Zacisnęłam palce mocniej na plastikowej reklamówce i uparcie
patrzyłam w szary chodnik. Mój krok był na tyle wolny, że ślimak byłby w
stanie mnie wyprzedzić, a to tylko dlatego, że nie chciałam wracać do
pokoju. Przełknęłam ślinę i zatrzymałam się. Stałam tak przez chwilę, a
kiedy reklamówka zaczęła mi ciążyć, złapałam za uszka dwoma rękami i
spojrzałam za siebie - w stronę, w którą odszedł Czesiek. Dosłownie
kilka sekund wodziłam wzrokiem, szukając Czecha, jednak nie zauważyłam
go już. Na placu było jeszcze parę uczniów wchodzących i wychodzących ze
szkoły czy akademika. Co jak co, ale tą rudą czuprynę można dostrzec w
każdym tłumie. Śmiem nawet twierdzić, że gdyby w jednym miejscu
zebraliby się rudzi z całego świata, to właśnie on, Czeslav Nesladek,
byłby najbardziej widoczny i wyróżniający się.
Moje usta wykrzywiły
się na milisekundę w smutnym grymasie, dokładnie takim samym jakim się
odczuwa zaraz przed płaczem, a do oczu powoli nachodziły łzy. Nie… tylko
nie to…
„Dziewczyno, nie płacz” – powiedziałam w myślach. – „Wszystko, tylko nie płacz…”
Zacisnęłam powieki z całej siły, by nie dopuścić do stworzenia wodospadu Niagara.
– Nora? – usłyszałam swoje imię i od razu otworzyłam ślepia z głupią nadzieją, że to nikt inny jak rudy kolega.
To
prawda, że Czesiek jest nieco jak taki rzep; taki co przyczepia ci się
na plecy, a ty najpierw nie wiesz, że go masz, a później starasz się go
jakoś pozbyć - najlepiej w całości, bo te nieszczęsne haczyki zawsze
gdzieś zostaną. I to w zupełności prawda, że dla mnie jest to od czasu
do czasu uciążliwe, ale… No właśnie. Mogłabym sobie tak na niego
narzekać, szkalować, nienawidzić, chcieć udusić, ALE, cholera jasna ALE,
od pewnego czasu, kiedy odchodzi, albo kiedy go po prostu nie ma,
czułam taką pustkę… jakby mi czegoś brakowało. Jakby ten mały, suchy
rzep był mi potrzebny do lepszego samopoczucia - i może nie
zewnętrznego, ale wewnętrznego. „Jak się cieszysz, to masz minę zdechłej wiewiórki”, powiedział mi ktoś kiedyś.
– Nora? Wszystko w porządku? – spytał Nitzan, wpatrując mi się w moje oczy. – Płakałaś?
– Oh.. – jak z automatu przetarłam oczy. – Nie, nie, to z zimna.
– Hmmm, w porządku. Chciałem ci tylko podziękować za notatki z francuskiego, uratuuuują mi życie!
– Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się życzliwie.
Właśnie,
w przyszłym tygodniu ma być sprawdzian. Mam nadzieję, że Czesiek nie
spanikuje jak zaledwie kilka dni temu...Zawsze mogłabym…
– Ojej! – krzyknął nagle szatyn – Muszę lecieć, bo nie zdążę! Dzięki jeszcze raz za notatki!
I poleciał jak na skrzydłach w nieznanym mi kierunku.
Otworzyłam
drzwi do pokoju i od razu w moje zmarznięte ciałko uderzyła fala
jeszcze chłodniejszego powietrza. W pokoju było tak zimno, że poczułam
to nawet będąc w płaszczu i po uszy zawinięta szalikiem. Od razu
ściągnęłam buty i popędziłam do kaloryfera, przekręcając pokrętło na
piąty numerek.
– Oj chłopakiii – mruknęłam pod nosem, rozwijając szal – ale żeście musieli zmarznąć – zajrzałam do klatki. Nigdzie nie było ich widać, więc pewnie siedzieli zwinięci i zakopani w trocinach w domku. – Zaraz powinno
być lepiej.
Otworzyłam metalowe drzwiczki i wróciłam do przedpokoju, ściągając płaszcz. W momencie, w którym odwieszałam go na wieszak, spojrzałam w stronę klatki. Uśmiechnęłam się na widok Nitro, który wystawił łebek i powolutku, powolutku wychodził przez oparte o stolik pręty.
A później...
Później wszystko działo się tak szybko.
Mała ruda kulka spadła na ziemię, a ja spanikowana i przerażona, z sercem w gardle starałam dodzwonić się do Cześka. Nie widząc kompletnie co robić, jedynie co byłam w stanie, to wziąć go w łapki i głaskać, starając się go uspokoić. No i siedziałam tak zapłakana z - chyba - umierającą myszą. Myszą Cześka... jego zwierzakiem.
Nic więc dziwnego, kiedy chłopak się zjawił, poczułam ulgę. Niestety nie taką, jakbym chciała. To było raczej poczucie, że nie jestem z tym sama. Że w końcu przyszedł ktoś, kto wie, co należy zrobić i jak postępować, by dodatkowo nie skrzywdzić myszaka.
Przełknęłam ślinę i położyłam swobodnie brodę na jego ramieniu, w momencie, w którym wtulił swój ciepły nochal w moją szyję. Zacisnęłam swoje łapki mocniej wokół jego torsu, tym samym wtulając polik w jego. Przymknęłam pełne łez oczy i podciągnęłam nosem, trzęsąc się jak galareta.
– Shhh, spokojnie, Nori, naprawdę – szepnął, aż przeszły mnie ciarki. Zatrzęsłam się tylko mocno, już sama nie wiedząc, czy z płaczu, czy ze strachu. – Nori – zaczął mnie delikatnie głaskać po plecach. Po raz kolejny przeszły mnie ciarki, a serce znowu zaczęło szybciej bić. Ale jakoś... jakoś przestałam się tym przejmować. Z każdym smyrnięciem moje mięśnie rozluźniały się coraz bardziej, oddech uspokajał, a z oczu przestały lecieć łzy.
Przełknęłam gęstą ślinę i podciągnęłam nosem.
„Ciepło” – pomyślałam.
– Czes – zachrypiałam słabo. Chciałam otworzyć oczy, jednak te lepiły sie do siebie jak magnesy. – Zostaniesz na noc...? – poczułam jak ręce rozluźniają uścisk i zjeżdżają niżej.
– Umm...
Słowa Cześka były już tylko cichym, oddalającym się bełkotem. Słyszałam jego głos, jakbym leżała pod wodą. Zmarszczyłam resztkami sił brwi i zmieniłam pozycję głowy, by lepiej słyszeć. Oczywiście na marne.
„Przecież on mnie zabije...” jęknęłam słabo w myślach, zanim kompletnie odpłynęłam.
Ciepło... Ciepło mi... Gorąco... To pierwsze, co zaczęło do mnie dochodzić. Było mi strasznie, strasznie gorąco. Czy ja się gotowałam? Siedziałam w piekarniku? Otworzyłam powoli oczy, pierwsze zauważając klatkę na stoliku. Nie, to zdecydowanie nie piekarnik. Szalik leżał gdzieś na skraju łózka, razem z dwoma ciemnymi bluzami.
Klatka była zamknięta. Chwila... zamknięta? Przecież ją otwierałam... Jakby tego było mało, Pax buszował na drugim pięterku rozsypując dookoła ziarna z miski, a Nitro powolutku chodził na parterku, wąchając kroplę wody zwisającą z poidełka.
Moment, przecież on... umierał...
Otworzyłam szerzej oczy i zerwałam się ostro. Miałam się podnieść i podbiec do klatki ze zdumieniem, ale moje zdziwienie wbiło na nowy poziom, kiedy nie dałam rady się podnieść, bo coś, a raczej ktoś był do mnie przyklejony. Spojrzałam na w dół, prosto na czubek głowy Cześka. Leżał wtulony we mnie w jaskrawo-pomarańczowej koszulce z rękoma pod moją koszulą jak niby nic i spał w najlepsze.
– Co jest...? – spytałam na głos i chwyciłam się za głowę. Czy ja się właśnie.. z nim... przespałam...???
Poruszyłam się niespokojnie, czując jak zaraz ciepło rozsadzi mnie od środka. Zsunęłam tylko z siebie kołdrę i to był błąd. W momencie, w którym poruszyłam się gwałtowniej chłopak mruknął coś pod nosem i przytulił mnie mocniej, splatając obie swoje łapki na moich plecach, a łebek wcisnął w biust.
Bogowie matrymonialni... Co tu się wydarzyło?
<Chesy? Meh, eh, końcówka ssie... no ale... SSIE *jelenny*>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz