- To, że ciebie kocham - powiedziała z uśmiechem.
-Ja ciebie też. Dlatego chodź. - odparłem, po czym ruszyliśmy ku schodom na dół.
Przez resztę dnia siedzieliśmy u niej, albo przenosiliśmy się do mnie. Tak zleciało do nocy, była sobota, mogliśmy wyjść gdzieś na miasto, poszaleć, że tak powiem. Jednak widziałem, że ona jest zmęczona, nie wyglądała najlepiej, dlatego zaproponowałem, abyśmy po prostu poszli spać. Dziewczyna na szczęście nie protestowała, sam nawet byłem zmęczony. Położyliśmy się u mnie, nie chciałem aby była sama, mimo wszystko martwiłem się o nią, musiała mieć dodatkowe badania, tylko dlaczego... Domyślam się, jednak będę udawać, że o niczym nie wiem. Akane szybko zasnęła, mi to przyszło z trudem. W końcu jednak zasnąłem...
Obudziłem się w swoim łóżku, Akane nie było, przeszukałem cały pokój. Nie było jej, pobiegłem do jej pokoju, tam też pusto... Trafiłem na nią dopiero przed szkołą, rozmawiała z kimś. Wyglądała inaczej niż zwykle, wszystko wyglądało inaczej niż zwykle. Wszystko było w żywszych kolorach, ona była całkiem inna, promieniowała zdrowiem, radością. Podszedłem bliżej, rozmawiała z jakimś chłopakiem. Był w naszym wieku, ale nie z tej szkoły. Dziewczyna uśmiechała się do niego w dość dziwny sposób, nie słyszałem o czym mówią, jednak na sto procent mogę stwierdzić, że flirtowali. Nagle nastała ciemność, jakbym dostał czymś w głowę i zemdlał. Obudziłem się w jakimś dziwnym pomieszczeniu, całe było białe. Były trzy krzesła i jeden stół po środku. Na dwóch krzesłach siedziały osoby, dokładniej im się przyjrzałem. Była to Akane i ten chłopak z przed szkoły. Byli przywiązani, cali we krwi, wystraszeni. Ja stałem przed nimi, patrzyli się na mnie błagalnym wzrokiem, usłyszałem swój głos. Krzyczałem, pytałem dlaczego, dlaczego to zrobiła. Nie wiedziałem jeszcze o co chodzi, mogłem tylko obserwować. Spojrzałem na swoje ręce, w jednej trzymałem nóż, w drugiej pistolet. Nie chciałem tego oglądać, ale byłem do tego zmuszony. Usiadłem naprzeciw nich, założyłem nogę na nogę i zacząłem coś mówić. Nie docierało to do mnie wyraźnie, słyszałem urywki. - Zostawiłaś... zemszczę... Zapłacicie... za to... A... on... - z urywek mogłem wywnioskować o czym mowa. Bałem się teraz, bałem się siebie. Znów coś powiedziałem, czego jednak nie dałem rady usłyszeć. Po tym podniosłem rękę i wskazałem na chłopaka, dopiero kiedy usłyszałem stłumiony huk zorientowałem się, że w tej ręce trzymałem pistolet. Dziewczyna szlochała, wtedy znów coś powiedziałem, co dotarło do mnie zbyt wyraźnie... - Mam pistolet. Są tu dwa naboje. Nas jest dwoje. - po czym przyłożyłem broń do swojej skroni, aby po chwili ją odsunąć i wymierzyć w Akane. Zamknąłem wtedy oczy. Zacząłem spadać, gdzie nie wiem. Bałem się otworzyć oczy. Po chwili spadłem...
Spadłem na własne łóżko, a raczej tak mi się wydawało. Szybko otworzyłem oczy i spojrzałem w stronę dziewczyny, spała. Westchnąłem głęboko przysuwając się do niej i ją przytulając.
-Nigdy więcej. - mruknąłem cicho do siebie.
Postanowiłem walczyć ze sobą, z tym czymś co we mnie żyje i sprawia to, co się dzieje, wszystkie kłótnie, moją zazdrość, ale tą niepohamowaną, bo zazdrosny będę zawsze. Tak już będzie, wiem to. Ale chcę to opanować, nie chcę aby przez to ona odeszła i żeby doszło do tego co we śnie. Umarłyby przeze mnie trzy osoby, nie obchodzi mnie ten ktoś i ja, przeze mnie umarłaby Akane. A jej śmierci nigdy bym nie przeżył, szybciej bym się zabił, niż żył bez niej. Do rana nie spałem, bo za każdym razem gdy zamykałem oczy wracałem do okropnej sceny kiedy wymierzam w nią bronią. Dlatego starałem się nie zasnąć, nie chciałem widzieć końca tego snu. Nie chciałem...
Łaziłem po całym pokoju, po ciemku i po cichu, aby nie obudzić dziewczyny, denerwowałem się, bo moje sny nigdy nie wróżyły nic dobrego. Zawsze po takich snach działo się coś bardzo, ale to bardzo złego. I oczywiście nie myliłem się.
Nazajutrz rano Akane musiała jechać do szpitala, zmusiłem ją do tego. Źle wyglądała, zawiozłem ją tam dlatego. Lekarze natychmiast się nią zajęli. Wiedzieli co jej jest, przeciwnie do mnie. Wypytywałem, ale odpowiadali zawsze to samo:
-Prosiła aby nikomu nie udostępniać tych informacji. Nic nie możemy powiedzieć. Sam musisz z nią porozmawiać.
To była ich wymówka. W końcu pozwolili mi wejść do niej na salę.
-Akane... Co się dzieje. Proszę, muszę wiedzieć. - powiedziałem siedząc przy niej. Mimo, że nie chciała mi tego powiedzieć, ja musiałem to wiedzieć. Po prostu musiałem. Wtedy przestałbym się martwić, kiedy milczała w odpowiedzi chciało mi się płakać. Zamykałem wtedy oczy i zaciskałem usta, aby stłamsić krzyk i ból, który rozrywał mnie od środka.
Akane? Wychodzę ci na przekór xd
-Ja ciebie też. Dlatego chodź. - odparłem, po czym ruszyliśmy ku schodom na dół.
Przez resztę dnia siedzieliśmy u niej, albo przenosiliśmy się do mnie. Tak zleciało do nocy, była sobota, mogliśmy wyjść gdzieś na miasto, poszaleć, że tak powiem. Jednak widziałem, że ona jest zmęczona, nie wyglądała najlepiej, dlatego zaproponowałem, abyśmy po prostu poszli spać. Dziewczyna na szczęście nie protestowała, sam nawet byłem zmęczony. Położyliśmy się u mnie, nie chciałem aby była sama, mimo wszystko martwiłem się o nią, musiała mieć dodatkowe badania, tylko dlaczego... Domyślam się, jednak będę udawać, że o niczym nie wiem. Akane szybko zasnęła, mi to przyszło z trudem. W końcu jednak zasnąłem...
Obudziłem się w swoim łóżku, Akane nie było, przeszukałem cały pokój. Nie było jej, pobiegłem do jej pokoju, tam też pusto... Trafiłem na nią dopiero przed szkołą, rozmawiała z kimś. Wyglądała inaczej niż zwykle, wszystko wyglądało inaczej niż zwykle. Wszystko było w żywszych kolorach, ona była całkiem inna, promieniowała zdrowiem, radością. Podszedłem bliżej, rozmawiała z jakimś chłopakiem. Był w naszym wieku, ale nie z tej szkoły. Dziewczyna uśmiechała się do niego w dość dziwny sposób, nie słyszałem o czym mówią, jednak na sto procent mogę stwierdzić, że flirtowali. Nagle nastała ciemność, jakbym dostał czymś w głowę i zemdlał. Obudziłem się w jakimś dziwnym pomieszczeniu, całe było białe. Były trzy krzesła i jeden stół po środku. Na dwóch krzesłach siedziały osoby, dokładniej im się przyjrzałem. Była to Akane i ten chłopak z przed szkoły. Byli przywiązani, cali we krwi, wystraszeni. Ja stałem przed nimi, patrzyli się na mnie błagalnym wzrokiem, usłyszałem swój głos. Krzyczałem, pytałem dlaczego, dlaczego to zrobiła. Nie wiedziałem jeszcze o co chodzi, mogłem tylko obserwować. Spojrzałem na swoje ręce, w jednej trzymałem nóż, w drugiej pistolet. Nie chciałem tego oglądać, ale byłem do tego zmuszony. Usiadłem naprzeciw nich, założyłem nogę na nogę i zacząłem coś mówić. Nie docierało to do mnie wyraźnie, słyszałem urywki. - Zostawiłaś... zemszczę... Zapłacicie... za to... A... on... - z urywek mogłem wywnioskować o czym mowa. Bałem się teraz, bałem się siebie. Znów coś powiedziałem, czego jednak nie dałem rady usłyszeć. Po tym podniosłem rękę i wskazałem na chłopaka, dopiero kiedy usłyszałem stłumiony huk zorientowałem się, że w tej ręce trzymałem pistolet. Dziewczyna szlochała, wtedy znów coś powiedziałem, co dotarło do mnie zbyt wyraźnie... - Mam pistolet. Są tu dwa naboje. Nas jest dwoje. - po czym przyłożyłem broń do swojej skroni, aby po chwili ją odsunąć i wymierzyć w Akane. Zamknąłem wtedy oczy. Zacząłem spadać, gdzie nie wiem. Bałem się otworzyć oczy. Po chwili spadłem...
Spadłem na własne łóżko, a raczej tak mi się wydawało. Szybko otworzyłem oczy i spojrzałem w stronę dziewczyny, spała. Westchnąłem głęboko przysuwając się do niej i ją przytulając.
-Nigdy więcej. - mruknąłem cicho do siebie.
Postanowiłem walczyć ze sobą, z tym czymś co we mnie żyje i sprawia to, co się dzieje, wszystkie kłótnie, moją zazdrość, ale tą niepohamowaną, bo zazdrosny będę zawsze. Tak już będzie, wiem to. Ale chcę to opanować, nie chcę aby przez to ona odeszła i żeby doszło do tego co we śnie. Umarłyby przeze mnie trzy osoby, nie obchodzi mnie ten ktoś i ja, przeze mnie umarłaby Akane. A jej śmierci nigdy bym nie przeżył, szybciej bym się zabił, niż żył bez niej. Do rana nie spałem, bo za każdym razem gdy zamykałem oczy wracałem do okropnej sceny kiedy wymierzam w nią bronią. Dlatego starałem się nie zasnąć, nie chciałem widzieć końca tego snu. Nie chciałem...
Łaziłem po całym pokoju, po ciemku i po cichu, aby nie obudzić dziewczyny, denerwowałem się, bo moje sny nigdy nie wróżyły nic dobrego. Zawsze po takich snach działo się coś bardzo, ale to bardzo złego. I oczywiście nie myliłem się.
Nazajutrz rano Akane musiała jechać do szpitala, zmusiłem ją do tego. Źle wyglądała, zawiozłem ją tam dlatego. Lekarze natychmiast się nią zajęli. Wiedzieli co jej jest, przeciwnie do mnie. Wypytywałem, ale odpowiadali zawsze to samo:
-Prosiła aby nikomu nie udostępniać tych informacji. Nic nie możemy powiedzieć. Sam musisz z nią porozmawiać.
To była ich wymówka. W końcu pozwolili mi wejść do niej na salę.
-Akane... Co się dzieje. Proszę, muszę wiedzieć. - powiedziałem siedząc przy niej. Mimo, że nie chciała mi tego powiedzieć, ja musiałem to wiedzieć. Po prostu musiałem. Wtedy przestałbym się martwić, kiedy milczała w odpowiedzi chciało mi się płakać. Zamykałem wtedy oczy i zaciskałem usta, aby stłamsić krzyk i ból, który rozrywał mnie od środka.
Akane? Wychodzę ci na przekór xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz