środa, 31 maja 2017

Od Ophelii Do Czeslava

Wraz z falą uczniów powoli szłam w stronę stołówki. Chwilę wcześniej zadzwonił dzwonek oznajmiający zakończenie lekcji z panem Odellem i rozpoczęcie się przerwy obiadowej, czy jak to niektórzy wolą przerwy na lunch. Tłok był jak zwykle ciężki do wytrzymania, ale na szczęście dla mnie potrafię bez problemu przeciskać się przez tłumy, dlatego szybko znalazłam się na czele kolejki. Wyjątkowo nie było w pobliżu Chloe, więc nawet nikt nie zauważył przybycia nowej osoby przed sobą. I tak rzeczywiście było - szybko mogłam zgarnąć swoje zamówienie (pieczona ryba jest zdecydowanie najlepszym daniem, jakie można co jakiś czas tu dostać) i udać się w odległy róg sali, który był moim zwyczajowym punktem obserwacyjnym. Na szczęście, tak jak zawsze do tej pory, nikt nie zajął mojego miejsca. Wszyscy woleli ściskać się przy stolikach blisko siebie w spędzie, który raczej mnie nigdy nie pociągał.
Zadowolona, że jak zwykle udało mi się uniknąć wciągnięcia w wir uczniów zabrałam się za powolne jedzenie w czasie próby wychwycenia jakiejś ciekawej sytuacji wśród reszty uczniów. W pewnym momencie musiałam się jednak wyłączyć, gdyż nagle ni stąd ni zowąd przysiadła się do mnie nieznana mi osoba płci męskiej, która albo nie mogła znaleźć miejsca gdzie indziej albo miała do mnie sprawę.
- Czemu siedzisz taka smutna?
Uniosłam brwi, patrząc w zdumieniu na chłopaka chyba młodszego ode mnie..? Przynajmniej tak wyglądał.
- Nie jestem smutna? - odpowiedziałam raczej niezbyt przyjaźnie. Trochę nie miło z mojej strony, ale zwykle tak mam jak mnie ktoś zaskoczy.
- A wyglądasz. - Uśmiechnął się do mnie zachęcająco, na co moje brwi powędrowały jeszcze wyżej. Pewnie wyglądałam przekomicznie.
- Zamyśliłam się. Nie rozumiem o co ci chodzi. I po co tak właściwie się do mnie dosiadłeś?

Czesiu? Może być? Nie jest jakoś super nie miło, więc ten tego...
(ALE DAŁAM RADĘ, dzięki za teledysk - poryczałam się)

Od Nathaniela CD Czeslava

Odrzuciłem zdechłą rybę na bok, marszcząc nos z obrzydzenia, po czym zacząłem obserwować zmagania chłopaka o zrudziałych blond włosach, trzymając w ręce jego czarne piórko. Za trzecią próbą wyjścia zacząłem się w duchu śmiać, jednak Bozia mnie pokarała, bo brudny chłopak wypadł z kontenera prosto na mnie, zwalając mnie z nóg.
-Przepraszam raz jeszcze! - Śmierdziuch mówiąc to, zerwał się na równe nogi, a ja wstałem tuż po nim, otrzepując się z kurzu i odpadków, które wysypał chłopak. - I dziękuję za przytrzymanie piórka. Jestem Czeslav, a ty? - Mówiąc to Czeslav energicznie wyjął piórko z mojej dłoni.
-Nathaniel, mimo wszystko - zrobiłem sugestywną przerwę - miło mi. - Po chwili na mojej twarzy zagościł uśmiech. - Aż tak ważne jest to maleństwo - skinąłem głową na przedmiot, który wywołał całe to zamieszanie - aby szukać go w śmietniku?
-To mój skarb! - wykrzyknął chłopak na całe gardło, aż musiałem rozmasować skroń.
-Rozumiem, rozumiem. - Powiedziałem śmiejąc się lekko.
-Hmm… Może pójdziemy w miejsce, gdzie nie śmierdzi zdechłą rybą, albo w ogóle wrócimy się ogarnąć? - Mówiąc to zmarszczyłem nos, czując otaczający mnie odór zgniłej żywności, i sam Bóg wie co jeszcze.
-Mam pomysł! Chodź ze mną. - Oczy Cześka błysnęły podejrzanie, jednak podążyłem za nim,, obserwując w rozbawieniu, jak energicznie przeskakuje z nogi na nogę.
Szliśmy kilka minut rozmawiając o Akademii i okazało się, że Czes jest tutaj niewiele dłużej ode mnie oraz dowiedziałem się z grubsza o tym, z kim trzymać, a na kogo uważać. W końcu lekko zniecierpliwiony poruszyłem temat naszej wędrówki.
-Gdzie my w ogóle idziemy? - Spytałem niepewnie, bo zbliżaliśmy się w stronę kompleksu sportowego, a nie sądziłem, żeby miało to jakoś przydać się dwóm chłopakom śmierdzącym wysypiskiem.
Zdążyłem jedynie zauważyć łobuzerski uśmiech, zanim młodszy chłopak wystrzelił jak strzała ciągnąc mnie za sobą. Zauważyłem, że niebezpiecznie szybko zbliżamy się do basenu i odgadując intencje złośliwca, chciałem zahamować, jednak, o zgrozo, dzięki prawom fizyki, pierwszy wleciałem do basenu, ciągnąc za sobą chłopaka, który wyraźnie świetnie się bawił, planując to od początku.
Spojrzałem na niego wilkiem, na co on zaczął mnie chlapać, zanosząc się śmiechem.
Widząc, że defensywne osłanianie się i groźby nie przynoszą efektów, zacząłem go chlapać i ruszyłem w jego stronę ze złowrogim uśmiechem na ustach.
<Czesio? default smiley :d >

Od Czeslava CD Kichi

Znalazłem się nagle na ziemi. Jakim cudem?! Przed chwilą dostałem SMS od Miśka, że mam przyjść do pokoju zobaczyć jego nową pracę. Energicznie się odwróciłem i wylądowałem na ziemi... Ba! Żeby samemu, to jakoś to bym przeżył, ale na ziemi znalazłem się razem z moją colą, która już nigdy do mnie nie wróci... Dopiero po chwili zorientowałem się, że razem ze mną upadła jakaś dziewczyna. W sumie, gdyby się nie odezwała to nadal bym tak leżał.
-Zdeptałeś biedronkę.... - powiedziała wskazując na owada
Szybko podniosłem nogę i odsunąłem się trochę od dziewczyny. Zdeptałem biedronkę? Niemożliwe, biedronki są przecież wytrzymałe! Szybko uklęknąłem i pochyliłem się nad owadem. Delikatnie chwyciłem, go palcami i położyłem na dłoni. Lekko się wyprostowałem, dalej pozostając na klęczkach. Przybliżyłem dłoń do twarzy.
- No dalej robaczku - delikatnie popychałem ją palcem - Żyj biedroneczko, żyj!
Robaczek nieznacznie poruszył nóżką i skrzydełkiem. Przybliżyłem się jeszcze bardziej, jednak więcej już nie powtórzył tych gestów... Delikatnie odłożyłem go na trawę i usiadłem. Spojrzałem na swoją poplamioną bluzkę. Szybko złapałem za plecak i wyciągnąłem z niego nowy czysty t-shirt. Ściągnąłem z siebie bluzkę i założyłem nową, a starą włożyłem do plecaka. Usiadłem na stopach i spojrzałem na dziewczynę, która nie ruszyła się z miejsca.
- Cóż walczył dzielnie, ale został pokonany - powiedziałem - Jego żywot zakończył się razem z tą colą...
Uśmiechnąłem się do rudowłosej
- Przepraszam, że tak nagle na Ciebie wpadłem - powiedziałem drapiąc się po głowie - Nie miałem pojęcia, że jesteś tuż za mną. To było tak znienacka, że aż sam byłem w szoku, jeszcze ta cola i biedronka. Biedronki szkoda, że umarła taką tragiczną śmiercią, ale coli jeszcze bardziej żal. Była bardzo dobrą colą... Przepraszam też, że Cię ubrudziłem, tego to już kompletnie nie miałem w planach! Dałbym Ci koszulkę na przebranie jeśli chcesz - uśmiechnąłem się - Zawsze noszę kilka ze sobą, właśnie na takie przypadki. Uprzedzając pytanie, tak to zdarza mi się nadzwyczaj często, średnio tak plus minus dwa razy dziennie. Wiesz przezorny zawsze ubezpieczony i zabezpieczony. Wybacz, że tyle gadam, ale jakoś tak wyszło. Nie bierz mnie za dziwaka! Chociaż w sumie masz prawo, użalałem się nad colą, biedronką i kilkoma innymi rzeczami, a nawet nie wiesz kim jestem. I jeszcze nie daję Ci dojść do głosu - wziąłem głęboki wdech- A więc, jestem Czeslav Nesladek, a ty?

<Kichi?>

Od Czeslava CD Mchaela

Spojrzałem uważnie na tablicę z informacją. Były na niej najrozmaitsze, najwykwintniejsze desery i człowiek, aż dostawał oczopląsu.
- Emmm - zacząłem - Ja chyba postawię na klasykę i wezmę rożek firmowy.
- Świetnie! - uśmiechnął się - to teraz idziemy zamówić.
Podeszliśmy do kasy, za ladą stała uprzejma, miła, starsza pani.
- Co dla was złociutcy? - zapytała uśmiechając się promiennie
- Ja poproszę - zaczął Michael - szarlotkę na gorąco z trzema gałkami, czekoladową, waniliową i kokosową.
- A dla Ciebie kochanieńki?
- Ja poproszę rożek firmowy z bitą śmietaną - uśmiechnąłem się
- Jakie smaki?
- Umm miętowe z czekoladą, kokosowe i słony karmel.
- Jaka polewa?
- Karmelowa
- Usiądźcie sobie i poczekajcie chwilę - kobieta obdarzyła nas tak promiennym uśmiechem, że obaj automatycznie się wyszczerzyliśmy.
- Dobra chodź siadajmy - Misiek pociągnął mnie za rękaw
Ruszyłem za przyjacielem i wróciliśmy na te same miejsca, gdzie siedzieliśmy przed chwilą. Obrotowe krzesła zwane hookerami idealnie pasowały do wzrostu Michaela. Ja natomiast musiałem podskoczyć, aby na nich usiąść. A gdy już siedziałem moje nogi zwisały w powietrzu jak u dziecka. Zaśmiałem się na tę myśl.
- Co Cię tak bawi? - zapytał Misiek spoglądając z ukosa
- Patrz! - skinąłem głową w stronę moich nóg - Więc tak czują się małe dzieci, gdy siadają na krześle- zacząłem machać nogami w przód i w tył - Nic dziwnego, że robią to bez przerwy.
- Nah też bym tak chciał - powiedział Misiek gładząc się po podbródku
- To rób - powiedziałem
- Czy ty widzisz te tyczki? - podniósł nogi do góry - Jak mam nimi bujać? Za każdym razem zahaczają o podłogę.
- Uch nie denerwuj już się tak - powiedziałem
- Proszę złociutcy, oto wasze zamówienie - przerwała nam kobieta - Szarlotka dla dużego chłopca i rożek dla braciszka. Smacznego chłopcy!
Odeszła uśmiechnięta poprawiając po drodze kwiaty na stolikach.
- Braciszka? - spytałem zdumiony - Hmmm kiedy awansowałem na braciszka?
Spojrzałem na Michaela, który krztusił się ze śmiechu.
- No no nie uduś się tylko - przewróciłem oczami, ale uśmiechnąłem się. Chwyciłem za łyżeczkę i wbiłem ją w bitą śmietanę nabierając trochę lodów.
- Mój mały kochany słodziutki Czesiuniu - wychrypiał płacząc ze śmiechu - Ty taki mały titititi
Palcem dotknął mojego nosa przez, co jego czubek wylądował w bitej śmietanie. Michael zaśmiał się jeszcze bardziej. Sięgnął ręka po serwetkę i wytarł mi go.
- Wiesz ty co! - zaśmiałem się przechwytując serwetkę - Mam rozumieć, że jednak awansowałem?
- Oczywiście! - zaśmiał się - Od dzisiaj masz starszego brata Michaela, możesz na mnie zawsze polegać, gwarantuję Ci na moje własne imię!
- Mmm zapowiada się ciekawie - wyszczerzyłem się po czym zacząłem jeść lody
- Co masz na myśli? - spytał zatapiając łyżeczkę w cieście
- Wiesz, skoro teraz jest moim starszym bratem - przerwałem, aby polizać smakołyk - To od teraz musi się mną opiekować, pilnować, troszczyć o wszystko... jesteś na to gotowy? - uśmiechnąłem się z przekąsem - Ostrzegam, że moimi drugimi imionami są wpadka, niebezpieczeństwo, przygoda i pech.
- Myślę, że jakoś to przeżyję Młody - zmierzwił moją czuprynę
- Nah mam nadzieję, że razem to przeżyjemy - uśmiechnąłem się
- Oczywiście! - powiedział triumfalnie - Bracia M&M niczego w życiu się nie boją!
- M&M? - spytałem zdziwiony
- Misiek i Młody - wyszczerzył się i w tym momencie na spodnie spadł mu lód
Zacząłem się śmiać, przez co na moich spodniach także wylądował lód.
- Zdecydowanie razem to przeżyjemy - powiedziałem zgarniając go palcem
- Uhmmm - powiedział z pełną buzią - Amy adę, o ak ne my o ko?
- Nie mów z pełną buzią, bo się zakrztusisz - Jak na komendę chłopak zaczął kaszleć
- Tiaaa... wiesz co mi zawsze powtarzała Mariś?
- Co? - zapytałem rozbawiony
- Jak pies je to nie szczeka... - powiedział
- Bo mu z miski ucieka! - Dokończyliśmy razem
- Znasz to? - zapytał Misiek
- No pewnie! Jak pes je to ne steka, taho zarzi mu leka! - uśmiechnąłem się
Chłopak pokiwał głową wcinając pozostałą resztkę ciasta i wycierając usta w rękach. Obrócił się na hookerze i oparł plecami o blat.
- Młody nawet nie wiesz jakie mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na siebie - uśmiechnął się
- Albo i pecha - wystawiłem język - To się dopiero okaże!
Otrzymałem kuksańca w żebra i zacząłem się śmiać.
- Toć to jest znęcanie się nad mniejszymi! - powiedziałem prostując się i łapiąc za bok - pamiętaj! Brata młodszego nie należy bić, lecz zawsze z nim w zaparte wciąż iść!
- Ach tak? - Misiek wstał z krzesła i spojrzał na mnie z góry
- Tak! - zeskoczyłem z krzesła przez, co byłem jeszcze niżej. Na reakcję długo nie trzeba było czekać. Obaj wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Wtedy nagle pojawiła się kobieta z lodziarni.
- Och jak miło widzieć takich zgranych braci - uśmiechnęła się promiennie - Aż cieplutko się robi na serduszko. Macie jeszcze na coś ochotę perełki?

<Misiek?>

Od Lisabeth CD Czeslava

Wzruszyłam ramionami, co akurat w moim przypadku na ogół stanowiło znak zgody. Aby jednak upewnić się, jak przekaz został odebrany przez blondyna, rzuciłam szybkie:
- Jasne, czemu nie?
Początkowe rozdrażnienie spowodowane nieprzyjemnym incydentem zdążyło już ze mnie wyparować, przez co patrzyłam na chłopaka dużo przychylniejszym wzrokiem. Wydawał się całkiem sympatyczny, a przy okazji nie mogłam się oprzeć od okrzyknięcia go mianem 'uroczego'. Roześmiany niziołek z burzą nieułożonych blond włosów i dziecięcymi rysami twarzy, wraz ze swoim niezwykle pogodnym nastawieniem do życia oraz całego świata. Oto jedna z wielu definicji słodkości. Nagle obok Chestera pojawił się drugi blondyn, tym razem już znacznie wyższy.
- Ej młody, co tak się wleczesz? - zapytał, szturchając Czeslava w ramię. - Nawet na boisko nie zdążyłeś dojść. O, to ta nowa uczennica! - zawołał, jakbym zupełnie nie stała tuż obok.
- Tak, niechcący na nią wpadłem, więc zaprosiłem ją do gry w frisbee - odparł niziołek.
- Mam imię - wtrąciłam, przewracając oczyma. - Lisabeth - dodałam.
- Racja. Jestem Michael - przedstawił się. - To jak? Idziemy na to boisko?
Skinęłam twierdząco głową, ruszając przed siebie w towarzystwie dwójki nowych znajomych. Póki co nie miałam jeszcze okazji znaleźć się w tym miejscu Akademii, jednak zrobiło na mnie spore wrażenie. Rozejrzałam się z podziwem dookoła. Wszystko tu było dla mnie takie ogromne, kiedy porównywałam to sobie z moją dawną szkołą.
- Orient! - usłyszałam nagle krzyk Cześka.
Odruchowo wykonałam unik, łapiąc przy tym rozpędzony krążek, zanim ten zdołał trafić w mój brzuch.
- Całkiem nieźle! - przyznał chłopak.
- Dzięki - mruknęłam. - A tak z innej beczki... Ten nauczyciel zawsze jest taki straszny? - spytałam, odrzucając frisbee do Michaela.
- Zawsze - potwierdził wyższy blondyn. - Kartkówki i odpytywania przy tablicy to u niego prawie codzienność.
Jęknęłam żałośnie, nie kryjąc w swoim głosie rozpaczy.
- Super... - westchnęłam. - Polegnę już w drugi dzień po przyjeździe.
- No coś ty. Matma jest świetna! - powiedział z przekonaniem niziołek.
Zachichotałam nerwowo, starając się dać do zrozumienia, że uwaga chłopaka jest dla mnie kiepskim żartem. Nigdy nie radziłam sobie z matematyką, dla mnie każda jej lekcja jest największą udręką.

< Czesiu? Pomożesz? >

Od Judy

Mam dosyć! Już od jakiś trzydziestu minut błądzę po tych szkolnych korytarzach z jakimiś papierami w dłoni. Od rana przebywam w tej szkole i w placówce, jednak te kilkanaście minut temu podczas zwiedzania, zaczepił mnie jakiś nauczyciel, prosząc, bym dała te kartki uczniowi o nazwisku Niinisto, który powinien być w klasie IIIB. Jednakże mężczyzna nie powiedział mi, gdzie znajduje się tablica z rozporządzeniem planu lekcji poszczególnych klas i… Chyba się zgubiłam. Ścisnęłam smycz Kazu w dłoni, znowu rozglądając się wkoło. Ściany wyglądały normalnie, co jakiś czas okno lub drzwi, zero uczniów jak na chwilę obecną… No szlag by to!
- Kazu, niuchaj ludzi – szepnęłam w stronę pudla, znowu skręcając w prawą stronę na korytarzu. Podobny, gdy znajdujesz się w labiryncie, to najlepszym wyjściem będzie skręcać ciągle w prawo, bo tam podobno jest wyjście. Nie wiem, czy to prawda, nigdy nie byłam w takim miejscu. Chyba że można zaliczyć do tego tę szkołę. Za jeszcze jednym zakrętem w końcu znalazłam to, czego potrzebowałam. Głęboko westchnęłam, podbiegając w stronę korkowej tablicy. Wzięłam głowę do góry, uważnie patrząc na przyczepioną kartkę.
- Wychowanie fizyczne… - przeczytałam, na końcu znowu wzdychając. A kilkanaście minut temu byłam na dworze. No cóż… W podskokach odwróciłam się przodem do wyjścia ze szkoły, które powinno znajdować się za najbliższym skrętem, oczywiście w prawo. Chyba ta teoria jest jednak prawdziwa. Po chwili już uderzyło we mnie gorąco, którego się nie spodziewałam. Przecież dopiero co wiało… Dobra, pora się pospieszyć, bo chyba niedługo dzwonek na lekcje. Dosyć szybkim krokiem ruszyłam w stronę hal sportowych, które znajdowały się za pokaźną liczbą schodów. Znajdując się przy ich podnóżu, spojrzałam w górę, po czym szeroko się uśmiechnęłam.
- Potraktuję to jako trening – powiedziałam, ruszając na nie. Szybkim krokiem je pokonywałam, raz za razem podnosząc nogi w górę. Obok siebie słyszałam miarowe ciężkie oddechy Kazu. Musi być mu gorąco, biedaczek. Jak wrócimy do pokoju, to naleje mu wody do miski. Zasłużył sobie mój piesek. Gdy znalazłam się na szczycie schodów, spojrzałam za siebie na to, jak wysoko jestem. Chyba całkiem nisko… No cóż, to nie jest ważne. Odwróciłam się, zaczynając iść w stronę pierwszej ogromnej hali sportowej. Wątpię, że tam będzie, ale… Lepszy rydz niż nic! Stanęłam przed jednym z bocznych wejść do pomieszczenia. Mam nadzieję, że jest otwarte. Chwyciłam za tą taką dłuższą klamkę, naciskając na nią i tym samym otwierając drzwi. Jednakże, za długo przez to nie postałam. Natychmiastowo coś we mnie uderzyło z dosyć dużą siłą, jak i zapewne niemałą prędkością. Upadłam na ziemię, czując ogromny ból z tyłu głowy. Ostatnie, co zobaczyłam przed ciemnością, była męska twarz z blond włosami i takimi miodowymi oczami.

<Nathaniel? ^^>

Nowa uczennica!

 Judy Okami
Ksywka: W swoim życiu miała tylko jedną, którym było Sweetie.
Wiek: 17 lat
Klasa: IC

Od Toshiro CD Kichi

Spojrzałam zmieszanym wzrokiem na dziewczynę i zacząłem się zastanawiać, co w sumie jest z nią nie tak. Teoretycznie mógłbym ją teraz zabić, ale czy to jest wartę odsiadki w więzieniu? W sumie dostałbym jakieś 10 lat, bo wytłumaczyłbym się, że mnie zaatakowała pierwsza, miałbym codziennie ciepły posiłek, siłownie w zasięgu ręki, ale znowu pewnie studio by upadło, musiałbym nie znać tych debili. Mech, tylko sam byłbym wtedy martwy, Taiga rozwaliłaby mi głowę, jakby się dowiedziała, co zrobiłem... A trzeba było się wyprowadzić i zapomnieć o tej małej idiotce i po co żem tutaj właził, no po co Ci to było chłopie? Teraz patrz i płacz, bo krzywdy małej pindzie nie zrobisz. Przetarłem twarz otwartą dłonią, łkając w duchu
- Więc? Zastanawiasz się już z dobre pięć minut - Zmarszczyła brwi
- Wystarczy woda - Oparłem się o fotel, patrząc na kota, który właśnie lizał sobie łapkę, w ogóle nie zwracając uwagi na moją postać, która teoretycznie jest intruzem w tym pokoju. Dziwne tylko, że nie zauważyłem go od razu, jak tutaj wszedłem.
- Od dawna to robisz?
- Pierwszy raz zakradłem się do dziewczyny niegrzeszącej urodą w środku nocy, jeśli o to chodzi - Wziąłem od niej kubek z zimną gazowaną wodą
- Pfff, chodzi mi o to - Wskazała na swoją dłoń, gdzie znajdował się mały tatuaż
- Trochę, ale jeśli chcesz większą wersję to musisz się zapisać - Obojętnie opróżniłem kubek, odstawiając go na małe biurko, które stało nieopodal
- Pracujesz w jakimś studio? - Podniosła brew z dziwnym uśmiechem, mam wrażenie, że powiedzenie jej prawdy będzie bardzo bolesne w przyszłości
- Mam swoje własne, a teraz koniec tego przesłuchania. Lepiej idź spać młoda - Burknąłem, biorąc swoje rzeczy i kierując się w stronę wyjścia
- A Ty co mój opiekun?! - Wręcz na mnie warknęła, na co się zaśmiałem.
- Na szczęście nie, bo jakbym nim był, to dostałabyś ode mnie wpierdol - Puściłem jej oczko opuszczając pokój i idąc do swojego. Nikt mnie nie przyłapał więc spokojnie usiadłem na parapecie uchylając okno. Wyciągnąłem paczkę fajek i odpaliłem jednego, patrząc na księżyc.
Kichi?

Od Nikiyame CD Nathaniela

Przez sen dobijała się do mnie wkurzająca melodyjka alarmu ustawionego poprzedniego dnia na godzinę piątą. Uchyliłam niechętnie powieki i nie minęła chwila, jak zdałam sobie sprawę, że to dziś. Dzisiaj wyjeżdżam do Akademii. Całkiem już rozbudzona wstałam, po czym wzięłam ubrania i poszłam do łazienki w celu ogólnego ogarnięcia się. Po zrobieniu tego poszłam do kuchni i nasypałam sobie do miski trochę musli, które następnie zalałam mlekiem. Delikatnie odsunęłam krzesło, aby na nim usiąść, i zaczęłam powoli jeść. Czeka mnie ciężki dzień.
Westchnęłam cicho i zmyłam naczynie. Narzuciłam na siebie ciemnoszarą bluzę, po czym wzięłam dużą walizkę z całym mnóstwem potrzebnych rzeczy, oraz drugą, zawierającą tą część sprzętu jeździeckiego, którą trzymałam w domu. Większość rzeczy polegiwała jednak jeszcze w stajni..
Chwyciłam obie walizki za rączki i rzuciłam ostatnie spojrzenie na mieszkanie. Mój wzrok zatrzymał się na ciemnych drzwiach, prowadzących do sypialni mojej rodzicielki. Nie żegnałam się z nią, zrobiłam to wczoraj. I tak nie wyglądała na specjalnie zainteresowaną moim wyjazdem. Bolało mnie to, ale cóż… nie wszystko może być idealne.
Przeczesałam dłonią włosy, w mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, wątpliwości. Cały czas rozważałam wyjazd do Akademii, było to moje marzenie, ale perspektywa znalezienia się nagle w nowym miejscu z całkiem obcymi ludźmi…
-Dobra, dość rozmyślania. Podjęłaś już decyzję.-szepnęłam do siebie. Tak. Dobrą decyzję.
Włożyłam słuchawki do uszu, a mój telefon wylądował w kieszeni. Z muzyką rozbrzmiewającą w uszach zabrałam wszystko, otworzyłam drzwi i wyszłam. Kierowałam się do stajni, w której stał Hauru. To tam za półtorej godziny miał przyjechać koniowóz, który zabierze mnie i mojego towarzysza do nowego rozdziału w życiu. Do Akademii Greek Heels.
Stajnia nie była daleko-już po kilkunastu minutach marszu byłam na miejscu. Odłożyłam walizki na niewielki parking mieszczący się przed budynkiem, po czym weszłam do stajni. Na początku zabrałam wszystkie moje rzeczy, zostawiając sobie tylko kantar, uwiąz i szczotki. Gdy cały sprzęt leżał już obok walizek, wyjęłam z uszu słuchawki i ruszyłam do boksu Hauru. Korytarze stajni były puste, w sumie nie dziwiłam się-była dopiero 6:31. miałam pół godziny na ogarnięcie mojego konia, czekając, aż przyjedzie koniowóz. Otworzyłam jasne drzwi boksu karosrokatego „kucyka”.
-Hej, mały. Dzisiaj wyjeżdżamy.-pogładziłam wałacha po różowych chrapach i założyłam mu kantar, do którego przypięłam uwiąz.
Wyprowadziłam konia z boksu i wyczyściłam go. Gdy skończyłam czyszczenie ośmiolatka schowałam szczotki do skrzynki, którą wzięłam do ręki, i wyszłam ze stajni. Odłożyłam skrzynkę i, prowadząc Hauru, weszłam na zieloną trawę. Podczas, gdy ośmiolatek pasł się, ja wypatrywałam koniowozu. Przez moją głowę przebiegały spłoszone myśli. Czułam stres związany ze zmianą… właściwie wszystkiego! Sama, w całkiem nieznanym mi miejscu, wśród obcych osób… otuchy dodawał mi jedynie widok srokacza pasącego się spokojnie tuż przy mnie. Przynajmniej ty będziesz ze mną~pomyślałam i pogłaskałam konia po silnej szyi.
W tym momencie na parking wjechał koniowóz. Zatrzymał się i po chwili wysiadła z niego starsza już kobieta.
-Pani Hideyoshi, tak?-zapytała beznamiętnym tonem.-Proszę zapakować rzeczy do bagażnika, drogie drzwi.
-Tak. Dobrze.-odparłam cicho i chwilę stałam w miejscu niezdecydowana.-To… potrzyma pani Hauru?-zapytałam niepewnie.
Kobieta pokiwała głową i wzięła ode mnie uwiąz, a ja schowałam szybko walizki i nawał sprzętu do bagażnika. Odebrałam Hauru i wprowadziłam go do przyczepy, przynajmniej przydało się długie oswajanie go z tymi jakże strasznymi potworami. Usiadłam do tyłu i włożyłam słuchawki do uszu, już po chwili zatonęłam w słowach piosenki.
***
Pojazd zatrzymał się delikatnie, a ja oprzytomniałam i wyjęłam słuchawki uszu. Czyli jesteśmy na miejscu. Wysiadłam i rozejrzałam się-teren był ogromny. Widać było stajnie, padoki, kilka budynków, a wszystko usłane było zielenią. O Boże. To już zaraz.
-Niech pani weźmie rzeczy i konia, ja jadę.-burknęła kobieta.
Spłoszona w pośpiechu wyciągnęłam graty z bagażnika, zaraz potem weszłam do Hauru.
-Cześć, mały, jak minęła podróż? Jesteśmy na miejscu, wiesz?-szepnęłam i pogłaskałam go po pyszczku.
Odwiązałam go i wyprowadziłam z przyczepy, od razu rozejrzał się, ciekawsko strzygąc uszami. Kobieta upewniwszy się, że wszystko wzięłam, odjechała. Westchnęłam cicho i nagle poczułam się taka… zagubiona.
-No dobra… to teraz odprowadzę cię do stajni, chociaż nie… na padok. Wybiegasz się po podróży. Później pójdę do dyrektorki, zaniosę rzeczy do pokoju, wrócę do stajni, a potem na obiad.-powiedziałam, wciąż nie czując się pewnie.
Zostawiłam rzeczy i poprowadziłam konia w kierunku stajni, po kilku minutach byliśmy przy budynku, naprzeciw którego były padoki. Wpuściłam go na pusty, a sama poszłam po rzeczy. Niedługo potem targałam prawie wysypujące mi się z rąk graty w stronę gabinetu dyrektorki. Jeden z kantarów trzymałam jednym palcem, miałam wrażenie, że ta część ciała zaraz mi odpadnie.
-Nie…-jęknęłam cicho, kiedy kantar i skrzynka ze szczotkami wypadły mi na ziemię. Podniosłam rzeczy i jakimś cudem dotarłam pod drzwi. Z westchnięciem odłożyłam rzeczy przed nie i zapukałam niepewnie. Po usłyszeniu głosu przyzwalającego mi na wejście do pokoju, nacisnęłam na klamkę. Zobaczyłam starszą, miło wyglądającą kobietę o krótkich włosach. Uśmiechnęła się promiennie i gestem zaprosiła mnie bliżej.
-Dzień dobry.-powiedziałam z nieśmiałym uśmiechem.-Nazywam się…
-Nikiyame Hideyoshi?-przerwała mi ciepło kobieta.-Spodziewałam się ciebie. Twój koń ma swój boks w stajni, widziałaś, prawda? Będziesz chodziła do klasy 2b, zresztą to sama wybrałaś. W stajni masz też przydzieloną szafkę. Będziesz mieszkać w pokoju numer 223, oto klucz. -podała mi srebrny przedmiot.-To chyba wszystko. A, żeby dojść do pokoju idziesz po schodach na górę, a potem w lewo.
-Dziękuję.-odwróciłam się w stronę drzwi.-Do widzenia.
-Do widzenia.-odparła dyrektorka.
Wyszłam z pokoju i od razu skierowałam się w stronę schodów. Spojrzałam na górę rzeczy.
-Trzeba będzie wnieść na dwa razy.-westchnęłam i zaczęłam taszczenie walizek i sprzętu na górę.
Po kilkunastu minutach stałam naprzeciw drzwi, na których napisany był ich numer. 223. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka. Zastały mnie tam ściany pomalowane na miętowo-szaro, biurko, komoda, szafa, no i łóżko wyglądające na wygodne. Łazienka była raczej przeciętna. Zostawiłam rzeczy w kącie, wzięłam ze sobą siodło, czaprak i ogłowie, książkę, telefon i słuchawki, po czym wyszłam z pokoju. Kierowałam się do stajni. Od razu włożyłam czarne słuchawki do uszu. Muzyka zawsze mnie uspokajała.
Weszłam do stajni, odłożyłam sprzęt do szafki i usiadłam na beli siana. Otworzyłam książkę i… zatonęłam w tekście. Po około godzinie z żalem zamknęłam lekturę i zajrzałam do Hauru. Wałach tarzał się radośnie, uśmiechnęłam się na ten widok, wyglądał uroczo. Odłożyłam książkę do szafki, po czym poszłam na obiad, nie rozstając się ze słuchawkami.
Weszłam na stołówce, tyle ludzi… rozmawiali wesoło, śmiejąc się. Wzięłam sobie zupę pomidorową i usiadłam przy pustym stole. Z zamyślenia wyrwał mnie głos.
-Hey, mogę się dosiąść?-uśmiechnął się blondyn.
Skinęłam lekko głową, a chłopak usiadł naprzeciw mnie. Kiedy zauważyłam, że mi się przygląda, uciekłam pospiesznie wzrokiem.
-Nathaniel jestem, a tobie jak na imię?-chłopak uśmiechnął się promiennie, a ja ściągnęłam szybko słuchawki.
-Nikiyame.-odparłam cicho starając się być uprzejma.
-A więc… jeździsz konno?-zapytał.
-Tak. Mam konia.-powiedziałam niepewnie, zerkając na Nathaniela. Właśnie, Hauru… przydałoby się ściągnąć go z padoku~pomyślałam.
Chłopak pokiwał głową.
-Ja też. Stoi w akademickiej stajni, tak? Długo jeździsz?-zasypał mnie pytaniami, wpatrując się we mnie z zainteresowaniem.
-Tak. Jeżdżę 10 lat.-moja odpowiedź nie należała ani do najpewniejszych, ani do najdłuższych.
-To pewnie jeszcze kiedyś się spotkamy.-na twarzy blondyna znów pojawił się lekki uśmiech.-Ale teraz muszę iść, pa.
W momencie, gdy Nathaniel wstawał od stołu, przebiegł obok niego jakiś chłopak, zahaczając o jego ramię.
-Uważa…-zaczął Nath, ale nie dane było mu skończyć.
Zachwiał się pod wpływem siły, z jaką wbiegł w niego chłopak, a talerz z resztką sałatki owocowej przekręcił się niebezpiecznie, aby po chwili z bezceremonialnym hukiem upaść na podłogę.
Na stołówce ucichły rozmowy, wzrok wszystkich zwrócony był na nasz stolik. Odwróciłam wzrok, nagle interesując się ścianą. Wszystko, tylko nie bycie w centrum uwagi.
Po chwili wszystko wróciło do normy, rozmowy znów rozbrzmiewały w najlepsze. Nathaniel poszedł gdzieś, zaraz potem wrócił ze szczotką, śmietniczką i ręcznikami papierowymi. Spojrzałam na chłopaka. Chyba wypadałoby pomóc…
-Emh… pomóc ci?-wyszeptałam. No brawo, Niki. Miałaś powiedzieć to głośno.
-Co? A, nie. Nie trzeba.-dopiero teraz zauważyłam, jaki był wysoki.
-Ok., to ja… ja już pójdę.-wahałam się chwilę, w końcu wyminęłam chłopaka i pospiesznie oddałam naczynia.
Wyszłam ze stołówki i w towarzystwie muzyki płynącej ze słuchawek, udałam się w kierunku padoków. Szłam powoli, pochłaniając wzrokiem teren Akademii, aby zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Gdy w końcu dotarłam przed stajnię, wzięłam uwiąż i podeszłam do ogrodzenia padoku, na którym stał Hauru. No może „stał” to złe określenie… Koń po prostu szalał. Galopował od barierki do barierki, brykając i zarzucając łbem. Kochane dziecko. Wyciągnęłam telefon i zrobiłam mu zdjęcie.




http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/82/20/51/822051e729acfe5c62c3104cfbd25cce.jpg
-Hauru…!-powiedziałam, na co wałach zwolnił i pokłusował do barierki.-No co, podoba ci się tu?
Pogłaskałam konia po pyszczku i przypięłam uwiąż do kantara. Chwilę później prowadziłam go do stajni. Były tam dwa wolne boksy, ten po lewej był chyba jego… wpuściłam go do boksu, poklepałam i wyszłam. Zamykając drzwi wpadłam na wysokiego chłopaka. Rozpoznałam w nim Nathaniela, który prowadził siwego konia.
-To jest boks Mystify.-zauważył, a ja szybko przeczytałam tabliczkę na boksie, do którego przed chwilą wprowadziłam Hauru. Rzeczywiście, zdecydowanie nie było tam jego imienia.
-Przepraszam, już go biorę, myślałam, że… pomyliło mi się…-plątałam się, w końcu po prostu weszłam i wyprowadziłam srokacza, który zaczął jeść siano z beli stojącej obok. Gładziłam nerwowo jego sierść, czekając na reakcję chłopaka.

Nath?

Od Czeslava CD Christophera

Wiecie jaki jest najbardziej lubiany przedmiot w szkole? Dzwonek, a zwłaszcza ten ostatni. Ostatni dzwonek, który już od swoich pierwszych dźwięków oznajmia, że nastał koniec kolejnego dnia i szkoły i do końca dnia możesz robić co chcesz, możesz poświęcić go na naukę, możesz spędzić go z przyjaciółmi lub po prostu szlajać się po okolicy całkowicie bez celu. Nawet nie wiecie jak emocje we mnie zawrzały, gdy musiałem zostać po lekcjach. Wszyscy opuścili klasę, a ja siedziałem jak ostatni czubek
- Panie Odell - zacząłem - Czy mogę...
- Nie - przerwał mi nauczyciel
- Ale..
- Żadnych ale Nesladek! - powiedział stanowczo - Nie trzeba było wygłupiać się na lekcjach. Kto to widział ściągać koszulkę na lekcji!
- Ale wylałem na nią tusz - pominąłem fakt, że to Isil mnie ubrudziła - I chciałem jak najszybciej ją zmienić.
- I mam rozumieć, że zupełnie przypadkowo miałeś ze sobą dodatkową koszulkę? - nauczyciel spojrzał na mnie z ukosa
- Gdyby miał Pan takie szczęście do przygód i wpadek jak ja to też Pan by nosił je zawsze ze sobą.
- Zero dyskusji Nesladek - powiedział odwracając się do tablicy - Masz napisać wypracowanie o tym jak powinien prawidłowo zachowywać się uczeń podczas lekcji, w dowolnie wybranym języku. Ty już wybrałeś i piszesz po francusku. Minimum pięćset słów, nie wyjdziesz stąd dopóki nie skończysz, a ja nie zatwierdzę Twojej pracy, także do dzieła.
Westchnąłem i walnąłem głową w ławkę... Sakra... za jakie grzechy? Podniosłem głowę i zacząłem grzebać w Juniorze za jakąś kartką i czymś do pisania. Kiedy już wygrzebałem nie miałem pomysłu co napisać... Jak powinien zachowywać się uczeń... uśmiechnąłem się pod nosem. Patrząc na moich znajomych i przyjaciół to żaden z nas nie jest wzorowym uczniem, a ja to już w ogóle jestem na końcu stawki do wzorowości. Podparłem głowę ręką i zacząłem skrobać...
***
- Uczeń powinien zachowywać się w sposób kulturalny, odpowiedni do wieku i nienaruszający statusu szkoły. - czytał Pan Odell - Nesladek to jedyne zdanie jakie napisałeś przez cały ten czas. Co masz na swoją obronę?
- Napisałem je pięćdziesiąt razy Panie Profesorze - powiedziałem - Ponieważ uważam, że te zdanie zawiera kompletną odpowiedź na zadany temat.
- Nesladek, czy ty sobie kpisz ze mnie?
- Absolutnie nie!
- Z roku na rok młodzież coraz gorsza - mruknął - Idź, znikaj mi z oczu!
Nie czekając, ani chwili dłużej chwyciłem plecak i wybiegłem z klasy, a następnie ze szkoły. Och co za ulga. Spojrzałem na telefon, ukazał mi się czarny ekran. Schowałem go z powrotem do kieszeni... Cóż z rozładowanym telefonem niewiele zdziałam, do nikogo nie zadzwonię, nie napiszę. Westchnąłem i ruszyłem przed siebie. Cóż trzeba znaleźć jakieś zajęcie... Co można samemu robić po szkole? Rozejrzałem się wokół, nikogo nie było... no tak Ci co mają jeszcze zajęcia są na lekcji, a Ci co skończyli już dawno uciekli z miejsca zbrodni. Nie czekając dłużej ruszyłem w stronę parku. Jedyne miejsce, gdzie nawet będąc samemu zawsze jest się z kimś. Uśmiechnięty od ucha do ucha, dumnie kroczyłem na przód. Wchodząc na tereny zielone rozglądałem się za znajomymi twarzami. Jednak jak na złość nikogo nie było! Nie licząc pary, która trwała przyssana do siebie, ale im nie miałem zamiaru przerywać. Dziarskim krokiem zmierzałem dalej. Nagle do mych uszu dobiegł dźwięk ciężkich butów. Odwróciłem się w celu zlokalizowania ich właściciela i od razu go zobaczyłem. Wyższy ode mnie o dobre dwadzieścia centymetrów, cały ubrany na czarno. Z takimi lepiej nie mieć nic wspólnego... tak mówią oczywiście inni, nie ja. Uśmiechnięty kroczyłem w jego stronę. Chłopak usiadł na ławce i zaczął grzebać w torbie. Po chwili wyciągnął papierosa i zapalniczkę. Pokiwałem głową i przyspieszyłem. Łapiąc się jedną ręką poręczy wskoczyłem na ławkę tak, że siedziałem na jej oparciu.
- Powiedz mi jak to jest zatruwać swoje płuca! – uśmiechnąłem się szeroko.
- Ja, cóż…. – ewidentnie był zaskoczony
- Tak tylko żartuje! – Zaśmiałem się i zmierzwiłem jego czuprynę – Co nie zmienia faktu, że palenie szkodzi - pokiwałem palcem.
Chłopak schował papierosa do torby i spojrzał na mnie.
- Kim jesteś? - spytał marszcząc czoło
- Ach wybacz - skinąłem głową - Czeslav Nesladek, a ty?
- Christopher Morgan - uścisnął moją wyciągniętą dłoń
- Piękna pogoda prawda? - zapytałem siadając niżej
- Może być - mruknął, ewidentnie był gdzieś indziej.
- Co kiepski dzień? - zapytałem uśmiechając się lekko
- Gorzej być nie mogło - mruknął i spojrzał w niebo
- Eee nie przesadzaj - powiedziałem - Nie mogło być tak źle...
- Dla was pierwszaków wszystko wydaje się takie proste - powiedział - Nie wiecie co to prawdziwe życie...
- No wiesz tak od razu od pierwszaków? - uśmiechnąłem się - To ja mogę jednocześnie nazwać Cię czwartoklasistą.
Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pytań. Przekrzywiłem głowę i uśmiechnąłem się
- Chodzę do drugiej B - powiedziałem
- Ja do trzeciej B - nadal wydawał się niezadowolony z czegoś - Kto by pomyślał, że na profilu lingwistycznym matma będzie taka ciężka...
- Masz problem z matmą? - zapytałem
- Tiaaa - zamknął oczy i zsunął się po ławce - Odwieczne... zdecydowanie wolę języki.
- Ja mam za to odwrotnie - powiedziałem - Wolę matmę i fizykę od języków.
Chłopak otworzył oko
- To co robisz w tej klasie? - zapytał
- Jestem w niej dla przyjaciół - uśmiechnąłem się
- Znałeś kogoś zanim tutaj przyjechałeś? - zapytał ponownie zwracając swój wzrok w stronę nieba
- Emmm nie - powiedziałem drapiąc się po głowie
- Więc dlaczego wtedy wybrałeś B, a nie A, albo C?
- Intuicja - powiedziałem uśmiechając się - Tak po prostu miało być.
- Dziwne podejście - powiedział - Ale jak dobrze trafiłeś to najważniejsze...
- Idealnie pod względem ludzi, ale z przedmiotami już gorzej - mruknąłem - Języki mnie wykończą, zwłaszcza francuski.
- Si mauvais? - zapytał
- Eeee co?
Chłopak się zaśmiał
- Pytałem, czy aż tak źle, ale już widzę - uśmiechnął się - To ja mam dokładnie tak samo z matmą.
Pokiwałem głową
- I palisz, żeby się odstresować?
- Tak jakby.
- To wybrałeś najsłabszą z możliwych opcji - powiedziałem wbijając wzrok w przelatujące ptaki
- Ważne, że skuteczną.
- Porzucamy? - zapytałem
- Co? - spytał zdziwiony
- Frisbee! - powiedziałem radośnie - Zawsze przychodzę sobie porzucać, aby rozluźnić atmosferę. Idealny odstresowywacz i nie szkodzi twojemu zdrowiu. To co idziemy?
Wstałem z ławki i stanąłem na przeciwko chłopaka, trzymając w dłoniach plastikowy krążek.

<Chris?>

wtorek, 30 maja 2017

Od Czeslava CD Nathaniela

Aj Sakra!!! - warknąłem uderzając stopą w rant szafy i energicznie łapiąc się za nią. W podskokach na jednej nodze doskoczyłem i padłem na łóżko. Rozmasowywałem obolały palec. W takich momentach zawsze do głowy przychodziła mi tylko jedna myśl. Małe palce zostały stworzone po to, aby informować nas, gdzie stoją meble... tylko dlaczego w tak okrutny sposób? Powoli usiadłem, nadal trzymając się za stopę. Rozejrzałem się po pokoju. Wyglądał jakby przeszedł przez niego istny armagedon. Wszędzie walały się porozrzucane ciuchy, książki, papiery. I gdzieś pośród tych wszystkich rzeczy była jedna z moich najcenniejszych rzeczy - piórko do tabletu graficznego. Wstałem i bezsilnie znowu zajrzałem na stół... wczoraj wieczorem jeszcze tam było. Usiadłem smutny, gdy nagle usłyszałem pukanie, a potem drzwi otworzyły się z impetem.
- Kontrola trzeźwości - powiedział Misiek - Co tam robi mój braciszek?
- Twój braciszek ma mały problem - westchnąłem
- Och Co się stało kochany - usiadł obok mnie na łóżku i objął - Problemy sercowe? Która to dama namieszała w serduszku mojego małego Czecha?
- Aj Sakra! - powiedziałem - Żadna dziewczyna! Misiek to jest o wiele poważniejsza sprawa!
- No to słucham? - chłopak rozłożył się na łóżku zakładając nogę na nogę
- Zgubiłem moje piórko do tabletu - powiedziałem
- Piórko? - zdziwił się
- Tak piórko... bez niego nie mogę nic zrobić - spuściłem głowę - Przerzuciłem już dosłownie wszystko i nigdzie go nie ma.
- A jak wyglądało? - zapytał chłopak
- Było wielkości długopisu, całe czarne z metalowymi wstawkami, miało na końcu szarą gumkę i było dosyć ciężkawe - wyrzuciłem z siebie - Wczoraj zostawiłem je na stole, o tutaj.
Wskazałem na miejsce. Misiek gwałtownie się podniósł.
-Czekaj czekaj, ziomek - powiedział rozszerzając oczy - Pamiętasz jak wysłałeś mnie, żebym podpisał swoją pracę?
- Noooo - spojrzałem na przyjaciela
- I chyba wtedy je wziąłem do ręki - powiedział - Nie chciało pisać, więc je wyrzuciłem do śmietnika.
- AAAA SAKRA!!! - rzuciłem się do wyjścia
- Co jest?
- Rano wyrzuciłem śmiecie! Nie ma czasu! Lecę! MUSZĘ JE ODZYSKAĆ!!!
Wybiegłem zatrzaskując za sobą drzwi. Pędem zbiegłem ze schodów, kurczowo łapiąc się poręczy na zakrętach. Dobiegłem do drzwi frontowych i wyleciałem na zewnątrz, prawie tracąc równowagę. Szybko skręciłem za budynek szkoły i pobiegłem w stronę śmietnika. Nie zważając na nic, wspiąłem się po kontenerze i wskoczyłem do środka. Zacząłem przerzucać zalegające śmieci. Te co wyjątkowo mi przeszkadzały lądowały na zewnątrz kontenera. Kopałem zawzięcie i z całych sił, aby odzyskać moją zgubę. Nie zwracałem nawet uwagi na wszechobecne muchy i panujący odór. Odganiałem je od siebie i kopałem dalej. Nagle dostrzegłem je pomiędzy resztkami pomidora, a bliżej nieokreśloną substancją. Szybko rzuciłem się do przodu rozrzucając śmieci na zewnątrz.
- TAAAK! - krzyknąłem triumfalnie i podskoczyłem w miejscu rozrzucając jeszcze więcej śmieci - MAM CIĘ!!!
- Agh co to było? - usłyszałem czyjś głos
Szybko zbliżyłem się do krawędzi kontenera i wyjrzałem na zewnątrz. Stał tam wysoki chłopak z połową ryby na głowie. Nie wyglądał na zadowolonego, tym że tam się znalazła.
- Przepraszam! - powiedziałem uśmiechając się od ucha do ucha
Chłopak odskoczył jak poparzony
- Co ty robisz w tym śmietniku, dzieciaku? - warknął
- Hej przepraszam - powiedziałem podnosząc ręce w obronnym geście - Szukałem mojego piórka, na szczęście je znalazłem.
Pokazałem chłopakowi moją zgubę.
- Ymmm jak masz zamiar z stamtąd wyjść? - zapytał spoglądając w moją stronę
- Jakoś spróbuję - uśmiechnąłem się - Masz trzymaj - podałem mu piórko.
Podskoczyłem i próbowałem zarzucić nogę przez krawędź kontenera. Wskoczenie tutaj było o wiele prostsze... Kiedy w końcu za siódmym razem się udało, noga mi się ześlizgnęła i upadłem na twarz w jego zawartość. Podniosłem się i otrzepałem. Ponownie podjąłem próbę i gdy się udało, od razu przechyliłem w stronę wolności. Nie przewidziałem, że tuż przy krawędzi będzie stał tamten chłopak i razem wylądujemy na ziemi...
- Przepraszam raz jeszcze - powiedziałem szybko zrywając się na równe nogi - I dziękuję za przytrzymanie piórka. Jestem Czeslav, a ty?

<Nath?>

Od Kichi CD Toshiro

Zasiadłam przed biurkiem i zapaliłam małą lampkę stojącą na meblu. Parę razy przewróciłam w rękach list od matki wzdychając ciężko. "Co tym razem?" Pytałam w myśli jakby ktoś mógłby mi na to odpowiedzieć. Sięgnęłam do bluzy i wyjęłam mój nożyk sprężynowy, którym szybko otworzyłam list. Schowałam ostrze w rękojeść, a następnie odłożyłam broń na burko. Nie wiedziałam czy aby na pewno chcę to czytać, bałam się, bałam się jak niczego innego, a boję się niewielu rzeczy. Mój kotek Kuro nagle wskoczył mi na kolana i cicho mrucząc usiadł na moich nogach. Wyjęłam list z koperty którą odłożyłam obok noża. Rozłożyłam papier i przytrzymując go w jednej ręce, drugą gładziłam miękką sierść kota czytając dwa wielkie słowa na jednej kartce. "Nienawidzę cię ~ mama" Nic więcej....Tylko tyle? Bez wyzwisk, bluzgania, referatów na temat jak bardzo nic nie potrafię? Schowałam list do rozerwanej koperty i opadłam plecami na krzesło. Spojrzałam na ścianę na której było pełno pustych ramek. Rodzice dali mi je na wyjazd do akademika....Żeby uświadomić mi jak bardzo jestem sama i jak bardzo jestem beznadziejna. Mimo ich dręczenia nie uważam tak, znam swoją wartość, tak szybko mnie nie złamią, nie dam im satysfakcji z oglądania mojego martwego ciała. Podniosłam się z krzesła, a Kuro zeskoczył z moich kolan, sięgnęłam po karton na półce nad biurkiem. Duże, ciężkie pudło wypełnione listami. Podobnymi listami jak ten który przed chwilą dostałam... Tylko od mojego brata, ojca, matki....Wrzuciłam tam i ten list i schowałam karton na miejsce. Następnie zgasiłam światło i zmęczona wgramoliłam się do łóżka....
~*~
Do moich oczu nagle dotarło okropne, żółte światło mojej lampy. Podniosłam się gwałtownie, rozglądając się bacznie po pokoju i wtedy zobaczyłam jego. Zmrużyła oczy z lekkim lagiem mózgu.....Czekaj? Po kij on to światło zapalił?
-C-Co ty tu robisz? -Spytałam przybierając zdziwioną maskę na mojej twarzy. Nie miałam zamiaru mu pokazywać moich prawdziwych uczuć....Niech myśli, że tu dominuje....
- Jestem mściwy, nie mam skrupułów, a to co zrobiłem teraz to tylko przedsmak tego co Cię może czekać, jeśli jeszcze raz wejdziesz mi w drogę jasne? -Spytał niby to groźnie chłopak, wziął swoją kurtkę i skierował się do wyjścia. Spojrzałam po sobie i zobaczyłam, że mam króliczka na ręce....Aha? I to jest takie złe....W sumie, ładnie rysuje....Wstałam szybko z łóżka i podeszłam do niego kiedy już miał otworzyć drzwi, chwyciłam do za kurtkę i pociągnęłam w głąb pokoju, przy okazji zamykając drzwi, usadziłam go na krześle i podeszłam do małego aneksu kuchennego z czajnikiem i mikrofalówką. Chyba był trochę zdezorientowany.
-Chcesz kawy czy herbaty? -Spojrzałam na niego znudzona, lekko poprawiając spadające ramiączko od koszuli nocnej. Chłopak milczał, patrząc na mnie, nie mogłam określić co czai się w jego oczach, znowu mnie zaskoczył....
-Zaciąłeś się? Przed chwilą byłeś bardziej rozmowny.....-Prychnęłam rozbawiona, tak bawiło mnie to, nie bałam się go, co by mi nie zrobił, przeżyłam trochę za dużo by już się tego bać....Oj ile razy ja to słyszałam....Za pierwszym razem trochę się bałam czy za drugim, ale później to zaczęło się robić nudne...A skoro on już tu wbił to przydałoby się być miłym dla niezapowiedzianego gościa z ciekawym stylem wejścia i zrobić mu herbatkę co z tego, że jest.....Pierwsza? Skoro mnie odwiedził~! Nawet ładny mi prezent dał! Czekałam na jego odpowiedź, kiedy na blat wskoczył mój zaspany kotek i uznał, że skoro wszyscy wstali, to on też z nami posiedzi.....Mądry kot~!

Toshiro?

Od Akane CD Lisabeth

Ostatnia lekcja jaka mnie czekała to francuski. Najgorszy język, którego nie lubiłam, wprost nienawidziłam. Nauczyciel sam nie miał zamiaru mnie jakoś dzisiaj uszczęśliwić i przy każdej możliwej okazji pytał się mnie. Jakbym to ja była tylko w klasie i nikt więcej. Spojrzałam się na zegarek. Za niecałe sześć minut miał zadzwonić dzwonek oznajmiając mi, że najgorsza lekcja się już skończyła. Z nadzieją o to, że nie zostanę już więcej poproszona do odpowiedzi. Niestety nie spełniło się me życzenie i nauczyciel mnie poprosił do tablicy.
- Akane teraz możesz zabłysnąć przed całą klasą, przede mną jak i poprawić sobie ocenę. Wystarczy tylko jak uzupełnisz luki odpowiednimi słowami - spojrzałam się na nauczyciela, który siedział przy biurku i miał wyciągniętą rękę z kredą w moją stronę.
- Osz ty mój losie. Dziękuję ci za wszystko - wymruczałam pod nosem, biorąc białą kredę od nauczyciela.
- Czy coś mówiłaś? - spojrzał na mnie.
- Nie, po prostu zastanawiałam się jak pisze się pewne słówko, które trzeba wpisać w pierwsze zdanie - uśmiechnęłam się lekko, wykręcając z tego co wypowiedziałam tak na prawdę pod nosem. Wpisałam trzy wyrazy do zdań i byłam w stu procentach pewna, że były poprawnie, ale kompletnie nie wiedziałam co miałam wpisać w pięć pozostałych. Bóg jednak wysłuchał moich próśb, bo zadzwonił dzwonek.
- Akane dokończysz to na jutrzejszej lekcji - powiedział nauczyciel, a ja podeszłam do swojej ławki, aby wziać ze sobą wszystkie swoje rzeczy.
Po skończeniu lekcji, z czego się niezgromnie cieszyłam, wyszłam jak najszybciej się dało z klasy. Nie chciałam natrafić na tłumy uczniów, którym się tak spieszyło do akademika czy też domu. Jako, że A-chan musiał wyjechać na pewien czas, ze względu na problemy nie miałam z kim wracać do akademiku. Anthony zawsze mi pomagał jakoś przejść przez ten tłum, ale ja sama nigdy w życiu bym nie dała sobie rady.
Pomimo tego, że wybiegłam z klasy tak szybko to nic to nie pomogło. Próbowałam jakoś się nie potknąć na ziemię, ale jak zawsze nie po mojej myśli. Wyrwałam się co prawda z tłumu, ale co mi to dało, jak tuż za zakrętu na korytarzu wpadłam na kogoś.
- Ał!... - usłyszałam rozwścieczony głos ze strony osoby, na którą wpadłam.
- Przepraszam, nie chciałam, żeby ci się coś stało. Naprawdę mi przykro - podniosłam się z podłogi i wyciągnęłam do dziewczyny pomocną dłoń.
Dziewczyna o śnieżno-białej cerze spojrzała się na mnie swoimi dużymi o dwóch różnych kolorach oczach na mnie, a jej pojedyńcze kosmyk w kolorze ametystu włosów spadły na jej twarz, a zwłaszcza jeden który był, aż przy jej ustach które byłe podkreślone lekko błyszczykiem.

<Lisabeth?>

Od Kichi CD Czeslava

Szkolny dzwonek oznajmił uczynią koniec piątkowych zajęć, wszyscy powoli zbierali się do wyjścia, czy też jako pierwsi wybiegali z sali. Jednak ja siedziałam jeszcze chwilę i dopiero gdy korytarze opustoszały, spakowałam rzeczy i ruszyłam w kierunku wyjścia. Po chwili byłam już u celu, pchnęłam masywne drzwi i wyszłam na szkolny dziedziniec. W sumie to nie miałam już konkretnych planów na dzień, ale na pewno nie miałam zamiaru siedzieć całą resztę dnia w pokoju. Co to to nie! Poszłam więc tylko na chwilę do akademika się przebrać i zostawić niepotrzebne rzeczy, oraz przy okazji nakarmiłam też kota...
Wyszłam na dwór. Włożyłam słuchawki do uszu i pobiegłam w stronę parku. O tej porze nie było tam wielu osób. Głównie młodzieży i starsi ludzie chodzący w tą i z powrotem, narzekający na innych, na ich choroby czy też jak to oni mają ciężko. A prawda jest taka, że nie znają smaku wiecznej samotności i nie rozumieją depresji czy też patologii rodzinnej. Kocham ludzi i smuci mnie jak bardzo są oni ślepi, nie widzą problemów innych widzą tylko to co w około nich, a co najgorsze często nawet nie próbują zrozumieć....
Biegłam przy okazji obserwując parę osób, zawsze tylko stoję i patrzę, nikt nie zna mnie ale ja znam wszystkich. To trochę smutne, a jednak.... Tak bardzo prawdziwe. Dzisiaj znowu dostałam list od matki. Czasem nie rozumiem za co ona mnie tak nienawidzi? Nigdy nie zrobiłam jej nic złego, nie szkodziłam, a ona? Obwinia o wszystko mnie, tak samo jak ojciec i kochany brat. Rodzina Idealna, no ale cóż, nie zmienię ich i nie mam zamiaru. Mogę tylko ich olać, chodź i to jest bardzo ciężkie...Bo bez nich jestem sama...
Tak bardzo zamyślona chciałam przebiec za plecami jakiegoś chłopaka, ale kiedy tylko się tam znalazłam, on odskoczył w tył z niewiadomego mi powodu i wywrócił nas na ziemię. Zamrugałam parę razy zaskoczona i spojrzałam na blondyna, po chwili zdając sobie sprawę że moje i jego ciuchy są całe w coli którą trzymał. Skrzywiłam się lekko i spojrzałam mu w oczy, a następnie po naszych ubraniach i ziemi. Wyjęłam słuchawki z uszu i wróciłam wzrokiem do jego oczu.
-Zdeptałeś biedronkę.... -Spojrzałam na martwego robaka pod jego butami, a następnie znów na niego... Zabił biedronkę! Co z tego że byłam cała w lepkim napoju, a jakiś nieznajomy na mnie leżał.... Biedronka była ważniejsza...

Czeslav?

Od Miyako CD Michaela

Chłopak, który uratował mnie przed upadkiem, przedstawił się przy okazji, na co i ja jemu się przedstawiłam. Przynajmniej tak według mnie było słuszne. Spojrzałam się na książkę, która chciałam wziąć, ku zdziwieniu chłopak mi ją podał. Był dużo wyższy ode mnie i nie sprawiało mu to problemów, aby ją ściągnąć z prawie najwyższej półki. Bardzo byłam mu wdzięczna. Chłopak zauważył to, że jestem niewyspana. Po opowiedzeniu ileż to dzisiaj spałam, chłopak dał mi wykład, który dobrze znałam już na pamięć i zaciągnął mnie na dwór. Chwycił mnie za nadgarstek, przez co lekko się zarumieniłam na twarzy.
- Chodź! - chwycił mnie wtedy za nadgarstek, wyciągnął mnie przy okazji z nudnej, według co niektórych, ale nie dla mnie biblioteki. Przynajmniej tak twierdzili co niektórzy, dla mnie biblioteka była dobrym miejscem, aby zasiać się gdzieś w kąt, tak aby nikt ciebie nie widział i zdrzemnął się. Dla mnie była ona rajem na świecie, gdzie mogłam pobyć tylko sama ze sobą. - Idziemy na dwór! Dotlenisz się, odpoczniesz! A dzisiaj pójdziesz bardzo wcześnie spać! - miłe były to słowa ze strony Michael'a, ale problem tkwił w tym, że było to nie realne.
- Miło to z twojej strony, ale chwila ciszy i dotlenienie się na świeżym powietrzu całkowicie mi wystarczy - uśmiechnęłam się lekko.
- A co ze snem? - spytał, a ja spojrzałam w dół.
- Muszę dzisiaj dokończyć to co zaczęłam wczorajszej nocy... - powiedziałam cicho pod nosem.
- A co jest tak ważne, że nie możesz iść wcześniej spać? - zapytał, a ja się lekko uśmiechnęłam.
- Muszę skończyć jedno oprogramowanie, które miałam dokończyć już wczoraj no i zobaczyć czy wszystkie systemy działają tak jak powinny. - uśmiechnęłam się do niego. - Naprawdę ci dziękuję za troskę, mało kto, a raczej nikt o mnie się tak nie troszczy jak ty. Zwłaszcza, iż poznałeś mnie dosłownie kilka minut temu - dodałam, poprawiając przy tym swoje okulary.

<Michael?>

Od Czeslava CD Lisabeth

Ach matma! Mój najulubieńszy i najukochańszy przedmiot! Kocham go chyba jak nikt inny. Z radosnym uśmiechem przeciągnąłem się w ławce.
- Ty się tak bracie nie uśmiechaj - mruknął mi Misiek przez ramię - Zaraz się zacznie pokaz umiejętności.
- Umiejętności? - spytałem zdumiony
- Wiesz... wylosowana zostanie jedna ofiara, która będzie musiała rozwiązać to co nasz kochany nauczyciel wybrał. Najgorzej jak Ci się nie uda.
- Ja się o to nie martwię - uśmiechnąłem się - Zawsze jest jakiś sposób na rozwiązanie zadania.
- Tobie Mały to od tego wzrostu, już kompletnie odebrało rozumu - uśmiechnął się i poczochrał mnie po głowie - Nie wychylaj się i tyle. Chociaż raz obserwuj.
- Jak chcesz - westchnąłem i usiadłem normalnie.
Po chwili do klasy wpadła jakaś dziewczyna. Widziałem ją pierwszy raz na oczy, ale wydawała się dosyć miła.
- Przepraszam... Nie mogłam znaleźć odpowiedniej klasy - powiedziała
Hmmm czyżby nowa? ~ zamyśliłem się. Dziewczyna przeszła koło mnie i usiadła w ostatnim rzędzie, w ostatniej wolnej ławce pod ścianą. Uśmiechnąłem się mimowolnie... od razu przypomniało mi się moje spóźnienie na pierwsze zajęcia. Heh stare dobre czasy... Co ja gadam? Przecież to było zaledwie kilka dni temu. Mech Misiek miał rację, że szybko się tutaj zadomowię.
- Patrz teraz - usłyszałem szept przyjaciela
- Panno Lisabeth. Liczę, że myśli pani właśnie nad rozwiązaniem zadania na tablicy, czyż nie? A więc może zechciałaby pani ujawnić wynik całej klasie?
- Uuuu ma przerąbane - znowu odezwał się Misiek
- Eee da radę - powiedziałem - To zadanie jest banalnie proste!
Z każdą sekundą zdawałem sobie sprawę, że dla niej, aż tak banalne nie jest. Stała i męczyła się, a nauczyciel tylko perfidnie się uśmiechał.
- Może jakoś jej pomóc? - spytałem Michaela
- Nawet nie próbuj stary, ja Ci dobrze mówię! Zaraz będzie dzwonek i magiczne ogłoszenie o kartkówce na jutro.
Niespełna kilka minut później wydarzyło się dokładnie to co powiedział Michael.
- Jasnowidz - powiedziałem kiedy wychodziliśmy z klasy
- Żaden jasnowidz - uśmiechnął się - Już trochę tutaj chodzę i nabrałem odpowiedniego doświadczenia, a ty Młody trzymaj się mnie to nie zginiesz.
- Z pewnością - zaśmiałem się - Idziemy porzucać? - Zapytałem energicznie wyciągając frisbee z plecaka.
- Kay! No pewnie - powiedział - Tylko skoczę do łazienki! Ty możesz pójść już na boisko.
Skinąłem głową i ruszyłem energicznym i szybkim krokiem w stronę szkolnego boiska. Byłem już blisko schodów, więc stwierdziłem, że przyspieszę jeszcze bardziej, gdy nagle jak spod ziemi wyłoniła się ta fioletowo włosa i wpadliśmy na siebie. Cóż była trochę wyższa ode mnie, ale zadziałanie odpowiednich sił sprawiło, że to właśnie ona wylądowała na ziemi, a nie ja.
- Hej! - warknęła na mnie
- Przepraszam! - podskoczyłem w miejscu - To stało się tak nagle, nie chciałem... Wszystko w porządku... Lisabeth?
- Skąd znasz moje imię? - warknęła ponownie i odtrąciła moją dłoń, którą jej podałem
- Heh tak się składa, że chodzimy razem od klasy - powiedziałem radośnie - Nic się nie przejmuj! Ja też się spóźniłem na moją pierwszą lekcję.
- Yhym - mruknęła powoli wstając - Jakoś Cię nie zauważyłam.
- Miałaś całkowite prawo - uśmiechnąłem się - Wzrost i moje wyjątkowo spokojne zachowanie, hamowane przez hrabię Michaela sprawiły, że byłem prawie niewidzialny.
- Możliwe - zmierzyła mnie od góry do dołu - A ty jak się nazywasz?
- Ach wybacz mi - ukłoniłem się - Nazywam się Czeslav Nesladek, możesz mi mówić Chester, Ches, Czeslav, Czesiu, Młody... co Ci na język przyjdzie - uśmiechnąłem się
- Okej - lekko się uśmiechnęła
- I jak Ci się tutaj podoba? - zapytałem - Niesamowite miejsce prawda? Tak a propos, masz może ochotę zagrać we frisbee? - pomachałem dziewczynie plastikowym krążkiem przed twarzą.

<Lis?>

Od Lisabeth

Przemknęłam pustym korytarzem, dopadając do gabinetu dyrektorki. Z trudem łapiąc oddech zapukałam w drewniane drzwi. Po chwili usłyszałam życzliwe zaproszenie do środka, co momentalnie uczyniłam. Powitała mnie uśmiechnięta kobieta o siwych włosach i pomarszczonej, lecz łagodnej twarzy.
- Dzień dobry... Przepraszam za spóźnienie... - powiedziałam cicho, starając się uspokoić po szaleńczym biegu.
- Spokojnie, nic się nie stało - odparła z uśmiechem staruszka. - Lisabeth Foster, prawda? - zapytała.
Skinęłam twierdząco głową, zajmując miejsce na krześle przed biurkiem. Kobieta zaczęła szperać w jakichś dokumentach, zaglądając kolejno do każdej z czterech szuflad. Wreszcie wychyliła się znad blatu, podając mi przezroczystą teczkę.
- Proszę tylko tu podpisać i może pani iść - wyjaśniła.
Szybko zamieściłam swój podpis na kartce, podziękowałam, po czym wyszłam z pomieszczenia. Przecisnęłam się przez tłum zgromadzony na dziedzińcu, aby dotrzeć w końcu do przydzielonego mi pokoju. Opadłam z ulgą na łóżka, utkwiwszy wzrok w pustym suficie. Powinnam wynająć sobie własne mieszkanie... Niestety, nie da się tego zrobić tak od ręki. Mnóstwo formalności, sprawdzania, remontowania... Na razie zadowolę się tym, co mam.
~~~*~~~
Otworzyłam z nieplanowanym impetem drzwi klasy, gdzie od pięciu minut trwała lekcja. Wszyscy uczniowie wlepili we mnie swoje spojrzenia, natomiast najbardziej dotkliwy okazał się wręcz przerażający i mrożący krew w żyłam wzrok nauczyciela.
- Przepraszam... Nie mogłam znaleźć odpowiedniej klasy - mruknęłam, starając się odwrócić głowę od strasznego profesora.
Po sali przebiegł szmer połączony z chichotem, jednak nie przejęłam się tym za bardzo. Zajęłam miejsce w ostatniej ławce i zaczęłam wyciągać książki. To już ostatnia dzisiejsza lekcja. Powinnam się cieszyć, ale niestety trafiłam na, o zgrozo, matematykę. Poza tym szybko zdążyłam się przekonać, iż owy nauczyciel idealnie dobrał sobie przedmiot, którego chciał uczyć. Na nieszczęście wszystkich tych biednych, niewinnych uczniów, ten potwór zna się na czymś równie potwornym, przez co staje się to jeszcze bardziej potworne. Zdecydowanie zbyt wiele razy już użyłam słowa 'potworne' w odniesieniu do tej sytuacji, jednak taka prawda.
- Panno Lisabeth - usłyszałam nagle szorstki głos mężczyzny, który wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. - Liczę, że myśli pani właśnie nad rozwiązaniem zadania na tablicy, czyż nie? A więc może zechciałaby pani ujawnić wynik całej klasie? - syknął jadowicie, wywołując nieprzyjemny dreszcz na moim ciele.
Rozpaczliwie zerknęłam na tablice i w pośpiechu zaczęłam obliczać wynik tej piekielnej łamigłówki, lecz w stresie nie potrafiłam nic zrobić. Przełknęłam nerwowo ślinę, błądząc wzrokiem po sali, jakby czekając na cud. Nagle, niczym grom z jasnego nieba, z opresji wybawił mnie donośny odgłos dzwonka, zwiastującego koniec lekcji. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą. Profesor skrzywił się z niesmakiem. Na koniec zapowiedział jutrzejszą kartkówkę, ponownie psując mi humor. Świetnie. Wyszłam z sali wraz z resztą uczniów. Na korytarzu panował istny chaos. Przedzierałam się przez tłum uczniów, kiedy w pewnym momencie poczułam mocne uderzenie. Zdezorientowana chwyciłam się parapetu, aby utrzymać równowagę, jednak na nic to się nie zdało.
- Hej! - warknęłam odruchowo, spoglądając z podłogi na osobę, przez którą znalazłam się w tak niekomfortowej pozycji.

< Ktosiek? >

Nowa uczennica!

Lisabeth Foster
Ksywka: Najczęściej używa najprostszego skrótu od swojego imienia - Lisa. Dla nielicznych może stać się Lisem, jednak obecnie niewielu posiada pozwolenie na posługiwanie się owym przezwiskiem.
Wiek: 18 lat
Klasa:IIB

Od Nathaniela

Wyszedłem z kabiny prysznicowej narzucając białą koszulę na jeszcze wilgotną klatkę piersiową. Spakowałem do sportowej torby ekwipunek z zajęć szermierki i wyszedłem z szatni, kierując się do wyjścia z budynku. Mijane twarze nic mi nie mówiły, ponieważ byłem w tym miasteczku dopiero od dwóch dni, jednak nie mogłem dłużej zwlekać z zajęciami szermierki. Na swój sposób uzależniłem się od tego, jednak to było nic w porównaniu do jazdy konnej. Konie to coś bez czego bym nie przeżył. Nie można się więc dziwić, że już pierwszego dnia wybrałem się do swojej Mystify, a i teraz zmierzałem do szkolnej stajni.
Zanim dotarłem do stajni, odłożyłem torbę do pokoju i przebrałem się w granatowe bryczesy i czarne sztyblety. Przy okazji zabrałem ze sobą część sprzętu, aby w końcu wypełnić swoją szafkę.
Stałem już u otwartych drzwi stajni, po obu stronach rozciągały się boksy, z których ciekawskie spojrzenia koni skierowały się w moją stronę, aby już po chwili wrócić do jedzenia siana. Tylko jeden pyszczek nie schował się, tylko delikatnie zarżał. Uśmiechnąłem się delikatnie i ruszyłem szybkim krokiem w kierunku mojej piękności.
-Cześć Mysti. Co tam misiu? - Koń w odpowiedzi wypuścił powietrze w moją dłoń, która głaskała różowy pyszczek klaczy. - Czekaj kochana, pójdę po szczotki.
Jak powiedziałem, tak ruszyłem w stronę szatni, napawając się kojącym zapachem tych zwierząt. Będąc w pomieszczeniu docelowym, zauważyłem czarnowłosą dziewczynę, i już chciałem się przywitać, gdy zauważyłem, że na uszach ma czarne słuchawki i czyta jakąś książkę, jak sądziłem fantasy, która chyba doszczętnie ją pochłonęła.
Po ogarnięciu Mysti i poćwiczeniu z nią na lonży, odstawiłem ją na parę godzin na padok, a sam ruszyłem w stronę jadalni. Na korytu spotkałem parę znajomych twarzy, z którymi wymieniałem jedynie uprzejme uśmiechy. W jadalni wziąłem talerz i wrzuciłem na niego trochę sałatki owocowej i wziąłem szklankę soku porzeczkowego. Chwilkę rozglądałem się po stołówce, szukając miejsca, aż mój wzrok natknął się na dziewczynę ze stajni. Siedziała sama i znowu miała założone słuchawki na uszach, jednak zdecydowałem się usiąść koło niej.
-Hey, mogę się dosiąść? -Spytałem z uśmiechem od ucha do ucha, w odpowiedzi dostając ciche skinienie głowy.
Usiadłem naprzeciw i chwilę się jej przyglądałem, zauważając, że dziewczyna usilnie nie chce nawiązać kontaktu wzrokowego.
-Nathaniel jestem, a jak tobie na imię? - Zwróciłem na siebie uwagę dziewczyny, dzięki czemu zdjęła słuchawki i spojrzała w moją stronę.
-Nikiyame - powiedziała cicho siląc się na uprzejmość.
-A więc… Jeździsz konno?- Spytałem opierając głowę na rękach i wpatrując się w Niki z żywym zainteresowaniem.

<Niki>

Nowa uczennica!

Nikiyame Hideyoshi
 Ksywka: Niki, dla przyjaciół  Nikiś
Wiek: 19
Klasa: IIB

Nowy uczeń!

Nathaniel Niinisto
 Ksywka: Nath
Wiek: 19 lat
Klasa: IIIB

Od Christophera CD Czeslava

Lekcja matematyki. Niemiłosiernie głośne tykanie zegara. Przenikliwy wzrok nauczyciela, wędrujący po kolei po zestresowanych uczniach. Spocone, drżące dłonie. Biała, pusta kartka. Jak to możliwe, że nie napisałem jeszcze ani jednego równania? No tak. Matematyka to definitywnie nie jest mój żywioł.
Zdawało się, że słyszę dudniące bicie swojego serca, które coraz bardziej podchodziło mi do gardła. Przełknąłem głośno ślinę.
~ Skup się Christopher!
Zacząłem skrobać coś bezradnie na kartce drżącym długopisem. A było się przygotowywać zamiast oglądać jakiś durny program o życiu myszy polnych! Ekstra, zaliczę ale na niezły opieprz. Spojrzałem na zegar. Mam tylko dziesięć minut, aby napisać całą kartkówkę. Nie wiem czy się śmiać czy płakać.
Postanowiłem przyspieszyć tempa. Skoro nic nie potrafię, to napiszę to co wiem. Zacząłem pisać wypracowanie na temat myszy polnych. Jak widać więcej można się nauczyć z programów przyrodniczych niż lekcji matematyki.
Rozległ się dzwonek. Zdążyłem napisać o ich norach oraz przemianie materii. Nagle stało mi się obojętne czy dostanę pałę. Wyszedłem dumnym krokiem z klasy.

. . .

Delikatny powiew wiatru jeszcze bardziej czochrał moje włosy, a słońce przyjemnie ogrzewało mój nos jak i bluzę, przez co zmuszony byłem ją zdjąć. Rozsiadłem się wygodnie na ławce w Parku. Sięgnąłem do torby po papierosa. Nawet nie zdążyłem go odpalić, gdyż przysiadł obok mnie nieznajomy blondyn.
- Powiedz mi jak to jest zatruwać swoje płuca! – wyszczerzył się.
- Ja, cóż…. – odparłem z zakłopotaniem.
- Tak tylko żartuje! – poczochrał mnie po głowie. – Co nie zmienia faktu, że palenie szkodzi.
Skinąłem głową chowając papierosa do z powrotem do torby. Zapalę kiedy indziej.

Czeslavie?

Od Czeslava CD Michaela, Isil

Podniosłem się z ławki i uśmiechnąłem do Isil. Dziewczyna powoli wstała i ruszyła w stronę tablicy.
- Będziecie potrzebować komputera i tablicy? - zapytała nauczycielka
- Owszem - uśmiechnąłem się
Kobieta wstała i dostojnym krokiem przeniosła się na tył sali. Odwróciła się na pięcie i oparła plecami o ścianę.
- Jaki był temat waszej pracy? - zapytała
- Wpływ mentosów na coca colę - powiedziała Isil
- Bardzo ciekawy temat - skomentowała nauczycielka - Wykonaliście doświadczenie i opisaliście wnioski?
- Tak Pani profesor - powiedziała Isil
- W takim razie czekamy.
Dziewczyna podała mi kartki, a sama podeszła do komputera.
- Zacznij już coś mówić - powiedziała - a ja w międzyczasie podłącze pendrive
Podrapałem się po głowie i spojrzałem po klasie. Uśmiechnąłem się i wyprostowałem.
- Tematem naszej pracy było wykorzystanie dwóch jakże odmiennych przedmiotów, na co dzień ze sobą nie łączonych. Dlaczego? - zrobiłem chwilę przerwy - Dlatego, że cola i mentosy, jakkolwiek mocno chciałyby ze sobą być ich związek zawsze kończy się w ten sam sposób. Piękna, mocno gazowana o idealnej barwie panna cola i mały niepozorny, chropowaty biały pan mentos. Ten związek od samego początku skazany jest na porażkę. Jak to się dzieje? - rzuciłem okiem na notatki od Isil, odłożyłem je na ławkę i ciągnąłem dalej - Po wrzuceniu mentosa do butelki coli napój silnie buzuje, po czym wybucha przybierając formę atrakcyjnej fontanny.  Cząsteczki wody odziałują na siebie i tworzą wokół cząsteczki dwutlenku węgla, mocne wiązanie. Aby powstał nowy bąbelek, trzeba rozerwać powierzchniowe napięcie wody. Dzieje się to w chwili wrzucenia mentosa do butelki z colą. Całe sedno tej efektownej reakcji chemicznej leży w odrobinę porowatej strukturze miętowej pastylki. Żelatyna i guma arabska cukierka rozpuszczają się, łamią napięcie powierzchniowe wody i w wyniku tego powstaje wiele nowych bąbelków dwutlenku węgla, co zwiększa ciśnienie wewnątrz butelki. Ciecz eksploduje! - wykonałem ruch rękoma - Tak dzieje się za każdym razem, dlatego, aby nie marnować tyle cennej coli, nasze doświadczenie wykonaliśmy tylko raz. Oto efekt naszej pracy.
Wskazałem dłonią na tablicę i stanąłem z boku. Isil odpaliła plik i na ścianie ukazała się moja postać z colą i mentosami w dłoni.
- Muszę to robić? - powiedziałem ja z nagrania - Żal tylko coli...
- Już nagrywam - odezwała się Isil zza kamery - Rób!
- Tyle dobrej coli, tyle dobrej coli - kiwałem głową pochylając się nad butelką i wrzucając cukierki do środka. Wyprostowałem się jednocześnie z głosem Isil
- Uciekaj!
Wtedy to cola chlusnęła całą siłą w górę. Widziałem jak cofając się do tyłu zahaczyłem nogą o butelkę przez co się przechyliła i jeszcze więcej cieczy znalazło się na mnie. Nagle zza drzewa wyłonił się Misiek, który został wplątany w całą akcję. Sekundę później obaj wylądowaliśmy na ziemi cali mokrzy i lepcy od coli. Obraz nagle zaczął się trząść i dało się słychać śmiech Isil podczas, gdy ja kaszlałem, a Misiek walił mnie po plecach. Nagranie się skończyło. Popatrzyłem po klasie i dostrzegłem, że większość była co najmniej rozbawiona, niektórzy nawet wycierali łzy śmiechu. Spojrzałem na Miśka, ten się tylko uśmiechnął i wykonał teatralny gest niemych oklasków. Ukłoniłem się nisko.
- Mam nadzieję, że nic wam się nie stało chłopcy - powiedziała nauczycielka - Z płynami pod silnym ciśnieniem nie ma żartów. A Pan Michael chyba pomylił grupy.
- Ja Pani Profesor - powiedział Misiek - Byłem tylko dodatkowym uatrakcyjnieniem.
- Nie wątpię - uśmiechnęła się - Isil, Czeslav bardzo dobrze przygotowana praca, zaprezentowana w dosyć nietypowy sposób, ale w sposób interesujący. Wasi koledzy z klasy raczej zapamiętają to na bardzo długo, także dodatkowo gratuluję odwagi. Siadajcie, oboje dostajecie piątki.
- A ja Pani Profesor? - zapytał misiek podnosząc dłoń
- A Pan był tylko dodatkową atrakcją - powiedziała - Pan co najwyżej może otrzymać moją słowną pochwałę za pomoc koledze w chwili zagrożenia życia.
Razem z Isil wróciliśmy na swoje miejsca. Gdy usiadłem w ławce puknąłem Miśka w plecy
- Ziomuś, ale akcja! - powiedziałem - pierwsza piąteczka! Oh yea baby!
- A ile musieliśmy się nacierpieć - powiedział uśmiechając się
- Świeć Panie nad tą colą - powiedziałem spuszczając głowę w dół i składając dłonie jak do modlitwy. Misiek parsknął i odwrócił się w stronę tablicy. Wtedy poczułem trafienie w bok. Spojrzałem w tym kierunku i na ziemi spostrzegłem kulkę papieru. Rozejrzałem się po klasie, żeby zobaczyć kto to. Dojrzałem tylko spojrzenie Isil, kiwnąłem głową, a ona przytaknęła. Podniosłem kulkę i rozwinąłem ją.

<Isil? Michael?>

poniedziałek, 29 maja 2017

Od Michaela CD Isil, Czeslava

- Napisałaś?- odwróciłem głowę ze swoim ławki, która znajdowała się przed tą należącą do Chesa.- Chodzi ci o to sprawozdanie, o którym wczoraj wspominałaś?
- Tak- potaknęła, odgarniając niesforne kosmyki z czoła.
- To, w którym musiałem ponieś ofiarę cało prysznicową, by dobrze wyszło.
Przyjaciel, rozwalając się wygodnie na cały blat, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- W sumie, to tego nie było w planach - przyznał.- Ale dało ciekawy efekt!
- Kiełki se wysuszysz- pociągnąłem jego podbródek w górę, ale zaraz sam zacząłem się śmiać.
- Bitte, dajcie znać, kiedy następnym razem weźmiecie się za eksperymenty, znajdę sobie odpowiednio wcześniej schron!- poprosiłem, przecierając dłonią oczy.- Teraz będziecie to wszystko przedstawiać?
Isil wzięła głęboki wdech i otworzyła nieco szerzej oczy, ale potaknęła niemrawo.
- Troszkę się stresuję- przyznała.- Jestem ciekawa, jak to w ogóle wyjdzie.
- Na pewno będzie dobrze, Isil!- Ches szturchnął ją lekko łokciem.
- O właśnie!- pacnąłem się dłonią w czoło i wyciągnąłem prawą w stronę dziewczyny.- Ja się nie przedstawiłem jak należy jeszcze! Michael jestem, miło mi!
- Misiek w skrócie- dodał Ches.
Przewróciłem oczami, ale potaknąłem.
- Isil- odparła cichutko, niepewnie ściskając moją dłoń.- Mi również miło.
W tej samej chwili nauczycielka weszła do klasy, zamykając za sobą starannie drzwi. Przywitała się i podeszła do biurka, sprawdzając obecność i przeglądając notatki.
Rzuciłem porozumiewawcze spojrzenie Ayame, z którą robiłem projekt. Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi i wyjęła z plecaka zwitek kartek z naszym sprawozdaniem, po czym uniosła pytająco brew do góry. Uniosłem kciuk do góry i również pokazałem jej teczkę ze swoimi rysunkami, ilustrującymi przebieg naszego doświadczenia - najpiękniejsze zjawiska fizyczne. Uznałem, że lepiej zostawić dla siebie, iż przypomniałem sobie o tej nieszczęsnej pracy dosłownie w ostatniej chwili.
- Cóż, to chyba pora, żebyście przedstawili swoje projekty!- uznała po chwili.
Po klasie przebiegły szmery - niektóre wyrażały ciekawość, innym raczej prędzej było do przerażenia. Część osób podniosła wysoko ręce, jak zawsze wtedy, gdy trzeba było zgłosić nieprzygotowanie. Dyrektorka zacmokała z dezaprobatą.
- Powiedziałam, że nie będę tolerowała żadnego zapominalstwa!- przypomniała, otwierając energicznym ruchem dziennik.
Po chwili, kiedy wszyscy zostali już odznaczeni, nauczycielka dała niecierpliwy znak ręką.
- Cheslav, Isil... może zaczniemy od was?

< Ches? Isiś? >

Od Michaela CD Czeslava

- Dobra! - postanowiłem.- A teraz na lody, ale już nie idziemy przez park!
- Dlaczego?- usłyszałem śmiech Chesa.- Nie chcesz poobserwować gołębi?
- Ty sobie uważaj lepiej!- pogroziłem chłopakowi palcem, ale sam wyszczerzyłem się szeroko, patrząc na zdjęcie.- Po drodze do parku jest kosmetyczny, to jak ci zależy, od razu kupimy ci różową farbę!
- Sprzedają taką w ogóle?- dziewczyna spojrzała na nas z lekkim zażenowaniem, ale również się delikatnie uśmiechnęła.
- A bo ja to wiem?- wzruszyłem ramionami.- Jak coś, to zmieszamy parę kolorów, nie, braciszku?
- Wy już się lepiej za eksperymenty nie bierzcie!- poradziła szybko, ale po chwili ją również opanował atak śmiechu. Lekko drżącymi rękami, jakoś dawała jednak radę wręczać przechodzącym uczniom tubki z nieszczęsnym szamponem.- A jak już, to lepiej gdzieś dalej, to bez wybuchów się pewnie nie obejdzie!
- E tam- chłopak machnął beztrosko ręką.- Colę i mentosy jakoś wszyscy przeżyli!
Urwał, jakby te słowa przywołały w nim jakieś bolesne wspomnienia, ale uczynił to tak pociesznie, że musiałem złapać się niskiego murku obok, by nie upaść ze śmiechu. Dziewczyna za to pokręciła z rezygnacją głową.
- Jesteście niemożliwi- stwierdziła.
Ukłoniłem się nisko.
- A dziękuję! My już się będziemy zmywać, papa! Uważajcie na włosy innych!
- Cześć!
Czesio i ja ruszyliśmy nieco mniej uczęszczaną ścieżką w stronę lodziarni. Jęknąłem cicho, miętoląc w palcach kosmyk wciąż ciemnych włosów.
- Teraz będę jeść lody na potęgę, może coś pomoże. Albo wsadzę na łeb wielgachną kostkę lodu! Co to w ogóle za pomysł rozdawać szampon, jeśli istnieje ryzyko, że jakiś niewinny uczeń zostanie tęczą?!
- Nie marudź, powinno za niedługo zejść. Albo i nie...
Zwiesiłem głowę.
- Mariś mówiła, że te ulotki kiedyś się na mnie zemszczą. I proszę, mała jak zwykle miała rację.
- Przynajmniej będziemy wiedzieć już na zawsze, co to puryna. A nuż się przyda na jakimś sprawdzianie albo maturze?
- Podobno nauka w praktyce daje najlepsze efekty- potaknąłem beznamiętnie.- O, jesteśmy!
Maleńki budynek wyrósł zza zakrętu jednej z niewielkich uliczek - cała pewnością wyróżniał się spośród grona małych, ceglanych domków, pomalowany na pastelowy błękit i z eleganckim szyldem, na którym kaligraficznym pismem były wyryte litery układające się w słowo "Lodowa zaprasza!", a na drzwiach bujała się maleńka tabliczka z zielonym napisem "otwarte". Obok natomiast stała czarna tabliczka z promocjami i informacją o poszukiwaniu pracownika na weekendy. Hm, zawsze by trochę groszy wpadło i może odłożyłbym na prezent dla rodziny, tym bardziej, że zbliżały się urodziny Mariś.
Weszliśmy do środka, gdzie rozchodził się intensywny zapach wanilii. Przysiedliśmy na niewielkich, obrotowych krzesełkach, dokładnie naprzeciw tablicy, gdzie wypisana była oferta. Całe szczęście, litery były spore, więc bez problemu wszystko odcyfrowywałem.
- Hm...- mruknąłem po chwili namysłu.- Dobra, ja osobiście chyba wezmę szarlotkę na gorąco z trzema gałkami, czekoladową, waniliową i kokosową, potem się zobaczy jak coś jeszcze... A jak z tobą, zdecydowałeś się?

< Ches? >

Od Michaela CD Anji

- Brzydzę się osobami, które nic nie robią sobie z życia. Przecież one mogły umrzeć!- wyrzuciła z siebie podniesionym głosem Anji tonem będącym mieszaniną wściekłości z bezradnością. Kątem oka dostrzegłem, jak zaciska dłonie w pięści - nawet ze swojego miejsca mogłem dostrzec, jak jej skóra mająca kontakt z paznokciami robi się czerwona.
Przegryzłem wargę, czując w ustach metaliczny smak krwi. Z trudem rozprostowałem zdrętwiałe od noszenia w niewygodnej pozycji pudła z kociętami palce. Całe szczęście, że noce były już coraz cieplejsze. Nieśmiało położyłem dłoń na ramieniu dziewczyny, by jakoś ją uspokoić.
- Też jestem niesamowicie wkurzony- przyznałem cicho.- I najchętniej porachowałbym temu gnojowi kości, ale, Anji, o kociakach nikt dowiedzieć się nie może, bo możemy mieć problemy!
- Tym się teraz przejmujesz?!- spojrzała na mnie z wyraźnym obrzydzeniem.- Boisz się nagany? Śmiało, strachajle, jak tchórzysz, to wyjdź, sama się nimi zajmę, jak doktor zadzwoni!
- Nie o to chodzi!- zaprotestowałem.- Jeśli nas odkryją, mogą zabrać kociaki, a tego chyba nie chcemy?
- Rycerz się nam znalazł- prychnęła.- Masz się czym przejmować, też bym tak chciała! Poza tym, jakbyś nie zauważył, już ich nie ma!
Wziąłem głęboki wdech, licząc równomiernie do dziesięciu. Nerwy to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy.
Anji łypnęła na mnie złowrogo. W sumie, jeśli by spojrzeć na to z jej strony, nie dziwiłem się, ale też i nie miałem czasu na wyczerpujące tłumaczenie mojego stanowiska.
Klapnąłem w siadzie skrzyżnym na podłodze, opierając ręce na kolanach.
- Przepraszam- mruknąłem.- Nie o to mi chodziło. Też się martwię.
- Nie widać jakoś- wytknęła mi.
Na mojej twarzy zawitał nieco krzywy uśmiech. Nagle jakoś na myśl przyszła mi Mariś, która używała podobnego tonu, kiedy była zdenerwowana. Zawsze wtedy, cała trzęsąc się z oburzenia, podpierała dłonie o biodra i prowokacyjnie się pochylała, jakby czekając, aż zacznę się kłócić. Dawało to szczególnie pocieszny i przeuroczy wręcz efekt, kiedy zakładała swoje różowe sukieneczki w kwiatki. Przypominała naburmuszonego aniołka, któremu ktoś zwinął harfę. Sam to wspomnienie od razu mnie uspokoiło.
- Anja, nie będę na kolanach błagać o przebaczenie. Mówiłem po prostu, że dyrekcja raczej nie zareaguje przychylnie na to, że zanieśliśmy do akademika kotki z ulicy, a to wszystko najgorzej skończy się dla nich! To nie jest odpowiedni moment na kłótnie.
- Dla ciebie jest w ogóle jakiś dobry moment na kłótnie?!
- Tu mnie masz!- przyznałem.- Ale jeśli chcesz, potem będziesz mogła mi wszystko wytknąć, jak już ogarniamy co i jak z kociakami. Trzeba będzie wywiesić ogłoszenia, że szukają domu. Może jeszcze coś do internetu wrzucić. Mówić ludziom w szkole. Jutro trzeba będzie pójść do pracowni i wydrukować, dzisiaj u siebie na laptopie zrobię projekt i zrzucę na pen drive. Zgoda?

< Anji? Wybacz za jakoś, wena odmawia współpracy >

Od Christophera CD Charlotte

Świetnie. Bardzo dobrze Christopherze, dałeś z siebie wszystko, aby zbesztać nową uczennicę. Możesz być z siebie dumny. Nie miałbym do niej żalu gdyby przywaliła mi z lewego sierpowego. Należy mi się.
- Charlotte. – wystawiła z powagą otwartą dłoń. – Charlotte Aleen.
- Christopher Morgan. – ująłem ją.
Zdaje się, że nie ma do mnie żalu, jakby się wydawało na początku.
- Twoje nazwisko kojarzy mi się z rybą.
- Z rybą?
Szczerze mówiąc zatkało mnie. Pierwszy raz słyszę, aby komukolwiek moje nazwisko przypominało rybę. Ciekaw jestem skąd jej się to wzięło.
- No tak. A właściwie z wodą. Brzmi tak trochę po królewsku. Niczym Tryton. – parsknęła. – Będę Cię nazywać Makrelą.
Dziewczyna wydała mi się całkiem urocza. Nawet jeśli ochrzciła mnie mianem ryby.
- Nie przeszkadza mi to. – posłałem jej blady uśmiech.
- A czy ja pytam czy Ci to przeszkadza? – wytknęła język. – Nadałam Ci nowe imię, tak więc masz być dla mnie wdzięcznym podwładnym.
- Eh, co? – spytałem zakłopotany.
Spojrzała na mnie z uśmieszkiem wyższości.
- Jakoś się zrehabilitujesz za wpadkę na stołówce.
- T-tak, może i masz rację. – podrapałem się niezręcznie w kark.
- No właśnie. – podeszła do mnie bliżej, zawieszając swój plecak na mojej dłoni, którą wcześniej wyprostowała. – W drogę więc. Oprowadzisz mnie trochę po szkole.

Charlotte? Proszę mi wybaczyć za niezbyt zadowalającą długość opowiadania xd

Od Toshiro CD Kichi

Kończyłem właśnie rozmowę odnośnie nowego klienta, który zażyczył sobie tatuaż praktycznie na całe plecy. Będzie trzeba zwolnić się z kilku lekcji, taka robota zajmie mi cały dzień, jak nie dłużej, oczywiście w zależności od ilości detali. Umówiliśmy się na termin, na jutro z rana. Odłożyłem telefon do kieszeni, gdy poczułem drapanie za koszulką. Od razu zacząłem się szamotać. Ostatecznie ściągnąłem koszulkę, spod której wyleciał mały biały królik. Spojrzałem jak z prędkością światła ode mnie ucieka, oraz zacząłem szukać wzrokiem sprawcy tego wydarzenia. Daleko szukać nie musiałem, gdyż brunetka szła ze zwycięskim uśmiechem, dziarskim krokiem, śmiejąc się pod nosem. Zdecydowanie muszę się przeprowadzić, na dłuższą metę, nie wytrzymam tutaj, nie zabijając przynajmniej połowy szkoły. Dotknąłem swoich pleców, z których powoli sączyła się czerwona ciecz. Westchnąłem, kierując się w stronę akademika. W pokoju zapakowałem do plecaka najważniejsze rzeczy, sam na siebie zarzuciłem skórzaną kurtkę i wziąłem kask idąc do motoru, aby dotrzeć do studia tatuaży, które jest zupełnie w innym mieście.
Na szczęście mieszkanie, które opuściłem nie było jeszcze sprzedane, więc mogłem spokojnie się tam przekimać. Zadowolony rzuciłem się na swoje łóżko "Wszędzie dobrze, ale na swoim najlepiej".
Od rana siedziałem w studio. Trochę mnie tutaj nie było, więc w czasie, kiedy robiliśmy sobie przerwy w tatuowaniu to zajmowałem się papierkami. Patrząc na stary sprzęt, który trzeba było wyrzucić wpadł mi do głowy pewien pomysł. Był to sprzęt dla "Świeżaków", czyli osób, które się uczą, nie będę mieć już więcej uczniów, no bo powiedzmy sobie szczerze, nie mam czasu na to, a tym bardziej ochoty. Tatuaże takie znikają po tygodniu, czasami dwóch. Uśmiechnąłem się pod nosem wracając do pracy.
Do Akademika, wróciłem wieczorem, było po 23. Przytachałem ze sobą sprzęt i szybko namierzyłam pokój brunetki, która dzień wcześniej zaszła mi za skórę. Skoro tak bardzo kocha króliki... Przygotowałem wcześniej jeden wzór, ze słodkim różowym króliczkiem, obok którego  latają gwiazdki i serduszka. Jako iż to nie była prawdziwa igła, to nie było nic czuć, dźwięków też nie wydawał, a ona spała, jak zabita. Tatuaż był gotowy po kilku minutach i pięknie się prezentował na jej dłoni. Usiadłem zadowolony we fotelu i zapaliłem światło. Brunetka, od razu podniosła się jak oparzona, na co ja się uśmiechnąłem
- C...Co Ty tutaj robisz?!
- Jestem mściwy, nie mam skrupułów, a to co zrobiłem teraz to tylko przedsmak tego co Cię może czekać, jeśli jeszcze raz wejdziesz mi w drogę jasne? - Narzuciłem na siebie skórzaną kurtkę, wychodząc z jej pokoju

Kichi?


Odchodzi

 Kozume Kenma
 Wiek: 17 lat
Klasa: IA 
Powód: Decyzja właściciela

niedziela, 28 maja 2017

Od Kichi CD Toshiro

W sumie to dałam mu trochę fory, bo byłam już zmęczona po całym dniu i długim treningu. Jednak wygrał, czego nie spodziewałabym się po chemicznym kujonku. No ale cóż świat jest pełen niespodzianek, a on jest nawet interesujący, każdy człowiek którego do tej pory spotkałam był bardzo przewidywalny, a on? Nie koniecznie, nie potrafię przewidzieć jego reakcji.... Co trochę mnie irytowało...
Po chwili wyjęłam telefon z kieszeni i podałam mu go.
-Proszę, zgodnie z obietnicą....-Uśmiechnęłam się i wrzuciłam piłkę do kosza na sprzęt po czym wzięłam z barierek mój ręcznik i bidon z wodą, następnie udając się do szatni. W sumie, nie za bardzo mnie obchodziło jak miał na imię, czy kim był, mimo jego nieprzewidywalności nie wydał się mi być interesującą osobą, chodź nie powiem, miło się podrażnić z takim wielkoludem, którego reakcji nie znam. Otworzyłam drzwi szatni, przebrałam się szybko ówcześnie wycierając pot ręcznikiem, brudne rzeczy włożyłam do plecaka, razem z już pustym bidonem i poszłam w stronę akademika trochę zmęczona. Gdy wychodziłam z budynku zauważyłam tego samego blondyna z którym wcześniej grałam w kosza. A gdyby mu tak trochę podokuczać? Rozejrzałam się dookoła i niestety zauważyłam tylko małego białego królika z czerwonymi oczami.... Od biedy....Wolałabym pokrzywę, albo oset, czy mech z rojowiskiem kleszczy....Ale niech będzie...Chłopak widocznie mnie nie widząc rozmawiał przez telefon, wzięłam gryzonia na ręce i podeszłam do niego od tyłu, a kiedy tylko się rozłączył....Wrzuciłam mu królika za bluzę. Szybko odskoczyłam i zaśmiałam się cicho widząc jak szamocze się próbując wydostać z pod bluzy gryzącego go i drapiącego jego ciało gryzonia. Tak to było zabawne, a on się nie podzielił lizakiem, więc ma za swoje....Wsadziłam ręce do kieszeni mojej białej bluzy przewracając niewidocznie małym nożykiem sprężynowy, który nosiłam w wypadku gdybym musiała się bronić. I przyznać mi trzeba, że nożem posługuje się lepiej niż rzucam do kosza. Blondyn po chwili pozbył się gryzonia i spojrzał na mnie marszcząc brwi. Uśmiechnęłam się tylko niby to niewinnie i zeskoczyłam ze schodów na chodnik olewając go i idąc w swoją stronę. Czemu to zrobiłam? Chyba nie mam towarzystwa, a inaczej nie potrafię na siebie zwrócić uwagi....

(?)

Od Akashiego CD Yeol

Może nie dało się tego po mnie poznać, jednak w głębi duszy cieszyłem się, że to już ostatnie zadanie, z którym przyjdzie nam się mierzyć. Nie chodziło tu o towarzystwo Yeol, pomimo początkowej niechęci i nieco napiętej atmosfery okazała się całkiem interesująca, inteligentniejsza, niż reszta kobiet, z którymi codziennie miałem do czynienia. Może właśnie dlatego rozmawiałem z nią normalnie, a rzucanie wyzwiskami co drugie słowo wydawało się nie na miejscu, wręcz nie chciało przejść przez gardło. Niecodzienne i nieprzyjemne doświadczenie, które bardzo łatwo mogło zrujnować moją, budowaną latami, reputację obojętnego dupka. Nie mogłem sobie pozwolić, żeby zanikła, czy uległa jakiejkolwiek zmianie, skutecznie by mnie to zniszczyło.
Targany zabójczymi myślami nie zauważyłem, że zostawiłem liliowowłosą daleko w tyle, a jej przyciszone krzyki odbijały się ode mnie, nie docierając do mózgu. Wsunąłem ręce do kieszeni, spoglądając w niebo. Cały ten dzień był jakiś dziwny, przepełniony akcją i licznymi zmianami. Kiedy ostatni raz byłem dla kogoś tak uprzejmy? Czy w ogóle kiedykolwiek byłem?
-Akashi! Głuchy jesteś?- Yel w końcu zrównała kroku, dysząc ze zmęczenia- Nie zamierzam po raz kolejny za tobą ganiać!
-Czemu nie odezwałaś się wcześniej?- nie zaszczyciłem jej spojrzeniem, beznamiętnie wzruszając ramionami
-Cały czas cię wołałam!- naburmuszyła się, krzyżując ręce piersiach- Nie moja wina, że masz problemy ze słuchem.
-Mniejsza z tym, niedługo będziemy na strychu. Postaraj się nic nie popsuć.- machnąłem ręką, otwierając główne wrota akademii
-O to się nie martw.- odwróciła głowę, szybko wchodząc do środka- Żebyś przypadkiem nie zarył w coś głową.- dodała pod nosem, jednak ton jej głosu był wystarczający, by wszystko do mnie dotarło
Prychnąłem pod nosem, podążając tuż za nią, by po chwili zrównać kroku. Pomimo chęci wycofania i zostania w cieniu, zmuszony zostałem do prowadzenia naszego duetu. Dziewczyna może i była inteligentna, jednak o szkole wiedziała niewiele, a kolejne zgubienie się nie było czymś, czego szczególnie pragnąłem. Szybko przejąłem dowodzenie, sprawnie pokonując kolejną klatkę schodową. Co jakiś czas upewniałem się, czy Yeol wciąż jest niedaleko. Ostatnim czego potrzebowałem było szukanie jej po akademii.
Po kilkunastu minutach wreszcie dotarliśmy do celu. Ciemne, nie wyglądające szczególnie zachęcająco wrota, zza których już tutaj czuć było silny odór kurzu i starości. Pomimo ogromnej niechęci, w końcu podszedłem nieco bliżej, rozwierając przed nami tajemne wrota, prowadzące do prawdziwej komnaty tajemnic. Ogrom pergaminów, ksiąg i starych mebli wydał się nieco przytłaczający, a panujący wokół półmrok nie poprawiał całej sytuacji. Wyjąłem z kieszeni telefon, a wbudowana w niego latarka rzuciła nieco światła na ową zagadkę, którą musieliśmy rozwiązać.
-Jakieś pomysły, czego w ogóle musimy tu szukać?- Koreanka przykucnęła, przeglądając jeden z tomów starej encyklopedii- Ten strych jest większy, niż myślałam.
-Szczerze mówiąc wszystko może być tropem. Myślę, że znowu powinniśmy po prostu poszukać czegoś, co kompletnie nie pasuje do otoczenia.- podrapałem się po karku, ciężko wzdychając
-Brawo, Sherlocku.- podsumowała, podśmiechując się pod nosem
-Sama nic lepszego nie wymyśliłaś, Watsonie.- odparłem, a na moją twarz wpełzł niepewny uśmieszek, który szybko odrzuciłem, przyjmując kamienny wyraz twarzy
****
Zaczynałem mieć dość, a podrażniająca nozdrza woń kurzu wydawała się irytować coraz bardziej. Sam nie wiem ile tu spędziliśmy, ani jak wiele nam jeszcze zostało, jednak w obecnej chwili nie marzyłem o niczym innym, jak tylko o szybkim ulotnieniu się i zaszyciu gdzieś w akademiku.
-ChoIera, masz coś?- warknąłem, rzucając w kąt kolejną książkę, która nie była dla nas zbyt użyteczna
-Ostrożniej z tym.- zmarszczyła brwi, z dezaprobatą spoglądając w kierunku rozrzuconych po kątach lekturach- Nic tu nie ma....może źle odczytaliśmy zagadkę?
-To niemożliwe. Gdzie indziej moglibyśmy pójść?- próbowałem ją uspokoić, panika na nic się tu zda
-Niby racja, jednak przeszukaliśmy już chyba wszystko!- zrezygnowana osunęła się na ziemię, bezcelowo lustrując pomieszczenie
-Najwidoczniej jeszcze nie.- westchnąłem, wstając z lodowatej posadzki, na której spędziłem spory kawał czasu
Mięśnie wydawały się odmawiać posłuszeństwa, a obolałe kolana wyraźnie dawały o sobie znać. Syknąłem cicho, próbując rozruszać rozleniwione kończyny.
-Daj mi chwilę. Muszę to rozchodzić.- rzuciłem, przechadzając się po pokoju, widząc w tym idealną okazję, by w końcu opuścić tą zakurzoną dziurę
Z każdą chwilą przybliżałem się do wyjścia, jednak potworna ciemność sprawiła, że nieumyślnie w coś uderzyłem, a przed oczami pojawiły się kolorowe plamy, ograniczające pole widzenia.
-ChoIerny żyrandol....- warknąłem, rozcierając obolałe czoło- Po co tu wisi, skoro i tak nie działa?!
-Akashi! Udało się!- do moich uszu dotarł uradowany krzyk Yeol, która żwawo podpełzła do czegoś na podłodze- Znalazłeś!
Zdezorientowany całą sytuacją zdołałem jedynie przekrzywić głowę, próbując zrozumieć o co chodzi jasnowłosej. Widząc moją reakcję złapała się za głowę, mrucząc coś pod nosem, by po chwili pomachać mi przed oczami liliową karteczką, którą zapewne przed chwilą podniosła.
-Spadło zaraz po tym, jak uderzyłeś w lampę...-wytłumaczyła, rozkładając owy zwitek- Mówiłam, żebyś uważał na głowę.- zaśmiała się, pokazując język
Rozbawiony pokręciłem głową, wciąż próbując dojść do siebie. Nie mam pojęcia, z czego wykonano ten cholerny żyrandol, jednak obrzęk, jaki po sobie pozostawił był niesamowicie bolesny.
-Jest aż tak źle?- zagadnęła, odrywając się na chwilę od jaskrawej karteczki- Może powinieneś to jakoś opatrzyć?
-To nic takiego...zaraz minie.- machnąłem ręką, nie chcąc, by ktokolwiek się nade mną użalał
Yeol zmierzyła mnie wzrokiem, najprawdopodobniej nad czymś myśląc, jednak nie postanowiła podzielić się tym publicznie.
-To faktycznie ostatnie zadanie. Powinniśmy chyba iść to oddać...im szybciej, tym lepiej.- podsumowała, wsuwając karteczkę do jednej z przednich kieszeni- Zresztą chyba nie chcesz przesiedzieć całego dnia w tym brudzie?
-Zapomnij.- odparłem, wychodząc na jasny i czysty korytarz
****
-Jesteście ostatnią grupą, trochę wam zeszło.- zaśmiał się nastolatek, odbierając od nas wszystkie karteczki, by po chwili zapisać coś na niedbałej liście, dzierżonej w jednej z dłoni
-Kiedy ogłosisz wyniki?- zapytałem zniecierpliwiony, zakrywając dłonią dość sporego siniaka, którego fioletowawy odcień wyraźnie odznaczał się na tle bladej cery
-Aż tak ci się spieszy, Akashi-kun?- ponownie się roześmiał, poprawiając włosy- Muszę jedynie podliczyć punkty i wszystkiego się dowiecie!
Przewróciłem oczami, opierając się o pobliski murek. Odgarnąłem z czoła kilka kosmyków, a dziwna wilgoć, którą poczułem na palcach wyraźnie mnie zaskoczyła. Uważnie przyjrzałem się własnej dłoni, po której mozolnie spływała szkarłatna substancja. Przekląłem pod nosem.
-Naprawdę powinieneś coś z tym zrobić. Chociaż przemyć.- Yeol zmierzyła mnie wzrokiem, jednak w jej głosie dało się wyczuć delikatną troskę
-Tak, tak...zrobię to, jak tylko wrócę do pokoju.- pokręciłem głową, ponownie zakrywając sine miejsce, przyozdobione, prawdopodobnie dość sporą, raną.
Nie musieliśmy czekać długo, bowiem już po chwili wszyscy uczniowie zaczęli zbierać się w jednym miejscu, co dość mocno sugerowało, że czas na ogłoszenie wyników. Posłałem jasnowłosej znaczące spojrzenie, by już po chwili stanąć na uboczu, tak by swobodnie móc wszystko zobaczyć.
-Dzisiejsze zabawy dobiegły końca. Mam nadzieję, że miło spędziliście czas oraz nawiązaliście wspaniałe znajomości!- rozpoczął swą przemowę, poprawiając błękitną koszulę- Czas na wybranie zwycięzcy!- odkaszlnął, przejeżdżając wzrokiem po zebranym tłumie- Nora i Adam! Zapraszam was do mnie.
Spojrzałem w kierunku dwójki uczniów, którzy powolnym krokiem przybliżali się do prowadzącego. Nie miałem pojęcia, kim była owa nastolatka, jednak Adama znałem dość dobrze, chodziliśmy razem na treningi. Lubiłem go, miał własne zdanie, którego nie bał się wygłaszać oraz tak samo jak ja nie przepadał za ludźmi.
Ukradkiem spojrzałem w kierunku Yeol, która niespecjalnie przejęła się przegraną, wciąż szeroko się uśmiechając.
-Widzę, że wcale to na ciebie nie wpłynęło.- skomentowałem, delikatnie czochrając jej włosy
- To było dość oczywiste, że tego nie wygramy.- pokręciła głową- No cóż, może jeszcze kiedyś się uda!- klasnęła w dłonie
****
Porozmawiałem z nią jeszcze przez chwilę, zanim każde z nas rozeszło się w swoją stronę. Zniknęła w korytarzu, a stukot jej oficerek jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał mi w głowie. Mimowolnie spojrzałem w miejsce, w którym widziałem ją po raz ostatni. Czy jeszcze kiedyś porozmawiamy? Czy w ogóle na siebie trafimy?
**Tydzień później**
Przymknąłem oczy, a ciepłe promienie słońca oświetlały moją sylwetkę. Cichy i przyjemnie kojący szum fal uspokajał zmysły, pozwalając zapomnieć o dręczących mnie ostatnio problemach. Te siedem dni okazało się niezwykle stresujące, pełne smutku i złości, wywołanej pogarszającą się w domu sytuacją. Rodzice kłócili się non stop, a moje relacje z nimi stawały się z każdym dniem coraz bardziej napięte. To okropne, jak bardzo odlegli mogą być dla siebie członkowie rodziny. Westchnąłem ciężko, niepewnie otwierając oczy. Cieszyłem się, że dane mi było odpocząć, wyjechać z dala od nich i całego tego szkolnego syfu, z którym musiałem sobie radzić. Kiedy kapitan wyszedł z inicjatywą wyjazdu, zgodziłem się niemal natychmiastowo. Nie byliśmy tu dla odpoczynku, to fakt, jednak treningi nad morzem same w sobie wydawały się kojące i dużo przyjemniejsze, niż te w zamkniętych czterech ścianach.
-Manu, cały dzień będziesz tak stać?- Kazuma klepnął mnie w plecy, uśmiechając się promiennie- Może chciałbyś pójść po coś do picia? Umieramy z pragnienia.- spojrzał mi prosto w oczy, przyjmując błagalny ton głosu
-I tak nie mam nic lepszego do roboty.- przewróciłem oczami, przyjmując od niego kilka błyszczących monet
Powolnym krokiem zmierzałem w kierunku niewielkiego barku, który zbudowano tuż przy wejściu na plażę. Uważałem to za całkiem dobry pomysł, na którym sprzedawca zapewne sporo zarobi, o tej porze roku morze praktycznie przez cały czas oblegają tłumy.
Odważnie wszedłem do środka, nachylając się, by nie uderzyć czołem w próg. Wystarczyła mi jedna blizna, która wytworzyła się przez feralne uderzenie w żyrandol podczas nerwowych poszukiwań wraz z Yeol. W tym samym momencie w mojej głowie pojawiła się jej niewielka postura, która gorączkowo biegała z miejsca na miejsce, poszukując kolejnych kartek, jej rozzłoszczona twarzyczka, kiedy wyrwała mi z rąk paczkę papierosów. Westchnąłem, poprawiając włosy. Nie widzieliśmy się od tamtego czasu, zupełnie jakby wyparowała, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Pogrążony w myślach nie zwróciłem uwagi na otoczenie, by po chwili poczuć uderzenie w okolicach klatki piersiowej. Już bardziej świadomy spojrzałem w dół, a liliowa czupryna wywołała mimowolny uśmiech, który postarałem się jak najszybciej okiełznać.
-No proszę...wciąż nie nauczyłaś się chodzić, co?- zagadnąłem, pomagając dziewczynie wstać
-A ty wciąż kompletnie nie zwracasz uwagi na otoczenie?- odgryzła się, otrzepując ubrania z niewidocznych pyłków- Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Co właściwie robisz?
-Mógłbym zapytać dokładnie o to samo.- podszedłem do jednej z lodówek, wyciągając z nich kilka butelek zimnej wody
-Byłam pierwsza.- oparła ręce na biodrach, a na jej twarzyczce pojawił się zwycięski uśmieszek
-Kapitan stwierdził, że nadmorska miejscowość to idealne miejsce na treningi.- wzruszyłem ramionami- Nie jestem tu dla przyjemności. A ty?
<Yeol? Przepraszam, że to takie słabe >///< >
Theme by Bełt