Pogłaskałam gniadego wałacha o imieniu Zorba i zdecydowanym ruchem wsunęłam wędzidło do jego pyska. Koń automatycznie poddarł głowę do góry, a ja nie zważając na to złapałam go za pysk i wsunęłam nagółwek za uszy konia. Dzisiaj miałam moją szóstą jazdę, tym razem była ona wraz z członkami klubu jeździeckiego, trzecia moja taka. Nie zmeniało się na niej dużo, poza tym, że byłam z osobami, które mogą znać mnie ze szkoły. Przez te kilka jazd zdążyłam przetestować trzy konie, z czego Zorba jest tym zdecydowanie najtrudniejszym i najlepszym. Wcześniej jeździłam jeszcze na Delicji i Mario. Zorba to piękny, gniady wałach, który zawsze wygląda jakby miał w sobie coś z araba. Widać to szczególnie w jego pięknym, miłym dla oka galopie lub kłusie. Po dopięciu wszystkich pasków, które należy dopiąć, założyłam mu czarne ochraniacze. Koń wzdrygnął się gdy jego sąsiad Heaven kopnął w boks.
-Ogar, głupi!- powiedziałam patrząc oskarżycielsko na siwego Heaven’a.
Wałaszek popatrzył na mnie niewinnym wzrokiem i powrócił do jedzenia siana. Uśmiechnęłam się po czym nałożyłam na grzbiet Zorby czerwony czaprak z czarną lamówką, następnie czarną podkładkę i na końcu siodło. Poprawiłam je nieco, przesuwając wszystko do przodu i dopięłam popręg, starając się jednocześnie uspokić konia, który machał głową w górę i w dół. Gdy włożyłam kask i rękawiczki poszłam z koniem na halę. Koń szedł, niczym arab na wystawie. Wręcz podskakiwał w miejscu, co sprawiło, że zaśmiałam się nieco, ale mimo to przyproawdziałm go do porządku. Po krzyknięciu -jak się okazałao- niepotzebnego „uwaga” weszłam na halę. Byłam zupełnie sama, mimo, że przyszłam o pięć minut za późno. Podprowadziłam konia pod bandę i podciągnęłam popręg, podczas gdy wierzchowiec wściekle kłapnął zębami. Przewróciwszy oczami, opuściłam z obu stron strzemiona. Nagle drzwi do hali otworzyły się, bez żadnej zapowiedzi. Zorba wzdrygnął się gwałtownie i odskoczył, prawie wyrywając mi rękę. Zabójczym wzrokiem popatrzyłam się na jasnowłosą dziewczynę, próbując uspokoić przestraszonego konia. Po kilku minutach udało mi się to i wsiadłam na wałacha pospiesznie, aby jak najszybciej mieć nad nim więcej kontroli. Od razu ruszyłam koniem żwawo do przodu, jednak na luźnych wodzach. Od początku, koń aktywnie pracował całym ciałem, słuchając mojego najmniejszego skinięcia. W czasie mojego stępowania zaczęli zbiegać się członkowie klubu jeździeckiego. Bylimśmy podzieleni na dwie grupy, ponieważ wszyscy nie zmieścilibyśmy się w jednej, małej hali. Do mnie doszła Jesscica i Artem. Nikt się do siebie nie odzwał, nie mieliśmy po co. Natomiast dziewczyna, która spłoszyła mi konia, nie radziła sobie nawet z podciągnięciem popręgu u biednego kuca. Patrzyłam na to z pogardą. Chłopaczyna, wyczuwając moje chwilowe roztargnienie podskoczył lekko, natomiast ja automatycznie pogłębiłam dosiad i usiłowałam wyjechać go dołem. Poskutkowało to dwoma brykami, ale potem było już dobrze. Misją tych treningów ogólnie rzecz biorąc było zintegrowanie się członków tego oto klubu, aczkolwiek nie zawsze się to udawało. Ja tak naprawdę ze wszystkimi rozmawiałam, ale baaardzo po trochu. Dziwne, że znam ich imiona. Po kilku minutach, dociągnęłam popręg i zadziałałam łydkami, aby Zorda ruszył kłusem. Ten jednak, usiłował bryknąć i wystrzelić na przód, jednakże skutecznie zahamowałam go dosiadem. Ten koń jest bardzo delikatny w pysku, nie można go za nic za niego ciągnąć, bo to nie może dobrze się skończyć. Kłus Zorby był płynny i miły, zarówno pewnie dla oka, jak i dla mojego dosiadu. Szedł on z ładnie „podwiniętą” głową, ale oczywiście nie osiągnęłam tego siłą, aczkolwiek miękką, elastyczną ręką i odpowiednio głębokim dosiadem. Po kilku przejściach do stępa, stój postanowiłam, że czas na galop. Cofnęłam minimalnie zewnętrzną łydkę, oddałam leciutko wodze, a koń ładnie i płynnie zagalopował. Pracowałam biodrami, w takt chodów gniadego wałacha i wtedy gdy było to potrzebne pracowałam lekko dłonią, aby koń zaczął ładnie żuć wędzidło. Po kilku figurach ujeżdżeniowych, przeszłam do kłusa i do stępa. Gniady koniecznie chciał jeszcze sobie polatać, wyrwał więc do przodu, ale ja uspokoiłam go pospiesznie, aby nie wjechać w kasztankę Artema. Po chwili luźnego kłusa, stwietrdziłam,że na dzisiaj to koniec, szczególnie, że wczoraj z informacji instruktorki koń miał niemiłe zderzenie z ziemią i lepiej będzie jak zrobię mu tylko delikatny trening na podstwie „stęp-kłus-stęp-kłus-galop-stęp-kłus-stęp”. Po dziesięciu minutach, zeszłam z konia, a trenig reszty tak naprawdę dopiero się rozkręcał. Wyszłam z hali i zaprowadziłam konia do boksu. Na początku zdjęłam siodło, potem ochraniacze, a na końcu ogłowie. Zorba trącił mnie lekko pyskiem, domagając się smakołyków.
-No dobrze, kuniu.
Dałam mu kawałek jabłka, po czym zaniosłam sprzęt do siodlarni. Gdy zmierzałam w stronę boksu Princess, instruktorka zatrzymała mnie.
-I jak? Dobrze chodził?- zapytała.
Trenerka ta była chybą osobą z, którą najbardziej się dogaduję. Czułam się przy niej, stosunkowo swobodnie, może nie stuprocentowo, ale byłam w stanie nieco się rozluźnić.
-Nieźle. Na początku trochę go roznosiło, ale tragedii nie było.- odparłam z lekkim uśmiechem.
Pani Marry kiwnęła głową z uśmiechem po czym udała się w jej tylko znanym kierunku. Podeszłam jak codziennie do boksu Karej i cały „rytułał” się powtórzył, czyli: przychodzę, ona się denerwuję, zaczynam gadać, ona jeszcze bardziej się stresuje, po czym jak odchodzę, nie chcąc jej stresować. Zauważyłam nagle, że przygląda mi się pani Marry. Wzdrygnęłam się nie spodziewając jej się teraz i tu. Wstałam ze snopka siana i czekałam, aż instruktorka coś powie.
-Chcesz z nią pracować?- zapytała.
Prawie otworzyłam usta ze zdziwienia. Co za pytanie! Oczywiście. Sama chciałam się o to zapytać, ale wiadomo jak to ja, nigdy by nie doszło to do skutku. Szczęśliwym trafem pani Marry przechodziła gdy akurat poświecałam czas Karej.
-Tak!- odparłam entuzjastycznie.
-Okej. Od teraz będziesz tak jakby ją „dzierżawić”, ok? Rób z nią co chcesz, ten koń to szatan.- zaśmiała się.
-Ona potrzebuje zrozumienia…- mruknęłam.
Trenerka westchnęła z uśmiechem i oddaliła się ode mnie, w stronę hali. W środku było mi przyjemnie ciepło, to jest można powiedzieć… spłenienie moich marzeń. Zawsze chciałam mieć konia. Teraz może nie będę jej mieć, ale będę się nią opiekować, albo raczej… oswajać? Nie wiem czy to odpowiednie słowo, teoretycznie rzecz biorąc. Rzuciłam ostatnie czułe spojrzenie czarnej kobyłce i ruszyłam do wyjścia. Pogoda była niezbyt przyjemna, pomimo tego, że nie padało to na niebie nie było widać, ani kawałeczka słońca. Było zimno, praktycznie mroźno, a pomimo to w stajni jak zawsze był duży ruch. Szybkim krokiem dotarłam do pokoju i od razu, na dzień dobry rzuciłam się pod ciepły kocyk, aby odprężyć się przez chwilę. Następnie miałam zamiar pójśc do biblioteki, ponieważ książki, które zamówiłam jeszcze nie doszły. Ubolewałam nad tym, ja jestem typowym molem książkowym, który miesiąc bez lektury nie przeżyje. Opatuliłam się w koc i włączyłam telewizor. Przeskakiwałam pomiędzy kanałami z coraz bardziej znudzoną miną. Nie leciało nic ambitnego, w końcu zatrzymałam na jakimś serialu, który raz czy dwa razy oglądałam, jeżeli można to tak określić. Wiedziałam, że za chwilę cały koc będzie pachniał koniem, ale co tam. Nie przesiaduje tu nikt inny, a mi ten zapach nie przeszkadza, wręcz przeciwnie lubię go. Rozciągnęłam się z mruknięciem, niczym kot po wstaniu. Po piętnastu minutach słodkiego lenistwa wzięłam krótki, odświeżający prysznic i przebrałam się w białą bluzkę z głową karego konia i czarne jeansy. Po tym założyłam glany, kurtkę, czapkę i szalik, po czym wyszłam z pokoju, zamknąwszy go potem. Zauważyłam, że na korytarzu jest dwóch chłopaków, jeden starszy, drugi młodszy. Wbiłam więc wzrok w ziemię i jak najszybszym krokiem udałam się w stronę wyjścia. Nie udało mi dojść do niego normalnie, najnormalniej w świecie. Oczywiście, że nie. Bo jakiś cholerny pokraka musiał mnie przewrócić, to takie naturalne w moim przypadku. Czarnowłosy chłopak, zapewne kolega/przyjaciel/brat tego co mnie wywrócił wyciągnął do mnie rękę chcąc mi pomóc. Nie muszę chyba mówić jak zareagowałam, bo poderwałam się gwałtownie zupełnie ignorując, a teoretycznie rzecz biorąc przestraszając się możliwości dotyku z innym osobnikiem. Chciałam już iść, jednak stanęłam w miejscu patrząc na obu nastolatków spode łba.
-Wszystko w porządku?- zapytał jeden z nich, ten, który nie leżał.
Fuknęłam drwiąco i cofnęłam o krok.
- A mi to już nie pomożesz, jasne. Zapamiętam to sobie.- zaśmiał się chłopak, który wstawał z ziemi.
Podszedł on bliżej nas i zwrócił się do mnie. Moje spojrzenie było iście nienawistne, ale nie wiem czy oni tego nie zauważyli, czy to zignorowali. Ten, leżący wcześniej na ziemi posłał mi lekki uśmiech.
-Jestem Alexy, a to mój braciszek Nati-chan. Będzie się z tobą uczył, cieszysz się, prawda?- odparł czochrając swojemu bratu włosy.
Najchętniej bym zaprzeczyła, ale nie wiem jaka byłaby reakcja, więc po prostu ruszyłam przed siebie, nie zważając na to, że poczułam ich wzroki na sobie. Szłam równym, żwawym krokiem i już po chwili znalazłam się na zewnątrz. Chmury były prawie gradowe, każdy mógł domyślić się, że lada chwila rozpocznie się prawdziwa burza śnieżna. Gdy weszłam do biblioteki zdjęłam kurtę, czapkę i szalik. Ziewnęłam znacząco, jednakże to tylko, dlatego, iż nie wyspałam się dzisiaj w ogóle. Najwyraźniej, nie powinnam czytać książek do trzeciej w nocy… Dołujące. Od razu skierowałam swe kroki w stronę półek z książakami z gatunku thriller. Kręciłam się pomiędzy regałami, nie mogąc wybrać nic co zainteresesowało by mnie. Większość z książek, które tu były czytałam. Był to mój ulubiony gatunek książek. Wiedziałam jednak, że muszę poczytać również jakieś inne, w końcu- nie dajmy się zwariować. Przeszłam, więc do regału, gdzie były książki z gatunku melodramat. Niekoniecznie mnie to ruszało, ale ryzyk-fizyk. Zauważyłam intersującą mnie książkę, jednak za Chiny nie mogłam ją dosięgnąć. Mocowałam się i mocowałam, ale nic z tego. Brakowało mi trzech centymetrów! Nagle z jednej strony przyszedł do mnie jakiś chłopak. Miałam zmiar uciec, ale momentalnie zamarłam. Dopiero poznałam w nim czerwonookiego chłopaka, który był bratem tego, który mnie przewrócił. Uśmiechnął się on do mnie, po czym gestem dłoni kazał przesunąć. Wykonałam polecenie bez słowa. Chłopak sięgnął po książkę i podał mi ją.
Nathan? Wiem, przepraszam długooo…