Energicznym ruchem otworzyłem okno, wpuszczając do okna świeże, poranne powietrze, przesycone zapachem wilgotnej gleby i kwiatów - o tak, nie ma to jak nocne burze! Szczególnie po długim okresie, kiedy praktycznie nie dało się wyjść na zewnątrz z powodu wszechobecnej duchoty, teraz zatem, szczerze uradowany, wziąłem głęboki oddech, wychylając głowę na zewnątrz - pomachałem też do kilku rannych ptaszków, które dostrzegłem na ścieżce - kilka osób widocznie również postanowiło wykorzystać dzisiejszą pogodę, z tym że w dużo bardziej aktywny sposób. Ja natomiast po prostu ostrożnie usiadłem na parapecie, podkurczając nogi, by je zmieścić, po czym ostrożnie umieściłem szkicownik na kolanach i zacząłem skrobać ołówkiem po kartce, oddając kępkę kwiatów rosnących pod młodą wisienką - choć miałem do nich kilka bitych metrów, dobrze widziałem i płatki, i skrzące się wesoło w porannym słońcu skapujące po nich krople porannego słońca. Lekko pochylone w dół trawa o niemal szmaragdowej barwie, czyste, błękitne niebo, śpiew ptaków- czego chcieć więcej?
- Zgaś to światło, padalcu - usłyszałem nagle burknięcie dobiegające spod dotąd dużo cichszego kłębku pościeli.
- Nie ma opcji!- odparłem, prostując się nieco, by znaleźć wygodne oparcie dla pleców. - Za szkoda marnować tak piękny poranek!
- Żebym ja tu zaraz ciebie nie zmarnował...
- Luz, facet, i tak już musisz wstawać, zaraz lecimy na śniadanie!
- Toż to blady świt...
- Dziewiąta rano, kochany braciszku, dziewiąta, wschód był kilka godzin temu - zaśmiałem się, dorysowując liście.
- Ja się tak nie bawię - jęknął.
- E tam, i tak już jesteś dość rozbudzony, nie? - zeskoczyłem z parapetu, po drodze zahaczając nogą o zapakowany plecak, z którego wypadło kilka książek. Klnąc pod nosem, ukucnąłem i pozbierałem je, nalałem Immi wody i wrzuciłem trochę karmy, zerkając przy okazji na kotkę, która nadal siedziała w kącie, z dezaprobatą spoglądając na naszą hałasującą dwójkę.
- Nie... - Czesiek mimo wszystko wolno wysunął nogę z kołdry i ostrożnie dotknął bosą stopą podłogi,jakby sprawdzał, czy aby nie parzy.
- Dobra, to ty się ogarniaj w swoim tempie, ja lecę jeszcze załatwić parę rzeczy do miłośników, bo chciałbym ostatecznie ogarnąć, jak z tym konkursem, bo coś mi Lind mówiła, że jakieś problemy ze zgłoszeniami i wypadałoby ogarnąć papierki, powiedziała, że pomoże, a teraz ma chwilę
- Luz, leć, pędź czy coś, się nie wywal tylko.
- No pa, się nie spóźnij tylko!
Wybiegłem na korytarz, szybko pokonując drogę do pokoju klubowego, gdzie koleżanka już czekała, stukając palcami o swoje ramię okryte ciepłym swetrem w paski - nie mogłem się nadziwić, jak w nim wytrzymywała w taką temperaturę, nawet jeśli było dopiero rano.
Papierkowa robota poszła zaskakująco sprawnie - miałem jeszcze pięć minut do lekcji, więc spokojnym krokiem dotarłem pod salę angielskiego, przy okazji zahaczając o sekretariat, gdzie zostawiłem potrzebne dokumenty.
***
- Delia z 84, tak? - powtórzyłem po raz dziesiąty chyba, patrząc na Anę, która cierpliwie skinęła głową.
- Dokładnie, będzie chodzić do naszej klasy - wytłumaczyła - zaczyna od jutra, zapisała się też do Klubu Miłośników Sztuki, więc Lindsey prosiła, byś zajrzał do niej, bo podobno chciałaby jakąś deklarację członkostwa i przy okazji nauczyciele dorzucili jej kilka innych dokumentów.
- Okey, i mam jej po prostu je zanieść, tak?
- I wykazać się jako przewodniczący! Szkoła jest spora, też się gubiłam na początku.
- Pamiętam - pokiwałem głową, wracając pamięcią do początku naszej relacji. - Ale teraz trafisz wszędzie z zamkniętymi oczami, nie?
- No, aż tak to może nie, trochę bałabym się schodów - przyznała z uśmiechem godnym elfki.
- Oj tam, ja bym ci się dał prowadzić i przez przepaść - trąciłem ją lekko w ramię, po czym wstałem z ławki, zgarniając cienki plik kartek. - Dobra, to dzięki wielkie, będę już leciał!
- Pamiętasz wszystko?
- Po dziesięciu powtórzeniach nie ma mowy, żebym zapomniał. Delia, IIb, pokój 84 - ostatnie zdanie wyrecytowałem gładko.
- Tak, Delia Inaudita, pamiętaj.
- Troszkę się boję, że źle wypowiem nazwisko,ale zapamiętam, dziękuję. I do zobaczenia! - pomachałem koleżance, oddalając się w stronę żeńskiej części akademika - Ana chciała coś jeszcze załatwić w pokoju nauczycielskim.
***
Poszło dużo łatwiej, niż sądziłem - po zaledwie kilku chwilach byłem pod drzwiami z wyraźnymi, wypisanymi granatową farbą cyframi 84. Przez chwilę się wahałem, niepewny, jak dziewczyna zareaguje na niezapowiedzianą wizytę obcej osoby, ale zaraz zapukałem lekko trzy razy, cofając się o krok.
Po chwili drzwi z cichym skrzypnięciem ustąpiły, oświetlając nieco korytarz - nowa wychyliła głowę, spoglądając na mnie czujnie. Jej przeszywające spojrzenie niebieskich, wręcz błękitnych, oczu, zdawało się mnie dokładnie prześwietlać, zupełnie jak rentgen. Czarne, krótko ścięte włosy otaczały jej bladą twarz, osadzoną na łabędziej szyi. Uroda dziewczyny była dość... chłodna, zdawała się być osobą trzymającą dystans, ale z pewnością była ładna, wydawała się też sympatyczna.
- Hej - wyciągnąłem dłoń, którą Delia po chwili uścisnęła lekko. - Michael Walter Rosenthal z IIb, miło mi poznać! Generalnie to jesteśmy od dziś kolegami z klasy i klubu. Dołączyłaś do Miłośników Sztuki, mam rację? Ogółem to przychodzę z kilkoma dokumentami, ale to żadna specjalnie pilna sprawa, więc spokojnie. Przede wszystkim to jak się podoba w szkole? Poznałaś już kogoś, zwiedziłaś jakieś ciekawe miejsca?
< Delia? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz