Odłożyłem telefon do plecaka, zasuwając od razu suwak - miałem już
raczej wszystko, co zawsze zabierałem ze sobą: portfel, szkicownik,
ołówki i inne przybory do rysowania, jakąś wodę i puszkę coli (dla Chesa
na wszelki wypadek, rzecz jasna), zeszyt na pomysły, długopis oraz
wspomniany wcześniej telefon. Mam nadzieję, że o wszystkim pamiętałem.
- Gotowy jesteś, brat? - zapytałem, zarzucając sobie na ramię plecak. -
Za dziesięć minut mamy się spotkać z Miyako pod bramą, no i przy okazji
wykombinować, gdzie idziemy.
- Do budki z kebabami! - zagłosował natychmiast chłopak, niemal padając z
łóżka, gdy Immi zaczęła dobierać się do jego spodni, najwyraźniej
uznając je za interesującą zabawkę. - Idź, kocico!
- Chodź, królewno, mleka ci troszkę dam - zaśmiałem się, wyjmując z
małej lodówki karton rzeczonej cieczy, którą to wlałem do miseczki
ulubienicy: biały strumień radośnie odbił się od dna, a parę kropel
wylądowało na podłodze, zaraz jednak zgarnąłem je chusteczką. Immi miała
bzika na punkcie czystości dookoła miejsca, gdzie jadła i piła, a jeśli
musiała"sprzątać" samodzielnie, zazwyczaj przez resztę wieczoru rzucała
mi długie, pełne wyrzutów spojrzenia, okupując poduszkę na krześle, a
jej miauczenie dowodzące całego mnóstwa pretensji, uniemożliwiało
ignorowanie jej.To niewyobrażalne, że nawet kot może nauczyć porządku.
No, chociaż tyczyło się to tylko małego skrawka podłogi, jak uzupełniłem
zaraz, rozglądając się po bałaganie zalegającym w pokoju. Ani ja, ani
Ches, nie sprzątaliśmy za często, więc stan czystości podłogi i mebli
pozostawiał sporo do życzenia.
- Hej, aco do tej budki- przypomniał, gdy Immi zajęła się już sobą - to idziemy tam?
- Ty i te twoje kebaby - zaśmiałem się, zerkając równocześnie za okno. -
Już wieczór, więc myślę, że od dawna zamknięte, wybierzemy się tam
razem w sobotę jakoś, co? Może lodziarnia?
- Chodzimy tam prawie co każdy weekend i siedzimy po kilka godzin - przypomniał.
- Maruda - stwierdziłem, przewracając oczami, chociaż po chwili
zastanowienia przyznałem mu rację. - A ta kawiarnia... Cafe salvatore?
Dawno tam nie byłem, a oni dość długo mają otwarte.
- No niech będzie - zgodził się z nieco krzywą miną. - Pewnie nie mają tam coli? Właśnie się skończyła.
- Pójdziemy niedługo do sklepu - obiecałem. - A tymczasem łap!
Rozsunąłem plecak i rzuciłem mu puszkę, którą natychmiast zręcznie złapał.
- Colą się nie rzuca! - fuknął, otwierając napój.
- Wystarczyłoby zwykłe "dziękuję", młody - zaśmiałem się.
- Ty wiesz, że cię kocham - mruknął, upijając spory łyk.
- Uważaj, bo się zakrztusisz - ostrzegłem go.
- Będzie dobrze, mam wprawę!
- A w to nie wątpię - stwierdziłem, czekając, aż wypije wszystko. - Dobra, chodź, bo mamy jeszcze trzy minuty.
- Masa czasu, zdążymy na spokojnie! - stwierdził, ale zaraz wstał,
omijając po drodze ostrożnie Immi, która zdążyła już wychłeptać swoje
mleko i teraz zwinęła się w kulkę na moim łóżku, uchylając nieco
powieki, gdy wychodziliśmy.
- Ty bierzesz klucz? - zapytał, gdy zamykałem pokój.
- Tak będzie bezpieczniej - potaknąłem, chowając je. - Nic nie pofrunie ani nic... chyba.
- Pff - mruknął w odpowiedzi. Obaj szybko wyszliśmy z akademika, stając pod główną bramą.
- Miyako jeszcze chyba nie ma - stwierdziłem, rozglądając się dookoła.
- Widzisz, i po co było się tak spieszyć - uznał, wzruszając ramionami.
- Jak idę gdzieś z tobą, wolę mieć zapas czasu - zaśmiałem się. - O, zresztą już idzie!
< Miyako? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz