Dwie matematyki na dobry początek tygodnia - a co komu szkodzi! jedna dobra rzecz, że przynajmniej podstawa - gdyby to miało być rozszerzenie, chyba postarałbym się o zmianę klasy, nawet jeśli dla mnie, jako dla stypendysty, było to wręcz niemożliwe. Co prawda, lubię rozwiązywać przykłady,stanowiło to zawsze całkiem niezły sposób na skupienie myśli - zawsze wychodzi określony wynik, coś jest dobrze albo źle. Teoretycznie - nic prostszego. Od zawsze uważałem się jednak za humanistę, dziadzio kładł duży nacisk na sztukę - aja koniec końców postanowiłem pójść w stronę języków obcych. Co prawda, ścisłe jakimś większym problemem nie były, przynajmniej część, co nie zmieniało faktu, że nieraz musiałem naprawdę porządnie przysiąść do danego tematu, by go na początku spróbować choć ogarnąć - czasem były dla mnie dość... nielogiczne, o ironio, więcej sensu odnajdywałem w zawiłych wierszach - interpretacje stanowiły dla mnie zawsze pole do popisu, gdzie mogłem się spodziewać naprawdę wszystkiego. Na pozór kilka zwykłych linijek zapisanych w sposób żartobliwy, okazywały się kryć w sobie drugi, o wiele głębszy sens. Wyszukiwanie takiego czegoś było dla mnie naprawdę wielką frajdą.
- Długo jeszcze zamierzasz się modlić nad tym plecakiem? - zdecydowane klepnięcie w ramię przywróciło mnie do rzeczywistości. Nieco otumaniony, podniosłem wzrok, a moje oczy po sekundzie natrafiły na rozwichrzoną czuprynę małego Czecha.
- Facet, ja bym sobie dzisiaj został w domu - jęknąłem, opierając głowę o szafkę. - Wciśnij jakiś kit, że mnie grypa złapała czy coś...
- O nie, nie, nie - pokiwał energicznie głową, a rude kudły zatrzepotały wokół jego łba jak jakieś śrubki. - Sam się męczyć nie będę!
- Przynajmniej wcześnie kończymy - uznałem, wyciągając do przyjaciela rękę, by pomógł mi wstać. Ten złapał ją i zdecydowanie podciągnął mnie w górę. - Oby francuski, potem już górki, nie?
- Mmm - przytaknął, wrzucając do Juniora kilka podręczników. Klikał też coś szybko na telefonie z bananem na twarzy - czyli ani chybi mnie nawet nie słuchał, a jak już, to jednym uchem mu wlatywało, drugim wylatywało.
- A ty znowu romansujesz, sznyclu jeden? - zmieniłem Immi wodę, a na drugie ramię zarzucałem plecak. - Chodź już lepiej, bo się spóźnimy, a ja głodny jestem.
- Chwila, słuchawek szukam - przetrząsał szafki, marszcząc brwi. Westchnąłem ciężko.
- Ja je mam, rudzielcu jeden, na lodówce były. Oddam ci je na stołówce, raz, dwa, proszę mi już wychodzić! Jajecznica nie będzie wiecznie czekać!
***
Czesiek gdzieś wybył zaraz po francuskim - jak zwykle zresztą, nawijał coś przy okazji o jakichś papierach w związku z klubem siatkarskim. Wziąłem głęboki wdech, maszerując szybko przez korytarz pełny uczniów, którzy zgodnie kierowali się wartkim strumieniem w stronę stołówki. Cóż, długa przerwa, a większość o tej porze miała lekcje, więc to dość normalne - wszyscy chcieli zjeść coś porządnego, skoro mieli ku temu okazję.
Wziąłem tackę i grzecznie ustawiłem się do dość długiej kolejki - rozglądałem się przy okazji za znajomymi twarzami, ale wszyscy, których wypatrzyłem, byli akurat za daleko, aby zagadać. Pomachałem do Nitza i Niki, ale najwyraźniej nawet mnie nie zauważyli, pochłonięci rozmową tak bardzo, że wręcz świata nie widzieli. A może to kwestia schabowych? Też potrafiły nieźle zamącić w głowie! Ach, jakże mi tęskno było do domowej kuchni!
Nagle poczułem, jak tacka obija się o moje plecy - dość normalne, biorąc pod uwagę dzisiejszy rozgardiasz. Odwróciłem się, by sprawdzić, kto to taki - a nuż jakiś znajomy chciał się przywitać? Moim oczom ukazała się jednak zupełnie obca dziewczyna - średniego wzrostu, dość drobna brunetka. Od razu zwróciłem też uwagę na jej oczy - duże, całkiem ładne, ich cechą charakterystyczną był jednak kolor - fiolet, ściślej rzecz ujmując.
- Bardzo przepraszam - mruknęła, wyraźnie speszona.
Machnąłem wolną ręką.
- Spoko, ciężko tu kogoś nie walnąć, jak tak głośno. Swoją drogą, nie kojarzę cię, nowa jesteś?
- Tak - uśmiechnęła się, choć z nadal widocznym zażenowaniem. - To mój pierwszy dzień.
- Oj, to pewnie masz już dość, co? - parsknąłem śmiechem. - Ja na początku zupełnie nie mogłem ogarnąć co i jak, jak się nie zna szkoły, to to istny labirynt. Jak ogółem wrażenia? Żarcie mają dobre, zaraz się przekonasz! - tu przerwałem, bo właśnie nadeszła moja kolej.
Sympatyczna kobieta - pani Krysia, która zawsze dawała mnie i Cześkowi dodatkowe kanapki - uśmiechnęła się szeroko i nałożyła mi kopiastą porcję ryżu, wrzucając też kotleta. Podziękowałem i wziąłem od razu kompot, po czym zacząłem rozglądać się za wolnym miejscem - akurat tuż obok zwolnił się stolik, szybko zatem usiadłem i pomachałem do nowej dziewczyny, gdy ta odebrała i swoją porcję.
- Chodź śmiało! - zawołałem, a ta po chwili wahania dołączyła się. - Nie przedstawiłem się jeszcze ogółem, co nie? Michael Rosenthal z IIb, śmiało możesz mówić Misiek. A ty jak się nazywasz? No i opowiadaj, bo nie dałem ci dojść do słowa, jak wrażenia z pierwszego dnia w akademii? Która klasa, jak tam ludzie?
- Długo jeszcze zamierzasz się modlić nad tym plecakiem? - zdecydowane klepnięcie w ramię przywróciło mnie do rzeczywistości. Nieco otumaniony, podniosłem wzrok, a moje oczy po sekundzie natrafiły na rozwichrzoną czuprynę małego Czecha.
- Facet, ja bym sobie dzisiaj został w domu - jęknąłem, opierając głowę o szafkę. - Wciśnij jakiś kit, że mnie grypa złapała czy coś...
- O nie, nie, nie - pokiwał energicznie głową, a rude kudły zatrzepotały wokół jego łba jak jakieś śrubki. - Sam się męczyć nie będę!
- Przynajmniej wcześnie kończymy - uznałem, wyciągając do przyjaciela rękę, by pomógł mi wstać. Ten złapał ją i zdecydowanie podciągnął mnie w górę. - Oby francuski, potem już górki, nie?
- Mmm - przytaknął, wrzucając do Juniora kilka podręczników. Klikał też coś szybko na telefonie z bananem na twarzy - czyli ani chybi mnie nawet nie słuchał, a jak już, to jednym uchem mu wlatywało, drugim wylatywało.
- A ty znowu romansujesz, sznyclu jeden? - zmieniłem Immi wodę, a na drugie ramię zarzucałem plecak. - Chodź już lepiej, bo się spóźnimy, a ja głodny jestem.
- Chwila, słuchawek szukam - przetrząsał szafki, marszcząc brwi. Westchnąłem ciężko.
- Ja je mam, rudzielcu jeden, na lodówce były. Oddam ci je na stołówce, raz, dwa, proszę mi już wychodzić! Jajecznica nie będzie wiecznie czekać!
***
Czesiek gdzieś wybył zaraz po francuskim - jak zwykle zresztą, nawijał coś przy okazji o jakichś papierach w związku z klubem siatkarskim. Wziąłem głęboki wdech, maszerując szybko przez korytarz pełny uczniów, którzy zgodnie kierowali się wartkim strumieniem w stronę stołówki. Cóż, długa przerwa, a większość o tej porze miała lekcje, więc to dość normalne - wszyscy chcieli zjeść coś porządnego, skoro mieli ku temu okazję.
Wziąłem tackę i grzecznie ustawiłem się do dość długiej kolejki - rozglądałem się przy okazji za znajomymi twarzami, ale wszyscy, których wypatrzyłem, byli akurat za daleko, aby zagadać. Pomachałem do Nitza i Niki, ale najwyraźniej nawet mnie nie zauważyli, pochłonięci rozmową tak bardzo, że wręcz świata nie widzieli. A może to kwestia schabowych? Też potrafiły nieźle zamącić w głowie! Ach, jakże mi tęskno było do domowej kuchni!
Nagle poczułem, jak tacka obija się o moje plecy - dość normalne, biorąc pod uwagę dzisiejszy rozgardiasz. Odwróciłem się, by sprawdzić, kto to taki - a nuż jakiś znajomy chciał się przywitać? Moim oczom ukazała się jednak zupełnie obca dziewczyna - średniego wzrostu, dość drobna brunetka. Od razu zwróciłem też uwagę na jej oczy - duże, całkiem ładne, ich cechą charakterystyczną był jednak kolor - fiolet, ściślej rzecz ujmując.
- Bardzo przepraszam - mruknęła, wyraźnie speszona.
Machnąłem wolną ręką.
- Spoko, ciężko tu kogoś nie walnąć, jak tak głośno. Swoją drogą, nie kojarzę cię, nowa jesteś?
- Tak - uśmiechnęła się, choć z nadal widocznym zażenowaniem. - To mój pierwszy dzień.
- Oj, to pewnie masz już dość, co? - parsknąłem śmiechem. - Ja na początku zupełnie nie mogłem ogarnąć co i jak, jak się nie zna szkoły, to to istny labirynt. Jak ogółem wrażenia? Żarcie mają dobre, zaraz się przekonasz! - tu przerwałem, bo właśnie nadeszła moja kolej.
Sympatyczna kobieta - pani Krysia, która zawsze dawała mnie i Cześkowi dodatkowe kanapki - uśmiechnęła się szeroko i nałożyła mi kopiastą porcję ryżu, wrzucając też kotleta. Podziękowałem i wziąłem od razu kompot, po czym zacząłem rozglądać się za wolnym miejscem - akurat tuż obok zwolnił się stolik, szybko zatem usiadłem i pomachałem do nowej dziewczyny, gdy ta odebrała i swoją porcję.
- Chodź śmiało! - zawołałem, a ta po chwili wahania dołączyła się. - Nie przedstawiłem się jeszcze ogółem, co nie? Michael Rosenthal z IIb, śmiało możesz mówić Misiek. A ty jak się nazywasz? No i opowiadaj, bo nie dałem ci dojść do słowa, jak wrażenia z pierwszego dnia w akademii? Która klasa, jak tam ludzie?
< Cher? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz