niedziela, 15 kwietnia 2018

Od Nory CD Czeslava

*fragment jak idą do pokoju nory*
#takbardzoniemampomysłucotunapisać

– Znienawidzisz mnie za to – powiedziałam i zaczęłam grzebać w niewielkiej szafce pod umywalką. Chłopak nachylił się, by spojrzeć czego szukam.
– Dlaczego..? – spytał w momencie, w którym znalazłam dwie buteleczki. Oj, zaraz się dowiesz, chłopie.
Wyciągnęłam je razem z rolką gazy oraz bandażu i ustawiłam na brzegu umywalki. Otrzepałam kolana i ręce z kurzu, po czym wstałam na równe nogi. Widząc przerażoną, niemal białą twarz chłopaka uniosłam wysoko brwi i zaśmiałam się krótko. Wyglądał zabawnie.
– Woda oczyszczona? Spirytus? Pozwoliłem ci opatrzyć rękę, a nie ją wypalić...
– Ches, trzeba ci to odkazić – powiedziałam głosem pełnym troski. Zabrałam się za odpakowanie gazy, co chwile zerkając na niego. Ten zdążył zabrać rękę. I spleść ją z drugą na piersi. Och… poważnie..? Kiedy kawałek materiału miałam gotowy i nasączony wodą utlenioną, wyciągnęłam prawą dłoń do chłopaka. Ten tylko pokręcił głową, a mnie aż ręce opadły.
– Czeslav!
– Co? – zrobił minę zbitego psa.
– Jak to co? No przecież nie jesteśmy w przedszkolu. Proszę, daj rękę.
Kolejne kręcenie głowy. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi, jeszcze tego mi teraz brakowało - upartego rudzielca pod dachem. Nie byłam, nie jestem i raczej nie będę cierpliwą osobą, dlatego miałam sporą nadzieję, że Czesiek szybko przestanie się bać. W końcu nawet nie było czego.
– Ches…
Odpowiedział mi tylko mruknięciem połączonym z jakimś miałkliwym odgłosem. Westchnęłam głośno i postanowiłam wziąć go od najłatwiejszej strony.
– Dobrze… to co mogłabym dla ciebie zrobić, żebyś dał mi opatrzyć rękę? – zapytałam wprost. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony i w sekundę posłał mi niepewny uśmiech. Ale ten mały gest wystarczył, by cała złość zniknęła jak ręką odjął.
– Cola.
– W porządku.
– Z lodem.
– Nie ma sprawy.
– I przytulas.
– O…
Zawiesiłam się przez chwilę, wybita z rytmu.
„Och, dziewczyno, przecież to tylko przytulenie się. Nie spłoniesz od tego, a przypomnę ci, robiliście to już…” – Odezwała się podświadomość. No tak… tak, racja. To przecież nic wielkiego, co ja wyprawiam?
– Okay – uśmiechnęłam się niemrawo, ale jak najszybciej spuściłam głowę, by nie zauważył tego marnego uśmiechu.
Wzięłam dyskretnie głęboki wdech i wypuściłem powietrze przez nos, równie cicho i powoli. Ujęłam ostrożnie jego skaleczoną dłoń. Zacisnęłam zęby mocno, przypominając sobie tekst chłopaka w sali gimnastycznej. Wilgotną gazą zaczęłam ostrożnie przemywać okolice wokół zdartej skóry. Zaschnięta krew, ta którą chusteczki już tylko rozmazywały powoli zaczęła znikać z dłoni.
Raj… Och, poważnie?
„Poważnie, niepoważnie, powiedział to…”
Powiedział, tylko czy od uderzenia, czy był to jeden z tych słabych tekstów na podryw?
– Umm… Nori? – głos Cześka odbijał się nieprzyjemnym echem o ściany wyłożone białymi płytkami – wszystko w porządku? – zapytał, gdy zwróciłam na niego uwagę i spojrzałam znad jego prawie czystej dłoni.  – Strasznie trzęsą ci się ręce.
Uniosłam brwi zaskoczona jego pytaniem oraz stwierdzeniem i zmierzyłam go pytającym spojrzeniem.
– Raczej tak… – odpowiedziałam krótko i wróciłam do swojego zajęcia.
Chłopak mruknął cicho, jakby wyczekiwał kontynuacji zdania, którego nawet nie miałam zamiaru kończyć. Przynajmniej nie w jego obecności, przynajmniej nie na głos. Przecież nie byłabym w stanie powiedzieć mu prosto w twarz, że to on tak na mnie zadziałał. Był tylko znajomym… albo… kimś więcej. Przyjacielem? Dziwnie to brzmiało. Nie znałam go przecież długo, a jednak przez te kilka ostatnich dni poświęcałam czas i uwagę tylko jemu.
Odchrząknęłam cicho i ściągnęłam usta w wąską linię, kiedy chłopak delikatnie zabrał dłoń z sykiem. Chwyciłam mocniej za jego nadgarstek i przyciągnęła z powrotem do siebie.
– Jeszcze chwila.
Odrzuciłam zakrwawioną gazę do umywalki i chwyciłam za butelkę otwartej już wody utlenionej
– O nie... – Czesiek zaczął jęczeć i błagać.
Zatrzymałam przechyloną buteleczkę z zwieszoną kroplą u koniuszku dziobka i spojrzałam na chłopaka. Jego mina mówiła tylko jedno „nie rób tego”.
Westchnęłam cicho przez nos i pokiwałam głową mrucząc coś pod nosem. W porządku... niech mu będzie. Skoro ma zamiar mieć traumę do końca swojego życia, to wolałam dać mu już spokój. Do pokoju wróciliśmy zaraz po owinięciu całej dłoni - od palców po nadgarstek - chłopaka. Podczas tej czynności kilka razy słyszałam pytanie o to, czy wszystko aby na pewno w porządku i na każde z nich moja odpowiedź brzmiała tak samo. Podczas gdy Czesiek klęczał przy stoliku z klatką ja zajrzałam do lodówki. Oczywiście nie było tam ani kropli obiecanego mu napoju. Zamknęłam lodówkę i pomyślałam przez chwile. W pamięci zaczęłam szukać podobnej sytuacji, kiedy coś obiecałam i nie dotrzymałam słowa. Z postacią rudego nie przypomniało mi się nic... No, to zobaczymy jak zareaguje. Obstawiam dużego focha i cały maraton burkania i pfyfania, ale kto wie...
Odchrząknęłam cicho i przeszłam z części kuchni do pokoju. Czesiek dalej klęczał tam, gdzie wcześniej. Zauważając mnie, rzucił szeroki uśmiech. Ja ledwo odwzajemniłam gest.
– Mmmuszę ci przekazać bardzo złą wiadomość...  – na te słowa mina Cześka od razu spochmurniała. – Nie mam coli...
Iii to był jednak koniec. W jego oczach autentycznie zobaczyłam łzy, a usta wykrzywiły się w idealną podkowę w dół. Czyli jednak Ches jest tą osobą, która źle znosi brak dotrzymywanych obietnic... albo obiecanej coli.
– Wziąć mnie na colę i jej nie mieć? – zapytał z wyrzutem, jakbym uraziła jego pięćdziesiąt pokoleń wstecz. Skrzyżował ręce na piersi i z impetem oparł się o łóżko. Jego naburmuszona mina wyglądała, jakby wziął sobie to poważnie do serca, ale pomimo tej możliwości, jakoś ten widok nie mogłam pozostawić bez zaśmiania się. Na nieco chwiejnych nogach podeszłam bliżej i przykucnęłam przy nim.
– No heeej. Jutro ci kupię – tyknełam go w ramię, na co burknął i odsunął się nieco. – A rano wstawię wodę do zamrażarki i po lekcjach będziesz mógł się napić. – I kolejna seria burków. – No heeej...
Przybliżyłam się do niego o tyle, ile on się oddalił, ale kiedy po raz kolejny zwiększył dystans pomiędzy nami przewróciłam tylko oczami i westchnęłam cicho. Mruknęłam pod nosem krótkie „głupek”, co zwróciło uwagę fochacza. Spojrzał na mnie z ukosa z - oczywiście! - burknięciem.
„Noż... nie obrażaj się...” – mruknęłam w myślach.
Przesunęłam się tak, by siedzieć najbliżej jak tylko się dało. Moje kolana stykały się z jego udem, a dłonie dyskretnie skubały materiał jego koszulki. To sprawiło, że przekręcił głowę w moją stronę jeszcze bardziej. Rzucił mi naburmuszone spojrzenie i już miał się prawdopodobnie oddalić po raz trzeci, ale przylgnęłam go chłopaka, obejmując go i nie pozwalając tym samym na ucieczkę.
Nie wiem właściwie, co ja w tamtym momencie sobie wyobrażałam? Przecież to jest ewidentnie narzucanie się komuś i nie szanowanie jego przestrzeni osobistej, a wręcz podchodzącej pod intymną. Na bogów, Nora, ty idiotko. Ale z drugiej strony sam chciał... Ale z trzeciej nie w takiej sytuacji... Cholera jasna, co ty wyprawiasz dziewczyno? Nie czujesz jaki zrobił się sztywny? Pewnie już przytulasz trupa.
I wtedy Czesiek zrobił coś, co zamknęło usta każdej mojej myśli. Poruszając się nieco niespokojnie, wydostał ręce spomiędzy nas i odtulił mnie, splatając je na moich plecach. No i teraz to ja byłam tym trupem. Przełknęłam ślinę, nie wiedząc kompletnie co czuję. Przed chwilą nie miałam żadnego problemu, a teraz, kiedy i on mnie dotykał, czułam się jakby mój mózg przestawał poprawnie pracować.
Oparłam głowę na jego ramieniu i rozluźniłam się powoli, by nie było to tak zauważalne; chłopak też wykonał kolejny ruch. Jego ręce zacisnęły się mocniej wokół mojego ciałka. Ku mojemu zaskoczeniu wzmocnienie uścisku sprawiło, że poczułam się bardziej komfortowo. Powoli zaczęłam jeździć dłonią wzdłuż pleców chłopaka. Będąc tak blisko usłyszałam jak przełyka ślinę, a jego mięśnie napinają się nieco. Nie pierwszy raz spotykam się z taką reakcją; przewinęła się kilka razy i to nie tylko po moim dotyku. Zawiesiłam więc ręce wokół jego ramion, by dłużej nie dręczyć jego pleców. Ułożyłam głowę wygodniej, tym samym dychając niemal prosto w jego ucho i niestety, kiedy znalazłam sobie wygodną pozycję, ciszę w pokoju przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Wzdrygnęłam się na ten niespodziewany dźwięk i odkleiłam się prawie cała od ciała chłopaka. A prawie tylko dlatego, ponieważ on puścić mnie nie chciał. No więc  tak siedzieliśmy jeszcze chwilę. On przyklejony do mnie, ja z powracającym skrępowaniem i telefonem dzwoniącym na cały regulator.
Podniosłam powoli rękę i pogłaskałam spokojnie chłopaka po tych miękkich kłaczkach. Kiedy urządzenie przestało dzwonić od razu usłyszałam ciche pomruki. Uśmiechnęłam się pod nosem. Długo to jednak nie trwało. Ten przyjemny, gardłowy dźwięk Czesiek zagłuszył chrząknięciem. Uścisk jego rąk osłabł i w tym samym momencie telefon zadzwonił ponownie. Westchnęłam cicho.
– Mogę do toalety? – spytał chłopak już odklejony ode mnie.
– Tak, pewnie – odpowiedziałam i wyciągnęłam rękę po ten przeklęty telefon wibrujący na łóżku. Przeklęty...? Chwila, od kiedy tak myślę o swoim uzależnieniu?
Będąc prawie cała rozwalona na łóżku, wdrapałam się resztą ciała na miękki materac i ułożyłam wygodnie. Nacisnęłam na ekranie zielone kółeczko i spojrzałam w kierunku łazienki. Czesiek już się w niej zamknął.
– Tak? – spytałam, zapominając przeczytać, kto się do mnie dobijał. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, kiedy usłyszałam chłodny kobiecy głos i słowa w rodzimym języku.
„No hej, co tam, kochana?” – odezwała się matuchna.
– Oo... Hej... – mój entuzjazm spadł do zerowego poziomu. – Właściwie nic ciekawego – spojrzałam na swoje zasłonięte rękawami przedramiona po czym przeniosłam wzrok na drzwi łazienki. – Mieliśmy dzisiaj sprawdzian z francuskiego... Chyba dobrze mi poszło.
„Chyba?”
– No... tak. Napisałam nawet sporo rzeczy. Więc powinno być w porządku. Uczyłam się z kolegą.
„Wiesz, że ilość nie oznacza jakość”
– No tak... – przełknęłam ślinę i spuściłam głowę. Położyłam się na boku, podkurczając nogi do piersi.
„Zobaczymy ile z tego dużo faktycznie było dobrze. Ale no... ten... dzwonię w sprawie samolotu. Załatwiłaś sobie bilet?”
O cholera... Bilet... Kompletnie wypadło mi to z głowy! Przełknęłam ślinę i zamilkłam na chwilę. Nie wiedziałam, czy powiedzieć prawdę, czy skłamać, jak to zazwyczaj robiłam. Kłamstwo w tej sytuacji byłoby wygodniejsze, ale jeśli zacznie mnie wypytywać o godziny... Na pewno już teraz będzie chciała wiedzieć, o której będę w Norwegii, by już teraz planować mi dojazd do domu.
– Eee... Tak. Tak, kupiłam...
Przekręciłam się na plecy, słuchając jednym uchem i wypuszczając drugim słowa matki. Jako, że leżałam w poprzek łóżka, oparłam nogi o ścianę, a głowę oparłam na skraju, pozwalając włosom spłyną niczym wodospad w dół.
„Słyszysz?” – poirytowany głos kobiety wyrwał mnie z zamyślenia.
– Eee... przepraszam, coś przerwało – mruknęłam cicho. Przetarłam oczy wierzchem dłoni. Kiedy matka ponownie zaczęła wręcz syczeć do słuchawki telefonu, drzwi do łazienki uchyliły się.
„…y ty mnie w ogóle słuchasz?”
– Tak, tak… przepraszam, możesz powtórzyć…?
Czesiek, który w końcu wyszedł zza drzwi zmarszczył brwi na moje słowa. No tak, dla niego to był tylko czysty bełkot. Widząc do góry nogami, jak chłopak podchodzi, z tej perspektywy wyglądał co najmniej zabawnie. Zaśmiałam się pod nosem, ale na ziemię sprowadził mnie krzyk matki.
„Nora, rozmawiasz ze mną czy z koleżankami?!”
Mój uśmiech momentalnie zgasł, a wzrok z Cześka  kucającego i wyciągającego myszy z klatki przeniosłam na sufit.
– Przepraszam…
„Pytałam się ciebie, o której wylatujesz? I czy masz jak się dostać na lotnisko? I o której lądujecie?”
– Nie wiem – westchnęłam, nie mając w ogóle ochoty na rozmowę. – Musiałbym zerknąć na bilet.
„Jak to nie wiesz?! To co, nie myślałaś jak kupowałaś?”
– Nie… – mruknęłam słabo. Zacisnęłam szczęki z całej siły, by tylko nie wybuchnąć. – Po prostu nie pamiętam… dawno to było.
„Jasne… mam tylko nadzie…”
I koniec. Rozłączyłam się bez słowa, wyciszając jednym ruchem wszystkie dźwięki i o mało co nie rzuciłam telefonem gdzieś na bok. Zamknęłam oczy i zasłoniłam je dłonią. Moje szczęki dalej zaciskały się coraz to mocniej. Czułam ogromny ból w zębach, ale to było jedno z tych przyjemnych odczuć.
– Nori..? – głos Cześka wyrwał mnie z tego stanu, który często prowadził do złych rzeczy. Nawet nie wiem jak to się stało, że zapomniałam o jego obecności.
– Tak? – zapytałam, obracając głowę wyjęto stronę.
Chłopak siedział z podkurczonymi nogami niemal pod samą klatkę piersiową. Na kolanie spokojnie siedziała szara myszka, a na sprawnej dłoni szalała ta ruda.
– Wszystko w porządku?
– Tak, tak. Rozmowa z matką… szkoda słów.
– Co chciała?
– Sprawa biletów na samolot. Kompletnie o nich zapomniałam – jęknęłam. – Będę musiała kupić jak najszybciej. Mam nadzieję, że będą jeszcze miejsca… bo inaczej matka mnie zabije.
– Wylatujesz na te święta, tak..? – w głosie Cześka słychać było smutek.
– Tak.
Chłopak pokiwał głową.
– Kiedy?
– Właśnie nie wiem. Pewnie ustali się to od razu podczas kupowania biletu. Uch – przyłożyłam wierzch dłoni do czoła i spojrzałam w sufit. – Niech będzie chociaż pół miejsca wolnego...
Usłyszałam jak chłopak cmoka któregoś z myszorów i brechta się pod nosem. Przekręciłam głowę, by na niego spojrzeć i uśmiechnęłam się na sam widok Paxa wspinającego się śmiało po koszulce Cześka. Kiedy wszedł na ramię i przysiadł na chwilę, rudzielec wtulił wielką głowę w to jego małe włochate ciałko i odnajdując ustami grzbiet, cmoknął gryzonia mocno. Paxowi to ewidentnie nie pasowało, więc ofuczany i wystraszony za razem pisnął głośno i zaatakował nos Chesa. Kiedy chłopak jojknął z zaskoczenia i odchylił energicznie głowę, myszak szybko usiekł na kark, gdzie tam całusy ojca nie były żadnym zagrożeniem.
Wybuchnęłam śmiechem widząc tą sytuacje. Wszystko działo się tak szybko, aż szkoda, że nikt właśnie nie nagrywał.
– Wszystko w porządku? – spytałam, dusząc się ze śmiechu. Podkurczyłam nogi i przeturlałam się na bok, czując jak przepona zaczyna mnie intensywnie boleć.  I podczas gdy ja prawie że płakałam ze śmiechu, chłopak jojkał cicho i trzymał się za nos.
– Dziabnął mnie!
I kolejna fala duszącego śmiechu.
– No co za szczyl niewdzięczny – mruknął i pokazał ugryziony nochal. Zmarszczył nos z zzezował oczy, jakby chciał zobaczyć jak to wygląda.
Patrzyłam się na niego już tylko brechtając się pod nosem.
– Prawie nie widać – powiedziałam z uśmiechem i w tym samym czasie spojrzeliśmy sobie w oczy. Zaśmiałam się ostatni raz i rzuciłam mu szeroki uśmiech, taki odsłaniający zęby. Czesiek nie pozostał długo w tyle. Jego usta również wykrzywiły się w mocnym, szczerym uśmiechu. I tak szczerzyliśmy się jak dwa głupki do sera, dopóki coś zaczęło mi nie pasować. Wielbi banan powoli zniknął z twarzy, ale nie całkowicie. Dalej uśmiech trzymał się na mojej twarzy.  Zmrużyłam tylko oczy i przybliżyłam się trochę, nie mogąc znaleźć elementu, który mi nie pasował.
– Nori...? Co ty robisz? – zarechotał.
Bez słowa szukałam dalej patrząc na każdy element twarzy chłopaka. Moje oczy o mało co nie wyszły z orbit, kiedy w końcu znalazłam - a raczej zauważyłam.
– Nie masz soczewek? – zapytałam zdumiona. Chłopak zamrugał kilka razy i uniósł brwi wysoko. Usta ścisnęły się w wąską linię, a z gardełka dało się usłyszeć cichy mruk. Tak, był zmieszany.
– Eee... Nooo... Nie noszę ich już, bo są niewygodne – przerwał na chwilę kontakt wzrokowy i podrapał się po głowie.
– Niewygodne? – uniosłam brwi jak chłopak przed chwilą. – Przecież tyle czasu je nosiłeś...
– No bo... – Czesiek burknął cicho i mruknął coś pod nosem i odwrócił głowę, dając mi widok tylko na potylicę i całą górę włosów. – W sumie to te oczy nie są takie złe... Więc nie będę ich zakrywać.
Moje usta wykrzywiły się na kształt litery „O”. Co?
– Naprawdę? Jak to? Mówiłeś, że ich nienawidzisz.
– Oj no... – Czeiek po raz kolejny dzisiaj burknął i pffyfnął swoje, a jego głowa jakby przekręciła się jeszcze bardziej. Oparł ją o kolana, burkając dalej.
– Oj no nieee, tylko nie to... – przysunęłam się jeszcze bliżej i dmuchnęłam w tył jego głowy. – No ale dlaczego im się fochasz? – zapytałam. Odpowiedział mi pffyfnięciem i to znacznie bardziej zdecydowanym. – Oj no... Czesieeeek. – Tyknęłam go delikatnie w potylicę, na co zareagował pretensjonalnym burknięciem w połączeniu w pffyfaniem. Pffyfoburk? Czesiek ewoluuje jak w pokemonach.
Spojrzałam na jego jarzaste włosy i wyobraziłam go sobie jako niewielkiego, kudłatego stworka, cały czas powtarzającego ten sam dźwięk, albo burknięcia, albo pffyfnięcia. Nie wiem, czy mały rudy fochacz miałby większą siłę przebicia w kategorii „obrażalstwo”. Zaśmiałam się cicho i westchnęłam przez nos.
– Cheees, no już... – przeczesałam mu włosy. – Ja jestem bardzo zadowolona z tej zmiany. Bardzo lubię te twoje ślepka.
Chłopak jeszcze chwilę siedział tak skulony. Kiedy się ruszył, to obrócił tylko głowę, a zrobił to tak szybko, że nie byłam w stanie wycofać swojej. Ostatecznie ledwo stykaliśmy się nosami. Wzdrygnęłam się i zamrugałam szybko tak samo jak on. Wpatrywałam się w te cudowne ślepia nieco zmieszana, dopóki rudzielec z rumieńcem nie spuścił powoli głowy i nie oparł jej na kolanach. Miałam nadzieję, że chociaż na mojej twarzy nie pojawiła się ta przeklęta czerwona plama. Chociaż kogo ja chcę oszukać? Na pewno policzki dawno pokrywała czerwień. Jak nie w chwili prawie zderzenia się nosami, to w momencie, w którym zahipnotyzowana patrzyłam się w najpiękniejsze oczy na świecie.
„Nie, no błagam. Tylko się nie zakochaj” – fuknęła podświadomość.
Spróbuję…
Spojrzałam w sufit, by chłopak też w jakiś sposób nie mógł zobaczyć ewentualnych rumieńców. W ten poczułam jak jego głowa styka się z moją. Jakoś od razu napięłam mięśnie, sztywniejąc cała. W ustach zaczęło robić się nieprzyjemnie sucho, a serducho jakby przypomniało sobie o swoim istnieniu. Paradoksalnie  pozycja chłopaka jakoś specjalnie mi nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, mimo tych wszystkich głupich reakcji było w porządku. A nawet lepiej niż w porządku…
Wtuliłam dyskretnie głowę w jego, zanurzając delikatnie nos w jego włosach. Starałam się zachować spokojny oddech, by jakoś uspokoić to szalejące serce. Niestety w ogóle nie chciało się uspokoić.
– Ches...? – odezwałam się cicho. Wsłuchałam się chwilę w jego oddech. Spokojny i miarowy, ale jeszcze płytki. Jeszcze. – Śpisz? – spytałam.
– Mmm – mrukną coś niewyraźnie pod nosem i ułożył głowę na materacu wygodniej, wbijając tym samym swoja czachę w moją jeszcze bardziej.
– Ches, myszy chodzą... Trzeba je dać do klatki.
Zastanawiałem się kiedy w jego mózgu coś zaskoczy i przyjmie do wiadomości fakt, który mu przed chwilą zaserwowałam. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Mruknęłam cicho i jeszcze raz powiedziałam jego imię, w celu zwrócenia uwagi. Żadnej reakcji.
Oj głupku...
Chwyciłam za poduszkę, leżącą nieopodal i delikatnie podłożyłam chłopakowi w zamian mojej głowy. Będąc wolna i nieograniczona przez żadną obcą część ciała mogłam swobodnie wstać z łóżka. Uklękłam przed rudzielcem i uśmiechnęłam się do jego śpiącej mordki.
– I co, biedaku, będziesz tak spać?
Spuściłam wzrok z twarzy chłopaka, w poszukiwaniu myszy. Od razu znalazłam Paxa spokojnie śpiącego na ramieniu. Przybliżyłam się by spojrzeć na zwierzątko. Skulił się tak, że przednimi łapkami trzymał swojego ogona. Uszka miał płasko położone, a stalowe futerko nastroszone. Jeśli tak wygląd w pełni śpiąca myszka, to nie mogę przepuścić tego widoku. Wstałam powoli, by nie przebudzić śpiącą dwójkę i zaczęłam wodzić wzrokiem po łóżku, w poszukiwaniu telefonu. Kiedy znalazłam, nie zwracając nawet uwagi na kilka nieodczytanych wiadomości przeszłam do aparatu i zrobiłam zdjęcie. Aż żal było mi go budzić.
Wybacz kolego...
Musnęłam delikatnie futerka zwierzaka, sprawiając, że uniósł nieco uszka i ledwo, ledwo otworzył zielone oczka. Zaczął leniwie niuchać powietrze wokoło i wiercić się niespokojnie. Nacieszona słodkim widokiem wzięłam w końcu myszaka w dłonie. O dziwo nie protestował w żaden sposób. No proszę, czyli ne tylko z zaspanymi ludźmi można robić wiele rzeczy. Znalazłam jeszcze Nitro, buszującego gdzieś w niebezpiecznych okolicach krocza Cześka i po chwili obie myszki znalazły się w klatce.
Zanim wróciłam na łóżko, odwiedziłam szafę, wyciągając z niej koc. Nie był zbyt ciepły, ale dla tak gorącokrwistego chłopaka powinien wystarczyć. Przykryłam Cześka jak tylko mogłam, poszłam zgasić światło i czym prędzej padłam na materac.
**
Przewróciłam się z boku na bok i podnosząc się na łokciu, rozejrzałam pół przytomnym wzrokiem po całym pokoju. W tych egipskich ciemnościach nie dojrzałam nic konkretnego. Ciężko było mi nawet rozróżnić jakikolwiek kształt.
„Znowu się przebudziłam?” – spytałam sama siebie, czując narastające zdziwienie. Świetnie... bo to był chyba trzeci raz tej nocy.
Opadłam bezwładnie na poduszkę i skopałam dość agresywnie gorącą jak ogień kołdrę z siebie. Przez chwilę walczyłam z ciężkimi jak ołów powiekami, tylko po to, by przyzwyczaić wzrok do ciemności i spojrzeć na zegar wiszący tuż nad drzwiami wejściowymi. Ledwo widziałam, ale gdy byłam nieprzytomna, najkrótsza wskazówka przesunęła się tylko o jedno miejsce. Westchnęłam ciężko i wychyliłam łebek zza materaca, by sprawdzić jak się trzyma Czesiek, bo kiedy godzinę temu się przebudziłam, jego głowa jeszcze była na materacu. Wychyliłam się zza łóżka bardziej. Zmarszczyłam brwi, widząc go rozwalonego jak święty na swoim. Widocznie podłoga przypadła mu do gustu. Ale że nie jest mu niewygodnie? Chyba że przez sen tego nie czuje, a kiedy się obudzi, to z bolącymi kośćmi staruszka...
– Dlaczego ty w ogóle śpisz na ziemi...? – zapytałam, jakbym oczekiwała od niego odpowiedzi.
Ziewnęłam lakonicznie i ułożyłam się wygodnie na skraju, przez chwilę jeszcze obserwując śpiącego chłopaka dopóki sen nie odebrał mi świadomości.
**
Zerwałam się gwałtownie, słysząc głośny i cholernie nieprzyjemny dźwięk budzika. Zaczęłam szukając po omacku telefonu. Gdy tylko go znalazłam spojrzałam na godzinę i wyłączyłam te cholerne dźwięki. Siódma trzydzieści. A więc mieliśmy jakieś pół godziny na ogarnięcie się.
– Ches – mruknęłam głośno. – Wstawaj.
Przetarłam oczy i doczołgałam się na skraj łóżka, zza którego moim oczom ukazała się istna plątanina kończyn. Zamrugałam kilka razy nie wierząc, że chłopak aż tak się rozwalił. Przecież on autentycznie obudzi się cały połamany.
– Cheeees – podniosłam głos.
Było mi głupio kogoś specjalnie budzić. Chłopak przecież mógł tak naprawdę wstawać pięć minut przed dzwonkiem. Podniosłam się do siadu i jeszcze raz spojrzałam na rozpłaszczone ciało chłopaka. Patrzyłam się tak długo, aż mój wzrok nie dostrzegł wielkiego powstania. Zamknęłam od razu oczy i odwróciłam głowę, przeklinając siarczyście we wszystkich znanych mi językach. To była ostatnia rzecz, którą chciałam zobaczyć z rana...
Wzięłam poduszkę, którą miałam pod ręka i rzuciłam nią w chłopaka.
– Wstajemy – powiedziałam na cały regulator i słysząc za sobą jakieś pomruki wymieszane z jękami, zniknęłam czym prędzej w toalecie.

<Ches, Ches? :> >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt