Rozalia przytaknęła, przyjmując niejako moją propozycję, ale… wciąż mi
się przyglądała, jakby miała jakieś pytanie czy też wątpliwość.
- Spokojnie, nie pogryzę cię jeżeli zadasz mi kilka pytań – uśmiechnęłam
się szerzej widząc, że znów lekko się speszyła i zarumieniła. Widać nie
chciał być nachalna, całkowicie niepotrzebnie, bo wolałam, kiedy ludzie
otwarcie pytali i mówili co im też zalega na wątrobie, niż chowali się
ze swoimi myślami i zamiarami po krzakach.
- Po prostu… wyglądasz mi raczej na bardzo przebojową osobę… Więc tak co do tremy… - zaczęła, a ja zaśmiałam się w głos.
- Tak, to już dla mnie przeszłość, ale jak mówiłam, wiem coś o tym.
Kiedyś każdy zaczyna robić coś, co bywa dla niego stresujące. Ktoś
rysuje, inny pisze, ty jeździsz na zawody. Chyba każdy boi się krytyki,
szczególnie, kiedy nie jest pewien własnych umiejętności. Ja też to
miałam – rozwinęłam swoją wcześniejsza wypowiedź.
- Więc… też uprawiasz jakiś sport? – spytała.
- Jeśli chodzi ci o jazdę konną, to nie mam jakiegoś szczególnego
zacięcia czy talentu – przyznałam szczerze. – Niby na pierwszego kucyka
tata wsadzał mnie ledwie skończyłam cztery lata, ale nigdy nie
traktowałam tego w żadnym razie poważnie. Inne sporty także raczej
wykorzystuję jako zwyczajny sposób na odstresowanie się. Wiesz… kiedy
jesteś odpowiednio zmęczona nie masz czasu główkować, no i możesz
bezkarnie wciąć ogromne ciacho z bita śmietaną i dalej mieścisz się w
ulubione spodnie – w tym momencie zrobiłam się aż głodna, ale cóż, tak
działał mój wewnętrzny łasuch.
Siedząca obok dziewczyna zmierzyła mnie uważnym wzrokiem i lekko się
zaśmiała. Miałam ochotę spytać co też jej chodzi po głowie, ale
postanowiłam odłożyć to na inną okazję.
- W każdym razie, tym, co swego czasu okropnie mnie stresowało był śpiew… - oznajmiłam.
- Śpiewasz? Jakiś zespół czy solowo? – dopytywała moja towarzyszka.
- Solowo… Mam za sobą nawet kilka „koncertów” – uniosłam dłonie i
zgięłam palce podkreślając, że te koncerty to tak w cudzysłowie. –
Konkretniej umilałam czas bywalcom pewnego klubu. Wiesz… występy na
żywo, tak do kotleta. Mimo wszystko szczerze to polubiłam.
- Nie myślałaś, żeby robić coś dalej w tym kierunku?
- Myślałam, oczywiście, że myślałam – zerwałam źdźbło trawy i zaczęłam
obracać je w palcach. – Problem w tym, że mam nadopiekuńczą mamę, która
zna show biznes na wylot i postanowiła zrobić wszystko, żeby trzymać
mnie od tego z daleka. W ogóle to, że mnie tu puściła było jednym z
takich prób zrobienia wszystkiego, żeby mnie odciąć od ludzi, którzy
„chcą mnie tylko wykorzystać” , tak dosłownie cytując, co od niej
usłyszałam. W innym wypadku w życiu nie zgodziłaby się posłać mnie do
szkoły tak daleko od domu.
- Rozumiem. To niezbyt łatwe nie móc robić tego, czego się pragnie – powiedziała z lekką zadumą.
- Owszem, ale nie narzekam. Kiedyś może coś z tym zrobię. Póki co nie
jest źle – wstałam i otrzepałam spodnie. – Teraz jednak… Zastanawiam się
czy umiesz pływać – rzuciłam i rozpięłam bluzkę.
Rozalia spojrzała na mnie zdezorientowana i zamrugała lekko.
- No daj spokój. Gorąco tu! Mam zamiar sprawdzić czy woda jest tak
ciepła i przyjemna jak wygląda – w pośpiechu zdjęłam ubranie i ruszyłam
do wody w samej tylko bieliźnie, której koronki nijak się miały do
strojów kąpielowych, nawet tych wyjątkowo skąpych, ale co tam. Jak
szaleć, to szaleć, a mnie wreszcie nikt nie patrzył na ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz