Mało kto z rana świergotał w naszym pokoju - ba, pewnie i w całym akademiku - tak bardzo, jak rozklekotany budzik, przywieziony z domu w Niemczech - prezent na Gwiazdkę od Mariś z uroczym motywem żółwika. Biedny, przez dwa lata jego skorupa mocno ucierpiała - każdy poranek, jaki z nim zaczynałem, zaczynał się mniej więcej tak samo, czyli od walenia w niego dłonią w poszukiwaniu wyłącznika.
Tak było i dzisiaj. Gdy tylko charakterystyczna melodyjka wyrwała moją podświadomość z kociej krainy Morfeusza, pierwszym, co zrobiłem, było zmacanie biurka w poszukiwaniu budzika. Z wciąż wtuloną twarzą w poduszkę, przeszukiwałem kolejne kawałki powierzchni, aż w końcu usłyszałem, jak coś spada - wydając przy tym jednak zupełnie inny dźwięk, niż Pan Żółwik. Ten dla odmiany był taki...dźwięczny.
Szklanka.
Ta myśl mnie właśnie rozbudziła - podniosłem głowę i skierowałem wzrok na podłogę w celu ocenienia szkód - na całe szczęście, nic się nie zbiło, szklanka turlała się tylko lekko w tę i z powrotem, jakby z pełnym wyrzutu chrobotem. Wody w niej już prawie nie było, musiałem wypić w nocy, czego jednak nie pamiętałem.
Hałas najwyraźniej musiał obudzić też, o dziwo, Cześka. Dopiero widząc, jak przyjaciel niemrawo zaczyna ruszać się w pościeli, odstawiłem na miejsce szklankę i wyłączyłem budzik. Rudzielec parę razy jeszcze pokiwał nieprzytomnie głową, pomruczał coś pod nosem i znowu walnął czołem o poduszkę. Immi za to, w pełni rozbudzona, patrzyła na mnie czujnie i wyczekująco, z nutą nagany. Spojrzałem na zegarek - całe czterdzieści minut. Można się podnosić, zanim dobudzę tego Czecha, minie sporo czasu.
Zwlokłem się z łóżka, obejmując ostatnim tęsknym spojrzeniem wygrzaną, rzuconą byle jak pościel. Poprawiłem szybko kołdrę, i kucnąłem, by nalać kotce świeżej wody i nasypać do drugiej miski trochę karmy.
- Smacznego, królewno - pogłaskałem ją po białym łebku, po czym wyprostowałem nogi, by obudzić wciąż śpiącego w najlepsze przyjaciela. Potrząsnąłem jego ramieniem.
- Słoneczko wstało, szkoła czeka, drogi Cześku!
***
- Ufffff - rudzielec wziął głęboki oddech, opierając się dłonią o drzwi klasy matematycznej. - Pierwszy, niemiecka pało!
- Bo ty łatwiej wymijasz ich wszystkich - jęknąłem, siadając na ławce. - Poza tym, od kiedy niby to były wyścigi?
- Od kiedy dobiegłem pierwszy - wyszczerzył się.
- Następnym razem sam się budź,wtedy zobaczymy, kto będzie pierwszy - burknąłem, patrząc na wyświetlacz telefonu. Mieliśmy więcej czasu, niż sądziłem, całe dwie minuty. Wyjąłem podręcznik i zacząłem taksować wzrokiem dział, ale po kilku sekundach wcisnąłem książkę z powrotem do plecaka i wstałem.
- Czuję się coraz bardziej jak humanista z całej duszy - mruknąłem - a na piękny początek dnia dwie rozszerzone matmy.
- Och, nie marudź- Czesiek szturchnął mnie łokciem. - Zawsze mogło być coś gorszego. jak FRANCUSKI.
Ostatnie słowo podkreślił aż nazbyt dobitnie. Nim jednak zdążyłem mu odpowiedzieć, podeszła do nas dziewczyna, której na pierwszy rzut oka nie skojarzyłem. Sun. Poznałem po charakterystycznych oczach. I, hmm,paru innych rzeczach.
- Cześć - przywitała się, nieco zdyszana.
- Hejo - skinąłem głową.
- Nowa? - Czesiek wyszczerzył się od ucha do ucha.
- O właśnie. Czesiek, to jest Sun. Sun... mmm, Xiao?
- Xing, Xiao to pies.
- O to to - wyciągnąłem palec, jakby rysując w powietrzu niewidzialnego ptaszka. - A Sun, to jest Czeisek, Czeslav Nesladek, Młody, Ches, co tam wpadnie, antykotowiec jeden. Właśnie, gdzie psiaki swoje zgubiłaś?
Tak było i dzisiaj. Gdy tylko charakterystyczna melodyjka wyrwała moją podświadomość z kociej krainy Morfeusza, pierwszym, co zrobiłem, było zmacanie biurka w poszukiwaniu budzika. Z wciąż wtuloną twarzą w poduszkę, przeszukiwałem kolejne kawałki powierzchni, aż w końcu usłyszałem, jak coś spada - wydając przy tym jednak zupełnie inny dźwięk, niż Pan Żółwik. Ten dla odmiany był taki...dźwięczny.
Szklanka.
Ta myśl mnie właśnie rozbudziła - podniosłem głowę i skierowałem wzrok na podłogę w celu ocenienia szkód - na całe szczęście, nic się nie zbiło, szklanka turlała się tylko lekko w tę i z powrotem, jakby z pełnym wyrzutu chrobotem. Wody w niej już prawie nie było, musiałem wypić w nocy, czego jednak nie pamiętałem.
Hałas najwyraźniej musiał obudzić też, o dziwo, Cześka. Dopiero widząc, jak przyjaciel niemrawo zaczyna ruszać się w pościeli, odstawiłem na miejsce szklankę i wyłączyłem budzik. Rudzielec parę razy jeszcze pokiwał nieprzytomnie głową, pomruczał coś pod nosem i znowu walnął czołem o poduszkę. Immi za to, w pełni rozbudzona, patrzyła na mnie czujnie i wyczekująco, z nutą nagany. Spojrzałem na zegarek - całe czterdzieści minut. Można się podnosić, zanim dobudzę tego Czecha, minie sporo czasu.
Zwlokłem się z łóżka, obejmując ostatnim tęsknym spojrzeniem wygrzaną, rzuconą byle jak pościel. Poprawiłem szybko kołdrę, i kucnąłem, by nalać kotce świeżej wody i nasypać do drugiej miski trochę karmy.
- Smacznego, królewno - pogłaskałem ją po białym łebku, po czym wyprostowałem nogi, by obudzić wciąż śpiącego w najlepsze przyjaciela. Potrząsnąłem jego ramieniem.
- Słoneczko wstało, szkoła czeka, drogi Cześku!
***
- Ufffff - rudzielec wziął głęboki oddech, opierając się dłonią o drzwi klasy matematycznej. - Pierwszy, niemiecka pało!
- Bo ty łatwiej wymijasz ich wszystkich - jęknąłem, siadając na ławce. - Poza tym, od kiedy niby to były wyścigi?
- Od kiedy dobiegłem pierwszy - wyszczerzył się.
- Następnym razem sam się budź,wtedy zobaczymy, kto będzie pierwszy - burknąłem, patrząc na wyświetlacz telefonu. Mieliśmy więcej czasu, niż sądziłem, całe dwie minuty. Wyjąłem podręcznik i zacząłem taksować wzrokiem dział, ale po kilku sekundach wcisnąłem książkę z powrotem do plecaka i wstałem.
- Czuję się coraz bardziej jak humanista z całej duszy - mruknąłem - a na piękny początek dnia dwie rozszerzone matmy.
- Och, nie marudź- Czesiek szturchnął mnie łokciem. - Zawsze mogło być coś gorszego. jak FRANCUSKI.
Ostatnie słowo podkreślił aż nazbyt dobitnie. Nim jednak zdążyłem mu odpowiedzieć, podeszła do nas dziewczyna, której na pierwszy rzut oka nie skojarzyłem. Sun. Poznałem po charakterystycznych oczach. I, hmm,paru innych rzeczach.
- Cześć - przywitała się, nieco zdyszana.
- Hejo - skinąłem głową.
- Nowa? - Czesiek wyszczerzył się od ucha do ucha.
- O właśnie. Czesiek, to jest Sun. Sun... mmm, Xiao?
- Xing, Xiao to pies.
- O to to - wyciągnąłem palec, jakby rysując w powietrzu niewidzialnego ptaszka. - A Sun, to jest Czeisek, Czeslav Nesladek, Młody, Ches, co tam wpadnie, antykotowiec jeden. Właśnie, gdzie psiaki swoje zgubiłaś?
<Sun? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz