sobota, 10 lutego 2018

Klub Miłośników Sztuki - Przewodniczący

Gdyby Immi była ludzką kobietą, z całą pewnością zostałaby najlepszą żoną. Ba, w naszej rodzinnej wsi w Niemczech miała całe stado kocich kawalerów, którzy kochali miauczeć pod naszym domem w środku nocy pieśni pochwalne na cześć wspaniałej Imaginie von Isenburg-Limburg. Cóż, zupełnie im się nie dziwiłem, ale z pewnością nie byli powodem do szczęścia, gdy chcieliśmy się porządnie wyspać, szczególnie przyjezdni - ja zasypiałem ze słuchawkami i muzyką, Mariś miała kamienny sen, dziadzio był przygłuchy, wujek zasypiał zazwyczaj przy włączonym telewizorze, a mama kładła się późno i tak zmęczona, że nie obudziłaby jej syrena strażacka, można więc powiedzieć, że w jakiś sposób byliśmy uodpornieni. Ale gdy przykładowo na weekend zawitała do nas ciotka Helga, spędziła siedem bezsennych nocy, z czego parę na odpędzaniu śpiewających amantów miotłą.
"W każdym razie, Immi troszczyła się o nas zawsze na swój wspaniały, koci sposób - nawet w sobotę pilnowała, byśmy mogli podziwiać przepiękny wschód słońca. Cóż, większość tego poranka właściwie spędziłem, usiłując powstrzymać Cześka od rzucenia się na kotkę i uduszenia jej.
To zupełnie bez znaczenia, że jest przed szóstą, powtarzałem. Nie, to już nie blady świt. To nic, że wczoraj mieliśmy męczący dzień, sami z własnej woli poszliśmy do tego klubu, masz nauczkę, rudzielcu. Przepraszam, wiem, chciałeś się wyspać. Tak, mieliśmy ciężki tydzień. Tak, w sobotę się śpi. Nie, Immi po prostu o nas dba, żebyśmy nie spali za długo. Nie, nie chodzi po prostu o żarcie dla niej. O właśnie, jedzenie dla naszej księżniczki! Nie, brat, nie możesz jej wywalić przez okno. Tak, kupię ci colę. Tak, postawię ci kebaba. Nie, nie z Immi. Przecież nawet byś go nie zjadł! Nie, sama satysfakcja nie wystarczy. Przynajmniej możesz podziwiać wschód słońca. Tak, to bez znaczenia, że dzisiaj jest plucha. Chmury też są ładne. Nie, zabieraj te łapy! Wiesz,chodźmy może na śniadanie. Nie, Immi zostaje. O, dokładnie tak, bardzo ładnie."
Cóż, tak mniej więcej można streścić mój poranek. Cud, że nic nie wyleciało w powietrze.
Kiedy już wracaliśmy ze stołówki, wstąpiliśmy od razu na halę, ale akurat zdecydowana część była zajęta przez jakąś grupę taneczną, której nie kojarzyłem. Może wynajęli po prostu salę?
W kieszeni spodni poczułem znajome wibracje. Wyjąłem telefon i szybko odblokowałem ekran, skąd uśmiechała się do mnie Mariś trzymająca w objęciach Immi. Wiadomość od Lindsey, naszej przewodniczącej. O spotkaniu klubu, dość pilnym, jakoś po południu - zapytała, czy okolice szesnastej nam pasują.
- Dzisiaj żadnej pilnej roboty nie mamy, co? - zapytałem Cześka, marszcząc brwi. - O której kończymy w lodziarni?
- Piętnasta, a co? - odparł, wciąż chyba nieco naburmuszony.
- Okey, to dzięki - szybko napisałem, że mi jak najbardziej pasuje.
- Randka? - wyszczerzył zęby na pełną szerokość, szturchając mnie łokciem pod żebra.
- Lind napisała - pomachałem mu przed nosem telefonem - jakieś sprawy z klubem. Może jakiś większy konkurs, jeśli już pisze.
- Od ogłoszeń chyba macie te tablice, nie?
- Ano, przewodnicząca woli taką formę, nikomu to nie przeszkadza. Skoro śle SMSy, to raczej dość pilna sprawa.
- Mmm - pokiwał głową po chwili namysłu - to gnaj na tę grupową randkę, sam zostanę w razie co.
- Możemy zabrać Immi, dotrzyma ci towarzystwa.
- Prędzej piekło zamarznie - fuknął.
- I tak wiem, że chcesz - odparłem, wzruszając lekko ramionami. - No ale dobra, to co, zbieramy się powoli? Zaraz chyba zaczynamy.
- Taa, tylko wezmę jeszcze rzeczy.
- Yup, to raz-dwa-trzy zahaczamy o pokój.
- Dobrze ci radzę, żeby ta kocica trzymała się daleko.
- Spoko, pewnie śpi sobie na twoim łóżku i czeka na swego księcia.
Czesiek wymamrotał pod nosem parę swoich czeskich przekleństw, ale razem szybkim krokiem skierowaliśmy się w stronę 207,5 - Immi akurat wyglądała sobie przez okno. Złapałem słuchawki i lekką kurtkę - na zewnątrz było już na plusie, a śnieg dawno stopniał, ku memu sporemu rozczarowaniu. W Niemczech podobno sporo napadało, dostałem nawet zdjęcie Mariś i bałwanka, którego ulepiła.
- Ruchy, bo się spóźnimy! - pośpieszałem co chwila Cześka.
- Teraz i tak tam prawie ludzi nie ma - przypomniał mi - nie ma pośpiechu.
Przewróciłem oczami.
- Punktualność jest obowiązkiem maluczkich i przywilejem królów, co?
- Dokładnie! - potaknął żywo.
- To ruszaj cztery litery, bo zaraz ci sam pomogę wyjść.
*
- Uff, koniec - wyszedłem na zewnątrz, biorąc łyk ożywczego, zimnego powietrza.
- Mówiłem, ludzi prawie nie było.
- Dlatego nas puściła sporo wcześniej. Środek zimy - wzruszyłem ramionami. - Tu poza lodami jest mało co, i tak dziw, że cały rok mają otwarte. Tak to głównie kawiarnie i tego typu rzeczy.
- W lato za to nie idzie usiąść na sekundę - jęknął, a ja zaraz po nim.
- Sami się do roboty zgłosiliśmy...
- W ogóle, o której masz w końcu to spotkanie?
- Ustalili wreszcie na 16, więc trochę czasu mam - sprawdziłem szybko telefon. - To jak, chcesz jeszcze gdzieś wyskoczyć?
- Na kebsa - wyszczerzył się szeroko.
Westchnąłem, kręcąc głową.
- No tak, czego innego bym się mógł spodziewać.
- Ty stawiasz - przypomniał mi wesoło.
- Weźmiesz jakiś mega zestaw, nie?
- Giganta - potaknął żywo.
- O niebiosa... - potarłem czoło. - Dobra, chodźmy prędko, dobrze, że mam jakieś rabaty.
- Możesz mi kupić jeszcze więcej zatem!
- O na pewno - prychnąłem. - Też chcę coś zjeść.
*
Dokładnie dwie minuty przed szesnastą otworzyłem drzwi do pokoju Klubu Miłośników Sztuki - nieco wytarte, z paroma małymi śladami zaschniętej, żółtej i zielonej farby - od wewnątrz było jednak znacznie gorzej, staraliśmy się dbać w miarę o czystość, chociaż wiadomo - gdy w grę wchodzą kubki, farby, pędzle i nasza gromada, działy się różne rzeczy, nawet jeśli było parę tak zwanych "świętych stref", gdzie panował zawsze wręcz sterylny porządek - chociażby pianino, choć mało kto umiał grać. Przyznaję, że zupełnie inaczej się jednak malowało, gdy ktoś obok brzdękał jakieś melodie - szczególnie, gdy robił to naprawdę dobrze. Ja sam umiałem raczej same podstawy, nieco poduczyła mnie też Lind, ona sama celowała jednak bardziej w skrzypce - od czasu do czasu, gdy było nas mniej, coś zagrała, szczególnie w letnie wieczory.
- Heko, Misiek! - Nitz pomachał do mnie.
- Siema, ferajna - zasalutowałem wszystkim i usiadłem obok Any.
- Wiadomo, o co chodzi?
- Nie, Lindsey jeszcze nie ma - zmarszczyła leciutko brwi.
- Cóż, zaraz się dowiemy. Co słychać tak ogółem? Jak ci poszedł sprawdzian z matmy?
- Średnio rozumiałam ten dział - przyznała z lekkim wahaniem. - Ale wszystkiego się dowiemy niedługo, prawda? Nie ma co się denerwować na zapas!
- Dokładnie - potaknąłem, skubiąc frędzle na kocyku leżącym na oparciu swojego krzesła. Ana miała w sobie ten typ niewymuszonego uroku, od którego człowiekowi wręcz topniało serce, zupełnie jak z Mariś. Może taka cecha młodszych siostrzyczek? - A jak tam u Oliviera?
- Trzyma się, trochę zalatany ostatnio - westchnęła. - Ale obiecał odwiedzić mnie za niedługo.
- O, no widzisz - uśmiechnąłem się.
Akurat w tym momencie weszła też Lind - nieco zasapana, z lekko zarumienionymi policzkami.
- Witam wszystkich, przepraszam wszystkich za spóźnienie - zaczęła szybko, zajmując jedno z wolnych miejsc. - I że to wszystko tak pilnie, ale... dość nagle wynikło parę sytuacji, które nieco zmienią nasze... eee, działanie? - zawiesiła się i wyraźnie poplątała, szukając odpowiedniego sformułowania.
- Spokojnie, spokojnie, szanowna pani - uniosłem rękę. - Głęboki wdech, liczymy do trzech. O co chodzi?
- Tak... - zagryzła wargi. Znakomicie sprawdzała się w swojej roli przewodniczącej klubu i robiła wszystko dla nas, ale była równocześnie nieśmiała i wiedzieliśmy doskonale, jak wielkim wyzwaniem było dla niej przemawianie do tak dużej grupy. - Postanowiłam zrezygnować z roli przewodniczącej klubu.
Równie dobrze mogłaby odpalić obok armatę. Jeden przez drugiego po chwili konsternacji zaczęli zadawać pytania, w tym i ja. Dlaczego? Czemu tak nagle? O co chodzi?
- Dobra, ferajna - podniosłem lekko głos, by uciszyć wszystkich. - Dajmy dojść Lind do głosu, co?
- Um... cóż, przez kilka niespodziewanych sytuacji, obowiązków i nauki musiałam podjąć taką decyzję - wzięła głęboki oddech. - Moglibyśmy wybrać od razu nowego przewodniczącego?
- Naprawdę nie możesz zostać? - Nitzan wychylił się ze swojego krzesła.
- W klubie dalej będę, rzecz jasna, pomagała z całych sił, jednak naprawdę muszę zrezygnować...
- Cóż, no to zróbmy to sprawnie - westchnął Anthony. - Niech się ktoś po prostu zgłosi.
- Przy-przygotowałam już karteczki - stwierdziła Lind, wstając i każdemu z nas wręczając po skrawku papieru. - Napiszcie na nim imię osoby, którą proponujecie na to stanowisko.
Stuknąłem w zamyśleniu długopisem o podbródek, postanawiając w końcu zagłosować na Anę - z której strony by na to nie spojrzeć, była świetną kandydatką.
Przeliczanie poszło szybko - Lind po pogrupowaniu nazwisk uśmiechnęła się lekko.
- Michael Walter Rosenthal - odczytała.
Zamrugałem.
- Obecny - palnąłem.
- Gratulacje - uśmiechnęła się delikatnie. - I życzę powodzenia!
- Hmm, dziękuję - uśmiechnąłem się z zakłopotaniem. - Ale będziesz mi pomagać, nie?
- Na ile będę mogła - potaknęła, poprawiając okulary.
- No to ulga - zrobiłem głęboki wydech. - No cóż, ferajno, postanowiliście męczyć się z takim przewodniczącym, to zmienimy nieco zasady z kotami, co?
- Przeczuwam rolę Immi jako pierwszej damy - Ana spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- No toć ba, księżna nasza w końcu - potaknąłem. - I... cóż no, dziękuję wszystkim, postaram się, by choć w połowie dorównać Lind.
- Pamiętaj o terminach, a będzie wszystko dobrze.
- No, z tym może być różnie - potarłem dłonią kark. - Ale najwyżej mnie palniecie sztalugą.
- Trochę jej szkoda - skrzywił się ktoś.
- A mojej głowy to już nikomu - westchnąłem. - Ładnie mnie tu traktujecie!
- Przy okazji, ostatnio było coś z warsztatami malarstwa olejnego. Są już zapisy?
- Trzeba będzie się zorientować - pokiwałem głową. - Lind, wiesz coś?
- W poniedziałek w gabinecie pana Odella powinna być już do odebrania lista.
- No to pięknie - wyszczerzyłem się. - A, no i pamiętajcie, trzeba będzie zrobić imprezkę!
- Przewodniczący stawia?
- Po cukierku wam mogę kupić, jak grzeczni będziecie, pyśki - przewróciłem oczami. - Tak na dobry start!

< No i koniec, dziękuję bardzo~ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt