Stanąłem nieco zdenerwowany przed drzwiami do pokoju Madeleine, po raz
setny wyjmując z kieszeni powyciąganej bluzy pogniecioną kartkę z
numerem, upewniając się, że pokrywa się z tabliczką przybitą na szybko,
minimalnie krzywo, do drzwi. Wszystko się zgadzało co do joty, uniosłem
zatem zwiniętą w pięść dłoń i zastukałem cicho.
- Wejść - usłyszałem znajomy, nieco burkliwy głos.
Ścisnąłem nieco mocniej siatkę trzymaną w drugiej ręce i nacisnąłem
gładką klamkę, otwierając drzwi - zawiasy cicho zaskrzypiały, acz
poddały się bez problemu. Szybko wszedłem zatem do środka i zamknąłem je
za sobą, z ciekawością rozglądając się po wnętrzu. Panował tu lekki
bałagan, acz w gruncie rzeczy, pokój był naprawdę sympatyczny, jak
zarejestrowałem po chwili - porównując zresztą wszystko to do syfu, jaki
zwykł panować w "207 i pół" moim i Cześka, tu zdawał się panować
idealny wręcz porządek. No tak, w końcu mieszka tu dziewczyna, jak też
pomyślałem z uśmiechem. Zdecydowana większość przedstawicielek płci
żeńskiej, których pokoje dane mi było oglądać, nie tylko w Akademii,
utrzymywała swoje mieszkania we wręcz nieskazitelnej czystości, która
nieraz wręcz peszyła. W pokoju Mad można się było natomiast poczuć dużo
swobodniej, bez wrażenia dopadającego co chwilę człowieka, że porządek
całego Wszechświata zostanie zburzony, gdy osiądzie tu nieproszona
drobina kurzu.
Dziewczyna odchrząknęła cicho. Zaraz się zreflektowałem - no tak,
stanąłem w progu i w ciszy tak stałem, lustrując uważnie całe
pomieszczenie.
- Hej - zacząłem zatem. - Mam trochę przekąsek. Lubisz może paluszki?
- Ta. Siadaj - odparła w odpowiedzi, wskazując na miejsce obok siebie,
które to i zaraz zająłem. Wyjąłem przy okazji przyniesione przekąski w
postaci butelki soku pomarańczowego, żelków, ciastek czekoladowych i
wspomnianych wcześniej paluszków.
- A kubki? Masz może? Bo akurat ich nie wziąłem.
Mad westchnęła, wyraźnie nieco podirytowana. Wstała jednak i podeszła do
szafki, grzebiąc przez kilka chwil między naczyniami, aż w końcu
przyniosła dwa całkiem spore - jeden w jednolitą, granatową barwę, a
drugi - szary w żółte paski. A może żółty w szare paski? Postawiła je na
biurku i usiadła z powrotem na krześle, przekartkowując przy okazji
strony zeszytu, aż otworzyła na odpowiedniej stronie. Zajrzałem do
niego, przez kilka chwil czytając zadania, by zorientować się, w czym
takim rzecz. Logarytmy. Cóż, sam je średnio ogarniałem i gdy w drugiej
klasie mieliśmy ten temat rozszerzany, musiałem nad nimi sporo siedzieć,
korzystając i z pomocy brata, ale ostatecznie, jak miałem nadzieję,
wszystko całkiem zgrabnie ogarnąłem.
- Więc? - Mad uniosła brwi. Im wcześniej zaczniemy, tym prędzej skończymy.
- Porządna dawka optymizmu i zapału, jak widzę - zaśmiałem się. - Chwila, chwila, przejrzę to tylko nieco dokładniej.
Skinęła głową.
- No dobra, to zaczynamy od podstaw - postanowiłem, biorąc czystą kartkę
papieru. Zacząłem pisać na niej działania wyjaśniające je ogółem. -
Pamiętaj, że te i a i b zawsze muszą być dodatnie, a a nigdy nie może
wynosić się jeden - dla podkreślenia swoich słów, napisałem te
informacje w bardziej "matematycznej formie".
- Tyle wiem - burknęła.
- To dobrze - skinąłem głową, po czym wziąłem ciastko, stukając
równocześnie zatyczką długopisu i biurko. - No to, jak z podręcznika,
logarytm liczby b, będący przy podstawie jakiejś liczby, tu a, jest
wykładnikiem potęgi, do której musimy podnieść a, jeśli chcemy otrzymać
liczbę logarytmowaną b... rozumiesz?
- Tyle to ja wiem z podręcznika - burknęła, pokazując mi podobną definicję.
- No to porobimy parę przykładów, co? Teoria teorią, żeby się nauczyć
matematyki, przede wszystkim trzeba posiedzieć nad ćwiczeniami -
zacząłem pisać przykłady, biorąc trochę z głowy, trochę z podręcznika.
< Mad? Wybacz, że dopiero odpisuję >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz