środa, 26 kwietnia 2017

Od Michaela CD Anny

- Świetnie- warknęła prawdopodobnie jednym ze swoich najlepszych sarkastycznych głosów.- Masz książkę do historii?
W duchu cicho westchnąłem, usiłując przypomnieć sobie, co właściwie skrywają czeluści mojego plecaka. Tak właściwie, to jakie lekcje w ogóle miałem? Dobrą chwilę trwało, zanim nie przypomniałem sobie, że przecież na tuż przed najdłuższą przerwą, musiałem pisać na tablicy jakieś daty. Tak, chodziło na pewno o historię, więc i podręcznik do niej powinienem mieć przy sobie, może i zeszyt się nawet znajdzie.
- Tak się składa, że mam- odparłem, ignorując sarkastyczny ton wypowiedzi dziewczyny.- Więc dzisiaj zostaniesz uratowana!
- Książę na białym koniu się znalazł- prychnęła, wyciągając rękę, z której sposobu ułożenia - wewnętrzna strona skierowana w górę - wywnioskowałem, iż chce, abym podał jej książkę. Niezrażony, uścisnąłem lekko wyciągniętą dłoń.
- Michael, miło mi!
Spojrzała na mnie wyczekująco, jednak ona również milczała, zacięcie mierząc mnie spojrzeniem, które mogłoby kroić chleb.
- Anna- warknęła w końcu.
Uśmiechnąłem się szeroko, po czym w końcu puściłem jej dłoń, zaskakująco ciepłą. Swoją chłodną postawą, częściowo nawet wyglądem, przypominała mi Akashi'ego, tyle że w wydaniu żeńskim i nieco mniejszym. Byłem jednak pewien, że zarówno ona, jak i on, kryją w sobie pokłady serdeczności. Nawet kiedy patrzyła na mnie, jakbym irytował ją do granic możliwości, jej oczy nie przypominały lodu. Albo ta sytuacja z rana, kiedy przeganiała chłopaków dręczących kruki - mimo wszystko, jej motywy były szlachetne, chociaż wykonanie dość... hm, brutalne? Z drugiej strony, zastanowiłem się, jak sam bym zareagował, gdyby ktoś zaatakował Immi. Albo, nie daj Boże, Marianne. Krew zawrzała mi w żyłach na samą myśl o tym, że ktoś mógłby choć pchnąć mocniej te dwie kochane, nawet jeśli momentami złośliwe istotki. Tak, zdecydowanie nie dziwiłem się reakcji dziewczyny.
Zdjąłem z ramion znoszony już nieco plecak, muskając palcem zdjęcie siostry ukryte w wewnętrznej kieszonce. W końcu natrafiłem na sporych rozmiarów podręcznik, a także stojący obok niego zeszyt. Rzuciłem wszystko na stół stojący obok i gestem wskazałem dziewczynie, by usiadła na wolnym krześle. Przewróciła oczami, ale klapnęła lekko na siedzisko, a ja po chwili przysunąłem sobie kolejne z pozapisywanymi, nieznanymi mi imionami i obklejone jakimiś małymi obrazkami, podobnymi do tych, jakie można znaleźć w paczkach chipsów. Najwyraźniej miało już swoje lata, ale osobiście całkiem takie lubiłem. Ba, kiedyś nawet namalowałem przynajmniej dwa obrazy, gdzie na główny plan wysuwały się właśnie takie typowo szkolne meble. Nie pamiętałem już, o co dokładniej mi chodziło, chyba o coś z końcem roku szkolnego i klasą, która opuszczała już na zawsze ową placówkę, by podjąć edukację w nowym miejscu. Hm, chyba nawet namalowałem je w przerwie, kiedy miałem pójść do liceum. Pamiętam, że byłem wtedy dość przygnębiony po rozstaniu ze szkolnymi kolegami, z którymi, mimo wszystko, zżyłem się dość mocno przez dziewięć lat. Rzecz jasna, z częścią nadal utrzymywałem słaby kontakt, a kiedy jeszcze mieszkałem w Niemczech, co jakiś czas się nawet spotykaliśmy, ale mimo wszystko, kiedy zostaliśmy wrzuceni w wir nowych doświadczeń w liceum - nowi znajomy, nawał nauki, coraz poważniejsze rozmyślania o przyszłości - nasze relacje nieco się zatarły, a odkąd wyjechałem tutaj, brakowało mi już tej bliskości, świadomości, że wystarczy przejść przez kilka przecznic, by się spotkać w niektórymi. Ciężko przychodziło mi utrzymywanie kontaktów na odległość, szczególnie gdy wynosiła ona ponad 1000 kilometrów! Abstrakcyjną rzeczą było dla mnie czasem, kiedy ja przebywałem na wycieczce szkolnej w pobliżu rodzinnej wsi Zeithain i musiałem kontaktować się za pomocą telefonu z rodziną, co więc, kiedy dzielił nas ocean głęboki i szeroki.... Zdecydowanie byłem typem domatora, z kiedy usłyszałem, że mam szansą na wyjazd jako stypendysta do renomowanej szkoły w Irlandii, o mało nie pochorowałem się ze szczęścia... i strachu. W życiu nie leciałem samolotem, nie płynąłem statkiem, a wyjazd samochodem do stolicy, Berlina, był jak podróż do innego świata. Zastanawiałem się nawet, czy nie zrezygnować, ale wujek Hans w przymierzu z dziadziem, mając do pomocy skaczącą dookoła Mariś i pokrzykującą wesoło z kuchni mamę, prędko wybił mi ten pomysł z głowy.
Wziąłem głęboki oddech i wypuściłem nabrane powietrze z cichym westchnięciem, jak zwykle wtedy, kiedy orientowałem się, że znowu odpłynąłem. Strzyknąłem palcami, powracając do rzeczywistości. O czym to była mowa? Ach tak, wojny, chyba we Francji. Z początku, w gimnazjum, nie przepadałem za tymi tematami, ale kiedy poczytałem o nich nieco więcej i posłuchałem o nich na lekcjach pana Mitchella, zapałałem do nich sympatią - mimo wszystko, okazały się być dość ciekawe, szczególnie ich przebieg i przyczyny.
- No- zacząłem wertować strony książki w poszukiwaniu konkretnego działu- to jak, Anna, gotowa? Walniemy pracę, że mucha nie siada, zobaczysz!

< Anna? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt