Mimo wszystko, zdecydowałem się pobiec za dziewczyną, na którą
wpadłem... albo która na mnie wpadła, licho wie! Po pierwsze, chciałem
sprawdzić, czy aby na pewno nic jej nie jest. W teorii, skoro pobiegła
potem jak oparzona, nic sobie raczej nie połamała, ale ostrożności nieco
nie zawadzi, tym bardziej, że dość wujek, emerytowany już lekarz,
opowiadał mi różne historie, zarówno te, w których on był świadkiem, jak
i anegdotki zasłyszane od jego kolegów po fachu czy ratowników
medycznych. Nieraz się już zdarzało, że ranni po różnych wypadkach
uciekali gdzie pieprz rośnie, by potem okazywało się, że wymagali
natychmiastowej pomocy. Rzecz jasna, nasz upadek nie był raczej zbyt
groźny, ale wolałem się upewnić, że nic jej nie jest. Nie no, co to by w
ogóle było. Ledwo przyjechał do szkoły, znokautował uczennicę i
pozwolił jej szwendać się licho wie gdzie, nie sprawdziwszy uprzednio,
czy dziewoi nic nie jest. Tak się nie robi i tyle.
Po drugie, może kierował mną egoizm, chociaż częściowo. Nie chciałem być
kojarzony przez pierwszego spotkanego rówieśnika jako "ten nowy, co
wywala ludzi i nie patrzy, jak lezie". Wolałem zrobić w miarę pozytywne
pierwsze wrażenie. Mariś, kochana siostrzyczka, od początku wiedziała.
Jak już wychodziłem ostatni raz, spojrzała na mnie tymi oczkami aniołka i
z niezachwianą pewnością stwierdziła, że na pewno już pierwszego dnia
palnę jakąś głupotę, podpalę halę sportową albo zrobię komuś krzywdę
swoimi wygłupami.
W odpowiedzi usłyszała, że wyrośnie na piękny okaz złośnicy aniołkowej. I
że też ją kocham. Ależ będzie triumfować, kiedy odczyta list. A kiedy
przyśle odpowiedź, swoim nieco koślawym, dopiero co wyuczonym pismem
przekaże, że wiedziała. No wiedziała, co ja zrobię. Przepowiednie
aniołków zawsze się sprawdzają, nawet te pesymistyczne. W rodzince
dostała jej się fucha wieszcza.
Biegłem przez jasny korytarz, zerkając w przelocie na zegar. Doszedłem
do wniosku, że w sumie znowu za wcześnie ustawiłem budziki, bo do lekcji
zostało jeszcze sporo czasu, chociaż niektórzy uczniowie wychodzili już
z pokoi, kierując się do odpowiednich klas. Lawirowałem między
sylwetkami z oczami wbitymi nieraz w podręcznik zapisany drobnymi
literami bądź tubkę pasty do zębów.
Niemal z rozpędu przebiłem się przez wysokie, białe drzwi. Momentalnie
wyskoczyłem z ciasnego, zatłoczonego pomieszczenia prosto na przestronny
dziedziniec porośnięty kiełkującymi kwiatami i wszechobecną zielenią.
Poranne słońce delikatnie opromieniało mgiełką tańczącą jeszcze tu i
ówdzie, ale nie zdołało jeszcze przepędzić także resztek chłodu. Wiatr
delikatnie szumiał między liśćmi drzew, a cały szkolny rozgardiasz
pozostawiłem za sobą, oddzielając go od czystego błękitu nieba potężnymi
drzwiami, przez które niemal nie miał szans przedostań się żaden
dźwięk, nawet ten wydawany przez zaspaną, młodą dziatwę podrostków
zmierzających na lekcje. No scena niemal sielankowa...
Więc tym bardziej zaskoczy mnie widok dziewczyny, rzucającej bluzgami,
bynajmniej nie pod nosem, i mierzącej z zatrważającą celnością w dwójkę
uciekających chłopaków. Z pobliskiej gałęzi, obrośniętej młodymi pąkami
kwiatów wiśni, zakrakał kruk, jakby z pewną satysfakcją, utkwiwszy
błyszczące oczy w oddalających się sylwetkach. Po kilku sekundach obok
niego przysiadł drugi czarnopióry ptak, dołączając się do chórku.
Dziewczyna po chwili odwróciła się w moją stronę, cała czerwona ze
złości. Jej oczy dosłownie błyszczały, trochę jak ślepia stworzeń
kraczących obok. W czarnej, dwuczęściowej piżamie wyglądała, jakby zaraz
miała zrzucić ludzką skórę i przywdziać czarne, aksamitne skrzydła, by
dołączyć do grona pobratymców. Zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem i
uniosła ręce, jakby chciała wsadzić je do kieszeni. Zaraz jednak
odkryła, że jest ich pozbawiona i dłonie ponownie opadły swobodnie
wzdłuż jej boku. Albo jakby szykowała się do lotu, ale w ostatniej
chwili sobie przypomniała, że nie ma skrzydeł.
Przypominała mi trochę zwierzątko. Nie, żeby to słowo miało jakiś
negatywny wydźwięk, po prostu odniosłem wrażenie, jakby była trochę...
oddalona? Wahałem się przed podejściem, jakby mogła się spłoszyć, mimo
że pokaz, jaki przed chwilą zademonstrowała, dowiódł, że zapewne w
starciu nie miałbym zbyt wielkich szans. Z niesmakiem w dalszym ciągu
mnie obserwowała, jakby próbując przewiedzieć mój następny ruch. Na całe
szczęście, w dłoni nie trzymała już kamieni.
- Wszystko w porządku?- zapytałem po chwili milczenia, powoli
zmniejszając dystans dzielący mnie od dziewczyny, próbując mówić jak
najspokojniej.- Co takiego przeskrobali tamci, że tak ich przepędziłaś?
< Anna? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz