Kolejna bezsenna noc. Kiedy zamykam oczy czuję, że znikam unicestwiony
przez mrok. Jeżeli natomiast zasnę Morfeusz wciąż sprawia, że zamiast
pięknych snów przed mymi oczyma rozgrywają się koszmary, które
zadziwiająco przypominają szarą rzeczywistość. Wpatruję się więc
milcząc w sufit i oddycham płytko. Niczym człowiek, który za niedługo
dosięgnie śmierci, tak i ja żywy wyglądam niczym nieboszczyk.
Spojrzałem na zegar, właśnie wybiła godzina piąta, więc ze zmęczeniem
podniosłem się z łóżka rozglądając po pokoju. Nie mam jeszcze
współlokatora i jest we mnie nikła nadzieja, że chwila kiedy nieznana
mi osoba nie przejmie części początkowo przeznaczonej dla mnie
przestrzeni. Dzielenie z obcym człowiekiem tego miejsca byłoby według
mnie dalszym ciągiem zachcianek okrutnego losu. Już jako dziecko
traktowałem swój pokoik jak własny kąt prawie nikogo do niego nie
wpuszczając. Wszakże mógłbym przenieść się do mieszkania w Tombstown,
lecz ilekroć wspomnę o tym rodzicom, oni mówię, że się zastanowią.
Jestem pewny tego, że kiedy kończę rozmowę z ulgą naciskając czerwony
przycisk rozłączenia się zapominają o mnie i o wszystkim co mnie
dotyczy. Nie mają czasu dla jedynego syna, czego przykładem jest
pozbycie się mnie przez nich, czyli wysłanie do akademii. Pobyt w niej
został ustalony bez mojej wiedzy, tydzień przed odjazdem powiedziano
mi, że wyjeżdżam. Następnie w przeddzień powierzono resztę szczegółów.
Protest był zbędny, nawet jeśli sprzeciwiłbym się nie zmieniłoby to
nic. Moje zdanie dla nich się nie liczy. Kiedy odjeżdżałem byli
pogodni nie z powodu tego, że jechałem do renomowanej szkoły z wysokim
poziomem nauczania, lecz dlatego, że właśnie wypełniał się kolejny
punkt ich planu mającego na celu usunięcie mnie z ich życia.
Wsłuchałem się w zegar odliczając spokojnie sekundy. Kiedy minęła
minuta prychnąłem bezsensownie. Na ten dźwięk Haruki otworzył jedno
oko patrząc na mnie z politowaniem. Kocur to leniwa kulka, ale jeżeli
nadarzy się okazja ukazują się chytrość i spryt. Zwyczajny dachowiec,
który nawet nie zdążył poznać ulicznego życia, od kiedy przygarnąłem
go żyje w luksusach. Jest jedynym stworzeniem zadowolonym z mojego
towarzystwa, a także tylko on jest mi bliski. Wiem, że moi rodziciele
nie mają pojęcia o żywocie Harukiego. Gdy przyniosłem go do domu,
odwodnionego ledwo dyszącego oni nie zwrócili na niego najmniejszej
uwagi. Potrząsnąłem głową otrząsając się ze specyficznych myśli, które
nasunął mi odgłos mijającego czasu i otworzyłem szafę wyjmując z niej
ubrania. Westchnąłem patrząc na żałobne stroje świadczące o śmierci
mej naiwności dotyczącej szczęścia życiowego. Przejechałem palcem po
wieszakach i pospiesznie przeprałem się we wcześniej naszykowane
odzienie wychodząc z pokoju. Znalazłem się na korytarzu dormitorium
męskiego, który o tej porze był opustoszały i całkowicie pogrążony w
ciszy. Choć jestem tu już od roku, wciąż nie jestem w stanie
przyzwyczaić się do ilości osób w akademii. Codziennie na korytarzach
znajdują się tłumy uczniów, którzy wręcz doskonale orientują się w
panującym wtedy rozgardiaszu. Szum rozmów oraz śmiechów jest według
mnie jedną z wielu wad tej placówki. Spokój i cisza to rzadkie
zjawisko, więc czas jeszcze przed zakończeniem ciszy nocnej jest
okresem idealnym dla mnie. Rozejrzałem się wokół upewniając czy nikogo
nie ma, a kiedy byłem pewny, że znajduję się tutaj sam zacząłem iść w
stronę sali muzycznej. Mijane przeze mnie drzwi sali uczniowskich
wydawały się być inne bez młodzieży z przeróżnych klas gromadzących
się przed pracowniami w oczekiwaniu na następującą lekcję. Zawładnęło
mną pragnienie wpatrywania się w nuty muzyczne muskając klawisze
pianina i wsłuchując się w wydobywane przez nie dźwięki. Chęć zagrania
na tym instrumencie była zbyt wielka, żebym mógł ją ignorować. Chociaż
sztukę obojętności opanowałem do perfekcji, niestety są na świecie
rzeczy, których nie mogę zignorować. Jak zahipnotyzowany szedłem w
kierunku wschodniego skrzydła, piętra głównego budynku, aby tylko
zasiąść przy pianinie i zagrać na nim. Przymknąłem powieki
przypominając sobie pierwszą lekcję gry na tym instrumencie: wymuszony
śmiech matki, która patrzyła na mnie ze sztucznym zainteresowaniem,
nauczyciela próbującego wpoić mi do umysłu podstawy, a robił to tylko
dlatego, że pieniądze wypłacane dla niego przez mych rodziców były
niewyobrażalne oraz pierwsze obojętnie grane przeze mnie dźwięki i swą
niechęć do pianina, która później przerodziła się w wielką pasję do
gry na nim. Wtem czyjaś dłoń ścisnęła mi ramię i instynktownie
cofnąłem się o krok otwierając oczy natychmiastowo. Przede mną
pojawiła się postać vice-dyrektora, który z surowym wyrazem twarzy i
zaciśniętymi w irytacji ustami świdrował mnie wzrokiem. Większość
uczniów boi się go, a szczególnie jego uosobienia, kategorycznie
omijają go nie chcąc wejść mu w drogę.
- Wracaj do dormitorium i swego pokoju. - syknął głosem przesączonym
irytacją i z nutą wściekłości puścił mój bark odchodząc, ale po chwili
odwrócił głowę. - Na co jeszcze czekasz ?
Spuściłem wzrok udając skruszonego i zrobiłem krok w stronę mojej
akademickiej celi. Udawanie wszelkich emocji już weszło mi w krew.
Staram się w razie potrzeby imitować dane uczucia i zachowania. Często
nikt nie zdaje sobie sprawy, że to tylko upozorowanie danego
działania. Nieco uspokojony nauczyciel przestał się już mną przejmować
i poszedł dalej. Niestety w każdym jego ruchu widać było spięcie,
które później będzie wyładowywał na większym niż zazwyczaj zwracaniu
uczniom uwagi oraz poprawiania ich zachowania. Natomiast ja odwróciłem
się na pięcie wzruszając ramionami i ponownie ruszyłem do sali
muzycznej. Gdy znalazłem się nareszcie przy nie z nadzieją nacisnąłem
klamkę pociągając drzwi do siebie, na szczęście otworzyły się
sprawnie, a ja w duchu dziękowałem nauczycielowi mającemu tu wcześniej
zajęcia za to, że nie zamknął drzwi na klucz tym samym nie niszcząc
moich starań. Wszedłem do środka pracowni patrząc na znajdujące się
tam instrumenty, lecz moją uwagę przyciągnęło pianino stojące dumnie w
rogu. W tym obszernym pomieszczeniu jest doskonała akustyka, o czym
przekonałem się niedługo po przybyciu do AGH. Pierwsze wrażenie było
doskonałe, pianino w blasku słońca aż błagało, aby na nim zagrać. Gdy
tylko moje dłonie jak w transie rozpoczęły grę dźwięk rozległ się w
pokoju doznanie niezwykłego uczucia. Usiadłem przy nazywanym przez
niektórych odmianą fortepianu, pianinie naciskając lekko klawisze.
Uniosłem niezauważalnie w górę kąciki ust w mojej wersji uśmiechu.
Takie chwile kiedy na moje usta są w grymasie radości są rzadkością.
Zdarzają się nieczęsto trwając zaledwie kilka sekund i są przeze mnie
niepożądane, lecz nie mogę nad tym całkowicie zapanować. Splotłem
dłonie rozprostowując ręce tym czynem rozciągając palce. Wziąłem w
dłoń zeszyt do nut i otworzyłem go na losowej stronę. Trafiłem na
znanego mi autora i jego dzieło, więc odetchnąłem zaczynając grać.
Kończąc niespodziewanie usłyszałem czyiś głos, więc wstałem odwracając
się niedostrzegalnie. Lodowatym spojrzeniem wpatrywałem się w oczy
nieznajomej postaci. Ta nie wiedząc jak się w tej sytuacji zachować
wzdrygnęła się delikatnie mówiąc:
- Dominique Castain ?
Zastanowiłem się chwilę zanim lekko skinąłem głową potakująco
podchodząc do drzwi. Osoba opierała się o ich framugę ściskając w
dłoni nadgarstek swojej ręki. Gdy podszedłem do niej zmierzyłem ją
wzrokiem chcąc dowiedzieć co sprowadziło tu tego człowieka. Istota
przełknęła ślinę mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Uniosłem brew
w geście zapytania, na co persona znów się odezwała tym razem
wyraźniej:
- Vice-dyrektor Cię wzywa. – postać zaczęła wpatrywać się we mnie
wyczekująco, a kiedy uniosłem wyżej brodę przeniosła swój wzrok na
pianino wciąż oczekując mojej reakcji.
< Jakaś istota zechce odpisać ?>
przez mrok. Jeżeli natomiast zasnę Morfeusz wciąż sprawia, że zamiast
pięknych snów przed mymi oczyma rozgrywają się koszmary, które
zadziwiająco przypominają szarą rzeczywistość. Wpatruję się więc
milcząc w sufit i oddycham płytko. Niczym człowiek, który za niedługo
dosięgnie śmierci, tak i ja żywy wyglądam niczym nieboszczyk.
Spojrzałem na zegar, właśnie wybiła godzina piąta, więc ze zmęczeniem
podniosłem się z łóżka rozglądając po pokoju. Nie mam jeszcze
współlokatora i jest we mnie nikła nadzieja, że chwila kiedy nieznana
mi osoba nie przejmie części początkowo przeznaczonej dla mnie
przestrzeni. Dzielenie z obcym człowiekiem tego miejsca byłoby według
mnie dalszym ciągiem zachcianek okrutnego losu. Już jako dziecko
traktowałem swój pokoik jak własny kąt prawie nikogo do niego nie
wpuszczając. Wszakże mógłbym przenieść się do mieszkania w Tombstown,
lecz ilekroć wspomnę o tym rodzicom, oni mówię, że się zastanowią.
Jestem pewny tego, że kiedy kończę rozmowę z ulgą naciskając czerwony
przycisk rozłączenia się zapominają o mnie i o wszystkim co mnie
dotyczy. Nie mają czasu dla jedynego syna, czego przykładem jest
pozbycie się mnie przez nich, czyli wysłanie do akademii. Pobyt w niej
został ustalony bez mojej wiedzy, tydzień przed odjazdem powiedziano
mi, że wyjeżdżam. Następnie w przeddzień powierzono resztę szczegółów.
Protest był zbędny, nawet jeśli sprzeciwiłbym się nie zmieniłoby to
nic. Moje zdanie dla nich się nie liczy. Kiedy odjeżdżałem byli
pogodni nie z powodu tego, że jechałem do renomowanej szkoły z wysokim
poziomem nauczania, lecz dlatego, że właśnie wypełniał się kolejny
punkt ich planu mającego na celu usunięcie mnie z ich życia.
Wsłuchałem się w zegar odliczając spokojnie sekundy. Kiedy minęła
minuta prychnąłem bezsensownie. Na ten dźwięk Haruki otworzył jedno
oko patrząc na mnie z politowaniem. Kocur to leniwa kulka, ale jeżeli
nadarzy się okazja ukazują się chytrość i spryt. Zwyczajny dachowiec,
który nawet nie zdążył poznać ulicznego życia, od kiedy przygarnąłem
go żyje w luksusach. Jest jedynym stworzeniem zadowolonym z mojego
towarzystwa, a także tylko on jest mi bliski. Wiem, że moi rodziciele
nie mają pojęcia o żywocie Harukiego. Gdy przyniosłem go do domu,
odwodnionego ledwo dyszącego oni nie zwrócili na niego najmniejszej
uwagi. Potrząsnąłem głową otrząsając się ze specyficznych myśli, które
nasunął mi odgłos mijającego czasu i otworzyłem szafę wyjmując z niej
ubrania. Westchnąłem patrząc na żałobne stroje świadczące o śmierci
mej naiwności dotyczącej szczęścia życiowego. Przejechałem palcem po
wieszakach i pospiesznie przeprałem się we wcześniej naszykowane
odzienie wychodząc z pokoju. Znalazłem się na korytarzu dormitorium
męskiego, który o tej porze był opustoszały i całkowicie pogrążony w
ciszy. Choć jestem tu już od roku, wciąż nie jestem w stanie
przyzwyczaić się do ilości osób w akademii. Codziennie na korytarzach
znajdują się tłumy uczniów, którzy wręcz doskonale orientują się w
panującym wtedy rozgardiaszu. Szum rozmów oraz śmiechów jest według
mnie jedną z wielu wad tej placówki. Spokój i cisza to rzadkie
zjawisko, więc czas jeszcze przed zakończeniem ciszy nocnej jest
okresem idealnym dla mnie. Rozejrzałem się wokół upewniając czy nikogo
nie ma, a kiedy byłem pewny, że znajduję się tutaj sam zacząłem iść w
stronę sali muzycznej. Mijane przeze mnie drzwi sali uczniowskich
wydawały się być inne bez młodzieży z przeróżnych klas gromadzących
się przed pracowniami w oczekiwaniu na następującą lekcję. Zawładnęło
mną pragnienie wpatrywania się w nuty muzyczne muskając klawisze
pianina i wsłuchując się w wydobywane przez nie dźwięki. Chęć zagrania
na tym instrumencie była zbyt wielka, żebym mógł ją ignorować. Chociaż
sztukę obojętności opanowałem do perfekcji, niestety są na świecie
rzeczy, których nie mogę zignorować. Jak zahipnotyzowany szedłem w
kierunku wschodniego skrzydła, piętra głównego budynku, aby tylko
zasiąść przy pianinie i zagrać na nim. Przymknąłem powieki
przypominając sobie pierwszą lekcję gry na tym instrumencie: wymuszony
śmiech matki, która patrzyła na mnie ze sztucznym zainteresowaniem,
nauczyciela próbującego wpoić mi do umysłu podstawy, a robił to tylko
dlatego, że pieniądze wypłacane dla niego przez mych rodziców były
niewyobrażalne oraz pierwsze obojętnie grane przeze mnie dźwięki i swą
niechęć do pianina, która później przerodziła się w wielką pasję do
gry na nim. Wtem czyjaś dłoń ścisnęła mi ramię i instynktownie
cofnąłem się o krok otwierając oczy natychmiastowo. Przede mną
pojawiła się postać vice-dyrektora, który z surowym wyrazem twarzy i
zaciśniętymi w irytacji ustami świdrował mnie wzrokiem. Większość
uczniów boi się go, a szczególnie jego uosobienia, kategorycznie
omijają go nie chcąc wejść mu w drogę.
- Wracaj do dormitorium i swego pokoju. - syknął głosem przesączonym
irytacją i z nutą wściekłości puścił mój bark odchodząc, ale po chwili
odwrócił głowę. - Na co jeszcze czekasz ?
Spuściłem wzrok udając skruszonego i zrobiłem krok w stronę mojej
akademickiej celi. Udawanie wszelkich emocji już weszło mi w krew.
Staram się w razie potrzeby imitować dane uczucia i zachowania. Często
nikt nie zdaje sobie sprawy, że to tylko upozorowanie danego
działania. Nieco uspokojony nauczyciel przestał się już mną przejmować
i poszedł dalej. Niestety w każdym jego ruchu widać było spięcie,
które później będzie wyładowywał na większym niż zazwyczaj zwracaniu
uczniom uwagi oraz poprawiania ich zachowania. Natomiast ja odwróciłem
się na pięcie wzruszając ramionami i ponownie ruszyłem do sali
muzycznej. Gdy znalazłem się nareszcie przy nie z nadzieją nacisnąłem
klamkę pociągając drzwi do siebie, na szczęście otworzyły się
sprawnie, a ja w duchu dziękowałem nauczycielowi mającemu tu wcześniej
zajęcia za to, że nie zamknął drzwi na klucz tym samym nie niszcząc
moich starań. Wszedłem do środka pracowni patrząc na znajdujące się
tam instrumenty, lecz moją uwagę przyciągnęło pianino stojące dumnie w
rogu. W tym obszernym pomieszczeniu jest doskonała akustyka, o czym
przekonałem się niedługo po przybyciu do AGH. Pierwsze wrażenie było
doskonałe, pianino w blasku słońca aż błagało, aby na nim zagrać. Gdy
tylko moje dłonie jak w transie rozpoczęły grę dźwięk rozległ się w
pokoju doznanie niezwykłego uczucia. Usiadłem przy nazywanym przez
niektórych odmianą fortepianu, pianinie naciskając lekko klawisze.
Uniosłem niezauważalnie w górę kąciki ust w mojej wersji uśmiechu.
Takie chwile kiedy na moje usta są w grymasie radości są rzadkością.
Zdarzają się nieczęsto trwając zaledwie kilka sekund i są przeze mnie
niepożądane, lecz nie mogę nad tym całkowicie zapanować. Splotłem
dłonie rozprostowując ręce tym czynem rozciągając palce. Wziąłem w
dłoń zeszyt do nut i otworzyłem go na losowej stronę. Trafiłem na
znanego mi autora i jego dzieło, więc odetchnąłem zaczynając grać.
Kończąc niespodziewanie usłyszałem czyiś głos, więc wstałem odwracając
się niedostrzegalnie. Lodowatym spojrzeniem wpatrywałem się w oczy
nieznajomej postaci. Ta nie wiedząc jak się w tej sytuacji zachować
wzdrygnęła się delikatnie mówiąc:
- Dominique Castain ?
Zastanowiłem się chwilę zanim lekko skinąłem głową potakująco
podchodząc do drzwi. Osoba opierała się o ich framugę ściskając w
dłoni nadgarstek swojej ręki. Gdy podszedłem do niej zmierzyłem ją
wzrokiem chcąc dowiedzieć co sprowadziło tu tego człowieka. Istota
przełknęła ślinę mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Uniosłem brew
w geście zapytania, na co persona znów się odezwała tym razem
wyraźniej:
- Vice-dyrektor Cię wzywa. – postać zaczęła wpatrywać się we mnie
wyczekująco, a kiedy uniosłem wyżej brodę przeniosła swój wzrok na
pianino wciąż oczekując mojej reakcji.
< Jakaś istota zechce odpisać ?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz