Więc tak. Byłem super szczęśliwy, aż do momentu w którym wróciłem do domu. Ledwo otworzyłem drzwi, a już mi humor opadł z hukiem.
Kot otworzył klatkę ptaku, ptak zaczął latać, kot zaczął gonić, pies szczekał i powywracał parę rzeczy. Jęknąłem, wchodząc do mieszkania i siadając ze zrezygnowaniem na kanapie. Tak długo nic takiego się nie działo... Przetarłem twarz dłońmi i szybko się przebrałem, jeszcze szybciej łapiąc zwierzaki i zamykając je - kakadu w klatce, kota w transporterze, a psa w małym pokoju, gdzie kazałem mu czekać. Zakasałem rękawy i rozpocząłem wielkie sprzątanie, a gdy je skończyłem, Kari i Risto uwolniłem. Zbyt zmęczony żeby je nakarmić lub się umyć, padłem na kanapę i po prostu na niej zasnąłem.
A następnego ranka obudziłem się mokry na twarzy, bo głodny samoyed zawsze mnie lizał. Niezbyt to lubiłem, więc wstałem, jęcząc z niezadowolenia. A gdy się wyprostowałem i skierowałem się do kuchni, syknąłem z bólu pleców i kostki(chociaż nie wiedziałem czemu bolała).
- Kanapa robi swoje - chlipnąłem, przypominając sobie, że dzisiaj jest sobota, a w sobotę biegam z psem najdłużej jak mogę. Jak na skazanie nakarmiłem małe szatany i poszedłem się odświeżyć. Ubrałem jakieś sportowe ubrania i rozciągnąłem się w miarę możliwości. Przywołałem psa i wyszedłem z domu, modląc się żeby znowu nie było tutaj burdelu (to było jedyne poprawne określenie na to, co się wczoraj stało).
Zaczęło się niewinnie, zwykły spacerek. Potem truchcik, a następnie bieg.
Słońce fajnie świeciło, więc nie wziąłem kurtki. Tak, biegałem w samej koszulce, bluzie i dresach w zimie. Cieplutko, prawda?
Nagle jednak zauważyłem że Risto wbiegł wprost na kogoś, a przynajmniej tak mi się wydawało...
- UWAGA! - krzyknąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że to ja wpadnę na - o matko... Alexandra. Czerwony z wysiłku jak i zawstydzenia (no bo to w końcu Alex jest osobą na którą poleciałem) czułem jak mnie kostka boli.
- Co do chu... - widziałem że się na mnie spojrzał. - Jesteś cały?
- Co? Ja? - spytałem się zdezorientowany.
- Tak. Jest okej. Przepraszam. - Zacząłem wstawać i syknąłem, kiedy stojąc na tej nieszczęsnej kostce poczułem silny ból. Prawie znowu upadłem. Chłopak też wstał.
- To tylko kostka... Boli - zagryzłem wargi i unikałem spojrzenia białowłosego. Gdy poczułem jak zarzuca moją rękę na jego ramię i chwyta mnie w pasie, znowu zacząłem płonąć rumieńcem. Głupie, głupie, głupie...
- Może zwichnąłeś czy coś? Lepiej cię odprowadzę... Bo jeszcze bardziej to sobie nadwyrężysz – Zanim zdążyłem coś powiedzieć, dodał - To twój pies?
- R-Risto? A, tak, mój - wymamrotałem, w duszy cicho dziękując i klnąc na niego. I tak cię kocham piesku...
- W którą stronę? - zapytał, a ja przez chwilę się zastanawiałem, o co mu chodzi.
- Osiedle Tombstown - powiedziałem, ale szybko dodałem - W tą stronę - przypominając sobie, że dopiero co przyjechał.
Tak więc szliśmy w ciszy do mojego mieszkania, z białym futrzakiem obok. Co jakiś czas cmokałem, gdy zauważałem że interesował się czymś, czym nie powinien. Słysząc to, całą uwagę skupiał na mnie, oczekując na pojedynczy rozkaz - Do nogi. Mówiłem to pewnie i stanowczo, ale tym razem głos mi lekko drżał przez to, że KTOŚ był obok. Gdy spytał się ponownie w którą stronę, cicho mu odpowiedziałem, pokazując odpowiednie mieszkanie. Znajdując się przy nim chciałem mu podziękować i po prostu wejść do środka, ale mnie powstrzymał.
Kot otworzył klatkę ptaku, ptak zaczął latać, kot zaczął gonić, pies szczekał i powywracał parę rzeczy. Jęknąłem, wchodząc do mieszkania i siadając ze zrezygnowaniem na kanapie. Tak długo nic takiego się nie działo... Przetarłem twarz dłońmi i szybko się przebrałem, jeszcze szybciej łapiąc zwierzaki i zamykając je - kakadu w klatce, kota w transporterze, a psa w małym pokoju, gdzie kazałem mu czekać. Zakasałem rękawy i rozpocząłem wielkie sprzątanie, a gdy je skończyłem, Kari i Risto uwolniłem. Zbyt zmęczony żeby je nakarmić lub się umyć, padłem na kanapę i po prostu na niej zasnąłem.
A następnego ranka obudziłem się mokry na twarzy, bo głodny samoyed zawsze mnie lizał. Niezbyt to lubiłem, więc wstałem, jęcząc z niezadowolenia. A gdy się wyprostowałem i skierowałem się do kuchni, syknąłem z bólu pleców i kostki(chociaż nie wiedziałem czemu bolała).
- Kanapa robi swoje - chlipnąłem, przypominając sobie, że dzisiaj jest sobota, a w sobotę biegam z psem najdłużej jak mogę. Jak na skazanie nakarmiłem małe szatany i poszedłem się odświeżyć. Ubrałem jakieś sportowe ubrania i rozciągnąłem się w miarę możliwości. Przywołałem psa i wyszedłem z domu, modląc się żeby znowu nie było tutaj burdelu (to było jedyne poprawne określenie na to, co się wczoraj stało).
Zaczęło się niewinnie, zwykły spacerek. Potem truchcik, a następnie bieg.
Słońce fajnie świeciło, więc nie wziąłem kurtki. Tak, biegałem w samej koszulce, bluzie i dresach w zimie. Cieplutko, prawda?
Nagle jednak zauważyłem że Risto wbiegł wprost na kogoś, a przynajmniej tak mi się wydawało...
- UWAGA! - krzyknąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że to ja wpadnę na - o matko... Alexandra. Czerwony z wysiłku jak i zawstydzenia (no bo to w końcu Alex jest osobą na którą poleciałem) czułem jak mnie kostka boli.
- Co do chu... - widziałem że się na mnie spojrzał. - Jesteś cały?
- Co? Ja? - spytałem się zdezorientowany.
- Tak. Jest okej. Przepraszam. - Zacząłem wstawać i syknąłem, kiedy stojąc na tej nieszczęsnej kostce poczułem silny ból. Prawie znowu upadłem. Chłopak też wstał.
- To tylko kostka... Boli - zagryzłem wargi i unikałem spojrzenia białowłosego. Gdy poczułem jak zarzuca moją rękę na jego ramię i chwyta mnie w pasie, znowu zacząłem płonąć rumieńcem. Głupie, głupie, głupie...
- Może zwichnąłeś czy coś? Lepiej cię odprowadzę... Bo jeszcze bardziej to sobie nadwyrężysz – Zanim zdążyłem coś powiedzieć, dodał - To twój pies?
- R-Risto? A, tak, mój - wymamrotałem, w duszy cicho dziękując i klnąc na niego. I tak cię kocham piesku...
- W którą stronę? - zapytał, a ja przez chwilę się zastanawiałem, o co mu chodzi.
- Osiedle Tombstown - powiedziałem, ale szybko dodałem - W tą stronę - przypominając sobie, że dopiero co przyjechał.
Tak więc szliśmy w ciszy do mojego mieszkania, z białym futrzakiem obok. Co jakiś czas cmokałem, gdy zauważałem że interesował się czymś, czym nie powinien. Słysząc to, całą uwagę skupiał na mnie, oczekując na pojedynczy rozkaz - Do nogi. Mówiłem to pewnie i stanowczo, ale tym razem głos mi lekko drżał przez to, że KTOŚ był obok. Gdy spytał się ponownie w którą stronę, cicho mu odpowiedziałem, pokazując odpowiednie mieszkanie. Znajdując się przy nim chciałem mu podziękować i po prostu wejść do środka, ale mnie powstrzymał.
Alex
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz