poniedziałek, 4 stycznia 2016

Od Isabelle cd. Nathaniel'a

Nienawiść i nutka strachu były zapewne widoczne w moich oczach. Te emocje majaczyły w mojej głowie, więc pewnie było je widać. Chłopak nie wyglądał bardzo groźnie, ale lepiej dmuchać na zimne. Samo to, że osobnik miał mniej więcej 190 cm wzrostu sprawiało, iż miałam do niego niemy respekt. Jego jasne włosy, można powiedzieć, że robiły co chciały. Cały jego ciuch był dość ciemny, a na nadgarstku widziałam łańcuch oraz czarna bransoletę. Na policzku widniały trzy blizny, a oczy były w odcieniu zieleni. Czułam jak odmarzają mi nogi od stania w głębokim śniegu. Bez słowa ruszyłam w sobie tylko znaną stronę, zupełnie ignorując chłopaka. Czułam jak patrzy na moje plecy, więc przyspieszyłam nieznacznie.
-Czekaj!- krzyknął nagle chłopak.
Przewróciłam oczyma, ale mimowolnie zatrzymałam się. Nie odwracałam się, a mimo to wiedziałam, że idzie w moją stronę. Wdech, wydech. Gdy stanął przede mną, cofnęłam się pół kroku patrząc w ziemię.
-Wiesz, że i tak ktoś cię będzie musiał oprowadzić. Jak nie ja to ktoś inny. A ja dam ci wolną rękę i pozwolę wybrać punkt docelowy naszej wycieczki.- odparł chłopak.
Pomimo, że na niego nie patrzyłam wiedziałam, że uśmiechnął się serdecznie. Ja natomiast uporczywie wpatrywałam się w moje czarne buty, nie mając ochoty do wydania z siebie dźwięku. Poniekąd chłopak ma rację. Prawdopodobnie ktoś będzie musiał mnie oprowadzić. Chociaż myślę, że równie dobrze, a nawet lepiej poradziłabym sobie sama, niż z jakimś facetem. Westchnęłam cicho.
-Jestem samowystarczalna.- odparłam na tyle głośno, że chłopak musiał mnie usłyszeć.
Nareszcie byłam w stanie spojrzeć w górę. Tak jakby nieco wyzywająco, z większą pewnością. Aczkolwiek spostrzegawczy obserwator zauważyłby, że to tylko pozory i, że udaję.
-To dobrze, ale proszę nie daj się namawiać.- powiedział ze śmiechem.
Wymamrotałam pod nosem kilka niemieckich przekleństw i z niechęcią wyczuwalną w głosie odparłam:
-Jak dasz mi spokój to droga wolna.
Bez słowa ruszyliśmy naprzód. Gdyby spojrzenia mogły krzywdzić chłopak miałby już dziurę w plecach. Szłam za nim co chwila spoglądając nerwowo na boki, szukając cichej drogi ucieczki. Biały śnieg nadał ładnego wyglądu nagim drzewom. Spojrzałam w niebo i ujrzałam na nim kawałek zimowego słońca. Czyli jest szansa na przejaśnienie w dzisiejszym dniu. Wywołało to u mnie lekki, szczery uśmiech. Nagle mój przewodnik zrównał się ze mną.
-Jak mam cię oprowadzać to wypadałoby się przedstawić. A więc ja jestem Nathaniel Raven, a ty?- powiedział.
Skinęłam głową na znak tego, iż słyszałam to co powiedział, ale nie odezwałam się ani słowem. Usłyszałam jeszcze ciche westchnięcie, ale nic poza tym. Czuć było w powietrzu moją niechęć do całego przedsięwzięcia. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Przecież należę do klubu jeździeckiego, czyli gdzieś tu jest stajnia! Tam ma mnie on zaprowadzić i najlepiej zniknąć. Po kilku minutach układania sobie zdania w głowie powiedziałam:
-Zaprowadź mnie do stajni jeżeli wiesz gdzie ona jest.
Oczywiście i naturalnie nie spojrzałam na chłopaka, jednak nie patrzyłam w ziemię lecz przed siebie, jakby ciągle układając słowa.
-Okej. Sam należę do klubu jeździeckiego, ty też?- zapytał.
Skinęłam twierdząco głową bez słowa. Nie szliśmy zbyt długo gdy na horyzoncie widać już było stajnię i ujeżdżalnię. Mogłabym przysiąc, iż już czułam zapach koni. Całą drogę chłopak próbował nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt, ale nie udawało mu się to. Naprawdę musiałby być szalenie interesujący, abym zwróciła na niego chociaż część swojej uwagi. Udało mu się jedynie wycisnąć ze mnie słówko gdy zaczął temat koni. Opowiedział nieco o stajni w, której jeździł, a tym udało się sprawić, że chociaż słuchałam, ale ciągle sprawiałam wrażenie olewającej. Za wszelką cenę chciałam, żeby ta cała wycieczka się skończyła. Stajnia były bardzo ładna. Nie jakoś bardzo nowoczesna, aczkolwiek boksy koni i ich wyposażenie wyglądały naprawdę solidnie. W siodlarni panował idealny porządek, jedynie jedna owijka nieopstrzenie rozwinęła się nieco. Na terenie ośrodka, znajdowały się również padoki, ujeżdżalnia, czworobok i hala. Koni było tam dość dużo, żaden nie wyglądał na zaniedbanego. Wszystkie z kolei albo odwracały głowę gdy przy nich stawałam, albo ignorowały mnie, ale w pozytywnym znaczeniu. Gdy dochodziłam do jednego z bardziej oddalonych boksów usłyszałam:
-Uważaj lepiej. Ten koń to prawdziwy szatan.
Rozpoznałam głos chłopaka, który ciągle coś gadał, pomimo tego, że prawie w ogóle go nie słuchałam. Jednak słysząc te słowa rozluźniłam się jeszcze bardziej, aby nie stresować tego „szatana”. Tabliczka na tym boksie jako jedyna była niedoczepiona jednak udało mi się wyczytać, że klacz ma na imię Princess Of Darkness. Księżniczka mroku? Widziałam cień konia, łeb zwrócony był w stronę ściany. Podeszłam do ściany naprzeciw boksu, wolno i spokojnie. Widziałam już napięcie mięśni konia, przesunął się on tak, aby ciągle mieć mnie na oku. Nie patrzyłam na nią. Boks ten był mało naświetlony, a klaczy prawie nie było widać. Była ciemniejsza niż noc. Czułam, że imię pasuje nie tylko do karego umaszczenia kobyłki, ale także do jej charakteru i tego co przeżyła. Wiedziałam, że nie zbliżę się dzisiaj bliżej. Do tego trzeba czasu, jeżeli pozwolą mi z nią pracować… zrobię z niej spokojnego konia.Ciągle patrząc w podłogę oddaliłam się w stronę wyjścia ze stajni. Teraz chciałam znaleźć właścicielkę tej stajni, aby zapytać o ową klacz i ogólnie o to kiedy będę mogła umówić się na jakąkolwiek jazdę. Poprosiłam chłopaka cicho o sprowadzenie tu tej osoby, albo o powiedzenie mi gdzie ona jest. Już po chwili z biura wyszła wysoka brunetka, która z miłym uśmiechem zaprosiła mnie do biura. Wdeeech, wyyydech. W biurze było kilka siodeł bez strzemion czy popręgu, pełno zdjęć owej kobiety na koniu, medale, figurki koni… Wszystkiego co końskie było tu dużo. Na drzwiach na przykład wisiała podkowa.
-Witaj, jestem Marry. Rozumiem, że jesteś nową uczennica Akademii Green Heels?- zapytała instruktorka z przyjaznym akcentem.
Skinęłam głową, przełykając ślinę. Nie lubię jak ludzie są przesadnie mili. Zebrałam się jednak w kupę i odparłam bardzo cicho.
-Jestem Isabelle. Mam…mam k-kilka py-tań.
Marry wyprostowała się na krześle i skinęła głową na znak tego, że słucha. Musiałam kilka minut przemyśleć jak wszystko powiedzieć, jak się nie jąkać tak jak przedtem.
-Chciałabym się umówić na jakiś termin na jazdę i… do-dowiedzieć s-się kilka rze-czy o Princess Of Dark.- powiedziałam, a w moim brzuchu ścisnęło mnie.
Trenerka westchnęła cicho usłyszawszy drugie zdanie. Odwróciła się do swojego notatnika i przez ramię na mnie spojrzała.
-Czy wtorek by ci pasował? Najpierw pójdziesz na zastęp, przepraszam, ale muszę zobaczyć jak jeździsz i przydzielić cię do odpowiedniej grupy, dobrze?- powiedziała Marry po krótkiej chwili zastanowienia.
Przytaknęłam na ten pomysł. Nie miałam odwagi powiedzieć, że jestem więcej niż zaawansowana, nie skromnie mówiąc. Czekałam, aż zacznie ona temat Princess. Jednak doczekałam się tylko takiego zdania:
-Przeproszę Cię, ale muszę iść na jazdę. O tej drugiej kwestii możemy pogadać potem.
Zerwałam się z kanapy jak poparzona i mruknąwszy ciche „do widzenia” wyszłam z biura. Byłam z siebie dumna. Że zrobiłam to co zrobiłam to już wyczyn. Gdy zobaczyłam Nathaniel’a wróciłam na ziemię i spięłam się jeszcze bardziej. Chciałabym teraz tu zostać, porozmawiać z każdym z koni, poznać je chociaż troszkę. Ale wiem, że muszę się rozpakować, ogarnąć sytuację z lekcjami… Niestety, nie mogę sobie na to pozwolić. Jeszcze jutro mam wolne, jest niedziela, ale trzeba już dzisiaj ogarniać, żeby jutro mieć spokój. Spojrzałam się na chłopaka przez ułamek sekundy, a on spojrzał się na mnie. Pod wpływem chwili wyszłam żwawym krokiem ze stajni, a po dwóch sekundach przybiegł za mną Nathaniel. Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę do akademików. Dopiero pod nimi chłopak powiedział:
-Mogę dać Ci mój numer gdybyś mnie jakkolwiek potrzebowała.
Pokręciłam głową na „nie chcę”.
-Okej. To na razie!- powiedział i poczekał aż weszłam do akademika.
Niezaprzeczalnie długo na to czekać nie musiał. Jeszcze przebrnąć przez korytarze i jestem w… domu? Teoretycznie nie mam domu. Drzwi do sekretarki były ciągle otwarte, ale ja niczym pantera niepostrzeżenie i nawet sama nie wiem kiedy znalazłam się w pokoju. Gdy zamknęłam drzwi, rzuciłam się na białe, wyglądające jak szpitalne łóżko. Przeciągnęłam się leniwie i spojrzałam od niechcenia na telefon- nie spodziewałam się żadnego znaku życia od kogokolwiek. I nie chciałam go. Najlepiej by było gdyby wszyscy o mnie zapomnieli, bo ja już zaczynam bezproblemowo zapominać o nich. Jednak zawitała u mnie ikonka dwóch nowych wiadomości. Nie próbowałam nawet ich sprawdzać nie spodziewałam się niczego miłego. Spojrzawszy na walizkę jęknęłam żałośnie po czym niechętnie zgramoliłam się z łóżka.
***
Po około dwóch godzinach pokój wyglądał zupełnie inaczej. Na ścianach było kilka plakatów z końmi, lub zespołów, na biurku stał mój laptop i zdjęcie stadka koni ze stadniny w, której niedawno jeździłam. Szafa pozapełniana była moim ciuchami, a pościel wymieniona została na bardziej ‘moją’. Zadowolona usiadłam na łóżku i wyciągnęłam książkę „Sklepik z marzeniami”. Od dawna chciałam ją skończyć, nareszcie mam taką okazję. Już ją otwierałam, usadzałam się wygodnie na łóżku gdy nagle… Ktoś zapukał do drzwi. Wcisnęłam się w kąt do ściany, ale po chwili ostrożnie i cicho niczym wilk na polowaniu. Przekręciłam kluczyk w zamku i uchyliłam drzwi. Byłam cała sztywna. Okazało się, iż był to Nathaniel.

[Nathaniel?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt