Szturchnąłem lekko brata, który zdawał się być jakiś przygaszony, odkąd
dowiedział się, że w Cafe Salvatore nie ma szans na dostanie coli.
Miałem tylko nadzieję, że po drodze znajdziemy jakiś otwarty spożywczak.
Tymczasem jednak Ches patrzył na Miyako, dziwnie cichy, wręcz spokojny.
Oj tak, jak tylko zajdziemy do sklepu, kupię porządny zapas jego
ukochanego napoju.
- Tak. Chodzę tutaj prawie że co dziennie. Przez to, że muszę często coś
robić, mogę spokojnie tutaj przyjść, porozmawiać, spędzić miło czas i
chociaż przez chwilę odpocząć od obowiązków - oznajmiła dziewczyna
wesoło. Pokręciłem głową z lekkim uśmiechem, patrząc to na blondynkę, to
na rudzielca. Jakby ktoś zamienił ich osobowościami po prostu.
- Nie dziwię się, urocze miejsce - stwierdziłem, uważnie badając wzrokiem miejsce. - Chociaż sam przychodzę tu raczej rzadko.
- Ja też - potwierdził Ches.
- W twoim przypadku to akurat nie jest dziwne, colomaniaku jeden -
wytknąłem mu, targając lekko czuprynę chłopaka. - Daleko stąd do budki z
kebabami, co nie?
- Jakieś... - zamyślił się na kilka długich sekund. - Hm, siedemset dwadzieścia trzy metry.
Miyako z szeroko otwartymi oczami spojrzała na Chesa. W odpowiedzi machnąłem szeroko ręką.
- Na oko - wyjaśniłem. - Kiedyś mu uwierzyłem w kwestii sprintu do spożywczaka. Nie polecam.
- Pfff!
- Ty mi już tu nie pufaj, brat - zaśmiałem się. Zaraz jednak urwałem,
zobaczywszy, jak zbliża się kelnerka z naszymi porcjami. Lawirując
między stolikami, w końcu podeszła pod nasz, odstawiając z ulgą tacę na
stół. Szklane naczynia zadźwięczały cicho, ale nie pospadały, na całe
szczęście.
- Proszę, Mi-chan, dla ciebie - uśmiechnęła się szeroko, podając dziewczynie jej zamówienie.
- Dla mnie szarlotka z gorącą czekoladą - powiedziałem, odbierając swoją
porcję. Po chwili Ches wziął także własne zamówienie, czyli też gorącą
czekoladę razem z jakimiś łakociami, których nazwy nie znałem, choć
wyglądały apetycznie.
- To wszystko? - zapytała kelnerka, podnosząc pustą już tacę.
- Tak, dziękujemy.
Kobieta skinęła lekko głową i odeszła, po drodze zgarniając naczynia, które zostawili po sobie klienci.
- Pozwolisz, brat - uśmiechnąłem się, zgarniając z talerza przyjaciela jedno z małych ciasteczek.
- Hej!- zaprotestował głośno.
- Będziesz mógł wziąć sobie kawałek mojej szarlotki - obiecałem mu, a
ten w odpowiedzi odkroił sobie widelczykiem pokaźny kawałek, biorąc go
do siebie. Przewróciłem tylko oczami, ale na widok zadowolonej miny
brata, pozwoliłem sobie na zabranie jeszcze dwóch ciastek, obficie
posypanych cukrem pudrem. Tym razem już, na szczęście, nie spotkałem się
z żadnym protestem.
Wziąłem się też za napój - gorąca, słodka czekolada, idealna na chłodne,
jesienne wieczory. Jeśli mam być szczery, niezbyt przepadam za tą porę
roku, szczególnie tuż przed zimą. Plucha, ciągle pada... z drugiej
strony, miała też swój urok. Jak wszystko - no i dzięki niej myślami
wracałem do dni spędzonych w rodzinnym domu w Niemczech, gdzie w takie
właśnie dni siadaliśmy wszyscy w salonie i rozmawialiśmy do późna. Na
samo wspomnienie dziesiątek przegranych partii szachów z dziadkiem,
kilku remisów i nielicznych wygranych, uśmiechnąłem się pod nosem. Takie
wspomnienia potrafiły mnie zagrzać równie dobrze, co porządna, gorąca
czekolada.
Zerknąłem też na Miyako, jedzącą właśnie swoją porcję.
- A ty co sobie wzięłaś? - zapytałem.
< Miyako? Wybacz, że dopiero odpisuję, szkoła zabiera i czas, i wenę >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz