Nakładałem cienie na rysunek, co chwilę podnosząc spojrzenie na
dziewczynę, najwyraźniej już nieco obolałą od siedzenia w tej samej
pozycji przez dobre kilkadziesiąt minut. Z boku kartki, gdzie zostało mi
jeszcze trochę miejsca, dorysowałem chowającą się za głową Yelliś gałąź
uginającą się pod ciężarem kwiecia.
- I jak wyszło?- zapytała, kiedy obwieściłem zakończenie pracy.
- Jak modelka ładna, to i rysunek ładny- krytycznym okiem przyjrzałem
się swojej pracy i kilkoma szybkimi pociągnięciami dorysowałem jeszcze
pukiel włosów targanych przez wiatr.- Nie no, powiedzmy, że nie jest
źle, czasu tylko trochę mało, bo bym tło jeszcze jakieś porządne
dorobił. Zabiorę ten rysunek, to kiedyś nadrobię wszystko farbami,
obiecuję!
- Nie musisz, starczy ołówkiem- zaśmiała się Yelliś.
- Daj spokój, Księżnej przyda się lekcja pokory, żeby nie było, że tylko
jej portrety można malować!- zaprotestowałem żywo.- Poza tym, muszę
poćwiczyć malowanie ludzi, wiesz, proporcje i te sprawy.
- W porządku. A teraz... mogę w końcu zobaczyć siebie?- pochyliła się
nieco, jakby chcąc podejrzeć rysunek. Z szerokim uśmiechem zabrałem
kartkę nieco dalej, poza zasięg wzroku dziewczyny. Rzuciła mi pełne
wyrzutu spojrzenie. Przypominał mi się wzrok Immi, kiedy coś chciała.
Nigdy nie umiałem wtedy odmówić. Podałem jej swoją pracę, przejeżdżając
dłonią po karku, nieco jednak zakłopotany. Ktoś mógłby powiedzieć, że
ile lat siedzę już w malarstwie, powinienem przyzwyczaić się do krytyk i
oceniania tego, co stworzyłem, ale zdawało mi się, że to było jedno z
tych niemożliwych zadań - i że sprawa oddawania swoich spraw pod oko
innych jest rzeczą dość kłopotliwą nie tylko dla mnie, ale większości
tych podążających drogą sztuki. Czułem wtedy, jakbym był poddawany
wiwisekcji, jakby ktoś oglądał fragment mojej duszy pod mikroskopem.
Choćby się malowało coś wziętego kompletnie z kosmosu i oddalonego o
tysiące galaktyk, niedotyczącego nas w najmniejszym stopniu, przy
stworzeniu tego tworzyła się więź z danym obiektem. Malarz, przelewając w
to cząstkę swojej duszy, składał niewidzialny podpis swoich uczuć.
Podobnie było, dajmy na to, z przedstawianiem wydarzeń z przeszłości.
Matejko mógł tylko uczyć się o bitwie pod Grunwaldem, ale przedstawiając
na płótnie jej losy, stał się kimś na kształt żołnierza biorącym udział
w walce, również stając się jej uczestnikiem.
No a przynajmniej ja to w ten sposób odbierałem. Może były to po prostu
jakieś głupoty. Ale istota malowania dla każdego artysty, nawet tego
dopiero dążącego do godności noszenia owego tytułu (jak chociażby ja),
była sprawą naprawdę intymną. Nie chodzi o to, że teraz miałem jakiś
wielki problem z pokazaniem Yelliś jej portretu. Ale gdybym miał swoje
obrazy zaprezentować swoje obrazy, zapewne chodziłbym jak na szpilkach.
Odczucia jednej osoby łatwo było odczytać, dokładnie zbadać, odpytując
chociażby. Kiedy jednak chodziło o wrażenia tłumu, sprawa znacznie się
komplikowała, rzadko kiedy można było zapytać każdego z osobna o
szczegółową opinię, tym bardziej, że zazwyczaj kończyła się ona na
"Hm...jest w porządku, oby tak dalej", a kiedy próbowało się drążyć
temat, głośne, nieco może zakłopotane chrząknięcie drugiej strony temat
definitywnie kończyło.
Spojrzałem uważnie na dziewczynę, uważnie studiującą swój portret.
Usiłowałem odczytać z jej wyrazu twarzy jakieś pierwsze odczucia,
cokolwiek, ale ostatecznie odwróciłem wzrok na kwiecie jabłoni, by zająć
czymś wzrok.
- I jak?- zapytałem w końcu.- Odnajdujesz jakieś podobieństwo?
< Yelliś? Wybacz, że opko takie nijakie, wena już zasypia >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz