piątek, 11 sierpnia 2017

Od Finnicka CD Ayato

Rano obudziło mnie pukanie do drzwi. Dźwignąłem się z łóżka i wolnym krokiem ruszyłem w kierunku wyjścia. Pociągnąłem za klamkę i zobaczyłem Kiyoko, która w ręku trzymała teczkę wypchaną papierami. Powitała mnie uśmiechem, pytając, czy mam jakieś plany na dziś. Pokręciłem głową, a ona kogoś zawołała. Nie była sama? Obok niej stanął już dobrze mi znany chłopak. Przetarłem mocniej oczy, próbując wymyślić, co może tę dwójkę sprowadzać o tak wczesnej porze. Czarnowłosa pomachała mi przedmiotem przed twarzą, widząc, że jeszcze nie wybudziłem się do końca i obecność Atosi zszokowała mnie jeszcze bardziej, niż można by sobie pomyśleć. Zapytała się, czy mógłbym pojechać razem z nim zamiast niej. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ja mam z nim udać się w podróż. Dziewczyna podeszła do mnie i stając na palcach, starała mi się wyszeptać, że nie bardzo mu ufa i potrzebuje kogoś, kto by go sprawdził, ponieważ to dla niej ważne. Wytłumaczyła mi, gdzie jest to miejsce i komu mamy wręczyć dokumentację. Myślałem nad tym, jak zręcznie odmówić, w sumie nie miałem ochoty mordować się cały dzień z osobą, za którą nie przepadam. Nie czułem się również zbytnio na siłach, żeby gdziekolwiek podróżować. "Finnek, mógłbyś to dla mnie zrobić? No wiesz... Jesteś jedyną osobą, do której mogę się z tym zwrócić" – powiedziała. Próba się nie udała i chwilę później czekałem z Ayato na przystanku. Mogłem spróbować się jakoś go pozbyć, ale cóż... Kiedy proponowałem mu, żeby oddał mi papiery, oburzony odwrócił się na pięcie i podreptał parę kroków ode mnie. Jestem zmuszony z nim wytrzymać, gorzej, jeśli tego nie dożyję albo zaciupie mnie gdzieś w ciemnej uliczce. Pewnie o tym marzy przez tę kanapkę! Podszedłem do krawężnika, widząc, jak wejście autobusu się otwiera. Spojrzałem za kolegą, który szedł tuż za mną. Wszedłszy do pojazdu, rozejrzałem się za wolnym miejscem. Ku mojemu zdziwieniu, była tylko garstka ludzi. Zająłem najbliższe sobie siedzenie, a obok mnie usiadł mój towarzysz drogi, mój kompan w tej dzikiej, a jakże wymagającej misji. Oparłem głowę na dłoni, wspomagając się łokciem ułożonym na podbudowie okna. Po chwili zupełnie niespodziewanie poczułem ból w kostce. Domyśliłem się, że koledze nie pasowała cisza, więc spojrzałem na niego kątem oka.
– Wiesz... Ona jest naprawdę kochana, a za to jaka ładna! Wiadomo jednak, kto jest tą śliczną osóbką w naszym związku!
– Ach, no tak.
Prawie bym zapomniał, że są parą. Ciągle zastanawiam się, jakim sposobem to się stało, a zapytać wprost, nie zapytam. Nie chciałem z nim rozmawiać, a już na pewno nie o tej blondynie. Jak na złość, mówił o niej i mówił, buźka mu się nie zamykała, a raczej nie posłucha, kiedy powiem mu, żeby w końcu zamilknął. Ba, zacznie gadać jeszcze więcej! Chcąc nie chcąc, słuchałem tego, co ma do powiedzenia i wyczułem w tym nutkę fałszu. Uczucie, które opisywał jako szczere i wielkie, było nieprawdą. Ich relacja była jedynie na pokaz, nie powinna mieć prawa bytu. Nie wiedziałem, czy moje przypuszczenia są prawdziwe i nie potrafiłem określić celu Ayato, kiedy mi mówił o swojej "wspaniałej miłości". Nie jest typem, który ma wielu przyjaciół, a korzystając z okazji, dzieli się ze mną swoimi przeżyciami jak ze starym druhem? Nie, wyraz jego twarzy, słowa jakich używa, zachowanie w stosunku do mnie, z pewnością stara się mi jakoś dopiec. Chce, żebym poczuł się gorszy? "Farciarz z ciebie" – rzuciłem, na krótko sprawiając, że ucichł. Zauważyłem w szybie jego chytry uśmieszek, a po chwili jego dłoń zaczęła miziać mnie po policzku, szczypiąc przy tym bardzo nieprzyjemnie. Odgoniłem go ręką i odwróciłem się do niego.
– Z-A-Z-D-R-O-S-N-Y... – przeliterował, po czym powtarzał po kilkakroć. Mówił to takim głosem, jakby miał zaraz zacząć śpiewać wspaniałą pieśń. On jest naprawdę irytujący.
– Jasne, jasne. Skończyłeś już?
Dopiero zaczął... Jadaczka znów mu się nie zamykała, a kiedy chciałem coś powiedzieć, natychmiast mnie uciszał bądź zagłuszał. Powoli, naprawdę powoli, wytrącał mnie z równowagi i doprowadzał do skraju cierpliwości, co skończyłoby się zdenerwowaniem. Jak go tu uciszyć? Słowa nie działają. Jak go uderzę, to z pewnością zacznie nawijać jeszcze więcej. Zacząłem szukać w głowie różnych pomysłów i myśli, dotarłem w końcu do wspomnienia z pamiętnego dnia, gdzie moja kanapka spotkała się z chodnikiem. Właściwie nie było, aż tak źle.
– Atosia? – Przybliżyłem się odrobinkę w jego stronę.
– Co chcesz Śli...
Otworzył szeroko oczy, wwiercając się w moje. Nie był do końca świadomy tego, co się właśnie wydarzyło, jednak mogłem stwierdzić, że nie był, aż tak bardzo zdezorientowany, żeby nie móc cokolwiek zrobić. Zza jego głowy dostrzegłem postać dziewczynki, która dłonią zasłoniła swoje usta i kiedy zorientowała się, że ją widzę, zaczęła nerwowo rozglądać się po autobusie, by następnie zmienić miejsce. Po krótszej chwili odsunąłem twarz od jego twarzy i uniosłem kąciki ust delikatnie do góry. Trudno to nazwać uśmiechem, raczej jego upośledzenie, ale z pewnością ten "grymas" miał tryumfalny charakterek.
– I-I-I-IDIOTO!
Strzelam, że miał ochotę mnie rozerwać, jednak widząc, że już mnie nie interesuje to, co ma do powiedzenia i niezbyt przejmuje się jego groźną miną, postanowił schować czerwone rumieńce za swoimi dłońmi. Sukces, udało mi się go "zamknąć", więc będę mógł się zdrzemnąć... Tsa, właśnie dojechaliśmy na miejsce. Autobus ledwo się zatrzymał, a mój towarzysz drogi wypalił z miejsca i natychmiast znalazł się na zewnątrz. Odwrócony do mnie plecami, czekał, aż do niego dołączę.
Przyjrzałem się adresowi zapisanemu na kartce, po czym rozejrzałem się po okolicy. Panowały tutaj cisza i spokój. Była to stara dzielnica, mogłem to stwierdzić po drewnianych budynkach, a w niektórych oknach brakowało szyb. Spojrzałem przez ramię, żeby sprawdzić, czy przypadkiem mnie nie zostawił. Niby ciągle szedł za mną, jednak wydawał się nieobecny i czułem się samotny. Po chwili zauważyłem domek z upragnionym numerem. Pchnąłem już odrobinę zardzewiałą furtkę i szybkim krokiem podszedłem do drzwi. Zapukałem parę razy, upewniając się, że Atosia ma już wyciągnięte dokumenty. Z wnętrza rozbrzmiało skrzypienie spowodowane czyimiś krokami, a z ciemności wyjrzała zmarnowana sylwetka starszego mężczyzny. Zmarszczki świadczyły o doświadczeniu w życiu, posępny wyraz twarzy o nieprzyjemnym charakterku, a kule i proteza lewej nogi o ciężkim wypadku. Obrzucił nas złowrogim spojrzeniem, a następnie rozejrzał się po ogródku.
– Wy wandale! – zakrzyknął. – Tym razem dzwonię na policję!
Krasnale ogrodowe leżały na ziemi, grządki rozkopane, czarna ziemia mieszała się z zielenią łodyg i wielobarwnymi płatkami kwiatów. Wyglądało na to, że przed nami przeszło tędy jakie tornado. Mężczyzna warknął jeszcze parę razy, a kiedy to nie zadziałało, uniósł swą kulę do góry i zaczął nią wymachiwać.
– Staruszek się uspokoi! – Podszedł do niego Ayato. – Widzi pan, my tu przed chwilą przyszliśmy i nie mielibyśmy zysku, rozwalając tutaj wszystko co popadnie.
– Kolega ma rację... – powiedziałem niechętnie, ale cóż... Nie widziało mi się ponosić konsekwencji za nieswoje czyny.

Atosiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt