Niebo miało śliczny kolor. Niemalże lazurowy, jakby odbijał fale Morza
Śródziemnego. Czysta definicja piękna. Dopełniając ten obraz kolejną
porcją doskonałości, kwiaty jabłoni niedawno rozkwitły, wychylając się
nieśmiało z zielonych pąków. Pas przy wschodniej ścianie szkoły zaroił
się od białego kwiecia, drgającego żwawo w takt wiosennego wietrzyku.
Szmaragdowa trawa, nosząca jeszcze na sobie ślady kryształowej rosy,
skrzyła się w złotych promieniach słońca. Już nie mogłem się doczekać,
kiedy razem z zestawem ołówków i plikiem kartek legnę pomiędzy
aksamitnymi, łaskoczącymi po twarzy źdźbłami, by naszkicować, jak
promienie przeskakują pomiędzy białymi płatkami. Przeczuwałem, że czeka
mnie ciekawy wieczór - miałem w planach namalowanie w pokoju tego, co
uda mi się uwiecznić na rysunku w wersji impresjonistycznej. A potem
przedstawienie tego w wersji nocnej. Księżyc wchodził w fazę pełni, a
niebo ostatnio było upstrzone gwiazdami. Idealne warunki, tylko zanurzyć
pędzel w maleńkim pojemniczku i zaczynać. Uśmiech sam wpełznął mi na
twarz, kiedy w mojej głowie rozległ się cichy szmer włosia po
chropowatym płótnie.
Tyle właśnie wyniosłem z dzisiejszej lekcji angielskiego. Znaczy, nie
chodzi o to, że była nudna albo coś w tym sensie, żywo interesowałem się
tym językiem. Sposób prowadzenia lekcji przez nauczycielkę też był
świetny. Przyjemnie było słuchać ledwo wyczuwalnego zachodniego akcentu
pani Brooks. Udało mi się jednak dostać miejsce tuż przy oknie, a kiedy
tylko mój wzrok spoczął na białym kwieciu, wiedziałem, że oto odnalazłem
inspirację, której za nic nie odpuszczę. Temat zawsze mogłem przerobić w
zaciszu pokoju, z weną już tak łatwo nie będzie.
Tym razem, moją uwagę przykuła niewielka kulka upierzona brązowo-białymi
plamami i czarnymi, błyszczącymi oczkami, a przekrzywiony nieco w
prawo, maleńki łebek, najwyraźniej intensywnie myślał, czy na tym
drzewie znajdzie coś do jedzenia. Na próbę skubnął dziobkiem płatek
kwiatu jabłoni, ale najwyraźniej mu nie zasmakował, gdyż ruszył w
poszukiwaniu innych łakoci. Uśmiechnąłem się, opierając podbródek na
wewnętrznej stronie dłoni. Łokieć, usadowiony na drewnianym blacie
ławki, prawie zepchnął piórnik na podłogę.
- Powodzenia, mały tłuściochu- mruknąłem, obserwując starania szkraba.
Machinalnie między palcami obracałem ołówek, który, nie wiadomo kiedy,
zaczął szkicować wróbla chadzającego po konarze. Jego również chciałem
umieścić na obrazie. Ujął mnie swoimi krótkimi skokami z miejsca na
miejsce.
- ...który Michael nam zaraz odczyta- usłyszałem nagle głos nauczycielki, nagle zmaterializowanej tuż przy mojej ławce.
Podniosłem głowę, odrywając się z krainy marzeń. Zapewne chodziło o
jakiś tekst. Z niemą prośba o pomoc spojrzałem na kolegę z ławki, a ten w
odpowiedzi parsknął śmiechem i palcem wskazał na jakiś urywek w
tekście, szczęśliwie na stronie, którą akurat miałem otworzoną przed
sobą. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem czytać, dopóki pani Brooks nie
wyznaczyła następnej osoby. Uratowany!
- Dzięki- szepnąłem do chłopaka.- Masz u mnie bułkę z szynką.
Wszyscy w klasie wiedzieli, że nasz Panda je kocha, a jeśli chciało się
od niego jakąś szczególną przysługę, można go było przekupić właśnie
takowymi bułkami z szynką, sprzedawanymi w szkolnym sklepiku.
- Żaden problem, tylko przestań wreszcie bujać w obłokach, jutro
klasówka- odparł równie cicho, poprawiając okulary w czarnych oprawkach.
Nadawały mu wygląd pandy, której to zawdzięczał swoją ksywkę. Ale chyba
był z niej całkiem zadowolony.
Głośny, świdrujący dźwięk dzwonka obwieścił koniec lekcji. Niedbale
upchałem książki w torbę i umieściłem bezpiecznie szkic w teczce, by się
nie pogniótł, po czym sprintem ruszyłem w kierunku wyjścia na
dziedziniec, by jak najlepiej wykorzystać kilkadziesiąt minut długiej
przerwy, rzecz jasna, na rysowaniu mojej jabłoni.
Kiedy jednak dotarłem na miejsce, spotkałem tam jasnowłosą dziewczynę,
którą już znałem z wycieczki szkolnej. Oparta o pień drzewa, z na
wpółprzymkniętymi powiekami, wsłuchiwała się w śpiew ptaków i powoli
jadła drugie śniadanie z pudełka. Ostrożnie podszedłem w jej stronę.
Zmieniłem plany, promienie przelatujące przez kwiaty narysuję później.
- Hej, Yelliś!- powitałem wesoło znajomą, siadając obok niej. Smacznego, co tam masz?
- Cześć- na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.- Dzięki, dzisiaj akurat sałatkę. Chcesz trochę?
- Pełny jestem, za dużo spaghetti. Tak w ogóle, masz może czas?-
uniosłem plik kartek i swoje ołówki.- Wiosna przyszła, przyszła wena.
Mogę Cię narysować?
< Yelliś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz