Od dawna nie wciągnął mnie do tego stopnia żaden obraz. A biorąc pod
uwagę, jak nieprzytomny potrafię być podczas tworzenia moich prac, to
naprawdę dziwne, że pamiętałem o czymś takim, jak obiad czy lekcje.
Zazwyczaj maluję u siebie w pokoju, jednym uchem słuchając Cześka lub
Immi, kiedy wszystko wylatuje drugim - nie zliczę, ile razy już przez to
kotka była na mnie obrażona. Tworzenie obrazów przenosiło mnie jednak w
inny świat, do krainy kolorów, pędzli i farb, gdzie nie istniały żadne
dźwięki poza śpiewami kolorów i gdzie nie dało się uświadczyć obecności
jakichkolwiek widoków poza tym zawężonym do płótna i tworzonego modelu.
Mimo wszystko, lubiłem, gdy przy okazji ktoś obok mnie mówił, w
szczególności brat.
Dzisiaj jednak wymigałem się od wszystkiego - zadowoliłem się kanapkami
zjedzonymi rano i, pomijając obiad, zaraz po dzwonku obwieszczającym
koniec języka angielskiego, pognałem jak strzała w stronę pokoju
klubowego, by skończyć swój obraz na konkurs - widok na Akademię Green
Heels z okna. Chciałem dobrze oddać roztaczającą się wszędzie dookoła
jesienną aurę, więc szczególnie dużo uwagi poświęcałem nie tyle co na
najważniejsze punkty, co na szczegóły, jak zbłąkany promyk słońca,
oświetlający złoto-rudy liść, ostatkiem trzymający się gałęzi wiekowego,
sękatego drzewa - wystarczyłby jeden zbłąkany, nieco mocniejszy podmuch
wiatru, by z wdziękiem baletnicy z "Jeziora łabędziego" dołączyć do
swych braci na ziemi, którzy zdążyli wyścielić ziemię miękkim,
wielobarwnym dywanem.
Wtem jednak z zadumy wytrącił mnie niespodziewany dźwięk aparatu.
Drgnąłem, wykonując niezamierzony ruch pędzla po płótnie - długa, czarna
krecha przebiegła przez środek liściastego kobierca.
Odwróciłem się w stronę drzwi, a mój wzrok natrafił na nieznajomą osobę, zapewne nową zarówno w szkole, jak i naszym klubie.
- Przepraszam! Nie chciałam przeszkadzać. Tylko się rozglądałam, Astrid jestem.
Westchnąłem cicho, z rozżaleniem patrząc na prawie gotowy obraz, który
teraz szpeciła czarna, przebiegająca niemal przez sam środek kreska -
dość krótka, to prawda, acz trudna do zmazania. Z drugiej strony jednak,
wyładowanie złości na dziewczynie nic mi nie da, tym bardziej, że i tak
była wyraźnie zestresowana. Nerwowym ruchem wetknęła aparat do kieszeni
bluzy.
- Rozumiem, rozumiem - machnąłem ręką w której, jak sobie za późno
przypomniałem, wciąż trzymałem świeżo umoczony w farbie pędzel. Kilka
kropli gęstej, burej cieczy spadło na moje spodnie. - Scheisse -
mruknąłem pod nosem. - Na przyszłość tylko mów coś, jak wchodzisz,
dobra?
- Taa - mruknęła.
- Tak w ogóle, to miło mi - wstałem, strzykając kośćmi w palcach, po
czym wyciągnąłem dłoń w stronę dziewczyny. - Michael Rosenthal z IIb,
miło mi. Nowa jesteś, zgadłem?
Potwierdziła skinięciem głowy.
- Cóż, zawsze to miło, jak ktoś dołącza. Ale teraz za wielu członków nie
spotkasz, jeśli chcesz porozmawiać z przewodniczącą, kończy wszystko
około piętnastej, czyli w klubie pewnie będzie jakoś wpół do piątej.
- Nie trzeba, ale rozumiem.
Zdmuchnęła z czoła niesforne, czarne pasmo włosów i wtedy też
zauważyłem, jak niespotykane ma oczy - lewe czerwone, prawe żółte. Jak
barwy jesieni.
A gdyby tak...
- Astrid, masz czas? - wypaliłem.
Zmarszczyła brwi, wyraźnie nieco skonsternowana.
- Czemu pytasz?
- Widzisz, kiedy wystraszyłaś mnie chwilę temu - wyszczerzyłem się
szeroko - to przez przypadek maznąłem po obrazie czarną krechę...
- Nie przepadam za malowaniem, wolę szkicować - uprzedziła.
- Naprawdę? Huh, to się dogadasz z Lindsey, przewodniczącą. Podpytaj ją,
ma niesamowitą wiedzę o ołówku. W każdym razie, ponawiam pytanie: masz
czas?
- Zależy - odparła ostrożnie.
- Bardzo dyplomatyczna odpowiedź - pochwaliłem, wywracając oczami. - W
każdym razie, masz włosy w identycznym, czarnym kolorze i ciekawe barwy
oczu, jak jesienne barwy. Miałabyś czas, żeby pozować do obrazu? Krechy
już nie zmażę, więc pomyślałem, że namaluję postać leżącą na liściach.
< Astrid? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz