sobota, 22 kwietnia 2017

Od Michaela do Anny

Mimo wszystko, zdecydowałem się pobiec za dziewczyną, na którą wpadłem... albo która na mnie wpadła, licho wie! Po pierwsze, chciałem sprawdzić, czy aby na pewno nic jej nie jest. W teorii, skoro pobiegła potem jak oparzona, nic sobie raczej nie połamała, ale ostrożności nieco nie zawadzi, tym bardziej, że dość wujek, emerytowany już lekarz, opowiadał mi różne historie, zarówno te, w których on był świadkiem, jak i anegdotki zasłyszane od jego kolegów po fachu czy ratowników medycznych. Nieraz się już zdarzało, że ranni po różnych wypadkach uciekali gdzie pieprz rośnie, by potem okazywało się, że wymagali natychmiastowej pomocy. Rzecz jasna, nasz upadek nie był raczej zbyt groźny, ale wolałem się upewnić, że nic jej nie jest. Nie no, co to by w ogóle było. Ledwo przyjechał do szkoły, znokautował uczennicę i pozwolił jej szwendać się licho wie gdzie, nie sprawdziwszy uprzednio, czy dziewoi nic nie jest. Tak się nie robi i tyle.
Po drugie, może kierował mną egoizm, chociaż częściowo. Nie chciałem być kojarzony przez pierwszego spotkanego rówieśnika jako "ten nowy, co wywala ludzi i nie patrzy, jak lezie". Wolałem zrobić w miarę pozytywne pierwsze wrażenie. Mariś, kochana siostrzyczka, od początku wiedziała. Jak już wychodziłem ostatni raz, spojrzała na mnie tymi oczkami aniołka i z niezachwianą pewnością stwierdziła, że na pewno już pierwszego dnia palnę jakąś głupotę, podpalę halę sportową albo zrobię komuś krzywdę swoimi wygłupami.
W odpowiedzi usłyszała, że wyrośnie na piękny okaz złośnicy aniołkowej. I że też ją kocham. Ależ będzie triumfować, kiedy odczyta list. A kiedy przyśle odpowiedź, swoim nieco koślawym, dopiero co wyuczonym pismem przekaże, że wiedziała. No wiedziała, co ja zrobię. Przepowiednie aniołków zawsze się sprawdzają, nawet te pesymistyczne. W rodzince dostała jej się fucha wieszcza.
Biegłem przez jasny korytarz, zerkając w przelocie na zegar. Doszedłem do wniosku, że w sumie znowu za wcześnie ustawiłem budziki, bo do lekcji zostało jeszcze sporo czasu, chociaż niektórzy uczniowie wychodzili już z pokoi, kierując się do odpowiednich klas. Lawirowałem między sylwetkami z oczami wbitymi nieraz w podręcznik zapisany drobnymi literami bądź tubkę pasty do zębów.
Niemal z rozpędu przebiłem się przez wysokie, białe drzwi. Momentalnie wyskoczyłem z ciasnego, zatłoczonego pomieszczenia prosto na przestronny dziedziniec porośnięty kiełkującymi kwiatami i wszechobecną zielenią. Poranne słońce delikatnie opromieniało mgiełką tańczącą jeszcze tu i ówdzie, ale nie zdołało jeszcze przepędzić także resztek chłodu. Wiatr delikatnie szumiał między liśćmi drzew, a cały szkolny rozgardiasz pozostawiłem za sobą, oddzielając go od czystego błękitu nieba potężnymi drzwiami, przez które niemal nie miał szans przedostań się żaden dźwięk, nawet ten wydawany przez zaspaną, młodą dziatwę podrostków zmierzających na lekcje. No scena niemal sielankowa...
Więc tym bardziej zaskoczy mnie widok dziewczyny, rzucającej bluzgami, bynajmniej nie pod nosem, i mierzącej z zatrważającą celnością w dwójkę uciekających chłopaków. Z pobliskiej gałęzi, obrośniętej młodymi pąkami kwiatów wiśni, zakrakał kruk, jakby z pewną satysfakcją, utkwiwszy błyszczące oczy w oddalających się sylwetkach. Po kilku sekundach obok niego przysiadł drugi czarnopióry ptak, dołączając się do chórku.
Dziewczyna po chwili odwróciła się w moją stronę, cała czerwona ze złości. Jej oczy dosłownie błyszczały, trochę jak ślepia stworzeń kraczących obok. W czarnej, dwuczęściowej piżamie wyglądała, jakby zaraz miała zrzucić ludzką skórę i przywdziać czarne, aksamitne skrzydła, by dołączyć do grona pobratymców. Zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem i uniosła ręce, jakby chciała wsadzić je do kieszeni. Zaraz jednak odkryła, że jest ich pozbawiona i dłonie ponownie opadły swobodnie wzdłuż jej boku. Albo jakby szykowała się do lotu, ale w ostatniej chwili sobie przypomniała, że nie ma skrzydeł.
Przypominała mi trochę zwierzątko. Nie, żeby to słowo miało jakiś negatywny wydźwięk, po prostu odniosłem wrażenie, jakby była trochę... oddalona? Wahałem się przed podejściem, jakby mogła się spłoszyć, mimo że pokaz, jaki przed chwilą zademonstrowała, dowiódł, że zapewne w starciu nie miałbym zbyt wielkich szans. Z niesmakiem w dalszym ciągu mnie obserwowała, jakby próbując przewiedzieć mój następny ruch. Na całe szczęście, w dłoni nie trzymała już kamieni.
- Wszystko w porządku?- zapytałem po chwili milczenia, powoli zmniejszając dystans dzielący mnie od dziewczyny, próbując mówić jak najspokojniej.- Co takiego przeskrobali tamci, że tak ich przepędziłaś?

< Anna? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt