Poprawiłam po raz dziesiąty sweterek w bałwanki, który bez przerwy zsuwał się z mojego szkraba, odsłaniając zdecydowanie zbyt dużo wrażliwej, pomarszczonej skóry na szyi.
- Pomme, tak nie wyjdziemy, nie ma mowy - powtarzałam, całując go lekko w wilgotny nosek. - Przeziębisz się, wiesz? Chcesz zachorować już, jak w zeszłym roku? Masz ładne, ciepłe ubranko, więc będziesz zdrów jak ryba, tak? Żaden śnieg nas nie zaskoczy, nie ma mowy!
Psiak radośnie zamerdał krótkim ogonem, uderzając o szafki.
- Bo coś sobie urwiesz, kochanie! Urwiesz i co będzie? Pomme bez ogona, co wtedy, co?
Podniosłam się z kucek, cały czas obserwując kątem oka pupila, który teraz zajął się swoimi zabawkami - ganiał po całym pokoju piłeczkę, a ta piszczała i turlała się dalej, ilekroć skakał na nią i naciskał ją krótkimi łapkami. Zaczęłam myszkować w szafie, szukając czegoś, co mogłabym na siebie narzucić - biorąc pod uwagę, że założyłam już jasne dżinsy i kilka warstw bluzek, z czego na samym wierzchu gruby, wełniany sweter, uznałam, że nie muszę wkładać grubej, ciężkiej kurtki, jaką kupiłam na szybko zaraz po przyjeździe do Szkocji - była ciepła i wygodna, ale i nie mogłam się do niej do końca przekonać, pomyślałam zatem, że wystarczy mi kamizelka. Starczyło jednak jedno dodatkowe zerknięcie przez okno - w nocy napadało sporo śniegu, a termometr za szybą dalej wskazywał sporo poniżej zera - westchnęłam cicho i zdjęłam z siebie dwie bluzki, zostawiając cienki podkoszulek i sweter. Kamizelkę ledwo zdjęłam z wieszaka, zaraz odwiesiłam z powrotem i zdecydowałam się na kurtkę. Cóż, nie mam nic do khaki, stwierdziłam, wsuwając dłonie w rękawy podszyte puszkiem, podobnie jak przy kapturze. Przynajmniej będzie mi ciepło, a do kurtki powoli się coraz bardziej przekonywałam - tu zapewne będzie moją wierną towarzyszką. Żal mi było tylko wychodzić z Pomme - buldogi francuskie to rasa wrażliwa na temperatury, czyż nie? Całe szczęście miał swoje ubranko, które dostał ode mnie na urodziny - wyjdziemy zresztą tylko na kilka minut. Pochyliłam się nad rozbrykanym psiakiem, przyczepiając mu cienką smycz do obroży.
- Możemy ruszać, malutki - uśmiechnęłam się, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Wzięłam pupila na ręce, kiedy schodziliśmy ze schodów - mieszkałam, co prawda, na parterze, ale i tak musiałam pokonać parę oblodzonych stopni prowadzących na dziedziniec - mogłyby stanowić dość spore wyzwanie dla mojego nieporadnego malca.
Ostrożnie szłam chodnikiem, po drodze mamrocząc nieprzychylne komentarze pod adresem zimy. Tutaj najwyraźniej jeszcze nie zdążyli posypać chodników piaskiem ani niczym, więc naprawdę łatwo było o upadek - Pomme radził sobie, ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, nieźle, czasem tylko zdarzało mu się lekko poślizgnąć, zwłaszcza gdy wywąchał innego psa i chciał koniecznie podejść - ciągnął wtedy za smycz i koniecznie chciał poznać towarzysza, do którego wiedzie go nos, czy to dla zabawy, czy w celu zlokalizowania zagrożenia - różnie reagował na inne zwierzęta, zwłaszcza swojego gatunku, więc w takich chwilach lekko ciągnęłam go za smycz, przywołując przyjaciela do porządku.
- Noga, Pomme - pogroziłam mu palcem schowanym w rękawiczce.
Niestety, w którymś momencie i ja straciłam równowagę - chciałam cofnąć się o krok, by lepiej złapać równowagę - psiakowi było to jednak nie w smak, zwłaszcza że akurat próbował złapać śnieg. Nim zdążyłam się zorientować, obcasem poślizgnęłam się na śliskim chodniku i zaczęłam lecieć do tyłu. Zamknęłam oczy, gotowa na twarde zderzenie z oblodzoną ziemią, wylądowałam jednak w zaspie - pewna ulga, która jednak szybko okazała się chwilowa - po całym moim ciele przebiegł lodowaty dreszcz, gdy grudki śniegu dostały się za kołnierz. Próbowałam nieporadnie wstać, ciągle jednak traciłam równowagę na niepewnym oparciu - dopóki czyjeś silne ręce nie złapały mnie za ramiona i niepodniosły w górę.
Spojrzałam na twarz nieznajomego - był wyższy ode mnie o dobre trzydzieści centymetrów, więc musiałam poderwać głowę w górę, by móc to zrobić - wtedy jednak dostrzegłam łagodną, sympatyczną twarz, okoloną aureolą białych jak śnieg włosów i... oh mon Dieu, różnokolorowe oczy? Tak, zielone i niebieskie, wpatrywały się we mnie z uwagą.
- Nic ci nie jest? - zapytał. Głos miał głęboki, mocny, ale i bardzo miły.
Minęła dobra chwila, nim zdążyłam się wysłowić:
- Wszystko w porządku, merci - skinęłam lekko głową. - Poślizgnęłam się, to wszystko.
Pomme w tym czasie zdążył obtoczyć cały pysk w śniegu - teraz i on wyszedł z zaspy, z ciekawością wpatrując się w nieznajomego. Szczeknął raz, potem drugi. Chłopak uniósł lekko brwi, a jego pełne wargi uniosły się w lekkim uśmiechu.
- Nie ugryzie, spokojnie - dodałam, zaciskając nieco mocniej dłonie na smyczy.
<Aksel? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz