czwartek, 25 sierpnia 2016

Od Barbe

Założyłam ręce na piersi, gdy szofer siłą wepchnął mnie do samochodu. Wysłanie mnie do internatu było tak typowym zagraniem moich rodziców, że aż nie zabolało. A przynajmniej nie tak bardzo. Kiedy jest się poniewieranym przez życie, ból właściwie nie ma tak wielkiego znaczenia. Ze świstem wciągnęłam powietrze przez nos, nagle uświadamiając sobie, że mam potworną ochotę zapalić. Moje dłonie same powędrowały na siedzenie obok, gdzie leżał kremowy płaszcz. Przetrząsnęłam kieszenie, ale nigdzie nie było paczki papierosów, którą z całą pewnością wkładałam tam przed wyjazdem. Westchnęłam z frustracji, wciskając się mocniej w oparcie. Matka zabrała wszystko na czym mi zależało, a ojciec nie protestował. Przycisnęłam policzek do zimnej szyby, dokładnie w momencie kiedy samochód skręcił na żużlową drogę, ciągnącą się przez park. Długi, zadbany podjazd sprawił, że nie zdziwił mnie widok zogromniałego budynku, stanowiącego prawdopodobnie tylko niewielką część akademii. Auto nieprędko toczyło się po dziedzińcu i zatrzymało z ociąganiem, jakby takie proste działanie stanowiło dla niego nie lada wysiłek. Oparłam ciężar ciała na drzwiach, przyglądając się staremu gmachowi. Było w nim coś, co wzbudzało we mnie niepokój. Strzeliste, gotyckie wieżyczki w ciemnościach musiały wyglądać przerażająco. Gdy kierowca uchylił drzwi, o mało nie wypadłam, ostatecznie z trudem powstrzymując się przed bliskim spotkaniem z brukiem. Posłałam mu pełne pretensji spojrzenie, ale mężczyzna zapatrzył się na ukrytą w wybujałej zieleni szkołę, niemal zupełnie ignorując moją obecność. Ogarnięta bezsilnością po prostu wysunęłam się na zewnątrz, zarzucając na ramiona swój płaszcz. Angielska jesień była znacznie chłodniejsza, niż francuska, więc chwilę potem pocierałam dłońmi zimne ręce. Szofer postawił u moich stóp dużą walizkę, uprzejmie skinął mi głową na pożegnanie i odjechał z powrotem. Stojąc jeszcze moment na podjeździe, uniosłam zmarznięte dłonie do ust, aby choć odrobinę je ogrzać. Nic to nie dało. Jeśli nie chciałam umrzeć na hipotermię, jedynym rozwiązaniem wydawało się znalezienie jakiegoś ciepłego pomieszczenia w budynku akademii.
Ciągnąc za sobą bagaż, skierowałam się na wprost, gdzie pod sklepieniami i monumentalnymi filarami wznosiło się główne wejście. Nietrudno było je przeoczyć. Wspięłam się po kamiennych schodkach, a chłodny wiatr szarpał moimi włosami, dotąd aż weszłam do środka. Przepastny hol z wypłowiałymi gobelinami na ścianach i zapalonymi kryształowymi żyrandolami sprawiał wrażenie, jakby został tu zorganizowany jakiś wytworny bal, lecz nikt nie przyszedł. Przynajmniej ogrzewanie działało, co zdawało się dziwne w tak starym miejscu. Przywitała mnie uroczysta cisza. Kątem oka zerknęłam na korytarz po lewej stronie, skąd dobiegły mnie czyjeś głosy. Przez kilka sekund byłam pewna, że się pomyliłam, ale zaraz charakterystyczny akcent kobiety stał się wyraźniejszy. Wiedziałam, że wielu Francuzów mieszka w Wielkiej Brytanii, a mimo to ucieszyłam się, słysząc kogoś swojej narodowości. Zza ściany wyłoniła się drobnej budowy postać z białymi włosami spływającymi po plecach, wyglądała na anorektyczkę. Towarzyszył jej jakiś chłopak. Kiedy przechodzili obok mnie, delikatnie dotknęłam ramienia dziewczyny w obawie, że mogłabym ją przerazić. Oboje zogniskowali na mnie swoje spojrzenia, jednak chłopak poszedł dalej. Uniosłam wyzywająco podbródek.
- Zawsze tu taka pogoda? - zagadnęłam po francusku, przyglądając się jej ciekawie. Zdziwiła się słysząc język inny niż angielski. Potrafiłam płynnie mówić po angielsku, nie stanowiło to dla mnie większego problemu, być może chciałam tylko sprawdzić jej reakcję. - Wiesz może gdzie jest gabinet dyrektora, czy jak to tu się nazywa? - dodałam tonem wynioślejszym, niż na początku zamierzałam.

Aeise?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt