Siedziałam na kanapie w salonie, popijając zieloną herbatę. Przeglądałam nowy numer magazynu "Amatorscy Artyści". Mimo, że zaczęto go wydawać dopiero rok temu, już wzbił się na wyżyny. Słyszałam, że w Kanadzie, jest jednym z najpopularniejszych czasopism. Nie wiem, na czym polega urok tego taniego pisemka, ale naprawdę wciąga.
- Zdejmij nogi ze stołu - usłyszałam znudzony głos brata. Przerwałam czytanie.
- Nathaniel - odłożyłam filiżankę na podkładkę - Zawsze musisz psuć mi humor? - mruknęłam.
- Za niedługo wyjeżdżamy. Przypominam ci, że dzisiaj rozpoczynasz naukę w nowej szkole. Mogłabyś chociaż udawać, że się przejmujesz -
- Ależ ja się przejmuję - uśmiechnąłam się złośliwie.
- Właśnie widzę - westchnął - Jesteś spakowana? - spytał.
- Tak - odparłam chłodno.
- Na pewno? Może sprawdź jaszcze raz, tak na wszelki wypadek -
- Boże, jesteś moim bratem, czy ojcem? - przewróciłam oczami - Nie jestem dzieckiem, nie jestem też głupia. Sprawdzałam kilka razy, mam wszystko. Wyluzuj.
- Ach, Olivia, czasami mam wątpliwości, że masz siedemnaście lat - pokręcił głową.
- Dobra, przestań już truć, bo uszy bolą. Za ile wyjeżdżamy? -
- Umyję naczynia i możemy ruszać - stwierdził, rozglądając się po pokoju.
- Świetnie! Masz tu filiżankę po herbacie na start - powiedziałam, podając mu ją.
- Świnia - mruknął, wchodząc do kuchni.
- Też cię kocham! - odkrzyknęłam, udając do swojego pokoju.
Ja i mój starszy brat, to jest, Nathaniel, mieszkamy ze sobą już kilka lat. On ma pracę, studiuje zaocznie i utrzymuje mieszkanie, a ja - ja jestem na jego łasce. Właśnie dlatego wyjeżdżam do szkoły. Chcę przestać żywic się jego kosztem. Kiedy skończę naukę, znajdę pracę i wyprowadzę się, tym samym zdejmując z brata zbędny balast. Zawsze miał w życiu ciężko. Zastępował mi rodziców. Pewnie dlatego tak bardzo mnie irytuje i tak często się kłócimy. Mimo to kocham go i będę za nim bardzo tęsknić.
- Ta miłość tak mnie zaślepiła, że znowu sprawdziłam walizkę - westchnęłam zrezygnowana.
Chwyciłam za rączkę bagażu i wyjechałam nim do salonu. Słyszałam szum wody, który po pięciu minutach ustał. Zaraz potem z czeluści kuchni wyłoniła się ciemna czupryna Nathaniela.
- Gotowa? - spytał, wycierając ręce o kraciasty ręczniczek.
- Jasne, że tak. No już, odkładaj tą szmatę i jedziemy - uśmiechnęłam się.
Stałam przy czarnym Mercedesie, ze złości przygryzając dolną wargę. Czekałam dobre pół godziny, aż ten grat ruszy się choć o centymetr.
- Co jest z tym złomem? - warknęłam, kopiąc w maskę samochodu.
- Uspokój się. Ostatnio były chłodniejsze dni, pewnie musi się rozgrzać, cierpliwości - Nathaniel odpowiedział uspokajająco.
- Powinniśmy już dawno być w drodze! -
- Mówiłem, żebyś zamówiła sobie taksówkę. Nie chciałaś, to teraz czekaj - powiedział, lekko poirytowany.
- Dobra - usiadłam na murku, przybierając obrażoną minę.
Po długich a ciężkich udało nam się ruszyć. To był jakiś cud. Kiedy już miałam się rozpłakać, usłyszałam warkot silnika i czym prędzej wsiadłam do samochodu. Całą drogę śpiewałam bratu hity bieżącego roku, a on usilnie próbował zagłuszyć mmie, puszczając radio najgłośniej, jak się dało. Droga minęła nam całkiem spokojnie. Dobrze się bawiliśmy i nawet nie zauważyliśmy, że jesteśmy na miejscu.
Obydwoje ze smutkiem spojrzeliśmy na wielki budynek, który od teraz miał być moim nowym domem. Wysiadłam z samochodu, Nathaniel wyciągnął z bagażnika moja walizkę.
- Trzymaj - powiedział, stawiając ją obok mnie.
- Dzięki - mruknęłam, patrząc na nią z niesmakiem.
- Hej, rozchmurz się. Dasz sobie radę. Nie bez powodu masz na nazwisko Harris - pogłaskał mnie po główie - Tylko dzwoń często i zdawaj mi raporty - zaśmiał się.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Rzuciłam się mu na szyję, próbując się nie rozpłakać.
- Obiecuję, będę dzwonić tak często, że w końcu zaczniesz wyłączać telefon, żeby się ode mnie uwolnić - powiedziałam, wtulając się w brata.
- Dobrze, już dobrze. Ruszaj się, musisz jeszcze się rozpakować -
- Uhm, już biegnę - otarłam łzy.
Przed wejściem do akademii energicznie machałam Nathanielowi na pożegnanie, co chwilę krzycząc, żeby uważał na drodze. Kiedy czarny mercedes odjechał, przekroczyłam próg szkoły.
W środku przywitała mnie nawałnica uczniów, łażących bez celu w te i we w te, żywo ze sobą dyskutujących, o Bóg wie czym. Tak, już czułam ten akademicki nastrój. Uniosłam wysoko głowę i nieco niepewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nie do końca wiedziałam, co mam robić. Chciałam tylko sprawiać wrażenie obytej i absolutnie niewzruszonej nowym otoczeniem.
Znalezienie mojego pokoju nie było łatwe. Błądziłam po korytarzach, zagadywałam personel, aż wreszcie znalazłam swoje cztery kąty. Cóż, wnętrze było... raczej przeciętne. Czego można się spodziewać po akademiku. Sprawnie się rozpakowałam (nie lubię się cackać z takimi rzeczami) i postanowiłam zrobić mały obchód. Wolałam mniej więcej wiedzieć, gdzie są klasy lub jakieś ciekawsze miejsca, żeby nie musieć nikogo pytać o drogę.
Straciłam trochę czasu, ale nie żałowałam, wręcz przeciwnie, poczułam się pełna nadziei, po znalezieniu tylu interesujących pomieszczeń. Koło Miłośników Sztuki brzmi całkiem obiecująco. Zamyślona przemierzałam korytarze, kiedy nagle na kogoś wpadłam. Było to raczej delikatne, ale i tak fatalnie się poczułam. Pewnie wyszłam na ofiarę, przemknęło mi przez myśl.
- Sorki, nie zauważyłam cię - mruknęłam obojętnie.
Pierwszego dnia szkoły odstawiać takie cyrki. Czułam się jak protagonistka jakiegoś słabego serialu amerykańskiego. Żałosne.
<Ktosiu na którego wpadłam?>
- Zdejmij nogi ze stołu - usłyszałam znudzony głos brata. Przerwałam czytanie.
- Nathaniel - odłożyłam filiżankę na podkładkę - Zawsze musisz psuć mi humor? - mruknęłam.
- Za niedługo wyjeżdżamy. Przypominam ci, że dzisiaj rozpoczynasz naukę w nowej szkole. Mogłabyś chociaż udawać, że się przejmujesz -
- Ależ ja się przejmuję - uśmiechnąłam się złośliwie.
- Właśnie widzę - westchnął - Jesteś spakowana? - spytał.
- Tak - odparłam chłodno.
- Na pewno? Może sprawdź jaszcze raz, tak na wszelki wypadek -
- Boże, jesteś moim bratem, czy ojcem? - przewróciłam oczami - Nie jestem dzieckiem, nie jestem też głupia. Sprawdzałam kilka razy, mam wszystko. Wyluzuj.
- Ach, Olivia, czasami mam wątpliwości, że masz siedemnaście lat - pokręcił głową.
- Dobra, przestań już truć, bo uszy bolą. Za ile wyjeżdżamy? -
- Umyję naczynia i możemy ruszać - stwierdził, rozglądając się po pokoju.
- Świetnie! Masz tu filiżankę po herbacie na start - powiedziałam, podając mu ją.
- Świnia - mruknął, wchodząc do kuchni.
- Też cię kocham! - odkrzyknęłam, udając do swojego pokoju.
Ja i mój starszy brat, to jest, Nathaniel, mieszkamy ze sobą już kilka lat. On ma pracę, studiuje zaocznie i utrzymuje mieszkanie, a ja - ja jestem na jego łasce. Właśnie dlatego wyjeżdżam do szkoły. Chcę przestać żywic się jego kosztem. Kiedy skończę naukę, znajdę pracę i wyprowadzę się, tym samym zdejmując z brata zbędny balast. Zawsze miał w życiu ciężko. Zastępował mi rodziców. Pewnie dlatego tak bardzo mnie irytuje i tak często się kłócimy. Mimo to kocham go i będę za nim bardzo tęsknić.
- Ta miłość tak mnie zaślepiła, że znowu sprawdziłam walizkę - westchnęłam zrezygnowana.
Chwyciłam za rączkę bagażu i wyjechałam nim do salonu. Słyszałam szum wody, który po pięciu minutach ustał. Zaraz potem z czeluści kuchni wyłoniła się ciemna czupryna Nathaniela.
- Gotowa? - spytał, wycierając ręce o kraciasty ręczniczek.
- Jasne, że tak. No już, odkładaj tą szmatę i jedziemy - uśmiechnęłam się.
Stałam przy czarnym Mercedesie, ze złości przygryzając dolną wargę. Czekałam dobre pół godziny, aż ten grat ruszy się choć o centymetr.
- Co jest z tym złomem? - warknęłam, kopiąc w maskę samochodu.
- Uspokój się. Ostatnio były chłodniejsze dni, pewnie musi się rozgrzać, cierpliwości - Nathaniel odpowiedział uspokajająco.
- Powinniśmy już dawno być w drodze! -
- Mówiłem, żebyś zamówiła sobie taksówkę. Nie chciałaś, to teraz czekaj - powiedział, lekko poirytowany.
- Dobra - usiadłam na murku, przybierając obrażoną minę.
Po długich a ciężkich udało nam się ruszyć. To był jakiś cud. Kiedy już miałam się rozpłakać, usłyszałam warkot silnika i czym prędzej wsiadłam do samochodu. Całą drogę śpiewałam bratu hity bieżącego roku, a on usilnie próbował zagłuszyć mmie, puszczając radio najgłośniej, jak się dało. Droga minęła nam całkiem spokojnie. Dobrze się bawiliśmy i nawet nie zauważyliśmy, że jesteśmy na miejscu.
Obydwoje ze smutkiem spojrzeliśmy na wielki budynek, który od teraz miał być moim nowym domem. Wysiadłam z samochodu, Nathaniel wyciągnął z bagażnika moja walizkę.
- Trzymaj - powiedział, stawiając ją obok mnie.
- Dzięki - mruknęłam, patrząc na nią z niesmakiem.
- Hej, rozchmurz się. Dasz sobie radę. Nie bez powodu masz na nazwisko Harris - pogłaskał mnie po główie - Tylko dzwoń często i zdawaj mi raporty - zaśmiał się.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Rzuciłam się mu na szyję, próbując się nie rozpłakać.
- Obiecuję, będę dzwonić tak często, że w końcu zaczniesz wyłączać telefon, żeby się ode mnie uwolnić - powiedziałam, wtulając się w brata.
- Dobrze, już dobrze. Ruszaj się, musisz jeszcze się rozpakować -
- Uhm, już biegnę - otarłam łzy.
Przed wejściem do akademii energicznie machałam Nathanielowi na pożegnanie, co chwilę krzycząc, żeby uważał na drodze. Kiedy czarny mercedes odjechał, przekroczyłam próg szkoły.
W środku przywitała mnie nawałnica uczniów, łażących bez celu w te i we w te, żywo ze sobą dyskutujących, o Bóg wie czym. Tak, już czułam ten akademicki nastrój. Uniosłam wysoko głowę i nieco niepewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nie do końca wiedziałam, co mam robić. Chciałam tylko sprawiać wrażenie obytej i absolutnie niewzruszonej nowym otoczeniem.
Znalezienie mojego pokoju nie było łatwe. Błądziłam po korytarzach, zagadywałam personel, aż wreszcie znalazłam swoje cztery kąty. Cóż, wnętrze było... raczej przeciętne. Czego można się spodziewać po akademiku. Sprawnie się rozpakowałam (nie lubię się cackać z takimi rzeczami) i postanowiłam zrobić mały obchód. Wolałam mniej więcej wiedzieć, gdzie są klasy lub jakieś ciekawsze miejsca, żeby nie musieć nikogo pytać o drogę.
Straciłam trochę czasu, ale nie żałowałam, wręcz przeciwnie, poczułam się pełna nadziei, po znalezieniu tylu interesujących pomieszczeń. Koło Miłośników Sztuki brzmi całkiem obiecująco. Zamyślona przemierzałam korytarze, kiedy nagle na kogoś wpadłam. Było to raczej delikatne, ale i tak fatalnie się poczułam. Pewnie wyszłam na ofiarę, przemknęło mi przez myśl.
- Sorki, nie zauważyłam cię - mruknęłam obojętnie.
Pierwszego dnia szkoły odstawiać takie cyrki. Czułam się jak protagonistka jakiegoś słabego serialu amerykańskiego. Żałosne.
<Ktosiu na którego wpadłam?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz