Spróbowałem podrapać Immi pod podbródkiem, kocica jednak wciąż grała
obrażoną, tym razem śmiertelnie poważnie. Złote ślepia Księżnej uparcie
omijały moją sylwetkę, wyrażały pogardę i królewską dumę. Całe jej
ciało, począwszy od sztywno wyprostowanego ogona, aż po wysoko uniesiony
łebek, z nastroszoną sierścią, wyrażało oburzenie moim skandalicznym
zachowaniem. Zerknąłem na płótno, znad którego spoglądały na mnie
niewykończone, z założenia błyszczące w księżycowym blasku oczy kotki.
Póki co zdążyłem ledwo rozsmarować w całości dwie warstwy, ale zanim
odpowiednio nałożyłem cienie, zmorzył mnie sen, co też pozująca uznała
za śmiertelną zniewagę.
Przeciągnąłem się, wodząc z ciekawością oczami po nowym pokoju.
Mieszkałem tu ledwo od kilku godzin, ale już zdążyłem zaplamić podłogę
farbą, zgubić się w korytarzach trzy razy i prawie spaść ze schodów, ale
jeszcze nikogo nie udało mi się poznać. No i rozpakować rzeczy. Z
rezygnacją spojrzałem na piętrzące się przy przeciwległej ścianie pudła.
Nie było ich dużo, bo przywiozłem ze sobą tylko najpotrzebniejsze
rzeczy, ale wolałem mieć ze sobą własne przybory malarskie, a te
zajmowały sporo miejsca. Już nie mogłem się doczekać wycieczki do pokoju
klubu Miłośników Sztuki, o którym tyle słyszałem.
Póki co jednak, jak pomyślałem z rezygnacją, zerkając na stos
podręczników na małym, noszącym znamiona używania biurku, czeka mnie
minimum godzina ślęczenia nad fizyką i innymi podręcznikami. Złożyłem
uroczystą obietnicę Marianne, że porządnie się przygotuję przynajmniej
do pierwszego dnia i słowa zamierzałem dotrzymać. W szufladzie czekała
już koperta, do której miałem zapakować pierwszy list do rodziny ze
szczegółowo opisanymi także moimi pierwszymi wynikami. Miałem nawet
rozpiskę, co komu pisać. Mama koniecznie chce wiedzieć, jak będę sobie
radził z nauką. Marianne, czy poznałem jakichś nowych ludzi, którzy
lubiliby się bawić z dziećmi, no i jak czuje się Immi. Dziadkowi miałem
szczegółowo opisać działalność Klubu Miłośników Sztuki. A wujek Hans po
prostu powiedział, żebym dał znać, jak ogólne wrażenia.
Zerknąłem na zegar, cicho tykający nad drzwiami. Zaraz będzie cisza
nocna, a mnie już morzył sen, dlatego ułożyłem się na łóżku i założyłem
słuchawki na uszy. Immi, niezadowolona, że postanowiłem pójść spać bez
próby chociażby dokończenia obrazu, miauknęła oburzona i bezszelestnie
zeskoczyła na podłogę, by znaleźć sobie legowisko godne jej szlachetnej
obecności. Szuranie materiałów co kilkanaście sekund utwierdzało mnie w
przekonaniu, że dalej nie znalazła nic dla siebie. Jej kochaną podusię
miałem schowaną głęboko w jednym z pudeł, a nie miałem siły go szukać.
Dopiero kiedy minęło przynajmniej dziesięć minut, a kotka miauczała
coraz głośnej, wysunąłem się z ciepłej pościeli. Wiedziała doskonale, że
to ja mam jej skarb i nie zamierzała dać mi zasnąć, dopóki go nie
wyciągnę, a gdyby jakimś cudem mi się to udało... cóż, rano zapewne nie
poznałbym pokoju.
Zacząłem grzebać w stercie rzeczy, wyciągając co chwilę i przekładając a
to ubrania, a to książki czy inne farfocle. Oczywiście, podusia musiała
się schować na dnie ostatniego pudła. Ziewając i kichając, wyciągnąłem
ją, a Immi błyskawicznie wskoczyła na łóżko. No tak, Marianne, wbrew
wszystkiemu, musiała jej pozwalać spać ze sobą i teraz nie szło jej
oduczyć. Z rezygnacją postawiłem podusię z wyszytymi ręką mamy
pyszczkami kotów na poszewce, a Księżna bez trudu wskoczyła na górę,
układając się wygodnie. Z zadowoleniem mruknęła, wyrażając swoją
aprobatę. Pogłaskałem ją po już udobruchanym łebku.
- Słodkich snów, królewno!- przewróciłem się na drugi bok, zasypiając niemal od razu...
***
Niestety, obudziłem się dopiero po którymś z kolei pisków budzika. A
właściwie, zawdzięczałem swoją pobudkę kotce, bowiem ta, zirytowana do
granic irytującymi dźwiękami nie wiadomo skąd, oparła swoje łapki na
mojej twarzy, miaucząc mi prosto do ucha i stopniowo zwiększając nacisk
pazurków na skórę, wyraźnie czekając, aż położę kres tej kakofonii, by
dalej mogła drzemać. Spanikowany wstałem, przy okazji niemal zrzucając
Immi z łóżka. W przypływie wdzięczności, z całej siły przytuliłem ją,
ale po wyraźnych protestach, zaraz puściłem. Pędem zacząłem się
ogarniać, co jakiś czas zerkając z paniką na budzik - całe szczęście, że
zostały mi jeszcze jakieś kanapki z podróży. Chwyciłem plecak,
swobodnie oparty o nogę krzesła i niemal wyskoczyłem z pokoju, wracając
się jeszcze dwa razy - by dać jeść Immi i aby wziąć podręcznik od
fizyki.
Biegnąc przez korytarz, w ostatniej sekundzie dostrzegłem wyłaniający
się z drugiej strony cień. Zacząłem czynić rozpaczliwe wysiłki, by jakoś
wyhamować, ale mój trud okazał się być daremny - niemal staranowaliśmy
się nawzajem, próbując przecież przynajmniej częściowo uniknąć kolizji.
Przez kilka sekund leżałem nieruchomo, usiłując ustalić, jak się
nazywam. Zaraz jednak wstałem i ostrożnie zbliżyłem się do poszkodowanej
osoby.
- Haloo! Ziemia mówi, odbiór! Ile palców widzisz?
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz