poniedziałek, 23 października 2017

Od Michaela CD Idy

W życiu każdego człowieka przychodzi taki szczególny moment, kiedy musi dokonać bardzo ważnego wyboru - albo iść pod dyktandem rozumu i zrobić coś potrzebnego, rozsądnego, acz i to, na co kompletnie ochoty nie mamy, czy też pójść za głosem serca i, kolokwialnie rzecz ujmując, olać wszystko, co ma jakikolwiek związać z obowiązkami. Ja również stanąć musiałem w końcu przed podobnym dylematem. Pewnego pięknego, piątkowego ranka, gdy ptaszki ćwierkały za oknem, a brat chrapał jak ruski czołg jadący po polnej, kamienistej drodze za moim domem, usianej dziurami rodem ze szwajcarskiego sera, zajrzałem do szafy. Całkowicie nieprzygotowany na pobojowisko, jakie tam zastanę, cofnąłem się o cały krok. Tak, tu trzeba wreszcie posprzątać... Ale wcześniej, jak doskonale wiedziałem, patrząc na kilka znoszonych koszulek, muszę zrobić coś jeszcze.
Pójść na zakupy. I kupić ubrania.
W rodzinnych Niemczech wyciągnięcie mnie do centrum handlowego stanowiło naprawdę ogromne wyzwanie - dokonywała tego zazwyczaj Mariś, która prosiła mnie zazwyczaj o dojazd, gdy chciała tam wpaść i trochę pobuszować po sklepach. Niemniej, czas tam zawsze mi się niesamowicie dłużył, a tym bardziej teraz, kiedy musiałem wybrać tam się sam. W pobliżu nie było raczej żadnych mniejszych, tanich sklepów, gdzie mógłbym szybko uzupełnić braki w odzieży. Przez dłuższą chwilę rozważałem też, czy nie obudzić brata - we dwóch przecież zawsze raźniej! Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu, patrząc, jak rudzielec pochrapuje cicho, przytulony do swojej poduszki, podczas gdy obok niego ulokowała się Immi, z zadowoleniem pomrukująca na miękkiej poduszce. Miałem przykre przeczucie, że kiedy Ches się obudzi, zrobi raban na pół akademika. Z drugiej strony, niech sobie śpią póki co, szczególnie ten colomaniak, bo, znając jego, znów przesiedział mnóstwo czasu w telefonie, a w tygodniu wstawał skoro świat zazwyczaj na trening. Najwyżej wyciągnę go gdzieś wieczorem, chociażby do budki z kebabami, bo mi ostatnio ciągle marudził i marudził. Tak, to jest dobry pomysł, tym bardziej, że sam od dłuższego czasu miałam ochotę na jakąś odmianę od stołówkowego żarcia, a przez nawał nauki, nie mogłem zbytnio sobie pozwolić na dalekie wypady, by coś zjeść. Tym bardziej, że szkolne jedzenie było naprawdę w porządku.
Wyjąłem na szybko jakieś ubrania z szafy - wymiętolony podkoszulek, cieplejszą bluzę i jakieś spodnie - po czym raz dwa je włożyłem na siebie. Ogarnąłem jeszcze parę spraw, po czym możliwie cicho zamknąłem za sobą drzwi, schodząc do stołówki na śniadanie. Z racji dość wczesnej pory, kręciło się po niej zaledwie paru uczniów, z czego większość była wyraźnie rozespana, wręcz podirytowana. Odebrałem również swoją porcję - kanapki i herbatę - po czym dosiadłem się do stolika zajmowanego przez Niki.
- Dzień dobry! - przywitałem się, kładąc swoją tackę obok śniadania dziewczyny. - Wyspana? Co o tak wczesnej porze tu już?
- O to samo mogłabym zapytać? - zauważyła z uśmiechem swoim cichym, spokojnym głosem. - Mam niedługo trening w klubie, więc...
- Aaa - pokiwałem głową. - Jeździecki, tak?
- Ano. Można się przyzwyczaić.
- Powiedz to Cześkowi, wiesz, jak jego jest czasami trudno ściągnąć z łóżka? - przewróciłem oczami, zabierając się za jedzenie.
- Cóż, jak nie mogę spać i czasem przeglądam internet, to widzę, że aktywny o późnych porach... a tak przy okazji, czemu ty już tu o tej porze? W piątki raczej cię tu nie widuję,zaczynacie później, no nie?
- Cóż, ja mam przykrą sprawę do załatwienia na mieście - westchnąłem. - Zakupy. A chcę teraz ogarnąć prędko parę rzeczy, żeby zaraz po lekcjach móc pójść do tego centrum.
- Hm, rozumiem, no to powodzenia! - równocześnie, wstała od swojego stołu z już pustym talerzem. - Na mnie już czas, do zobaczenia.
- Jasne. Powodzenia na treningu, papa!
Niki zniknęła, a ja parę minut później również wstałem i odniosłem we wskazane miejsce tackę z naczyniami. Wszedłem też szybko do pokoju, by wziąć się za to, co trzeba. Na pół godziny przed zajęciami obudziłem też z pewnym wysiłkiem brata, który, narzekając i mamrocząc, zlazł w końcu z łóżka.
***
Zaraz po zajęciach, rozbudzony już, raźno maszerowałem przez miasto, aż nie natrafiłem na cel swojej wędrówki. Mina mi nieco zrzedła - sam spacer był raczej przyjemny, tym bardziej, że wzbogacony o wstępny szkic fontanny w bawiącymi się obok dziećmi, który miałem potem nadzieję zrobić porządnie. Dlatego możliwe szybko obszedłem dwa czy trzy sklepy, wychodząc zeń wypompowany bardziej, niż po kilku godzinach lekcyjnych. Nogi poniosły mnie od razu pod jakąś budkę z jedzeniem pomiędzy istną plątaniną sklepów z ubraniami. Zamówiłem średnią pizzę i colę - przez przyjaciela ostatnio piłem jej zdecydowanie za dużo - a po kilku minutach wsuwałem już wesoło porcję.
Mój beztroski obiad przerwał jednak dziewczęcy, nieznajomy głos.
- Mogę? - zapytała, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie oczywistości. Zajęła też od razu miejsce, kładąc obok kolorową sałatkę.
- Jasne - wymamrotałem mimo wszystko, odkładając nienapoczęty, trzeci kawałek pizzy. - Tylko, hm... znamy się może?
Wyglądała młodo, dawałem jej jakieś 16-17 lat. Była też dość wysoka, szczególnie jak na dziewczynę - prawie mojego wzrostu, jak zdążyłem też zarejestrować. Złotobrązowe włosy miała rozpuszczone, luźno ułożone na ramionach, pod ubraniami też, jak byłem pewien, kryło się wysportowane ciało. Kojarzyła się mi trochę z chłopczycą. Cóż, nie zdziwiłbym się, gdyby nią rzeczywiście była.
- Nie - zaprzeczyła.
- Rozumiem - uśmiechnąłem się. - A skąd jesteś, tak w ogóle? Przejezdna? Czy chodzisz może do Akademii Green Heels?

< Ida? Wybacz, że dopiero odpisuję >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt