Zamknęłam pospiesznie drzwi na klucz i usiadłam na podłodze pod nimi. U sumie… Zawsze poniekąd było mi szkoda zwierząt, które muszą siedzieć w schroniskach. Nigdy nie wiedzą kto je zaadoptuje i czy w ogóle ktoś się nimi zainteresuje. Zabawne, jak ja wiele mam wspólnego ze zwierzętami, chyba więcej niż z ludźmi. Może tam pójdę. Tylko tak naprawdę nie chcę tam rozmawiać z ludźmi. Chcę się po prostu zająć jakimś psem czy coś. Wyjść na spacer, okazać mu trochę miłości, której zapewne nigdy nie dostał. Podniosłam się z podłogi i wróciłam do tego co miałam zrobić, czyli do czytania książki. Usadziłam się wygodnie i lektura pochłonęła mnie całokowicie.
***
Po około dwóch godzinach zakończyłam czytanie książki. Podobała mi się, zdcydowanie była jedną z lepszych, ale bywały lepsze. Odłożyłam lekturę na stolik nocny i wyprostowałam kości, rozciągnowszy się. Sprawdziłam godzinę na telefonie i ze zgrozą stwierdziłam, że będę musiała iść na stołówkę co było czymś przerażającym. Weszłam do łazienki i spojrzałam na siebie krytycznie. Poprawiłam włosy jedną ręką, stwierdzając, że nie chce mi się czesać i ubrałam się w bluzę, kurtkę, czapkę i szalik. Zamknęłam pokój na klucz i ruszyłam bardzo niechętnie w stronę głównego budynku. Można powiedzieć, iż się wlokłam co jak na mnie było dość dziwne. Z reguły dość żwawo chodzę, może dlatego, że ciągle uciekam przed wyimaigowanym wrogiem, który żyje wewnątrz mnie. Ale teraz w końcu cel do, którego nie chciałam iść był przede mną. Może to dlatego…. Gdy tylko weszłam do budynku pozbyłam się zbędnej odzieży. Ogólnie rzecz biorąc mijało mnie dużo osób, często grupek, które udawały się również do stołówki. Weszłam na piętro i po kilku uspakajających zabiegach chciałam wejść do zatłoczonej jadalni, gdy nagle ktoś złapał mnie za ramię. Odskoczyłam i cała spięta stanęłam w miejscu, gotowa do ucieczki. Zachowywałam się niczym nieujarzmiony dziki koń, którego dotknął człowiek. Spostrzegłam po chwili, że to ten sam chłopak, który oprowadzał mnie dzisiaj zaczepił mnie teraz. Prychnęłam pogardliwie pod nosem. Czemu on musi pojawiać się tam gdzie ja? Czy to złośliwość losu…?
-Też idziesz na kolację? Może zjemy razem?- zapytał.
Popatrzyłam na niego spode łba. Pomyślałam, że zrozumie, że to wyraźne „NIE”. Jednak nagle mój mózg zaczął pracować tak jakby racjonalniej. Jeżeli nie usiądę z nim to prawdopodobnie usiądzie ze mną ktoś kogo w ogóle nie znam. Niemożliwe jest, że nikt nie skorzysta z tego, że jest wolne miejsce, bo jak widze nie zdarza się to tu szczególnie często.
-Okej…- mruknęłam niechętnie.
Widoczne było na jego twarzy tak jakby zdziwienie. Widzę, że jego mózg nie ogarniał tego, że wolę siedzieć z kimś kogo znam, ale nie lubię niż z kimś kogo NIE znam i też nie lubię. To dość logiczne, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Ignorując jednak chłopaka skierowałam się w stronę tac i talerzy. Długo wpatrywałam się w potrwy, które są dostępne i jakoś nie mogłam się na nich skupić, czując ciągły stres z powodu tylu ludzi w jednym pomieszczeniu wraz ze mną. Nathaniel stał za mną i wybierał sobie dodatki do swojej wieprzowiny w sosie. Spojrzałam na to z niesmakiem i wróciłam do sałatek. W końcu zdecydowałam się na lekką kolację, czyli trochę sałatki po grecku, którą bardzo lubię. Pamiętam jak próbowałam być przez krótki czas weganką. Nie udało się, więc pozostałam przy wegetariance… Z całym posiłkiem ruszyłam do jednego z niewielu wolnych stolików. Najchętniej usiadłabym przy takim gdzie nie byłoby mnie widać, a jednocześnie ja mogłabym obserwować wszytskich na wypadek… niebezpieczeństwa. Po krótkiej chwili doszedł do mnie Nathaniel, który z małym zdziwieniem popatrzył na moją jakże obfitą kolację. Natomiast ja naprawdę nie znosiłam zapachu, ani wyglądu mięsa nawet smażonego lun gotowanego. Tak miałam już od dzieciństwa, pamiętam jak rodzice martwili się i denerwowali gdy odmawiałam jedzenia mięsa. A po ich śmierci i tak każdy miał gdzieś co ja jem, co robię, z kim się spotykam. A mi było to nawet na rękę. Rozpoczęłam bez słowa jedzenie mojej sałatki i to na niej próbowałam skupić uwagę, jednak wszechobecny hałas utrudniał mi to skutecznie.
-Zdecydowałaś się?
Spojrzałam znad sałatki i uniosłam pytająco brew.
-No… Idziesz jutro ze mną do tego schroniska?
Wbiłam widelec w oliwkę i zjadłam ją od niechcenia, aby zapełnić czymś usta. W sumie to nie wiem czy chcę. Z wielką chęcią pomogłabym zwierzętom, ale w schronisku, jak to jest w naturze będę ludzie. Szczególnie jak jeszcze jest jakaś akcja. Westchnęłam i kontynując jedzenie w przerwie powiedziałam:
-Nie wiem.
Usłyszałam bardzo ciche westchnięcie, a następnie oboje powrócilismy do konsumowania naszych dań. Po kilku minutach skończyłam jedzenie i nie poczekawszy na chłopaka odłożyłam naczynie do okienka i udałam się do wyjścia. Jednak tuż przed zejściem ze schodów wskoczył przede mnie Nathaniel, a ja cofnęłam się gwałtownie.
-Posłuchaj. Przyjdę po ciebie jutro rano około… 9:00. Pojedziemy razem do schroniska, popracujemy tam do 16:00 i pojedziemy z powrotem do Akademii. Proszę.- odparł.
Unikałam jego wzroku, ale chciałam już iść. Powiem „tak” i po sprawie. Potem wcale nie muszę mu otwierać drzwi.
-Okej.
I poszłam. Szłam znów bardzo żwawo, bo uciekałam przed Nathaniel’em. Szybko znalazłam się w akdemiku i stwierdziłam, że zacznę ogarniać jakie lekcje mam w poniedziałek. I co najważniejsze kiedy jest spotkanie klubu jeździeckiego. Moje pierwsze… Usiadłam do biurka i wyjęlam plik kartek. Po kilkuminutowych poszukiwaniach znalazłam plan lekcji, który powiesiłam na tablicy korkowej. W poniedziałek zaczynam lekcje o 8:00, czyli klasycznie. Pierwszy mam angielski, potem chemię. Okej, nie mam masakary. Po raz kolejny przejrzałam kartki i spotkałam tam wykaz spotkań w całym miesiącu. Przeczytałam regulamin klubu. Było tam napisane, że powinniśmy jeździć też samemu, czyli nie tylko na spotkaniach. Dla mnie szczególną torturą to nie było. Było również wyraźnie napisane, że nie musimy jeździć na jednym koniu, ale byłoby to wskazane. Schowałam wszystkie pozostałe arkusze do półeczki w biurku i usiadłam wygodniej w krześle. Otworzyłam laptopa i tak jakby automatycznie weszłam na Facebook’a. Uśmiechnęłam się półgębkiem, nieco pogardliwie gdy zauważyłam, że kilka osób z Akademii już zaprosiło mnie do znajomych. Żałosne. Nie znają mnie, a twierdzą, że ich przyjmę. Zaśmiałam się i rozpoczęłam dalsze przeglądanie w zupełnej ciszy. Aż takiej, że zaczęło piszczeć co wywołało u mnie lekki uśmiech. Chciałam zakupić sobie nową książkę, ponieważ mam ich jeszcze tylko dwie. Weszłam na stronę księgarni i rozpoczęłam przeglądanie. Po dłuższej chwili zdecydowałam się na „Długą chwilę ciszy”, „Zostań przy mnie” i „Bez skrupułów”. Zadowolona z zakupów zamknęłam laptopa i zdecydowałam, że umyję się i położę na łóżku. Weszłam pod prysznic i wzdrygnęłam się gwałtownie gdy ze słuchawki prysznica poleciała lodowata woda. Po 10 sekundach jednak zaczęła płynąć ciepła woda. Odprężyłam się stu procentowow, chyba pierwszy raz w tym dniu. Gorąca woda płynęła i dawała przyjemne ciepło. Po piętnastu minutach gorącego prysznicu wyszłam spod niego. Owinęłam się w ręcznik i postanowiłam, że nie będę suszyć włosów, aby wyschnęły naturalnie. Wytarłam się dokładnie i ubrałam czarną koszulę nocną i czarną dolną bieliznę. Powierzchownie wytarłam włosy i położyłam się na łóżku. Założyłam słuchawki i puściłam muzykę. I tak oto zleciało mi półtorej godziny. Miałam już praktycznie suche włosy, a oczy kleiły się mi się niemiłosiernie. Zdjęłam słuchawki i wyłączyłam światło. Schowałam się pod kołdrą i uśmiechnęłam. Nareszcie…
***
Promienie słoneczne wpadały do mojego pokoju i tańczyły w środku. Otworzyłam lekko oczy, ale zaraz je zamknełam unikając światła. Spojrzałam jednak na godzinę. 6:52… Okej, akurat pójdę pobiegać. Zeszłam z łóżka leniwie i od razu skierowałam się do łazienki. Śniadania zaczynały się od 8:00 w soboty i niedziele, a od 6:30 w tygodniu. Uczesałam tylko włosy i zawiązałam je w kucyka, następnie ubrałam się w mój strój do biegania na zimę, czyli grube getry, termoaktywną bluzkę i zwykłe adidasy. Wyszłam z budynku. Od razu uderzyło we mnie mroźne, wręcz kłucjące powietrze. Ruszyłam raźnym krokiem, chcąc zacząć biegać dopiero od lasu. Nie znałam tych terenów, to prawda. Ale miałam zamiar to zmienić. Słońce mieniło się lekko, ale nie dawało zbytniego ciepła, dlatego też zaczęłam biec jednak od razu. Mój oddech był równomierny, taki jak powinien. Spotkałam jedynie jednego przechodnia, który szedł po akademickim deptaku, ale przyspieszyłam wówczas i szybko go wyminęłam. Ptaki odgrywały swój co poranny koncert. Korciło mnie bardzo, żeby pobiec do stajni, nie powinnam się zgubić. Zajrzałabym tylko z ciekawości co tam u Princess of Dark… Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam. Już po dziesieciu minutach byłam pod drzwiami stajni. Powinna być już otwarta, tak myślę. Nie pomyliłam się, ponieważ już pierwsze osoby przygotowywały swoje konie na jazdę. Instruktorka właśnie wychodziła z siodlrani i gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się miło. Skinęłam głową na „dzień dobry” z lekkim uśmiechem. Poszłam przed siebie i zaglądałam do każdego konia, a każdy miła wyciągał pyszczek. Dopiero jak doszłam do boksu Księżniczki wyczułam napięcie. Usiadłam daleko naprzeciw jej boksu i popatrzyłam na nią z uśmiechem.
-No co tam?
Koń napiął się, kłapnął zębami i schował w najdalszy kąt. Przypomina mi ona nie kogo innego, ale mnie. Też tak reaguję na jakikolwiek kontakt z człowiekiem. Zawsze wiedziałam jak rozwiązać końskie problemy psychczine, ale z nią było… inaczej. To końska wersja mnie. To co innego.
-Wiem, że się mnie boisz. Ale nie musisz. Wiem co przeżywasz, serio.- powiedziałam spokojnym głosem.
Koń spiął się jeszcze bardziej i z paniki zaczął wywracać oczami, tak, że było widać białka. Pierwsze plamki potu, zapewne pojawiały się na końskiej szyi. Wstałam spokojnie i oddaliłam się od klaczy, nie chcą jej bardziej stresować. Chciałabym się czegoś o niej dowiedzieć. Zbierałam się w duchu, aby to zrobić jednakże nic z tego nie wyszło. Czemu? Bo instruktorka szła prowadzić jazdę. Mruknęłam z niezadowolenie i rzuciłam ostatnie tęskne spojrzenie stajni, po czym wyszłam z niej. Spokojnym truchtem wróciłam do pokoju i spojrzałam na godzinę. Okazało się, że całość zajęła mi ponad godzinę i jest już 8:00. Szybko opłukałam się dokładnie i ubrałam się w czarne jeansy i czarną koszulkę z siwym galopującym koniem. Rozpuściłam włosy i uczesałam je po czym wyszłam z pokoju, chcąc pójść na stołówkę na śniadanie. Przebyłam tą samą drogę wczoraj i weszłam do stołówki. O dziwo było o połowę mniej ludzi niż wczoraj wieczorem, a dodatkowo było w miarę cicho. Tak jakby wszyscy dopiero co wstali. Na śniadanie wybrałam trochę jajecznicy, udało mi się ją znaleźć bez mięsa. Usiadłam w najbardziej niedostrzegalnym dla ludzi stoliku i rozpoczęłam jedzenie. Nagle przysiadł się do mnie jakiś chłopak. Wzdrygnęłam się i zaklnęłam po niemiecku. Okazało się, iż jest to Nathaniel… Oczywiście, któżby inny, jak nie ten natrętny osobnik. Przywitał się ze mną krótkim „cześć”, aczkolwiek nie odpowiedziałam nic tylko zignorowałam go nie uraczywszy nawet jedynm krótkim spojrzeniem. Gdy skończyłam jedzenia wstałam od stołu, jednak zaraz poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Wyrwałam rękę i warknełam gwałtownie na chłopaka.
-O 9:00 bądź gotowa.
Przewróciłam oczami i szybkim krokiem udałam się do pokoju. Tam zaczęłam rozmyślać czy może by nie spróbować pójsć do tego schroniska, bo w końcu… Można chociaż wiedzieć jakie są tam zwierzaki. Dziesięć minut potem stałam pod akademikiem, a Nathaniel pięć minut po mnie przyszedł. Całą drogę do tego całego schroniska coś gadał, a ja nawet nie wiedziałam co. Ja ciągle przeżywałam stes związany z tym, że byłam z wieloma ludźmi w jednym pomieszczeniu jakim był autobus. Weszliśmy do schroniska. Zupełnie zignorowałam chłopaka, który szedł się gdzieś „zameldować” i poszłam oglądać psiaki. Wiekszość z nich gdy tylko przechodziłam merdało wesoło ogonem, niektóre nawet przykładały zimne nosy do krat. Były też takie, które tylko łypały na mnie dystkretnie. Jeden, duży wilczur, który wyglądał praktycznie jak wilk, gdy mnie spostrzegł najpierw wcisnął się w kąt, a potem pisnął lekko. Przycupnęłam przed jego kojcem. Zobaczyłam, że ma pełną miskę jedzenia i wody.
-Cześć mały.
Psinka pisneła, a ogon podkuliła jeszcze bardziej niż przedtem. Uśmiechnęłam się smutno i wstałam. Zauważyłam, że zbliża się do mnie Nathaniel, więc znów przybrałam postać, którą przyjmuję dla ludzi. Chłopak podszedł do mnie i powiedział:
Nathaniel? Sorry, że tak długo…
***
Po około dwóch godzinach zakończyłam czytanie książki. Podobała mi się, zdcydowanie była jedną z lepszych, ale bywały lepsze. Odłożyłam lekturę na stolik nocny i wyprostowałam kości, rozciągnowszy się. Sprawdziłam godzinę na telefonie i ze zgrozą stwierdziłam, że będę musiała iść na stołówkę co było czymś przerażającym. Weszłam do łazienki i spojrzałam na siebie krytycznie. Poprawiłam włosy jedną ręką, stwierdzając, że nie chce mi się czesać i ubrałam się w bluzę, kurtkę, czapkę i szalik. Zamknęłam pokój na klucz i ruszyłam bardzo niechętnie w stronę głównego budynku. Można powiedzieć, iż się wlokłam co jak na mnie było dość dziwne. Z reguły dość żwawo chodzę, może dlatego, że ciągle uciekam przed wyimaigowanym wrogiem, który żyje wewnątrz mnie. Ale teraz w końcu cel do, którego nie chciałam iść był przede mną. Może to dlatego…. Gdy tylko weszłam do budynku pozbyłam się zbędnej odzieży. Ogólnie rzecz biorąc mijało mnie dużo osób, często grupek, które udawały się również do stołówki. Weszłam na piętro i po kilku uspakajających zabiegach chciałam wejść do zatłoczonej jadalni, gdy nagle ktoś złapał mnie za ramię. Odskoczyłam i cała spięta stanęłam w miejscu, gotowa do ucieczki. Zachowywałam się niczym nieujarzmiony dziki koń, którego dotknął człowiek. Spostrzegłam po chwili, że to ten sam chłopak, który oprowadzał mnie dzisiaj zaczepił mnie teraz. Prychnęłam pogardliwie pod nosem. Czemu on musi pojawiać się tam gdzie ja? Czy to złośliwość losu…?
-Też idziesz na kolację? Może zjemy razem?- zapytał.
Popatrzyłam na niego spode łba. Pomyślałam, że zrozumie, że to wyraźne „NIE”. Jednak nagle mój mózg zaczął pracować tak jakby racjonalniej. Jeżeli nie usiądę z nim to prawdopodobnie usiądzie ze mną ktoś kogo w ogóle nie znam. Niemożliwe jest, że nikt nie skorzysta z tego, że jest wolne miejsce, bo jak widze nie zdarza się to tu szczególnie często.
-Okej…- mruknęłam niechętnie.
Widoczne było na jego twarzy tak jakby zdziwienie. Widzę, że jego mózg nie ogarniał tego, że wolę siedzieć z kimś kogo znam, ale nie lubię niż z kimś kogo NIE znam i też nie lubię. To dość logiczne, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Ignorując jednak chłopaka skierowałam się w stronę tac i talerzy. Długo wpatrywałam się w potrwy, które są dostępne i jakoś nie mogłam się na nich skupić, czując ciągły stres z powodu tylu ludzi w jednym pomieszczeniu wraz ze mną. Nathaniel stał za mną i wybierał sobie dodatki do swojej wieprzowiny w sosie. Spojrzałam na to z niesmakiem i wróciłam do sałatek. W końcu zdecydowałam się na lekką kolację, czyli trochę sałatki po grecku, którą bardzo lubię. Pamiętam jak próbowałam być przez krótki czas weganką. Nie udało się, więc pozostałam przy wegetariance… Z całym posiłkiem ruszyłam do jednego z niewielu wolnych stolików. Najchętniej usiadłabym przy takim gdzie nie byłoby mnie widać, a jednocześnie ja mogłabym obserwować wszytskich na wypadek… niebezpieczeństwa. Po krótkiej chwili doszedł do mnie Nathaniel, który z małym zdziwieniem popatrzył na moją jakże obfitą kolację. Natomiast ja naprawdę nie znosiłam zapachu, ani wyglądu mięsa nawet smażonego lun gotowanego. Tak miałam już od dzieciństwa, pamiętam jak rodzice martwili się i denerwowali gdy odmawiałam jedzenia mięsa. A po ich śmierci i tak każdy miał gdzieś co ja jem, co robię, z kim się spotykam. A mi było to nawet na rękę. Rozpoczęłam bez słowa jedzenie mojej sałatki i to na niej próbowałam skupić uwagę, jednak wszechobecny hałas utrudniał mi to skutecznie.
-Zdecydowałaś się?
Spojrzałam znad sałatki i uniosłam pytająco brew.
-No… Idziesz jutro ze mną do tego schroniska?
Wbiłam widelec w oliwkę i zjadłam ją od niechcenia, aby zapełnić czymś usta. W sumie to nie wiem czy chcę. Z wielką chęcią pomogłabym zwierzętom, ale w schronisku, jak to jest w naturze będę ludzie. Szczególnie jak jeszcze jest jakaś akcja. Westchnęłam i kontynując jedzenie w przerwie powiedziałam:
-Nie wiem.
Usłyszałam bardzo ciche westchnięcie, a następnie oboje powrócilismy do konsumowania naszych dań. Po kilku minutach skończyłam jedzenie i nie poczekawszy na chłopaka odłożyłam naczynie do okienka i udałam się do wyjścia. Jednak tuż przed zejściem ze schodów wskoczył przede mnie Nathaniel, a ja cofnęłam się gwałtownie.
-Posłuchaj. Przyjdę po ciebie jutro rano około… 9:00. Pojedziemy razem do schroniska, popracujemy tam do 16:00 i pojedziemy z powrotem do Akademii. Proszę.- odparł.
Unikałam jego wzroku, ale chciałam już iść. Powiem „tak” i po sprawie. Potem wcale nie muszę mu otwierać drzwi.
-Okej.
I poszłam. Szłam znów bardzo żwawo, bo uciekałam przed Nathaniel’em. Szybko znalazłam się w akdemiku i stwierdziłam, że zacznę ogarniać jakie lekcje mam w poniedziałek. I co najważniejsze kiedy jest spotkanie klubu jeździeckiego. Moje pierwsze… Usiadłam do biurka i wyjęlam plik kartek. Po kilkuminutowych poszukiwaniach znalazłam plan lekcji, który powiesiłam na tablicy korkowej. W poniedziałek zaczynam lekcje o 8:00, czyli klasycznie. Pierwszy mam angielski, potem chemię. Okej, nie mam masakary. Po raz kolejny przejrzałam kartki i spotkałam tam wykaz spotkań w całym miesiącu. Przeczytałam regulamin klubu. Było tam napisane, że powinniśmy jeździć też samemu, czyli nie tylko na spotkaniach. Dla mnie szczególną torturą to nie było. Było również wyraźnie napisane, że nie musimy jeździć na jednym koniu, ale byłoby to wskazane. Schowałam wszystkie pozostałe arkusze do półeczki w biurku i usiadłam wygodniej w krześle. Otworzyłam laptopa i tak jakby automatycznie weszłam na Facebook’a. Uśmiechnęłam się półgębkiem, nieco pogardliwie gdy zauważyłam, że kilka osób z Akademii już zaprosiło mnie do znajomych. Żałosne. Nie znają mnie, a twierdzą, że ich przyjmę. Zaśmiałam się i rozpoczęłam dalsze przeglądanie w zupełnej ciszy. Aż takiej, że zaczęło piszczeć co wywołało u mnie lekki uśmiech. Chciałam zakupić sobie nową książkę, ponieważ mam ich jeszcze tylko dwie. Weszłam na stronę księgarni i rozpoczęłam przeglądanie. Po dłuższej chwili zdecydowałam się na „Długą chwilę ciszy”, „Zostań przy mnie” i „Bez skrupułów”. Zadowolona z zakupów zamknęłam laptopa i zdecydowałam, że umyję się i położę na łóżku. Weszłam pod prysznic i wzdrygnęłam się gwałtownie gdy ze słuchawki prysznica poleciała lodowata woda. Po 10 sekundach jednak zaczęła płynąć ciepła woda. Odprężyłam się stu procentowow, chyba pierwszy raz w tym dniu. Gorąca woda płynęła i dawała przyjemne ciepło. Po piętnastu minutach gorącego prysznicu wyszłam spod niego. Owinęłam się w ręcznik i postanowiłam, że nie będę suszyć włosów, aby wyschnęły naturalnie. Wytarłam się dokładnie i ubrałam czarną koszulę nocną i czarną dolną bieliznę. Powierzchownie wytarłam włosy i położyłam się na łóżku. Założyłam słuchawki i puściłam muzykę. I tak oto zleciało mi półtorej godziny. Miałam już praktycznie suche włosy, a oczy kleiły się mi się niemiłosiernie. Zdjęłam słuchawki i wyłączyłam światło. Schowałam się pod kołdrą i uśmiechnęłam. Nareszcie…
***
Promienie słoneczne wpadały do mojego pokoju i tańczyły w środku. Otworzyłam lekko oczy, ale zaraz je zamknełam unikając światła. Spojrzałam jednak na godzinę. 6:52… Okej, akurat pójdę pobiegać. Zeszłam z łóżka leniwie i od razu skierowałam się do łazienki. Śniadania zaczynały się od 8:00 w soboty i niedziele, a od 6:30 w tygodniu. Uczesałam tylko włosy i zawiązałam je w kucyka, następnie ubrałam się w mój strój do biegania na zimę, czyli grube getry, termoaktywną bluzkę i zwykłe adidasy. Wyszłam z budynku. Od razu uderzyło we mnie mroźne, wręcz kłucjące powietrze. Ruszyłam raźnym krokiem, chcąc zacząć biegać dopiero od lasu. Nie znałam tych terenów, to prawda. Ale miałam zamiar to zmienić. Słońce mieniło się lekko, ale nie dawało zbytniego ciepła, dlatego też zaczęłam biec jednak od razu. Mój oddech był równomierny, taki jak powinien. Spotkałam jedynie jednego przechodnia, który szedł po akademickim deptaku, ale przyspieszyłam wówczas i szybko go wyminęłam. Ptaki odgrywały swój co poranny koncert. Korciło mnie bardzo, żeby pobiec do stajni, nie powinnam się zgubić. Zajrzałabym tylko z ciekawości co tam u Princess of Dark… Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam. Już po dziesieciu minutach byłam pod drzwiami stajni. Powinna być już otwarta, tak myślę. Nie pomyliłam się, ponieważ już pierwsze osoby przygotowywały swoje konie na jazdę. Instruktorka właśnie wychodziła z siodlrani i gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się miło. Skinęłam głową na „dzień dobry” z lekkim uśmiechem. Poszłam przed siebie i zaglądałam do każdego konia, a każdy miła wyciągał pyszczek. Dopiero jak doszłam do boksu Księżniczki wyczułam napięcie. Usiadłam daleko naprzeciw jej boksu i popatrzyłam na nią z uśmiechem.
-No co tam?
Koń napiął się, kłapnął zębami i schował w najdalszy kąt. Przypomina mi ona nie kogo innego, ale mnie. Też tak reaguję na jakikolwiek kontakt z człowiekiem. Zawsze wiedziałam jak rozwiązać końskie problemy psychczine, ale z nią było… inaczej. To końska wersja mnie. To co innego.
-Wiem, że się mnie boisz. Ale nie musisz. Wiem co przeżywasz, serio.- powiedziałam spokojnym głosem.
Koń spiął się jeszcze bardziej i z paniki zaczął wywracać oczami, tak, że było widać białka. Pierwsze plamki potu, zapewne pojawiały się na końskiej szyi. Wstałam spokojnie i oddaliłam się od klaczy, nie chcą jej bardziej stresować. Chciałabym się czegoś o niej dowiedzieć. Zbierałam się w duchu, aby to zrobić jednakże nic z tego nie wyszło. Czemu? Bo instruktorka szła prowadzić jazdę. Mruknęłam z niezadowolenie i rzuciłam ostatnie tęskne spojrzenie stajni, po czym wyszłam z niej. Spokojnym truchtem wróciłam do pokoju i spojrzałam na godzinę. Okazało się, że całość zajęła mi ponad godzinę i jest już 8:00. Szybko opłukałam się dokładnie i ubrałam się w czarne jeansy i czarną koszulkę z siwym galopującym koniem. Rozpuściłam włosy i uczesałam je po czym wyszłam z pokoju, chcąc pójść na stołówkę na śniadanie. Przebyłam tą samą drogę wczoraj i weszłam do stołówki. O dziwo było o połowę mniej ludzi niż wczoraj wieczorem, a dodatkowo było w miarę cicho. Tak jakby wszyscy dopiero co wstali. Na śniadanie wybrałam trochę jajecznicy, udało mi się ją znaleźć bez mięsa. Usiadłam w najbardziej niedostrzegalnym dla ludzi stoliku i rozpoczęłam jedzenie. Nagle przysiadł się do mnie jakiś chłopak. Wzdrygnęłam się i zaklnęłam po niemiecku. Okazało się, iż jest to Nathaniel… Oczywiście, któżby inny, jak nie ten natrętny osobnik. Przywitał się ze mną krótkim „cześć”, aczkolwiek nie odpowiedziałam nic tylko zignorowałam go nie uraczywszy nawet jedynm krótkim spojrzeniem. Gdy skończyłam jedzenia wstałam od stołu, jednak zaraz poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Wyrwałam rękę i warknełam gwałtownie na chłopaka.
-O 9:00 bądź gotowa.
Przewróciłam oczami i szybkim krokiem udałam się do pokoju. Tam zaczęłam rozmyślać czy może by nie spróbować pójsć do tego schroniska, bo w końcu… Można chociaż wiedzieć jakie są tam zwierzaki. Dziesięć minut potem stałam pod akademikiem, a Nathaniel pięć minut po mnie przyszedł. Całą drogę do tego całego schroniska coś gadał, a ja nawet nie wiedziałam co. Ja ciągle przeżywałam stes związany z tym, że byłam z wieloma ludźmi w jednym pomieszczeniu jakim był autobus. Weszliśmy do schroniska. Zupełnie zignorowałam chłopaka, który szedł się gdzieś „zameldować” i poszłam oglądać psiaki. Wiekszość z nich gdy tylko przechodziłam merdało wesoło ogonem, niektóre nawet przykładały zimne nosy do krat. Były też takie, które tylko łypały na mnie dystkretnie. Jeden, duży wilczur, który wyglądał praktycznie jak wilk, gdy mnie spostrzegł najpierw wcisnął się w kąt, a potem pisnął lekko. Przycupnęłam przed jego kojcem. Zobaczyłam, że ma pełną miskę jedzenia i wody.
-Cześć mały.
Psinka pisneła, a ogon podkuliła jeszcze bardziej niż przedtem. Uśmiechnęłam się smutno i wstałam. Zauważyłam, że zbliża się do mnie Nathaniel, więc znów przybrałam postać, którą przyjmuję dla ludzi. Chłopak podszedł do mnie i powiedział:
Nathaniel? Sorry, że tak długo…