Muszę szczerze i z wielką przykrością przyznać, że Czesiek był ostatnią osobą, którą chciałam spotkać. Kiedy to tylko po wizycie w szpitalu kilka dni temu wróciłam do domu od razu zakopałam się w pościeli, prawdopodobnie cała czerwona... Znowu. Dlatego od dobrych kilku dni wyjątkowo nie miałam ochoty się z nim widzieć, pisać, a nawet o nim myśleć, zwłaszcza to ostatnie. I mogłam go bez żadnego problemu unikać, ale.. Właśnie, zawsze pojawi się jakieś „ale”. Największym problemem było to, że tylko on siedział mi w głowie. Tylko on. Ze wszystkich ludzi na całej kuli ziemskiej, to właśnie on musiał zaprzątać mi głowę.
– Taak – odpowiedziałam lakonicznie, nieprzerwanie patrząc mu w oczy ze zdziwieniem. – Umm... – zamrugałam szybko – chyba tak – przetarłam oczka, mrucząc w dłoń. – Eee.
Zająknęłam się raz jeszcze, zastanawiając się, czy brać pod uwagę wcześniejsze pytania, zważywszy na to, że było ich kilka. Czesiek na sekundę odwrócił głowę w poszukiwaniu czegoś. Od razu ucichłam, wlepiając spojrzenie w jego oczy, które bacznie mierzyły każdą półkę i butelki. W końcu ja zaczęłam wodzić zielonymi oczkami po różnokolorowym szkle i puszkach, tak jakbym szukała razem z nim.
– Co do chłopaków – ruszyłam się z miejsca, kiedy chłopak przeszedł kilka kroków dalej. Chwila, przecież nie chciałam jego towarzystwa, więc dlaczego za nim latam jak mucha za słodkim..? Nie mówcie mi, że wszystko co się stało w ciągu ostatnich dni znowu nie będzie miało znaczenia… – Ostatnio mieli małą sprzeczkę podczas jedzenia. Ale poza tym jednym zdarzeniem, to nic się wielkiego nie działo.
– Mmm, to się zdarza – mruknął pod nosem.
– Yhyyym.. – podrapałam się po nosie, zerkając w kierunku kasy. – Ogólnie, to siedzą spokojnie, nie wychylają łebków spoza klatki, choć im ją otwieram. Tak jak mówiłeś.
– Przyzwyczają się jeszcze. – Czesiek spojrzał na mnie z uśmiechem i z powrotem wrócił do poszukiwań. I to nie na długo, bo po już po chwili jego oczy rozbłysły, a z ust wydostało się ciche „jest”. W łapkach od razu znalazła się litrowa butelka Jonniego Walkera. – No, to mam wszystko – odwrócił się uśmiechnięty szeroko – a ty?
Spojrzałam szybko w koszyk zawieszony na zgięciu łokcia, by nie dopuścić do skrzyżowania się naszych oczu.
– Tak – mruknęłam cicho.
– No to super – powiedział i ruszyliśmy krok w krok do kasy.
Ściskałam mocno uszka koszyka, wpatrując się przed siebie, pilnując się porządnie, bym nie zerkała na rudzielca. I mówiąc „porządnie”, mam na myśli „beznadziejnie”, bo co chwilę łapałam się na tym, że patrzę się to na jego łokieć, to na buty. Naprawdę muszę się przestać na niego patrzeć. Zwłaszcza, cholera jasna, teraz. Przecież ten chłopak doprowadza mnie do rumieńców nie z tej Ziemii. Wystarczy tylko, że o nim pomyślę, to w środku żołądka zaczynało mnie dziwnie ściskać, a na serduchu zrobiło się przyjemnie ciepło. Gdybym mogła, położyłabym się na ziemi i zwinęła się w kulkę tak malutką, że nikt by mnie nie dostrzegł.
Pociągnęłam nosem, rozkładając zakupy na taśmie zaraz za rzeczami Czecha. Te od razu zaczęły jechać w stronę ekspedientki, co delikatnie mnie wystraszyło. Moje jedzenie mi uciekało..
– Piękny katar – odezwał się chłopak, stając naprzeciwko kasy. Jego ton zabrzmiał całkiem znajomo. Zupełnie tak, jakby się martwił, a to tylko niewielki katar.
Zaśmiałam się nerwowo i założyłam kosmyk włosów za ucho. Pociągnęłam nosem jeszcze raz, tym razem przy okazji szukając jakiś chusteczek, nawet tych zużytych, zwiniętych w kulkę. Szybko przeszukiwałam kieszenie płaszcza, bluzy, spodni i wnętrze listonoszki, jednak na darmo. Ani jednej chusteczki. Spojrzałam więc zrezygnowana na Cześka.
– A dowodzik jest? – spytała go kasjerka z lekkim, życzliwym uśmiechem, choć jej oczy zmierzyły go chłodno.
Chłopak wydał się przez chwilę zaskoczony, jakby wytrącony z rytmu, bądź nie rozumiejący, co się do niego mówi. Szybko jednak pokiwał łebkiem, potwierdzając, że naturalnie jest.
<Czes?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz