. Mój uśmiech jednak, zastąpił lekki smutek. Skupienie znikało, a obrazek wydawał się dla mnie teraz mniej ciekawy i nie interesujący, choć każdy wie, że był bardzo piękny. Potem uniosłam głowę i spojrzałam w niebo. Co mogę innego robić… 

<Ktoś?>

Nowa uczennica!

 Sayuri Sonia Novoselic
 Ksywka: Mas, Sa, Yuriś, Księżniczka
Wiek: 18 lat
Klasa: IIB

Od Lucasa CD Miwy

Ups… Miwa chyba poczuła się ugryziona. Powinienem jej sprostować moje zdanie.
-Może tak? W końcu słowo „mutant” nie znaczy tego, że będziesz miała dodatkową rękę. Jest to po prostu określenie zjawiska, które w naturze nie występuje naturalnie. To jak z kolorem oczu, nie masz na to wpływu, ale dwukolorowa tęczówka nie jest widziana dosyć często. Ja nie przepadam za TĄ anomalią, bo jej egzystencji nie rozumiem. Tak jak pojęcia miłości.
-To, że nie rozumiesz, nie znaczy, że jest to dziwne! –zaciągnęła się sorbetem.
-Miwa, nie gadajmy może o tym. Nie chce wiedzieć, jak można czuć pociąg do obu płci. Ja sobie nie wyobrażam bycia w bliskiej relacji z facetem. –napiłem się swojego napoju.
-Czemu nie?
Przez chwilę wyobraziłem sobie Czelava w moim łóżku. Wyplułem całą zawartość sorbetu, który trzymałem w buzi. Zrobiło mi się niedobrze.
-Nie podnieca, a obrzydza. Jaki bałagan trzeba mieć w głowie, by tak myśleć?
-Mam się znowu poczuć urażona?
-Ja sobie tego nie wyobrażam. Mam do tego wstręt. Może lepiej mi z tym, że nie rozumiem.
Kolejka powoli szła do przodu. Napoje za to znikały zaskakująco szybko, jak na swój rozmiar.
-To, że ty tego nie widzisz Ptaszku, nie znaczy, że inni patrzą na to tak samo. Czy to od razu musi być przez ciebie negowane?
Może ma rację? Ale nie wytrzymałbym widoku dwóch liżących się facetów.
-Miwa, ty wydajesz się w porządku. I masz rację, że tolerancja przede wszystkim. Nie powinno interesować mnie twoje życie prywatne i nie powinny mi przeszkadzać twoje upodobania, dopóki… -wzdrygnąłem się. –Zostawmy ten temat. Zaraz wsiadamy. Chodź, bo blokujemy kolejkę.
Zauważyłem, że zrobiła się przed nami przerwa, a kolejka za nami była lekko przestraszona naszym tematem i nie byli chętni nas poprosić o ruszenie się, a tym bardziej ominięciem nas. Może myśleli, że kogoś pogryziemy. Sam nie zdawałem sobie sprawy, jak głośno rozmawiamy.
-Nie przeszkadza mi, jak nie widzę. Dla mnie możesz być i kotem, o ile przy mnie będziesz taka jak do teraz. –chciałem miło zakończyć temat o związkach. Raz, nie mam żadnego doświadczenia, a po drugie, może nie w wesołym miasteczku takie tematy. To czego nie widzę, raczej mnie nie za boli, a Miwa, tym w moich oczach nie straci.

Miwa?

Od Reiny CD Michaela

Otworzyłam oczy. Słońce delikatnie wpadało do pokoju przez zasłony. Westchnęłam. Kolejny dzień w tych ziemskich męczarniach. Podniosłam się i podeszłam do szafki. Wyjęłam czarne jeansy i ciemno-fioletową bluzę z kapturem. Weszłam do łazienki. Wzięłam prysznic i przebrałam się. Mój szkicownik leżał na podłodze obok łóżka. Bo jak się rysuje o 2 w nocy, to nie ma szans znaleźć tego cudownego zeszytu i ołówków gdzieś nie na podłodze. Schyliłam się i podniosłam czarny brulion. Jak zwykle ołówków obok niego nie było. Odłożyłam szkicownik na szafkę. Potem ich poszukam. Włożyłam ręce do kieszeni bluzy i podeszłam do drzwi. Już miałam wychodzić, gdy zobaczyłam w lustrze swoją "przecudowną" fryzurę. Westchnęłam ciężko. Trudno. Nasunęło mi się pytanie: gdzie iść? Tego nie wiedziałam. Wyszłam po prostu na korytarz. Stało tam parę grup uczniów. Rozmawiali, śmiali się... Najwyraźniej tutaj inni lubią swoje towarzystwo. Stanęłam jak głupia na środku korytarza. Czułam się jakby moja bluza była jeszcze bardziej za duża. Jakiś chłopak o blond włosach popatrzył na mnie przez ramię. Uśmiechał się i gestem zachęcił, bym podeszła. Po może dwóch sekundach się ogarnęłam. Czemu nie? Ponownie włożyłam ręce do kieszeni bluzy i podeszłam bliżej.
-Jestem Michael -powiedział gdy byłam na tyle blisko, że nie musiał krzyczeć. -Michael Walter Rosenthal. A ty?
-Reina.
Ograniczyłam się do wypowiedzenia jedynie imienia. Miałam mętlik w głowie. Praktyczne nigdy nie przebywam w towarzystwie. To dziwne uczucie. Jedyne czego chciałam, to odejść, usiąść gdzieś z boku, ukryć się pod kapturem. Obok mnie rozmowa toczyła się jakby mnie nie było. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie.
-A ty co myślisz?
Zamurowało mnie. Mówiłam, że nie radzę sobie z życiem towarzyskim? Nie? To w każdym razie uprzejmie informuję.
-Ja... Muszę iść.
Odeszłam szybkim krokiem. Postanowiłam iść na śniadanie. Zwykle nie zajadam stresu, ale dziś zrobię wyjątek. Usiadłam przy stoliku. Zaczęłam jeść kanapkę z Nutellą. Przez głowę przemknął mi cytat: "Nie możesz uszczęśliwić wszystkich. Nie jesteś słoikiem Nutelli". Ech, cała prawda. Byłam zmęczona. Najchętniej przespałabym cały dzień.
-A co tak wcześniej uciekłaś?
To był Michael. Jeszcze jego tu brakowało. Nie odpowiedziałam. Liczyłam, że sam raczy się stąd usunąć, lecz on nie dawał za wygraną.
-Dlaczego jesteś taka ponura?
-A dlaczego ty jesteś taki wesoły?!

Miśku?

Od Cassandry CD Rozalii

Spojrzałam na dziewczynę z ukosa. Zdecydowanie brakowało jej pewności siebie. Było to widać. Kuliła się, uciekała wzrokiem. Rozumiałam ją w pewnym sensie. Była inna, a inność zawsze w pewien sposób bolała. Co z tego jeżeli dla mnie była zwyczajnie interesująca!
- Haj, hej… - zagadnęła, podchodząc do niej i chwytając jej dłoń, żeby dodać jej nieco otuchy. – Wszystko dobrze. Nie musisz się z niczym spieszyć. Czasami zapominam , że nie każdy ma od urodzenia niewyparzony jęzor, jak ja.
- Nie uważam, że masz niewyparzony jęzor – rzuciła szybko, jakby bojąc się, że coś źle odbiorę.
- Ale ja już tak – uśmiechnęłam się. – Tak, wiem, ciężko się spodziewać samokrytyki po kimś, kto tyle gada, ale ją posiadam. Każdy ma jakieś wady. Tak działa świat i ludzie. Wiem jedno. Nie daj się zwariować. Czasami trzeba po prostu łapać chwile.
Dziewczyna wlepiała we mnie swoje oczka, widocznie się wahając. Była spięta. Myślała o czymś intensywnie. Chciałabym wiedzieć o czym, ale nie wypada pytać o takie rzeczy tak od razu.
- Jak będziesz chciała to wyjdziemy, ok? – zarządziłam.
- Nie trzeba…
- Po prostu jak coś to mów. A do tego czasu… pościgaj się ze mną nieco! Wyglądasz na taką, której zdecydowanie nie brakuje kondycji –zachęcałam.
W końcu, małymi kroczkami, udało się nam dojść do tego, że Rozalia poczuła się chyba odrobinę swobodniej, bo po czasie dołączyła do moich wygłupów i nawet zarobiłam niezła porcją wody. Ostatecznie zabawa nieco nas zamączyła… Dobra, mnie, bo mojej towarzyszce zdecydowanie nie brakowało kondycji. Mnie już chyba odrobinkę owszem, szczególnie przy niej. W rezultacie wyszłyśmy znów na brzeg i przysiadłyśmy na trawie. Słonko grzało nas wesoło, choć lekki wietrzyk wydawał mi się czasami nieco zbyt chłodny.
- Zimno ci… - zauważyła moja towarzyszka.
Widziałam, że czasami an mnie zerkała. Nieśmiało, ale… rumieniła się przy tym. Miałam kolejną sprawę, nad którą przyszło mi się zastanawiać. Ten wzrok był wynikiem zwykłej zazdrości, jaką kobiety często wzajemnie odczuwały, czy może zainteresowania? Jakoś tak… wolałabym to drugie. Szczególnie, że dziewczyna naprawdę była o wiele bardziej interesująca i pociągająca niż sama o sobie myślała.
- Odrobinkę – odpowiedziałam i już chciałam sięgać po swoje ubrania, kiedy Rozalia zarzuciła mi na ramiona swoją koszulę. Zaskoczyło mnie to, tak samo fakt, że odrobinę się do mnie przy tym przysunęła i nasze uda zetknęły się.
Uniosłam wzrok i napotkałam jej lekko wystraszone oczka. Ten widok, w połączeniu ze sporym rumieńcem jaki wykwitł an jej policzkach dziwnie mnie rozczulił.
- Słodziutka jesteś – wypaliłam i zanim pomyślałam, musnęłam ustami jej policzek.
- D-dziękuję… - wymamrotała, speszona.
Nie zostałyśmy tam długo. Trzeba było wracać do akademii. Ubrałyśmy się, choć musiałam przyznać, ze niechętnie oddałam Rozalii jej własność. Niby prosta, biała koszula, ale było mi w niej dziwnie wygodnie i ciepło, do tego pachniała delikatnymi, świeżymi perfumami o kwiatowych nutach. Niby nic wyszukanego, ale jakoś tak… idealnie do niej pasowały.
- To kiedy się znów widzimy? – spytałam gdy odprowadziłyśmy już konie do stajni. Jednocześnie miałam ochotę jak najszybciej schować się w swoim pokoju. Makijaż mi spłynął… A przynajmniej miałam nadzieję, że spłynął cały, bo jeżeli miałam wokół oczu klasyczną pandę, to aż niezwykłe jest, to, że moja towarzyszka nie zmarłą jeszcze ze śmiechu…

 Rozalia?

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Coral

Mknęłam przez korytarze, chcąc jak najszybciej dostać się do klasy biologicznej. Już nie raz zdarzyło mi się spóźnić na te zajęcia, a profesor Cecille… Cóż, nie patrzyła na to przychylnie. Owe spóźnienia nie były celowe, wynikały wyłącznie z mojego… umiłowania do snu. Żaden budzik nie był w stanie mnie zbudzić, o ile nie był to heavy metal, za którym nie przepadałam. Kiedy w końcu dobiegłam do celu, byłam nie tyle spocona, co okropnie zmęczona. Co gorsza, czekał mnie jeszcze dzisiaj test sprawnościowy. Oddychając nierównomiernie, zapukałam i nieśmiało wślizgnęłam się do klasy. Nauczycielka spojrzała na mnie karcąco, lecz nic nie powiedziała. Lekcja minęła na omawianiu niedawnego sprawdzianu, z którego dostałam ocenę dostateczną… Zważywszy na to, że był to niezapowiedziany sprawdzian, nie czułam się zbytnio zawiedziona. Po omówieniu, przeszliśmy do prezentacji na temat skóry płazów. Przy części, w której zaczęliśmy wymieniać jej udział w oddychaniu, zaczęłam rysować w swoim notatniku. Czekałam na upragniony dzwonek na tyle niecierpliwie, że na jego dźwięk aż podskoczyłam – miałam już wybiec z klasy na kolejne zajęcia, gdy przy wyjściu zatrzymała mnie profesor Brooks.
- Coral… Wiesz, że nie mogę tego tak pozostawić? – zaczęła, zakładając ręce na krzyż i przyglądając mi się uważnie.
- Tak… - przeciągnęłam nieco słowo, nie będąc pewną, co zaraz usłyszę.
- Postanowiłam, że w ramach dodatkowego zadania stworzysz projekt wraz z uczniem, który jak ty, nieustannie się spóźnia – popatrzyła na moją reakcję, która nie była entuzjastyczna.
- Z kim dokładnie? – zapytałam, niezadowolona.
- Z…

Ktoś? c:

Od Ophelii CD Toshiro

Dzień mi minął szybko, choć raczej nudno. Tak nudno, że aż zostałam na w-fie żeby przyglądać się grającym i przynajmniej z tego mieć jakąś rozrywkę. Poza tym, myślami ciągle odbiegałam w kierunku soboty i przyjazdu taty. Kiedy ostatni raz miałam przyjemność zobaczyć go przed sobą..? Rok, dwa lata temu? Nawet nie raczył się zjawić (ani on, ani mama) w moje osiemnaste urodziny. Ja rozumiem, że mają dużo pracy i wychowywanie córki nie jest im na rękę, ale mogli by mimo wszystko zachować jakieś pozory.
Myśl o przyjeździe taty tak mnie męczyła, że nawet nie poszłam na spotkanie kółka szachowego, co mi się nigdy nie zdarza, chyba że jestem chora. Ale nawet wtedy staram się znaleźć kogoś chętnego do rozgrywki szachowej, bo lepsze to niż nuda.
Dzisiaj jednak ryzykowałabym przegraną nawet z amatorem, a do tego mi nie spieszno.
Dlatego od razu po lekcjach zaszyłam się w swoim pokoju, odrobiłam lekcje w czasie znacznie dłuższym niż zwykle, a potem rozłożyłam się na łóżku i patrzyłam w sufit aż nagle przypomniało mi się, że nie jadłam jeszcze kolacji.
Po spojrzeniu na zegar, wiedziałam, że spóźniłam się na posiłek w stołówce. Ale jako że ostatnio trochę się zaniedbałam, jeśli chodzi o wieczorne posiłki i do tego było jeszcze wystarczająco dużo czasu, żebym wybrała się gdzieś poza mury szkoły, z westchnieniem zwlokłam się z łóżka i zarzuciwszy na siebie bluzę, wyszłam z pokoju.
Zamiast jednak od razu ruszyć w kierunku wyjścia z akademika, udałam się do męskiego skrzydła w nadziei, że mój kuzyn zechce mi potowarzyszyć. A to dlatego, że chciałam udobruchać go jakoś po porannych wydarzeniach.
Niestety nie miałam szczęścia i nie zastałam go w pokoju ani na korytarzach, które były puste i który to fakt spowodował, że serce prawie podskoczyło mi do gardła gdy usłyszałam za sobą głos dzisiaj poznanego kuzyna Taigi.
- Nie powinnaś być w swoim pokoju?
Odwróciłam się, przechylając na bok głowę. Nie powinien raczej spytać co robię w męskiej części akademika?
- To ja powinnam zadać to pytanie tobie - po co go uświadamiać..?
Kiedy odpowiedział, że wybiera się na obiad na kolację, jak mogłam nie skorzystać i nie dołączyć, kiedy to zaproponował? Gdybym była Chloe stwierdziłabym że to jakieś przeznaczenie. Zdecydowanie mam największego farta na świecie.
Niemniej trzeba przyznać, że ta przejażdżka niemal przyprawiła mnie o zawał serca. Chociaż bardziej była ekscytująca niż przerażająca. Motory to takie poręczne maszyny - mniejsze to to od samochodu, szybkie i wszędzie wjedzie. Nawet się nie obejrzałam, a staliśmy już przed odnowionym w zeszłym tygodniu barem.
- Kebab może być? - Toshiro odwrócił się do mnie, kiedy oboje zdjęliśmy kaski, na co ja skinęłam głową i ruszyłam za nim.
Kiedy złożyliśmy zamówienia i usiedliśmy niedaleko lady, chłopak oparł łokcie na blacie stolika i brodę na pięściach.
- Gdzie się wybierałaś, zanim wybyliśmy z akademii? - zagadnął od niechcenia.
- Na kolację.
- A stołówki czasem nie zamykają o siódmej?
- Zamykają. Miałam zamiar wybrać się do miasta. - po wyrazie jego twarzy stwierdziłam, że chyba właśnie odpowiedziałam na więcej niż jedno pytanie.
- Z męskiej części?
Uniosłam brwi. Jednak to zauważył...
- Miałam zamiar zmusić Xaviera żeby mi towarzyszył, ale go nie zastałam.

Toshiro?
nwm co dalej pisać, oddaję pałeczkę :'>

Od Ophelii CD Czeslava

- Nie powiem. I chyba miałeś mnie nie nieść? - westchnęłam, ale zrezygnowałam z wiercenia się, gdyż wtedy ryzykowałam kolejny upadek i możliwe, że jeszcze jedną kontuzję. Wystarczy tego stresu na dzisiaj.
- Tak będzie szybciej - stwierdził blondyn.
- To po co proponowałeś dwie opcje?
- Żeby nie było, że nie dałem ci wyboru.
- Bo mi go nie dałeś!
- Po prostu wybrałaś złą odpowiedź - odpalił, po czym wrócił do poprzedniego tematu - A czemu nie możesz powiedzieć swojemu zbawcy, po co ci pomaga?
Powstrzymałam jęk rozpaczy.
- Bo to nie twój interes.
- A właśnie, że mój. W końcu dla niego nadwerężam teraz swoje plecy.
- To był twój wybór żeby mnie nieść. Wystarczyłoby mnie podeprzeć.
- Jednego kroku byś nie zrobiła, z podporą lub bez niej.
- Co nie zmienia faktu, że nie niesiesz mnie na moje życzenie.
- Ale dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - jęknął.
Uparty jest, nie powiem.
- Bo nie lubię o tym mówić. Porzuć ten temat, proszę.
Czeslav westchnął, ale nie drążył już tematu, za co byłam mu naprawdę wdzięczna.
- A tak swoją drogą... nie pogonią cię za zwianie z lekcji? - zapytałam po dłuższej chwili ciszy.
- Nie, będzie okay.
- Nie chcę ci robić kłopotów.
- Mam okienko.
- Ach...
- To mała czy duża hala?
- Duża - po tym jak to powiedziałam, milczeliśmy aż do momentu, kiedy Czeslav (dysząc ciężko po wspinaczce po schodach) zatrzymał się przed drzwiami do dużej hali sportowej.
- Żyjesz? - mruknęłam, na co ten pokiwał energicznie głową i wbił wzrok w klamkę.
- Chyba możesz mnie już odstawić na ziemię, nie? Dam radę przekuśtykać resztę drogi.
Dokładnie w momencie kiedy chłopak w końcu pozwolił mi stanąćna własnych nogach, po drugiej stronie drzwi pojawiła się Taiga i otworzywszy je, rzuciła mi pełne wyrzutu spojrzenie.
- Gdzieś ty była?
- Tu i tam, ciesz się, że mi nie towarzyszyłaś. Nie spodobałoby ci się.

Ches? Dłuższego nie zrobię, sorka, starałam się :'>

niedziela, 25 czerwca 2017

Od Evansa CD Martyny

- Evans.. A jakie to zawody..? Szczerze mówiąc, to... - mówiąc to, majstrowała przy swoim czepku, a ja spokojnie czekałem aż kontynuuje, jednocześnie stwierdzając, że jest niezwykle urocza - Chciałabym wziąć w nich udział... czy coś...
- Na razie są międzyszkolne - odpowiedziałem, kiedy uśmiechnęła się do mnie - My bierzemy udział w drużynowych, więc mamy dostęp do wszystkich konkurencji, ale są też konkurencje dla pojedynczych uczestników bez drużyny poniżej dziewiętnastego roku życia. Załapiesz się na nie, prawda?
Martyna rozpromieniła się na moje słowa.
- Owszem. A... jak mogę się do nich przygotować..?
- My chodzimy na treningi i biegamy, żeby nabyć kondycji, ale raczej powinnaś poprosić trenera o pomoc w ustaleniu planu ćwiczeń. Nie znam się zbytnio na możliwościach fizycznych płci pięknej - mówiąc to, posłałem jej zadziorny uśmiech, który mimo nagrodzenia mnie widokiem czerwieni wypływającej na twarz dziewczyny, zszedł mi z twarzy kiedy coś zdzieliło mnie po głowie.
- Co do-
- Evans! Dwadzieścia basenów! - na brzegu basenu stał trener, który w uniesionej ręce trzymał pływającą kostkę.
Czyli to tym we mnie cisnął - zrozumiałem, kiedy znalazłem drugą dryfującą na wodzie.
Mój tor myśli przerwała druga kostka, która trafiła mnie w lewą brew.
- Nie każ mi się powtarzać!
Wywróciłem oczami i posławszy Martynie rozbawiony uśmiech, wróciłem na swój tor by odbębnić daną mi karę. Kiedy nurkowałem, usłyszałem rechot Leonarda.

Martyna? sorry, że dopiero teraz i że tak krótko >.>

O Jae

Zegar wiszący tuż nad moim łóżkiem tykał cicho, powolnie oznajmując upływ czasu. Godzina piąta nad ranem wyraźnie dawała o sobie znać, jednak specjalnie się tym nie przejmowałem. Siedząc teraz na łóżku, wciąż nie zmrużywszy oka, wpatrywałem się w tysiące momentów uchwyconych na małych skrawkach papieru fotograficznego rozmieszczonych równomiernie na ścianie tuż przede mną. Prawdę mówiąc nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Została mi godzina i piętnaście minut do usłyszenia tego dobrze znanego, jak i równie irytującego dźwięku budzika. Jednak jednocześnie nie chciałem odrywać wzroku od niemalże hipnotyzujących krajobrazów oraz drobnych wspomnień z mojego nijakiego dzieciństwa. Na samą myśl uśmiechnąłem się słabo przypominając sobie przy tym jakby zamglony wizerunek matki, z którą nadal nie mam pojęcia co się stało. Czyżby było coś o czym nie miałem pojęcia, a ona udawał, że nic się nie dzieje? A może moje myśli sprzed paru lat faktycznie były trafne? Albo po prostu to ja za dużo myślę, a ona po prostu miała dość życia w taki sposób jaki żyła. Głęboko wzdychając przetarłem oczy, które nie przestawały się kleić i wręcz zmuszając samego siebie odwróciłem wzrok od zdjęć. Kątem oka zahaczyłem o wspólne ujęcie z moją matką, jednak szybko zgasiłem lampkę stojącą na stoliku nocnym powodując, że jego pokój znalazł się w półmroku. Starając się odgonić kłębiące się w moim umyśle pytania dotyczące mojej matki, szybko ułożyłem się na łóżku i całkowicie zakryłem pościelą. Jednakże moja senność zaskakująco szybko odeszła, co znacznie utrudniło mi życie. Starałem się jak mogłem, aby uzyskać choć trochę snu, jednak zwykłe liczenie skaczących przez płotek baranów czy muzyka klasyczna, która w zwyczaju miała mi pomagać w zaśnięciu, to teraz wraz z pierwszą metodą stanowczo zawiodła. Przewracając się z boku na bok, przy okazji wypędzając kota z pokoju, w końcu poddałem się i wlepiłem wzrok w sufit, który teraz wyglądał naprawdę interesująco. Śnieżnobiały sufit… Może dałoby się napisać o tym jakiś amatorski wierszyk, gdzie podziwiałoby się piękno sufitu… Czy ja naprawdę myślę o wierszu o suficie? Czyżbym był aż tak zmęczony? Wzdychając cicho sam do siebie ponownie ułożyłem się na bok, tym razem starając się wyciszyć i nie myśleć o kompletnej nicości.
Ku mojemu zaskoczeniu ta metoda faktycznie zadziałała, bo po godzinie odezwał się budzik, który głośną muzyką, której nigdy nie powinienem był ustawić jako dźwięk do budzenia mnie, że pora już wstawać oraz lepiej żebym się nie obijał, bo człowiek od matematyki pożre mnie żywcem. Leniwie schodząc z łóżka i o mało nie potykając się o własny dywan, założyłem okulary, które spokojnie leżały na szafce. Ziewając przeciągle ostatni raz rzuciłem okiem na ścianę, po czym wolnym krokiem ruszyłem w kierunku kuchni, aby przygotować sobie napój dający energię prosto z Tartaru, z którym tak bardzo nie przepadałem. Zanim jednak tam doszedłem, dostrzegłem jak Junsu bawi się czymś białym przy drzwiach frontowych. Szybko zorientowałem się, że są to koperty. Chcąc nie chcąc pozwoliłem zmęczonym nogom ponieść mnie pod drzwi, abym w końcu mógł dostrzec jakim listem kot bawi się tym razem. Ten szybko znudził się swoim obecnym zajęciem, więc kiedy tylko chciałem wziąć przedmioty do ręki, dachowiec już leżał plackiem na podłodze, raczej z brakiem zamiaru podniesienia się w najbliższym czasie. Dokładnie badając koperty szybko zorientowałem się, że są to zwykłe rachunki, które znowu będą niemożliwie wysokie. Moją uwagę przykuła jednak koperta, gdzie pismo, które zostało użyte do podpisania adresu oraz adresata było niezwykle niedbałe. Od razu poznałem, że są to bazgroły nikogo innego, jak mojego własnego ojca. Krzywiąc się z niesmakiem wróciłem do kuchni i rzuciłem wszystkie trzy papiery na stół, podczas gdy ja zacząłem szykować sobie byle jakie śniadanie. Nie miałem nawet najmniejszego zamiaru czytać tego listu, bo nie widziałem w tym najmniejszego sensu? Poza tym, co on mógł takiego napisać? Czując gorzki smak kawy na języku spoglądnąłem beznamiętnie na nieruchome przedmioty, a w szczególności na list od prawie że obcej mi osoby. Dlaczego tak nagle? Co w niego wstąpiło, że nagle chce zacząć rozmawiać ze swoim jedynym synem? Prychając pod nosem skończyłem dopijać swoje jedyne źródło energii, po czym wyszedłem z kuchni pozostawiając za sobą nieodczytany list. Istnieją rzeczy ważne i ważniejsze, a jedną z takich rzeczy ważniejszych jest postaranie się, że nauczyciel od matmy nie odpyta mnie kartkówką, podczas gdy ja byłem ledwo żywy.
---
Stojąc oparty o mury akademii, ze słuchawkami w uszach próbowałem pojąć poczynania mojego ojca. Czyżby coś się stało? A może chodzi tutaj o jego matkę…? Już chciał zawrócić i zajrzeć do koperty, jednak w porę się powstrzymał. Ta obsesja związana z tajemniczą zagadką zniknięcia mojej rodzicielki musi stanowczo się zakończyć. Ojciec równie dobrze może przesyłać pieniądze, choć zazwyczaj robi to przelewem. Jednakże kto wie? Może faktycznie za dużo myślę… Odpychając się od murów zaczął ociężale kroczyć w stronę jej wejścia. Ukradkiem spojrzałem na wyświetlacz, który oznajmił mi, że do pierwszego dzwonka zostało dziesięć minut. Niedużo, ale zdążę się wyrobić. Przechadzając się coraz to kolejnymi alejkami na dziedzińcu zacząłem kopać coraz to kolejne kamyczki, w celu zabicia nudy, która obecnie mnie męczyła. Tak, ma się te osiem może sześć minut to dzwonka, a takiej osobie jak mi zaczyna się zwyczajnie nudzić. W tym momencie dostrzegłem jak na jednej z gałęzi ukrytej w koronie drzewa siedzi ptak, który od czasu do czasu wydawał z siebie pojedyncze, przyjemne dla ucha dźwięki. Wolnym ruchem, aby nie wystraszyć stworzenia wyjąłem z torby aparat, w celu zrobienia mu zdjęcia. Już miałem nacisnąć przycisk, dopóty nie usłyszałem za sobą dosyć energicznego „Hej!” tuż za sobą. Na sam dźwięk głosu podskoczyłem zaskoczony, a samo zwierzę, które dotychczas jeszcze siedziało na gałęzi, teraz odfrunęło spłoszone. Fuknąłem cicho pod nosem i spojrzałem na winowajcę. Był to blondyn nieco niższy ode mnie, a od samej jego persony aż kipiała pozytywna energia. Zmierzyłem go wzrokiem, jednocześnie chowając moje drogocenne urządzenie z powrotem do torby.
- Czego chcesz? – Mruknąłem w jego stronę z lekkim grymasem na twarzy. Nie zamierzałem kryć niezadowolenia, że przez niego nie udało mi się zrobić zdjęcia.

<Michael? :> >
Theme by Bełt