Po skończeniu rozmowy z Czeslavem odłożyłam telefon na bok i przez
chwilę wpatrywałam się w sufit, o dziwo z chwilowym uśmiechem na ustach.
Uśmiechem, który nie dałam rady utrzymać tak długo, więc już po chwili
zniknął zastąpiony beznamiętnością, a wręcz smutkiem. Całe ciało
momentalnie stało się ciężkie i wydawało się zapadać w materac. Cudowne
uczucie. Obróciłam się tylko na bok i nakryłam kołdrą aż po głowę. To
chyba idealny dzień, aby dać sobie spokój ze wszystkim, zwłaszcza z
lekcjami. Wystarczyłoby zasymulować złe samopoczucie - w końcu nie
pierwszy raz to robię. Zostałabym w pokoju do końca tygodnia, odpoczęła,
może nawet udałoby mi się ruszyć jeszcze nietknięte walizki. To
brzmiało jak idealny plan, ale… Właśnie. Zawsze pojawi się jakieś, nawet
najmniejsze „ale”. Byłam zmęczona kilkoma czynnikami, ale nic nie
robienie męczyło mnie jeszcze, jeszcze bardziej, dlatego zaproszenie
Czeslava, opcja wyjścia i przerwania rutyny „noc - szkoła - sen - noc
szkoła” była niczym zbawienie. Takie malutkie… ale zbawienie. Tylko czy
mi się w ogóle chciało przełamać? Czy chciało mi się wstać, pójść
wykąpać, ubrać się...? Niby nic, ale dla człowieka zmęczonego swoim
krótkim, nic nie wartym żywotem wydawało się to...
Przetarłam twarz dłońmi i zmusiłam się do wstania.
„Musisz przestać tak myśleć” – usłyszałam w myślach głos Isaca,
wypowiadającego te słowa ze stoickim spokojem. Przeszły mnie ciarki,
podobnie jak wtedy, gdy powiedział mi to prosto w twarz, łapiąc za ręce,
jakbym miała uciec. I pomyśleć, że to nie było aż tak dawno, jak
mogłoby się wydawać. Ale stop! Klepnęłam się kilka razy w policzki, by
odgonić te wspomnienia z myśli. Nie chciałam teraz o tym myśleć. Nie o
nim.
Wstałam z łóżka i syknęłam, kiedy gołe stopy zetknęły się z zimnym
parkietem. Nawet nie przejęłam się brakiem skarpetek, które pewnie
leżały gdzieś wplątane w pościel.
Od razu znalazłam się przy walizce i po wyciągnięciu świeżych ubrań
ruszyłam na palcach do łazienki, w której zamknęłam się na dobrą
godzinę; kolejne dwadzieścia minut zajęło mi dojście na halę sportową.
Tak, halę sportową. Zmusić samą siebie do wyjścia z pokoju o godzinie
prawie że szóstej rano wydawałoby się niemożliwe, a jednak. Dokonało
się! Zanim jednak doszłam do celu musiałam przemierzyć prawdziwy
labirynt akademickich korytarzy, a dla osoby nowej z upośledzoną
pamięcią było to kolejne wyzwanie tego ranka.
Szłam przez wąski korytarz w rytm tego, co leciało przez słuchawki,
paradoksalnie nie zwracając zbytniej uwagi na to, gdzie właściwie idę.
Przez to błąkałam się dłużej niż powinnam… Dlaczego zawsze muszę
utrudniać sobie życie?
Myśląc bardziej o wszystkim i niczym niż tym, co znajdowało się przede
mną, zatrzymałam się nagle zaskoczona. Stanęłam równo na krawędzi
schodów, prowadzących na niższe piętro. W mojej głowie (tej norweskiej
części) od razu rozebrzmiały okrzyki radości i tak wspaniały bełkot, że
nie zrozumiałby tego nawet stu procentowy Norweg. A to wszystko w
połączeniu z piosenką „Tequila” The Champs. Dziwne połączenie.
– W końcu – mruknęłam pod nosem, schodząc na dół co drugi stopień.
Zimne, poranne powietrze otulił mnie już przy otwieraniu drzwi. Przez
całe ciało przeszedł dreszcz, a skóra już pokryta była gęsią skórką.
„Zimno” – zazgrzytałam zębami i zaczęłam pocierać ramiona, by chociaż
trochę zrobiło mi się cieplej. Że też nie ubrałam się cieplej…
Przyspieszyłam kroku, cały czas pocierając ramiona.
***
Oczywiście wyjście nie mogło przebiec na spokojnie, bez żadnych wpadek.
Jakby inaczej, przecież za dużo szczęścia to zbrodnia na skalę światową…
Miałam ją w zasięgu zielonych oczu. Hala sportowa była na wyciągnięciu
ręki. Niecała minuta spacerkiem tempem ślimaka, a ja zrozumiałam, że
nawet nie wiedziałam kiedy są treningi i w jakich godzinach. Czyli
wyszłam nie wiedząc NIC. Stałam przed budynkiem jak ten kołek, wpatrując
się w jego mury. Ignorując muzykę, wyciągnęłam słuchawki z uszu. I nie
wiem czy większe zdziwienie przeżyłam podczas magicznie wyrastających
schodów, czy teraz, kiedy muzyka grała cały czas, pomimo braku
słuchawek. Po chwili zauważyłam, że z jakimś utworem przeplatają się
krzyki dziewcząt. Albo tylko jednej..? Czyżbym jednak nie przyszła na
marne? Muzyka grała, a więc coś musiało się tam dziać.
Główne drzwi były lekko uchylone, na tyle, bym mogła bez krępacji
zajrzeć na halę, więc takie też je pozostawiam, a sama wychyliłem tylko
pół twarzy, rozglądając się po środku na tyle ile dałam rady.
„Bingo!” – uśmiechnęłam się pod nosem; rudej czupryny długo nie trzeba było szukać.
Bardziej wychyliłam głowę, by móc zobaczyć układ i nie tylko układ,
albowiem sekundę po tym Czeslav dostał porządnego kopniaka w głowę od
kolegi z drużyny. Zatoczył się do tyłu i upadł, od razu otoczony
zmartwionym cheerleaderkami. Uśmiech od razu zniknął z mojej twarzy,
dając miejsce kolejnej dawce zaskoczenia, niestety tego negatywnego.
– Mówiłem, żeby ni... – odezwał się jasnowłosy, wyższy chłopak, którego
słowa z milisekundy na milisekundę stawały się pustym krzykiem
odbijającym się echem w sali.
Wychyliłam się jeszcze bardziej, pokazując już połowę torsu. Próbowałam
wyłapać sylwetkę biedaka, jednak ten ciągle zasłaniany był przez resztę
drużyny. Chciałam podejść… chciałam sprawdzić czy wszystko z nim w
porządku, bo w końcu to kolega z klasy. Choć nie do końca obchodzą mnie
ludzie, tak będąc świadkiem rzutkiego zdarzenia, moje zainteresowanie
nieznacznie wzrasta.
– Sakruje, znaczy że żyje.
Przeniosłam wzrok na jedną dziewczynę, która kucała przy Czeslavie. Ten
mruknął coś pod nosem, masując już siniejącą skroń. Czyli jednak
wszystko w porządku… Całe szczęście.
– ...widzimy się na treningu jutro popołudniu – usłyszałam nagle, jakby
głośniej o kilka tonów. Wszyscy zaczęli się zbierać. Miałam zostać, i
upewnić się, czy z gadułą aby na pewno było w porządku, bo kopniak
wyglądał naprawdę na porządny, ale kiedy jedna z uczennic spojrzała w
moim kierunku, coś w środku sprawiło, że serce podeszło mi do gardła, a
nogi stały się jak z waty. Zaklęłam w myślach, a moja mina na pewno
wyrażała przerażenie.
Nie wahając się, zniknęłam za drzwiami szybkim krokiem i z sercem mocno
walącym w pierś, ciągle obracając się za siebie, wróciłam do akademiku.
***
– Hej Noruś – usłyszałam głos nikogo innego jak Czeslava.
A jednak nie skończył w gabinecie pielęgniarki czy w szpitalu. Dobrze
wiedzieć. Oba miejsca nie należą do przyjemnych, zwłaszcza jak stoją nad
tobą 24/7 monitorując twoje nieprzewidywalne zachowanie i stan zdrowia…
uch.
– Hej – odpowiedziałam szybko, dalej wpatrzona w telefon i odpisując na
wiadomości z prędkością światła – „Noruś?” – spytałam się w myślach
zaraz po tym.
Napisałam ostatnie słowa i w mig nacisnęłam przycisk „return”. Wiadomość
została wysłana, więc podniosłam głowę, by spojrzeć na chłopaka, który
musiał się do mnie przyczepić i już miałam zadać mu kilka pytań,
układających się w głowie, kiedy zaniemówiłam na widok okularów.
– Chciałem, emm… chciałem cię przeprosić, za tę rozmową dzisiaj w
nocy... Cóż byłem... znaczy nadal jestem nieogarniający życie i
niektórych rzeczy nie powinienem w ogóle mówić... i ten... no...
prominte... znaczy przepraszam bardzo.
Mrugnęłam szybko szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w niego bez
żadnego ruchu. Uniosłam wysoko brwi próbując zrozumieć o czym mówił. Po
raz kolejny miałam zadać pytanie, by oszczędzić sobie myślenia, i po raz
kolejny chłopak mnie wyprzedził:
– Nooo, po prostu chciałem przeprosić. Za wszystko, co powiedziałem.
Zapomnij o tej rozmowie. No może poza treningiem. Jak chcesz to wpadnij.
Ale... no o reszcie zapomnij. Po prostu tego nie było, ja nic nie
mówiłem…
Oh. A więc o to chodziło. O kilka słów powiedzianych za dużo.
“Po co ja w ogóle wychodziłam z pokoju?” – spytałam sama siebie, przecierając twarz dłońmi.
– Przecież nic się nie stało, nie masz za co przepraszać – powiedziałam
sucho. Zmrużyłam delikatne oczy, a moje spojrzenie przeniosło się na
paskudnego guza przy skroni okularnika. Zanim zdążył cokolwiek
powiedzieć, ja zabrałam głos. – Porządnie oberwałeś z tego buta,
wszystko w porządku?
– Coooooo? – No, proszę państwa - zamiana ról. Teraz to Czeslav otworzył
szeroko oczy, unosząc brwi do nieba i zastygł w bezruchu. Drugi dzień
znajomosci, a ja już wiedziałam, że temu to buzia za często się nie
zamyka, moje typowe przeciwieństwo, a jednak! Jak dobrze, że udało mi
się go uciszyć chociaż na chwilę – Skąd ty…?
– Byłam rano na treningu – mruknęłam i spuściłam wzrok, udając, że robię
w nim coś ważnego, choć tak naprawdę tylko przeskakiwałam z ikonek na
ikonki, wchodziłam i wychodziłam z aplikacji, pisałam jakieś bzdury w
notatniku. Kiedy nie usłyszałam głosu Czeslava ponownie podniosłam
wzrok. – Umm..
– Ooo… OHOO – uśmiechnął się szeroko. – No co ty! U mnie wszystko gra
jak należy. To nic takiego – wyszczerzył zęby i machnął dłonią.
Nic takiego, mówisz..
Bełciszcze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz