Podniosłem się z podłogi.
- Skąd ta nagła zmiana? - zapytałem, kodując sobie w pamięci tę informację.
Xavier wyprostował mankiet swojej koszuli.
- Ophelia jest zbyt uparta, żeby przyznać się że jest chora, a dobrze by było gdyby wiedział o tym ktoś inny niż ja, pielęgniarka czy dyrektorka. - odpowiedział prosto - To na wypadek, jakby coś się miało stać, a mnie nie byłoby w pobliżu.
- Skąd ta pewność, że ja będę? - spytałem, a przewodniczący rozłożył ręce na boki.
- "Better safe than sorry."
Uśmiechnąłem się półgębkiem.
- Co racja, to racja. - i schowałem ręce do kieszeni - Na razie.
Xavier skinął głową na pożegnanie i ruszył w dół korytarza. Ja natomiast ruszyłem do domu, wcześniej sprawdziwszy godzinę na komórce.
[5.56]
Kiedy wszedłem do domu, od razu usłyszałem pisk postaci z kreskówek. Westchnąłem, wieszając płaszcz na wieszaku i zdjąłem buty.
- Zrobiłyście lekcje? - zapytałem, wchodząc do salonu, a obie bliźniaczki podskoczyły z piskiem.
- Iza-nii! Gdzie się podziewałeś?! - Mairu zeskoczyła z kanapy i mocno objęła mnie w pasie.
- Pierwszy dzień w szkole wyższej zawsze trwa dłużej niż gdzie indziej... co z tymi lekcjami?
Mairu wydęła usta w dziubek.
- Nie ma z tobą zabawy, Iza-nii!
- Nie ma. - zawtórowała Kururi.
Posłałem im wiedzący uśmiech.
- Jak skończycie, powiedźcie co chcecie na kolację.
Mairu wykrzywiła się w odpowiedzi.
- Iza-nii!
Machnąłem dłonią, poganiając je.
- No już, już.
Kururi z westchnieniem pociągnęła swoją zbuntowaną, nadpobudliwą bliźniaczkę i obie zniknęły na piętrze.
Kolejne półtora tygodnia minęło mi wolno i nieciekawie, oczywiście jeśli nie liczyć kilku zabawnych sytuacji, jakie zaobserwowałem w szkole i czytania książek, które wcisnęła mi Ophelia. Trzeba przyznać, że miała dziewczyna nosa.
Właściwie odkąd odprowadziłem ja do jej pokoju, nie spotkałem jej w akademii. Po krótkiej rozmowie z jej kuzynem wywnioskowałem, że pewnie namówił ją do nie chodzenia do szkoły przez jakiś czas. W końcu zdawał się być dość autorytarną osobą...
Szedłem tak korytarzem, rozmyślając o tym wszystkim, kiedy moją uwagę przyciągnął podniesiony głos, jak mniemam, kapitan drużyny cheerleaderek.
Op? Przepraszam że tak długo ;-;
- Skąd ta nagła zmiana? - zapytałem, kodując sobie w pamięci tę informację.
Xavier wyprostował mankiet swojej koszuli.
- Ophelia jest zbyt uparta, żeby przyznać się że jest chora, a dobrze by było gdyby wiedział o tym ktoś inny niż ja, pielęgniarka czy dyrektorka. - odpowiedział prosto - To na wypadek, jakby coś się miało stać, a mnie nie byłoby w pobliżu.
- Skąd ta pewność, że ja będę? - spytałem, a przewodniczący rozłożył ręce na boki.
- "Better safe than sorry."
Uśmiechnąłem się półgębkiem.
- Co racja, to racja. - i schowałem ręce do kieszeni - Na razie.
Xavier skinął głową na pożegnanie i ruszył w dół korytarza. Ja natomiast ruszyłem do domu, wcześniej sprawdziwszy godzinę na komórce.
[5.56]
Kiedy wszedłem do domu, od razu usłyszałem pisk postaci z kreskówek. Westchnąłem, wieszając płaszcz na wieszaku i zdjąłem buty.
- Zrobiłyście lekcje? - zapytałem, wchodząc do salonu, a obie bliźniaczki podskoczyły z piskiem.
- Iza-nii! Gdzie się podziewałeś?! - Mairu zeskoczyła z kanapy i mocno objęła mnie w pasie.
- Pierwszy dzień w szkole wyższej zawsze trwa dłużej niż gdzie indziej... co z tymi lekcjami?
Mairu wydęła usta w dziubek.
- Nie ma z tobą zabawy, Iza-nii!
- Nie ma. - zawtórowała Kururi.
Posłałem im wiedzący uśmiech.
- Jak skończycie, powiedźcie co chcecie na kolację.
Mairu wykrzywiła się w odpowiedzi.
- Iza-nii!
Machnąłem dłonią, poganiając je.
- No już, już.
Kururi z westchnieniem pociągnęła swoją zbuntowaną, nadpobudliwą bliźniaczkę i obie zniknęły na piętrze.
Kolejne półtora tygodnia minęło mi wolno i nieciekawie, oczywiście jeśli nie liczyć kilku zabawnych sytuacji, jakie zaobserwowałem w szkole i czytania książek, które wcisnęła mi Ophelia. Trzeba przyznać, że miała dziewczyna nosa.
Właściwie odkąd odprowadziłem ja do jej pokoju, nie spotkałem jej w akademii. Po krótkiej rozmowie z jej kuzynem wywnioskowałem, że pewnie namówił ją do nie chodzenia do szkoły przez jakiś czas. W końcu zdawał się być dość autorytarną osobą...
Szedłem tak korytarzem, rozmyślając o tym wszystkim, kiedy moją uwagę przyciągnął podniesiony głos, jak mniemam, kapitan drużyny cheerleaderek.
Op? Przepraszam że tak długo ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz