poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Michaela

Spróbowałem podrapać Immi pod podbródkiem, kocica jednak wciąż grała obrażoną, tym razem śmiertelnie poważnie. Złote ślepia Księżnej uparcie omijały moją sylwetkę, wyrażały pogardę i królewską dumę. Całe jej ciało, począwszy od sztywno wyprostowanego ogona, aż po wysoko uniesiony łebek, z nastroszoną sierścią, wyrażało oburzenie moim skandalicznym zachowaniem. Zerknąłem na płótno, znad którego spoglądały na mnie niewykończone, z założenia błyszczące w księżycowym blasku oczy kotki. Póki co zdążyłem ledwo rozsmarować w całości dwie warstwy, ale zanim odpowiednio nałożyłem cienie, zmorzył mnie sen, co też pozująca uznała za śmiertelną zniewagę.
Przeciągnąłem się, wodząc z ciekawością oczami po nowym pokoju. Mieszkałem tu ledwo od kilku godzin, ale już zdążyłem zaplamić podłogę farbą, zgubić się w korytarzach trzy razy i prawie spaść ze schodów, ale jeszcze nikogo nie udało mi się poznać. No i rozpakować rzeczy. Z rezygnacją spojrzałem na piętrzące się przy przeciwległej ścianie pudła. Nie było ich dużo, bo przywiozłem ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale wolałem mieć ze sobą własne przybory malarskie, a te zajmowały sporo miejsca. Już nie mogłem się doczekać wycieczki do pokoju klubu Miłośników Sztuki, o którym tyle słyszałem.
Póki co jednak, jak pomyślałem z rezygnacją, zerkając na stos podręczników na małym, noszącym znamiona używania biurku, czeka mnie minimum godzina ślęczenia nad fizyką i innymi podręcznikami. Złożyłem uroczystą obietnicę Marianne, że porządnie się przygotuję przynajmniej do pierwszego dnia i słowa zamierzałem dotrzymać. W szufladzie czekała już koperta, do której miałem zapakować pierwszy list do rodziny ze szczegółowo opisanymi także moimi pierwszymi wynikami. Miałem nawet rozpiskę, co komu pisać. Mama koniecznie chce wiedzieć, jak będę sobie radził z nauką. Marianne, czy poznałem jakichś nowych ludzi, którzy lubiliby się bawić z dziećmi, no i jak czuje się Immi. Dziadkowi miałem szczegółowo opisać działalność Klubu Miłośników Sztuki. A wujek Hans po prostu powiedział, żebym dał znać, jak ogólne wrażenia.
Zerknąłem na zegar, cicho tykający nad drzwiami. Zaraz będzie cisza nocna, a mnie już morzył sen, dlatego ułożyłem się na łóżku i założyłem słuchawki na uszy. Immi, niezadowolona, że postanowiłem pójść spać bez próby chociażby dokończenia obrazu, miauknęła oburzona i bezszelestnie zeskoczyła na podłogę, by znaleźć sobie legowisko godne jej szlachetnej obecności. Szuranie materiałów co kilkanaście sekund utwierdzało mnie w przekonaniu, że dalej nie znalazła nic dla siebie. Jej kochaną podusię miałem schowaną głęboko w jednym z pudeł, a nie miałem siły go szukać. Dopiero kiedy minęło przynajmniej dziesięć minut, a kotka miauczała coraz głośnej, wysunąłem się z ciepłej pościeli. Wiedziała doskonale, że to ja mam jej skarb i nie zamierzała dać mi zasnąć, dopóki go nie wyciągnę, a gdyby jakimś cudem mi się to udało... cóż, rano zapewne nie poznałbym pokoju.
Zacząłem grzebać w stercie rzeczy, wyciągając co chwilę i przekładając a to ubrania, a to książki czy inne farfocle. Oczywiście, podusia musiała się schować na dnie ostatniego pudła. Ziewając i kichając, wyciągnąłem ją, a Immi błyskawicznie wskoczyła na łóżko. No tak, Marianne, wbrew wszystkiemu, musiała jej pozwalać spać ze sobą i teraz nie szło jej oduczyć. Z rezygnacją postawiłem podusię z wyszytymi ręką mamy pyszczkami kotów na poszewce, a Księżna bez trudu wskoczyła na górę, układając się wygodnie. Z zadowoleniem mruknęła, wyrażając swoją aprobatę. Pogłaskałem ją po już udobruchanym łebku.
- Słodkich snów, królewno!- przewróciłem się na drugi bok, zasypiając niemal od razu...
***
Niestety, obudziłem się dopiero po którymś z kolei pisków budzika. A właściwie, zawdzięczałem swoją pobudkę kotce, bowiem ta, zirytowana do granic irytującymi dźwiękami nie wiadomo skąd, oparła swoje łapki na mojej twarzy, miaucząc mi prosto do ucha i stopniowo zwiększając nacisk pazurków na skórę, wyraźnie czekając, aż położę kres tej kakofonii, by dalej mogła drzemać. Spanikowany wstałem, przy okazji niemal zrzucając Immi z łóżka. W przypływie wdzięczności, z całej siły przytuliłem ją, ale po wyraźnych protestach, zaraz puściłem. Pędem zacząłem się ogarniać, co jakiś czas zerkając z paniką na budzik - całe szczęście, że zostały mi jeszcze jakieś kanapki z podróży. Chwyciłem plecak, swobodnie oparty o nogę krzesła i niemal wyskoczyłem z pokoju, wracając się jeszcze dwa razy - by dać jeść Immi i aby wziąć podręcznik od fizyki.
Biegnąc przez korytarz, w ostatniej sekundzie dostrzegłem wyłaniający się z drugiej strony cień. Zacząłem czynić rozpaczliwe wysiłki, by jakoś wyhamować, ale mój trud okazał się być daremny - niemal staranowaliśmy się nawzajem, próbując przecież przynajmniej częściowo uniknąć kolizji.
Przez kilka sekund leżałem nieruchomo, usiłując ustalić, jak się nazywam. Zaraz jednak wstałem i ostrożnie zbliżyłem się do poszkodowanej osoby.
- Haloo! Ziemia mówi, odbiór! Ile palców widzisz?

< Ktoś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt