- Jakoś to tak mi brzmi...hm, wschodnio. Koreanka?
- Chinka.
- Huh, no to daleko masz do mnie, Niemcy pozdrawiają. Ogółem, wcześniej cię nie widziałem, nowa? - pokiwałam głową.
- Ta, dopiero od niedawna tu jestem, ale zaczęłam z chorobą więc kilka dni jednak nie jestem - uśmiechnęłam się szerzej.
- A ty? Wydajesz mi się bardziej miejscowy - zerknęłam na psy, które grzecznie siedziały.
- Trochę dłużej już tu przebywam, więc możliwe. Która klasa?
- 2B - odpowiedziałam po chwilowym namyśle. Widząc jego uśmiech, odwzajemniłam go niezbyt wiedząc co jest w jego głowie.
- Też jestem w tej klasie i... - poczułam burczenie w brzuchu. Zaśmiałam się zawstydzona, czując jak policzki mi płoną. No tak, nie zjadłam przecież obiadu.
- Sorki, nic jeszcze nie jadłam - poprawiłam kosmyk, który dziwnym zjawiskiem wymknął się spod czapki, uśmiechając się tym trochę bardziej nieśmiało.
- To może, ten no, rozstańmy się już bo zimno się trochę robi, a im szybciej się zajmiesz... Jak twój kot ma na imię? - spytałam, zaciekawiona.
- Immi lub Księżna, to kotka - dodał, jakby była jego dumą. Zachichotałam.
- Więc, im szybciej się zajmiesz Księżną to chyba lepiej, a ja nie chcę umrzeć z głodu. Narka! - pożegnaliśmy się, a raczej ja, bo chciałam już coś zjeść i nie chciałam męczyć chłopaka swoją obecnością. Ale pożegnałam się kulturalnie! Ładnie! Nie było przecież aż tak źle. Przywołałam "psiska" do siebie i w trochę szybszym tempie wróciłam do domu. Ugotowałam ryż i zjadłam go z szynką z lodówki, bo przecież to też mięso, a mięso z ryżem jest dobre. Nakarmiłam czworonogi i przyszykowałam się do szkoły, a potem poszłam pograć na fortepianie.
Uwielbiałam na nim grać - przynosiło mi to spokój i w pewnym sensie oczyszczałam swoje myśli po całym dniu. Melancholijna piosenka potrafiła usypiać także psiaki, więc czasami stosowałam właśnie taki trik. Uśmiechnęłam się i po raz ostatni nacisnęłam klawisz. Westchnęłam, idąc się umyć a następnie spać.
~~~
Obudziło mnie szczekanie. Zresztą - jak zwykle, normalka. Wstałam z ociąganiem, ale gdy spojrzałam na kalendarz i godzinę wręcz wybiegłam się ogarnąć i wziąć psy na krótki, ale szybki spacer. Sprawy załatwione, to teraz do szkoły.
- No to... chyba wszystko mam - powiedziałam sama do siebie, trochę zdenerwowana. Zakluczyłam dom i ubrana w płaszcz w barwie zgniłej zieleni, białym swetrze z golfem i czarną, rozkloszowaną spódniczką (i oczywiście ciepłymi rajtuzami) ruszyłam w stronę akademi. Nieśmiało wkroczyłam do budynku i ruszyłam w stronę klasy, wpadając (znowu) na kogoś w wejściu. Okazał się nim Michael, a obok niego stał niski rudzielec. Poczułam lekki gorąc - w pomieszczeniu było ciepło i zawstydziłam się, no bo byłam jednak tylko odrobinę niższa od blondyna... Chwila, on nie jest teraz blondynem.
- Cześć - powiedziałam. Moje przemyślenia nie trwały nawet kilka sekund.
- Chinka.
- Huh, no to daleko masz do mnie, Niemcy pozdrawiają. Ogółem, wcześniej cię nie widziałem, nowa? - pokiwałam głową.
- Ta, dopiero od niedawna tu jestem, ale zaczęłam z chorobą więc kilka dni jednak nie jestem - uśmiechnęłam się szerzej.
- A ty? Wydajesz mi się bardziej miejscowy - zerknęłam na psy, które grzecznie siedziały.
- Trochę dłużej już tu przebywam, więc możliwe. Która klasa?
- 2B - odpowiedziałam po chwilowym namyśle. Widząc jego uśmiech, odwzajemniłam go niezbyt wiedząc co jest w jego głowie.
- Też jestem w tej klasie i... - poczułam burczenie w brzuchu. Zaśmiałam się zawstydzona, czując jak policzki mi płoną. No tak, nie zjadłam przecież obiadu.
- Sorki, nic jeszcze nie jadłam - poprawiłam kosmyk, który dziwnym zjawiskiem wymknął się spod czapki, uśmiechając się tym trochę bardziej nieśmiało.
- To może, ten no, rozstańmy się już bo zimno się trochę robi, a im szybciej się zajmiesz... Jak twój kot ma na imię? - spytałam, zaciekawiona.
- Immi lub Księżna, to kotka - dodał, jakby była jego dumą. Zachichotałam.
- Więc, im szybciej się zajmiesz Księżną to chyba lepiej, a ja nie chcę umrzeć z głodu. Narka! - pożegnaliśmy się, a raczej ja, bo chciałam już coś zjeść i nie chciałam męczyć chłopaka swoją obecnością. Ale pożegnałam się kulturalnie! Ładnie! Nie było przecież aż tak źle. Przywołałam "psiska" do siebie i w trochę szybszym tempie wróciłam do domu. Ugotowałam ryż i zjadłam go z szynką z lodówki, bo przecież to też mięso, a mięso z ryżem jest dobre. Nakarmiłam czworonogi i przyszykowałam się do szkoły, a potem poszłam pograć na fortepianie.
Uwielbiałam na nim grać - przynosiło mi to spokój i w pewnym sensie oczyszczałam swoje myśli po całym dniu. Melancholijna piosenka potrafiła usypiać także psiaki, więc czasami stosowałam właśnie taki trik. Uśmiechnęłam się i po raz ostatni nacisnęłam klawisz. Westchnęłam, idąc się umyć a następnie spać.
~~~
Obudziło mnie szczekanie. Zresztą - jak zwykle, normalka. Wstałam z ociąganiem, ale gdy spojrzałam na kalendarz i godzinę wręcz wybiegłam się ogarnąć i wziąć psy na krótki, ale szybki spacer. Sprawy załatwione, to teraz do szkoły.
- No to... chyba wszystko mam - powiedziałam sama do siebie, trochę zdenerwowana. Zakluczyłam dom i ubrana w płaszcz w barwie zgniłej zieleni, białym swetrze z golfem i czarną, rozkloszowaną spódniczką (i oczywiście ciepłymi rajtuzami) ruszyłam w stronę akademi. Nieśmiało wkroczyłam do budynku i ruszyłam w stronę klasy, wpadając (znowu) na kogoś w wejściu. Okazał się nim Michael, a obok niego stał niski rudzielec. Poczułam lekki gorąc - w pomieszczeniu było ciepło i zawstydziłam się, no bo byłam jednak tylko odrobinę niższa od blondyna... Chwila, on nie jest teraz blondynem.
- Cześć - powiedziałam. Moje przemyślenia nie trwały nawet kilka sekund.
(your turn)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz