Zamarłam. Michael brzmiał na naprawdę zmartwionego. O co może temu
palantowi chodzić? Chwyciłam torbę i czym prędzej wybiegłam z sypialni.
Nie zważając na innych dobiegłam do pokoju 208 i otworzyłam z zamachem
drzwi. Michael siedział przy jakimś pudle i uśmiechał się głupio.
Założyłam ręce i warknęłam:
- Co jest?- chłopak odwrócił się i wskazał na pudło. Podeszłam bliżej i
zajrzałam do środka. Znajdowały się tam cztery małe puchate kuleczki.
Jeden biały w czarne łaty, wyglądał jak krowa i zaczepiał innego
większego karmelowego kociaka. Nieco dalej leżał czarny kot z karmelowym
ogonem i łapkami oraz białymi plamkami. Obok niego siedział mały, biały
puchaty kociak w różnokolorowe plamy. Cztery małe kociaki bez matki.
Coś drgnęło w moim sercu.
- Gdzie je znalazłeś? - spytałam cicho.
- Były w tym pudle. Porzucone. - odpowiedział nie głośniej niż ja.
Walnęłam pięścią w stół. Michael spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Jak... Jak ktoś może porzucić kogoś tak bezbronnego?! Jak?! -
zapytałam wściekła. Chłopak nieco się zawahał, ale położył mi rękę na
ramieniu. Odtrąciłam ją i zaczęłam chodzić po całym pokoju. Próbowałam
sobie przypomnieć co zrobiłam gdy adoptowałam Agape. Ten kretyn niezbyt
pomagał. Obserwował tylko jak po raz dziesiąty robię kółko. Nagle
pstryknęłam palcami i powiedziałam do chłopaka:
- Znajdź jakiegoś weterynarza i przynieś miskę ciepłej wody. Przyda się
też jakiś kocyk i ręcznik. - Michael nawet nie pytał. Pobiegł zrobić to o
co prosiłam. Po chwili wrócił i zawołał:
- Weterynarz będzie za jakieś piętnaście minut! - kiwnęłam głową.
Wyjęłam gumkę i spięłam włosy w kucyk. Położyłam ręcznik na podłodze i
delikatnie podniosłam najbardziej ruchliwego kociaka. Cały się trząsł.
Zamoczyłam ręcznik w wodzie i zaczęłam czyścić malucha. Ciągle
przeklinałam tego nieznanego mi człowieka. Przecież ten kociak nawet nie
ma otworzonych oczu! Po chwili Michael ukucnął obok mnie. Razem
umyliśmy wszystkie kociątka. Teraz wszystkie leżały na kocyku w pudle.
Wtedy ktoś zapukał.
- Proszę! - zawołał Michael. Do pokoju wpadł mężczyzna ubrany w fartuch - weterynarz.
- Dzień dobry, doktor Smith. To pan dzwonił? - zapytał Michaela. Ten kiwnął głową i wyjaśnił całą sytuację.
- Rozumiem. Niestety to zdarza się coraz częściej. Zabiorę je do
przychodni i odpowiednio się nimi zajmiemy. Mogę poprosić państwa
numery, żeby was poinformować o zmianach u tej czwórki?- zgodziliśmy się
i podaliśmy nasze dane kontaktowe. Kiedy weterynarz odjechał z
kociakami, westchnęłam i usiadłam na podłodze. Byłam wykończona. Michael
wyjął dwie butelki coli i usiadł obok mnie.
- Niezła akcja, co? - spytał. Ja tylko chwyciłam jedną z butelek i wypiłam kilka łyków. Nie odpowiedziałam.
- Zamierzasz jakiegoś zaadoptować? - nadal milczałam.
- Anja? - zapytał zaniepokojony. Wtedy wybuchnęłam.
- Brzydzę się osobami, które nic nie robią sobie z życia. Przecież one
mogły umrzeć! -zawołałam wściekła. Zapadła cisza. Zacisnęłam palce na
coli. Po chwili Michael powiedział:
<Misiek? Masz pole do popisu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz