Poczułam jak moje usta wykrzywiają się w mocnym uśmiechu na wieść o spodniach Cześka.
Co
za chłopak... Nie mogłam uwierzyć w to, że jego spodnie wylądowały za
oknem. Może gdyby je nie zamknął, a zostawił otwarte, to oboje byśmy się
zorientowali szybciej.
Kiedy napisał zapytanie o język francuski, mój uśmiech stał się jeszcze większy. A jednak poprosił o pomoc.
< Nie musisz teraz, podrzucisz mi w poniedziałek do szkoły
< No i pewnie. W miarę możliwości pomogę – odpisałam bez zastanowienia.
> Dekuji! Nori, jesteś najlepsza
Zaśmiałam się pod nosem i przygryzłam policzek.
< Nie no...
> No co no? Tylko się ze mną nie kłóć, bo ze mną to się nie dyskutuje
Przewróciłam oczami i westchnęłam cicho.
< Dobrze, dobrze, skoro tak uważasz..
< W takim razie widzimy się jutro?
> Tak, jeszcze ci dam znać o której
> Ale na pewno nie wcześniej niż o 13... Co jak co, ale w niedzielę nikt mnie wcześniej nie wyciągnie z łóżka
< Okaaay ^^ nie ma sprawy. To do jutra~
**
Spojrzałam
na zegarek wiszący nad drzwiami, ubierając szary płaszcz. Wskazówki
układały się w równe w pół do pierwszej. Miałam więc trochę czasu na
wyjście i zjedzenie czegoś ciepłego albo na miejscu, albo dopiero w
domu. Rozejrzałam się jeszcze po pokoju. Okna zamknięte, klatka również,
światła zgaszone; pomacałam kieszenie spodni i bluzy - telefon i
słuchawki są, klucze pod ręką. Wszystko było, więc mogłam wychodzić.
Migiem wyszłam z pokoju, zakluczyłam drzwi i czym prędzej podreptałam do
wyjścia z akademika.
Właśnie wkładałam słuchawki do uszu, kiedy
już włączoną muzykę przerwał alert. Wzdrygnęłam się, o mały włos nie
upuszczając telefonu. Zaklęłam w myślach, czując rozchodzące po całym
ciele ciepło. Jak się okazało, o prawie zawał serca przyprawił mnie
Czesiek.
Zmarszczyłam brwi i odczytałam wiadomość.
> Hej, Nori, jesteś wolna?
< Umm nie bardzo, właśnie wychodzę coś zjeść, bo w lodówce pustki
< A ty już na nogach?
>
Taaa... pewien sierściuch zapewnił mi wcześniejszą pobudkę -_- głupi
kot... kiedyś go spakuję i wyślę do Chin, tam go zjedzą ze smakiem
> I ooo, co będziesz dobrego szamać?
Zaśmiałam się, a mój głos odbijał się echem po długim korytarzu.
< XD a tam to nie jedzą psów?
< Jeszcze nie wiem. Chciałam coś szybkiego, by móc się z wszystkim wyrobić
> A čurak ich tam wie, byle bym już nie widział tego kudłacza na oczy
> Hmm, w sumie też bym coś zjadł
< Poczekać na ciebie? – zatrzymałam się, będąc już na parterze akademika, tuż przed wyjściem.
< Bo jeszcze nie wyszłam na zewnątrz
> Pewka, to ja lecę się zbierać!
Schowałam
telefon do kieszeni i wydęłam usta. Hmm, może by tak podejść pod pokój
chłopaków? W sumie, lepszy jest powolny spacer do męskiej części niż
stanie czy chodzenie w kółko z nadzieją, że Czesiek zjawi się jak
najszybciej. Powolnym krokiem, ze słuchawkami w uszach wspięłam się po
schodach prowadzących na piętro męskiego dormitorium. Tylko teraz
pytanie - w którym pokoju mieszkali chłopcy? Czesiek kiedyś wspominał
numer mieszkania. Ale co to był za numer? W pamięci zaświtała mi tylko
liczba 2.
2...
20...
Dwieście ile?
„Nooo tooo
pięęęknieee” – zanuciłam w myślach, stojąc przed korytarzem na drugim
piętrze. Tutaj pokoje zaczynały się od magicznej dwójki. Ostrożnie,
jakbym wkraczała na terytorium wroga przechodziłam obok kolejnych drzwi.
Ściągnęłam słuchawki i schowałam je do kieszeni płaszcza. Korytarz był
podobnie cichy jak w żeńskiej części, więc z łatwością mogłam
nasłuchiwać, co działo się za każdymi drzwiami. Przez chwilę nie
słyszałam nic prócz własnego oddechu, ale szybko się to zmieniło. Tego
głosu... tej intonacji głosu nie da się pomylić z nikim innym.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i spojrzałam na numerek. Dwieście osiem. No tak!
Faktycznie tą liczbę wspomniał chłopak. Przełknęłam ślinę i zapukałam, a
drzwi niemalże od razu otworzył mi rudzielec.
– Heej – przywitałam się od razu z delikatnym uśmiechem. Ten od razu wyszczerzył swoje białe zęby.
– Nori! Siemasz!
Mój uśmiech powiększył się po ujrzeniu tego ogromnego szczerego szczęścia.
– To co? Może zaprosisz mnie do środka?
Zamrugałam
kilka razy i uniosłam brwi wysoko, wybita z wątku. W tle pokoju
usłyszałam rechoczącego Michaela. Wysoki blondyn podszedł do Cześka i
klepnął go porządnie w plecy. Ten aż wydał z siebie jęk bólu i zgiął w
pół.
– Taki zakochany, to gada głupoty.
– A idź ty padalcu jeden! – odwrócił się do Miśka i sprzedał mu kuśtańca w brzuch. No i oboje stali tak zgięci i jęczący.
Splotłam dłonie za plecami z zakołysałam się na piętach.
– Mmm...
– Nori! – wyprostował się nagle rudowłosy. – Wejdź – zaprosił mnie ruchem dłoni do środka. – Ja się szybko ubiorę.
Pokiwałam
głową, wchodząc do środka. Stanęłam przy drzwiach, by nie wchodzić w
butach i rozejrzałam się po pokoju. Był znacznie, znaaaaaaacznie większy
od mojego czy innych uczniów... przynajmniej z tego co się
orientowałam. Włożyłam dłonie do kieszeni i podparłam się o ścianę.
Czesiek dawno zniknął w łazience, a Michael w kuchni, skąd usłyszałam
jego wołanie.
– Napijesz się czegoś, Nori?
Po chwili chłopak
wyszedł zza ściany z dwoma butelkami w dłoniach. W jednej trzymał
dwulitrową butelkę coli, w drugiej karton soku.
– Nie, dziękuję, napiję się czegoś na mieście.
–
Uuu, a gdzie wychodzicie? – uśmiechnął się i wycofał z powrotem do
kuchni. Już chciałam odpowiedzieć, kiedy przerwał mi drugi z chłopaków.
–
Nie twoja sprawa, padalcu jeden... – Czesiek wyszedł z łazienki,
zakładając przez głowę grubą, fioletową bluzę. Przeczesał gęste włosy
dłonią tak, że każde kłaczki stały mu w górze. – Gotowy!
Uśmiechnęłam
się delikatnie i po odepchnięciu się od ściany, chwyciłam za klamkę.
Zanim zdążyłam otworzyć drzwi, chłopak już miał ubrane buty. Oboje
wyszliśmy, żegnając się z Michaelem, który pożegnał nas pięknymi
słowami:
– Udanej randki!
**
“Dlaczego
dzieci są tak irytujące?” – spytałam się w myślach, widząc jak blond
włosa dziewczynka ubrana w przesłodzony, różowy sweterek i opaskę z
kokardką większą od jej głowy, co chwila uderza sztućcami o talerz,
bawiąc się jedzeniem i krzyczy z radości. Hałas jaki panował od jej
zachowania powoli wypełniał mój pusty umysł i odbijał się echem,
zasiewając ziarenko bólu głowy. Zacisnęłam powieki tak mocno, aż zaczęły
boleć. Jej matka co chwilę upominała, prosiła o spokój, jednak
dziewczynce musiało sprawiać niezmierną radość, bo uśmiech nie miał
zamiaru spełznąć z jej pulchnej, zarumienionej twarzyczki ani na chwilę.
Dlatego nigdy nie przepadałam za tymi małymi stworkami. Nie dość,
że wszystko uważają za zabawę, to jeszcze ciężko jest je uspokoić nie
powodując płaczu. O ile dorośli jeszcze zachowują się normalnie, to te
przeklęte nasienia szatana szaleją, jakby codziennie karmiono je z rana
dwudziestoma kubkami kawy. Czy tylko ja byłam spokojnym dzieckiem te
kilkanaście lat temu?
– Uszy mi zaraz pękną od tych wysokich dźwięków – jęknęłam, odkładając kartę z menu na stolik.
Podparłam
głowę na dłoniach i spojrzałam na Cześka. Zaskoczyło mnie to, że ten
patrzył się na mnie zza książeczki. Uniosłam jedną brew.
– Mmm.. – zamruczał i wbił wzrok w menu. Przekartkował je kilka razy i znowu spojrzał na mnie.
– Hmm? Wybrałeś coś?
– Mmm...
– Noo... wybierz co chcesz, zapłacę – rzuciłam bez większych emocji, otwierając kartę i czytając wszystko od nowa.
– Co?
– Chyba wezmę jakiś makaron...
– Nori
– Tak? – poniosłam wzrok.
– Wiesz, że nie musisz...
– Wiem, ale chcę się jakoś odwdzięczyć, a teraz jest okazja.
– Odwdzięczyć? – zmarszczył brwi. – Za co niby?
–
A za ostatni wypad do baru – chrząknęłam cicho i przewróciłam następną
stronę. – I za shakea na samym początku znajomości. No i tak... ogólnie.
Możemy tez to podpiąć pod przeprosiny... – zastanowiłam się przez
chwilę. – Eee, po prostu coś sobie wybierz.
Od strony chłopaka
usłyszałam ciche westchnienie. Po raz setny zajrzał w kartę. Wybierał
jeszcze chwilę, nie mogąc się zdecydować. Ostateczny wybór padł na
lasagnę i szklankę coli, kiedy kelnerka podeszła po zamówienie. Ja
natomiast wybrałam łososia.
Po odejściu dość młodej dziewczyny
razem z kartami przez jakiś cza z Cześkiem nie mogliśmy znaleźć tematu
do rozmów. Siedzieliśmy więc w ciszy, ja zajęta skubaniem serwetki, a
Ches, jak się okazało - przeglądaniem memów na telefonie, bo co chwile
pokazywał mi nowe. Rozejrzałam się po lokalu w poszukiwaniu czegoś, co
choć na chwilę przykuje mój wzrok. I nie zawiodłam się. Moją uwagę
przyciągnęło dziecko, które wcześniej tak mnie irytowało. Kobieta
złapała dziewczynkę kurczowo za rękę i pośpiesznie ruszyła do wyjścia,
choć blond włosa wyraźnie tego nie chciała. Zapierała się krótkimi
nóżkami i wskazywała na coś ręką, krzycząc przy tym i łkając. Spojrzałam
na innych wokoło. Nie tylko moją uwagę przyciągnęła matka z córką -
patrzyło się na nie większość klientów.
– Proszę bardzo – odezwała się nagle kelnerka, kładąc przed nami gotowe dania.
Podziękowałam
i lakonicznie chwyciłam za sztućce. Czesiek już kroił i przeżuwał swój
makaron. Uśmiechnęłam się pod nosem. przypominając sobie jak kiedyś
siedzieliśmy tak na szkolnej stołówce. Chłopak wtedy z podobnym apetytem
wsuwał zawartość talerza. Nabiłam na widelec kawałek ryby z ziemniakami
w momencie, w którym poczułam wibrujący telefon.
Westchnęłam
cicho i odłożyłam widelec, by móc wyciągnąć telefon z kieszeni bluzy.
Spojrzałam na ekran i przewróciłam oczami. Odrzuciłam połączenie i
odłożyłam telefon na bok. Po chwili ekran rozświetlił się, tym razem
informując o nieprzeczytanej wiadomości.
– Co jest? – spytał Czesiek, wypijając pół szklanki coli na raz.
Zmarszczyłam nos i odblokowałam telefon. Zgrabnie i szybko odpisałam na smsa.
–
Matka – mruknęłam, wkładając do ust tak długo wyczekiwane jedzenie. –
Jak zwykle zjebka dlaczego nie odbiertam telefonów, przy okazji pyta się
o samolot - czy wszystko załatwione, czy by mi w czymś nie pomóc, a czy
dzwoniłam do ojca, bla, bla, bla...
– Oh... Samolot?
– Yhym... Wylatuję na czas świąt do Norwegii – powiedziałam bez emocji, wpatrując się pusto w ciemny ekran telefonu. Na sama myśl o tym, że kilka dni będę musiała jeździć po rodzinie i spędzać czas z tą kobietą aż chciało mi się płakać. – A na sylwestra – pomimo wcześniejszych myśli uśmiechnęłam się mimowolnie – lecę do Amsterdamu, do taty.
– Och... Czyli nie zostajesz w akademiku? – spytał się z nuta smutku w głosie. Spojrzałam na niego ukradkiem. Chłopak ewidentnie posmutniał. Czyżby chodziło o mój wyjazd...?
– Niestety – odpowiedziałam, spuszczając głowę i krojąc kolejne kawałki ryby.
– Lecisz do Amsterdamu? Ale to w Holandii, prawda? Myślałem, że mieszkacie w Norwegii...
– „My” jak „my”... – westchnęłam. W Norwegii mieszka matka... choć z tego, co mi wiadomo, to chce wrócić do Czech... Ojciec od kilkunastu lat mieszka w Holandii.
Czesiek przełknął kawałek mięsa i zmarszczył brwi.
– Emm... – przygryzł wargę – twoi rodzice są rozwiedzeni? – zapytał ostrożnie, jakby nie chciał nadepnąć na odcisk. Uśmiechnęłam się do niego i podparłam głowę o wierzch dłoni. Dla mnie jakoś nigdy rozstanie rodziców nie było tematem tabu.
– Yup i od dobrych... Mmm, no rozwiedli się jak miałam trzy, możne cztery lata...
– Yey... Ale to ten... Bo tak trochę nie rozumiem – chłopak zwiesił głos. – Bo twój tata mieszka praktycznie na drugim końcu kontynentu i no ten... Wiesz o co chodzi prawda? – zaśmiał się i podrapał po brodzie.
– Nie no... – uśmiechnęłam się, odsłaniając zęby. – Nie przesadzajmy, to nie aż tak daleko. Z opowieści rodziców wiem, że tata często wyjeżdżał do Amsterdamu czy Sztokholmu w interesach, a matkę zostawiał nawet na kilka miesięcy w Norwegii. Ogólnie coś między nimi zawsze było nie tak. – Oparłam się wygodnie o krzesło i zaczęłam dłubać w sałatce – Ile razy tata opowiadał mi historie, w których matka pokazywała swój charakterek. Pewnego dnia po prostu rzucił wszystkim i powiedział, że on się dalej kłócić nie zamierza. – Nabrałam na widelec kolejną porcję łososia i salaty. Czesiek tylko kiwał głową i popijał colę łyk za łykiem. – Nooo... to załatwili sobie rozwód i bach! Nie ma rodzinki. Całe dzieciństwo spędziłam na jeżdżeniu tam i z powrotem, ale nie miałam co narzekać, zwłaszcza jak leciałam do Holandii. Zdecydowanie wolałam i nadal wolę spędzać czas z tatą niż z matką...
Wzięłam w dłoń szklankę soku i upiłam łyk. Dawno nie powiedziałam tyle za jednym razem... i to jeszcze bez zająknięcia się... i to o sobie...
„Oj dziewczyno, zmieniasz się.”
– Aż tak nie lubisz mamy?
– Nie znoszę. Jest zbyt... fałszywa.
Chłopak uniósł brwi w geście zdziwienia, jednak głos był przepełniony ciekawością.
– Fałszywa?
– Fałszywa. Wiesz, przy wszystkich jest super kochającą mamusią, a jak przychodzi co do czego, to robi mi awantury o największe drobiazgi. – znowu zaczęłam grzebać w jedzeniu. – To często rodziło między nami większe konflikty.
Ches zaczął brechtać się pod nosem.
– Oh, Nori, nawet nie wiesz jak to znajomo brzmi.
Do stolika podeszła kelnerka z zapytaniem, czy może wziąć puste naczynia. Oczywiście widząc, że każde z nas skończyło jeść oddaliśmy wszystko, co leżało na stole.
– Hm? Też miałeś spiny z rodzicami? – zapytałam, kiedy kelnerka oddaliła się.
– Heh, u mnie to chyba trochę bardziej skomplikowane – uśmiechnął się. – Z całą rodziną. Ale bardzo dobrze cie rozumiem.
– Oh... było... aż tak źle?
– Uhum... wiesz, bycie powodem wszystkich problemów i kłótni, daje piękne pole do popisu na przestrzeni lat. Eh... tyle tekstów ile się usłyszało nie pomieścili by żadni skrybowie w biblii.
– Czyli nie jestem jedyna, która nasłuchała się nieprzyjemnych słówek...
– Taaa... No nic – chłopak wyprostował się i schował dłonie w kieszenie bluzy. – Zbieramy się?
– Aż tak ci się śpieszy do nauki francuskiego? – zaśmiałam się po czym pokiwałam lekko głową.
Odpowiedział mi ciąg jękliwych dźwięków i nagła niechęć na twarzy chłopaka, jednak nie obijając się, zapłaciłam na posiłki, ubraliśmy się i wyszliśmy powolnym krokiem prosto do akademika.
**
– Moją pomoc w nauce zacznę od pytania, czy w ogóle wiesz z czego jest ten sprawdzian?
Chłopak spojrzał na mnie i zacisnął usta w linię. Odwrócił wzrok na sekundę.
– Mmm... Z drogi...? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Pokiwałam lekko głową, czując jak na usta nasuwa mi się uśmiech.
– Tak. Wiesz z czego jest sprawdzian... a już myślałam, że będę musiała spisać cie na straty – zaśmiałam się, tłumiąc śmiech dłonią.
– Hej! – obruszył się i posłał mi kuśtańca w żebra. Skuliłam się, dalej śmiejąc. – Nie doceniasz mnie.
– Nieprawda – powiedziałam przez śmiech. – Ale dobra, dobra, teraz się skup. – Przeciągnęłam się i usiadłam obok niego, trącając chłopaka całym bokiem. Rozłożyłam przed nami kserówki z ćwiczeń, i otworzyłam zeszyt na odpowiednich notatkach. – Masz szczęście, że dział dotyczący drogi składa się głównie ze słownictwa, więc wklepiesz tutaj słówka i wyrażenia – poczochrałam go po włosach – i już jesteśmy w połowie drogi
– Słownictwo... – zamruczał chłopak, kiedy moje paznokcie dotknęły jego skóry głowy. Muszę się przyznać, że jakoś spodobał mi się ten widok. – Czyli gramatyki nie będzie?
– Niestety będzie jej trochę – chłopak posmutniał – jednak w tym dziale jest ona bardzo prosta. Wszystko ci ładnie rozpiszę.
– Uhuum.
– Może najpierw słownictwo i wyrażenia. – Wyrwałam z notatnika jedną kartkę i równolegle z tym co mówiłam, notowałam najważniejsze rzeczy. – Podstawowymi czasownikami, jakich używamy są czasowniki
aller - iść,
continuer - to łatwo skojarzyć z angielskim kontynuować,
tourner - skręcić,
prendre - co dosłownie oznacza „brać coś”, ale jak wiesz, lub nie, Francuzi nadużywając tego określenia. W tym przypadku będzie oznaczać wzięcie taksówki czy busa lub wejście w jakąś uliczkę. Nadążasz? – spytałam, obracając głowę w stronę Cześka. Ten patrzył uważnie w słowa które notuje i pokiwał lekko głową. – Dobrze. Następnie
faire - oznacza "robić", ale tutaj będzie potrzebne do wyrażenia, np. "przejść kilkaset metrów",
traverser - skojarz sobie ze słowem "trawersować" czyli przechodzić i ostatni
suivre - podążać. Wszystkie te czasowniki, poza allez, faire i suivre są czasownikami pierwszej grupy, spójrz, mają końcówkę
-er, czyli przy odmianie usuwasz tą końcówkę i zastępujesz ją odpowiednią dla danej osoy. Zapisać ci je?
– Uhuum...
– Osoby pamiętasz, prawda?
Pokiwał głową.
– Dobrze, więc dla Je: końcówka
-e, tu:
-es, il/elle:
-e, nous:
-ais, vous:
-ez, ills/elles
-ons. Te dwa czasowniki sa nieregularne, więc je musisz się wyuczyć na pamięć, ale na szczęście głównie tylko przy tych dwóch osobach – wskazałam mu palcem.
I tak tłumaczyłam mu wszystko, co wiedziałam od podstaw. Czasami musieliśmy wracać do notatek z poprzedniego roku, bo jak się okazało, chłopak kompletnie nic nie pamiętał, albo w ogóle nie wiedział. Tak więc na samą powtórkę i wyjaśnienie poświęciłam grubo ponad godzinę. Przez kolejne pół godziny pytał o wszystko, czego nie zrozumiał - a było tego trochę. W miarę możliwości, tłumaczyłam najprościej jak tylko potrafiłam, ale nie byłam pewna, czy to faktycznie działało, bo niekiedy tłumaczenie szło mi ciężko... Nauczycielka ze mnie na pewno nie wyrośnie.
<Czes? D: >