- Mad. A teraz pozwól, że wrócę tam, skąd przyszłam - pomimo zawarcia w drugim zdaniu czegoś na kształt prośby, twardy ton głosu, jakiego przy tym użyła, kontrastujący mocno z jej delikatną aparycją, wyraźnie świadczył o tym, że niezależnie od mojej odpowiedzi, za moment dziarsko pomaszeruje w sobie tylko znanym kierunku, nawet się nie oglądając.
Z nieukrywanym zaciekawieniem spojrzałem na dziewczynę, którą, jak byłem przekonany, widziałem po raz pierwszy w życiu - całkiem zatem prawdopodobne, że uczennicą Akademii Green Heels została raptem chwilę temu, tym bardziej, że zdawała się poruszać jeszcze nie do końca pewnie po korytarzach, jak i ja podczas moich pierwszych dni pobytu w nowej szkole.
Nieznajoma - Mad, jak dowiedziałem - patrzyła na mnie spod nieco przymrużonych powiek, jakby próbując przewidzieć mój następny ruch. Ja natomiast dokładnie lustrowałem jej twarz, zaskoczony dość niecodzienną urodą dziewczyny - kojarzyła mi się nieco z Anią z Zielonego Wzgórza. Lśniące, czerwone włosy miała spięte w koka, acz z fryzury zdążyło już wydostać się kilka pasemek, które teraz swobodnie odpadały na jej porcelanowe ramiona. Pomimo swoich... ilu, niecałych stu sześćdziesięciu? centymetrów wzrostu, hardo patrzyła w górę swoimi błękitnymi oczami. Delikatny rumieniec, zapewne dyktowany narastającym zdenerwowaniem, pokrył jej twarzyczkę, zasłaniając przy okazji piegi.
- Huh, śpieszysz się, Mad? - zapytałem.
- Tak - odparła natychmiast, wyciągając nieco szyję, najwyraźniej szykując się do odejścia. Cóż, nic na siłę, jak to mówią.
- Tak w ogóle, z której jesteś klasy?
- Będziesz mi biografię pisać? - warknęła z odpowiedzi.
- Może - przyznałem z ociąganiem. - Chwilowo chcę wiedzieć, gdzie mogę cię znaleźć w razie potrzeby.
- Żadnej takiej nie będzie.
- Kto wie? Różnie to bywa. No dobra, ale może i kieruje mną zwykła, ludzka ciekawość.
- Nauczysz się ją przezwyciężać - spróbowała mnie wyminąć. Huh, zaczynam czuć się jak jakiś namolny, nieudolny podrywacz... tak to się kończy, gdy chce się poznawać nowych ludzi, którzy z kolei nie mają na to zbytniej ochoty.
- Ale być może jesteś w mojej, wtedy mógłbym pomóc ci z ogarnięciem tego wszystkiego. Szkoła duża i sam się na początku gubiłem. No, nawet teraz się to zdarza.
- Teraz najlepszy moment na to, żeby to powtórzyć.
- Pfff - i weź tu człowieku znajdź cierpliwość. - Dziękuję, może później.
- Wtedy może być za późno - oświadczyła poważnie, acz z westchnieniem rezygnacji.
- Ale do IIb cię nie przydzielono, tak? - drążyłem.
- Ty tam jesteś?
- No toć, najlepsza klasa świata! - potaknąłem entuzjastycznie.
- Świetnie, zatem tam nie jestem - skrzyżowała dłonie na piersiach. Wzięła kolejny głęboki wdech, spoglądając na mnie z wyraźną irytacją. - Ic. Pozwolisz mi teraz już sobie pójść?
- A jaką masz teraz lekcję? - zapytałem, usuwając się w bok. Zaraz też jednak spojrzałem na plan lekcji, usiłując odnaleźć jej klasę. - O, matematyka w 34! Wiesz, jak tam trafić czy ci może... hej, chwila!
W przeciągu tych zaledwie kilku sekund, dziewczyna zdążyła zniknąć w tłumie uczniów. Nawet nie wiedziałem, gdzie mogła skręcić. Tym bardziej, że wyraźnie nie życzyła sobie mojego towarzystwa, a mi za niedługo zaczynała się lekcja. Wzruszyłem zatem ramionami i poczłapałem w stronę swojej klasy, po drodze rozglądając się uważnie, czy gdzieś nie minie mi aby sylwetka czerwonowłosej, nigdzie jej już jednak nie dostrzegłem. Może szybko znalazła odpowiednią klasę? Było to niej wszak niedaleko.
Ciężko opadłem na krzesło w ławce pod oknie, którą zajął wcześniej Ches. Przyjaciel spoglądał na mnie uważnie, gdy wypakowywałem książki i wsadzałem je z powrotem, szukając tych odpowiednich.
- Coś ty taki wypompowany? Kebaba ci potrzeba?
- Pff, brat... - oparłem czoło o zimny, drewniany blat, ziewając przy tym szeroko. - Spotkałem właśnie nową jakąś z Ic...
- Ooo, świeżynka? - wyszczerzył się. - Ładna?
- Hm... może? Na pewno cięta.
- Nie bardziej od Odella - westchnął. Nauczyciel wszedł tymczasem do klasy i zaczął odczytywać prace co poniektórych uczniów, dodając od siebie złośliwe komentarze do niektórych "kwiatków".
- Znalazł dobrego rywala teraz w tej kwestii - burknąłem.
- Oj już, już - Ches poklepał mnie lekko po głowie. - Spokojna twoja zmiennowłosa.
- Yhym - mruknąłem.
- Panie Rosenthal, panie Nesladek - usłyszeliśmy nagle. - Macie coś może do powiedzenia klasie?
***
Przeciągnąłem się, wychodząc z szatni po skończonym wf-ie. Pociągnąłem długi łyk zimnej wody, spocony i zgrzany po godzinie biegania we wszystkie strony podczas meczu koszykówki. Och, jak mi się marzył teraz choć krótki prysznic! A potem może obiad... właśnie! Wyciągnąłem z kieszeni telefon, sprawdzając na telefonie godzinę. Jeszcze tylko jeden angielski i czas pójść do stołówki.
- Brooo! - usłyszałem nagle. - Jestem głodny!
Nawet nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że za mną stoi rudy kurdupel z pustym żołądkiem żadnym kebabów i coli.
- Ja też, Ches, ja też... - mruknąłem. - Chodź do automatów może, wypijemy coś, to łatwiej będzie przeczekać ten czas do obiadu...
- Okey - przytaknął. Ruszyliśmy szybko w stronę odpowiedniego korytarza, na którym to mieliśmy mieć też następną lekcję. Automat z napojami stał rzeczywiście w kącie, a obok niego stała grupka uczniów.
- Masz jakieś drobniaki, Ches, nie? - zapytałem po chwili. - Bo ja zostawiłem chyba znowu portfel w pokoju...
- Coś tam chyba... - poklepał się po kieszeniach, po czym zbladł. - Sakra...
- Sznycle, sznycle... - mruknąłem.
- Prdele! - przypomniał.
- Mi tam starczy Scheisse - wyszczerzyłem się. - Dobra, do pokoju już raczej nie zdążę... no ale chyba mam jeszcze ze dwie kanapki, jak tak myślę, rano robiłem.
- Bro, trzeba było tak od razu!
- Zapomniałem, myślałem, że zjadłem wszystkie - wytłumaczyłem, wyciągając z plecaka dwa zawiniątka, z czego jedno wręczyłem Cześkowi. - No, to smacznego, guten Appetit! Jak to po czesku będzie?
- Dobrou chuť!
- Za nic bym tego chyba dobrze nie wymówił...
- Oj, bro...
W tym momencie jednak naszą rozmowę przerwał dzwonek. Pospiesznie dokończyliśmy kanapki i ruszyliśmy pod klasę, gdzie zdążyła już się zgromadzić większość, czekając, aż nauczycielka otworzy klasę.
***
Po zakończonej lekcji, z nieprzyjemnie pustym żołądkiem, ruszyliśmy z Chesem niemal biegiem na stołówkę. Ile sił w nogach dopadliśmy do kolejki, przebierając niecierpliwie nogami w oczekiwanie na wydanie porcji. Kilka chwil później na oko pięćdziesięcioletnia kobieta o sympatycznej twarzy spojrzała na nas badawczo, wyciągając kolejne talerze.
- Oj, głodni jesteście chyba, kochanieńcy? - zapytała.
- I to jak! - potaknął gorliwie Ches, a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, gdy na jego talerzu wylądowała kopiasta porcja dzisiejszego spaghetti. Obaj, jakby wypełnieni nową energią, ruszyliśmy na poszukiwania wolnego stolika, gdy nagle mignęły mi gdzieś czerwone włosy. Spojrzałem nieco w bok, dostrzegając Mad.
- Hej, hej! - zagadałem, podchodząc nieco bliżej. - Można się dosiąść?
< Mad? >
Z nieukrywanym zaciekawieniem spojrzałem na dziewczynę, którą, jak byłem przekonany, widziałem po raz pierwszy w życiu - całkiem zatem prawdopodobne, że uczennicą Akademii Green Heels została raptem chwilę temu, tym bardziej, że zdawała się poruszać jeszcze nie do końca pewnie po korytarzach, jak i ja podczas moich pierwszych dni pobytu w nowej szkole.
Nieznajoma - Mad, jak dowiedziałem - patrzyła na mnie spod nieco przymrużonych powiek, jakby próbując przewidzieć mój następny ruch. Ja natomiast dokładnie lustrowałem jej twarz, zaskoczony dość niecodzienną urodą dziewczyny - kojarzyła mi się nieco z Anią z Zielonego Wzgórza. Lśniące, czerwone włosy miała spięte w koka, acz z fryzury zdążyło już wydostać się kilka pasemek, które teraz swobodnie odpadały na jej porcelanowe ramiona. Pomimo swoich... ilu, niecałych stu sześćdziesięciu? centymetrów wzrostu, hardo patrzyła w górę swoimi błękitnymi oczami. Delikatny rumieniec, zapewne dyktowany narastającym zdenerwowaniem, pokrył jej twarzyczkę, zasłaniając przy okazji piegi.
- Huh, śpieszysz się, Mad? - zapytałem.
- Tak - odparła natychmiast, wyciągając nieco szyję, najwyraźniej szykując się do odejścia. Cóż, nic na siłę, jak to mówią.
- Tak w ogóle, z której jesteś klasy?
- Będziesz mi biografię pisać? - warknęła z odpowiedzi.
- Może - przyznałem z ociąganiem. - Chwilowo chcę wiedzieć, gdzie mogę cię znaleźć w razie potrzeby.
- Żadnej takiej nie będzie.
- Kto wie? Różnie to bywa. No dobra, ale może i kieruje mną zwykła, ludzka ciekawość.
- Nauczysz się ją przezwyciężać - spróbowała mnie wyminąć. Huh, zaczynam czuć się jak jakiś namolny, nieudolny podrywacz... tak to się kończy, gdy chce się poznawać nowych ludzi, którzy z kolei nie mają na to zbytniej ochoty.
- Ale być może jesteś w mojej, wtedy mógłbym pomóc ci z ogarnięciem tego wszystkiego. Szkoła duża i sam się na początku gubiłem. No, nawet teraz się to zdarza.
- Teraz najlepszy moment na to, żeby to powtórzyć.
- Pfff - i weź tu człowieku znajdź cierpliwość. - Dziękuję, może później.
- Wtedy może być za późno - oświadczyła poważnie, acz z westchnieniem rezygnacji.
- Ale do IIb cię nie przydzielono, tak? - drążyłem.
- Ty tam jesteś?
- No toć, najlepsza klasa świata! - potaknąłem entuzjastycznie.
- Świetnie, zatem tam nie jestem - skrzyżowała dłonie na piersiach. Wzięła kolejny głęboki wdech, spoglądając na mnie z wyraźną irytacją. - Ic. Pozwolisz mi teraz już sobie pójść?
- A jaką masz teraz lekcję? - zapytałem, usuwając się w bok. Zaraz też jednak spojrzałem na plan lekcji, usiłując odnaleźć jej klasę. - O, matematyka w 34! Wiesz, jak tam trafić czy ci może... hej, chwila!
W przeciągu tych zaledwie kilku sekund, dziewczyna zdążyła zniknąć w tłumie uczniów. Nawet nie wiedziałem, gdzie mogła skręcić. Tym bardziej, że wyraźnie nie życzyła sobie mojego towarzystwa, a mi za niedługo zaczynała się lekcja. Wzruszyłem zatem ramionami i poczłapałem w stronę swojej klasy, po drodze rozglądając się uważnie, czy gdzieś nie minie mi aby sylwetka czerwonowłosej, nigdzie jej już jednak nie dostrzegłem. Może szybko znalazła odpowiednią klasę? Było to niej wszak niedaleko.
Ciężko opadłem na krzesło w ławce pod oknie, którą zajął wcześniej Ches. Przyjaciel spoglądał na mnie uważnie, gdy wypakowywałem książki i wsadzałem je z powrotem, szukając tych odpowiednich.
- Coś ty taki wypompowany? Kebaba ci potrzeba?
- Pff, brat... - oparłem czoło o zimny, drewniany blat, ziewając przy tym szeroko. - Spotkałem właśnie nową jakąś z Ic...
- Ooo, świeżynka? - wyszczerzył się. - Ładna?
- Hm... może? Na pewno cięta.
- Nie bardziej od Odella - westchnął. Nauczyciel wszedł tymczasem do klasy i zaczął odczytywać prace co poniektórych uczniów, dodając od siebie złośliwe komentarze do niektórych "kwiatków".
- Znalazł dobrego rywala teraz w tej kwestii - burknąłem.
- Oj już, już - Ches poklepał mnie lekko po głowie. - Spokojna twoja zmiennowłosa.
- Yhym - mruknąłem.
- Panie Rosenthal, panie Nesladek - usłyszeliśmy nagle. - Macie coś może do powiedzenia klasie?
***
Przeciągnąłem się, wychodząc z szatni po skończonym wf-ie. Pociągnąłem długi łyk zimnej wody, spocony i zgrzany po godzinie biegania we wszystkie strony podczas meczu koszykówki. Och, jak mi się marzył teraz choć krótki prysznic! A potem może obiad... właśnie! Wyciągnąłem z kieszeni telefon, sprawdzając na telefonie godzinę. Jeszcze tylko jeden angielski i czas pójść do stołówki.
- Brooo! - usłyszałem nagle. - Jestem głodny!
Nawet nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że za mną stoi rudy kurdupel z pustym żołądkiem żadnym kebabów i coli.
- Ja też, Ches, ja też... - mruknąłem. - Chodź do automatów może, wypijemy coś, to łatwiej będzie przeczekać ten czas do obiadu...
- Okey - przytaknął. Ruszyliśmy szybko w stronę odpowiedniego korytarza, na którym to mieliśmy mieć też następną lekcję. Automat z napojami stał rzeczywiście w kącie, a obok niego stała grupka uczniów.
- Masz jakieś drobniaki, Ches, nie? - zapytałem po chwili. - Bo ja zostawiłem chyba znowu portfel w pokoju...
- Coś tam chyba... - poklepał się po kieszeniach, po czym zbladł. - Sakra...
- Sznycle, sznycle... - mruknąłem.
- Prdele! - przypomniał.
- Mi tam starczy Scheisse - wyszczerzyłem się. - Dobra, do pokoju już raczej nie zdążę... no ale chyba mam jeszcze ze dwie kanapki, jak tak myślę, rano robiłem.
- Bro, trzeba było tak od razu!
- Zapomniałem, myślałem, że zjadłem wszystkie - wytłumaczyłem, wyciągając z plecaka dwa zawiniątka, z czego jedno wręczyłem Cześkowi. - No, to smacznego, guten Appetit! Jak to po czesku będzie?
- Dobrou chuť!
- Za nic bym tego chyba dobrze nie wymówił...
- Oj, bro...
W tym momencie jednak naszą rozmowę przerwał dzwonek. Pospiesznie dokończyliśmy kanapki i ruszyliśmy pod klasę, gdzie zdążyła już się zgromadzić większość, czekając, aż nauczycielka otworzy klasę.
***
Po zakończonej lekcji, z nieprzyjemnie pustym żołądkiem, ruszyliśmy z Chesem niemal biegiem na stołówkę. Ile sił w nogach dopadliśmy do kolejki, przebierając niecierpliwie nogami w oczekiwanie na wydanie porcji. Kilka chwil później na oko pięćdziesięcioletnia kobieta o sympatycznej twarzy spojrzała na nas badawczo, wyciągając kolejne talerze.
- Oj, głodni jesteście chyba, kochanieńcy? - zapytała.
- I to jak! - potaknął gorliwie Ches, a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, gdy na jego talerzu wylądowała kopiasta porcja dzisiejszego spaghetti. Obaj, jakby wypełnieni nową energią, ruszyliśmy na poszukiwania wolnego stolika, gdy nagle mignęły mi gdzieś czerwone włosy. Spojrzałem nieco w bok, dostrzegając Mad.
- Hej, hej! - zagadałem, podchodząc nieco bliżej. - Można się dosiąść?
< Mad? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz