Wyszłam poza teren lotniska i wraz z telefonem i włączoną w nim nawigacją udałam się wzdłuż głównej ulicy. Chmurzyło się i wiał lodowaty wiatr, więc chodnik był pusty, a jedyne dźwięki wydawały przejeżdżające samochody i moja walizka. Jej stukot donośnie ogłaszał otoczeniu, że oto jestem, Lizawieta Peverell przybyła do miasta. W oddali zamajaczyły mi jakieś postaci, a zza rogu wyszło kilku innych ludzi. Wraz z nimi pojawił się również deszcz spadający z nieba. Przyspieszyłam, bo pod płaszcz wpadały mi duże, zimne krople. Nawigacja prowadziła mnie poboczem wzdłuż ruchliwej ulicy, więc stanęłam przy przejściu dla pieszych i dotknęłam dłonią żółtego pudełka przyspieszającego zmianę świateł. Niestety nic takiego się nie stało i stojąc na tej ulewie, owinęłam się szczelnie płaszczem. Moje włosy były już przemoczone i oklapły, przyklejając się do całej buzi. Nagle deszcz przestał na mnie padać, więc spojrzałam zaskoczona w górę, gdzie zauważyłam parasol w kolorowe... tak, w kolorowe żółwie i uśmiechniętą twarz blondwłosego chłopaka.
– Nie ma za co – uprzedził mnie i zapytał uprzejmie. – Gdzie idziesz?
– Do akademika Green Hills – odrzekłam, zaplatając zmarznięte ręce pod biustem.
– Znaj me dobre serce, pójdę z tobą. – powiedział, a widząc moje uniesione brwi, dodał. – To znaczy i tak tam wracam.
Światła zmieniły się na zielone, więc ramię w ramię przeszliśmy przez jezdnię. Pokonaliśmy jeszcze fragment drogi, po czym chłopak gwałtownie wystawił do mnie dłoń, przy okazji odsuwając się lekko i strzepując na mnie wodę z całego parasola. Zaklnęłam głośno, gdy poczułam, jak spływa mi aż na plecy.
– Przepraszam! – krzyknął i wolną ręką pogłaskał mnie po głowie, ulizując mi włosy jeszcze bardziej.
Cofnął dłoń, gdy tylko zobaczył mój wzrok.
– Jeśli chciałeś się przedstawić, mogłeś to zrobić bez chlapania mnie. – przysunęłam się do niego, chroniąc się przed deszczem. – Mam na imię Lizawieta.
By złapać kontakt wzrokowy musiałam podnieść głowę, gdyż chłopak należał do wysokich ludzi. Mnie los niestety nie obdarzył czymś więcej niż niecałym metrem sześćdziesiąt. Tymczasem blondyn patrzył w kamienicę niedaleko przejścia dla pieszych, gdyż nie pokonaliśmy zbyt dużo drogi i nagle zwrócił się do mnie:
– Dlaczego nie pojechałaś autobusem?
Michael? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz