- Dobra! - postanowiłem.- A teraz na lody, ale już nie idziemy przez park!
- Dlaczego?- usłyszałem śmiech Chesa.- Nie chcesz poobserwować gołębi?
- Ty sobie uważaj lepiej!- pogroziłem chłopakowi palcem, ale sam
wyszczerzyłem się szeroko, patrząc na zdjęcie.- Po drodze do parku jest
kosmetyczny, to jak ci zależy, od razu kupimy ci różową farbę!
- Sprzedają taką w ogóle?- dziewczyna spojrzała na nas z lekkim zażenowaniem, ale również się delikatnie uśmiechnęła.
- A bo ja to wiem?- wzruszyłem ramionami.- Jak coś, to zmieszamy parę kolorów, nie, braciszku?
- Wy już się lepiej za eksperymenty nie bierzcie!- poradziła szybko, ale
po chwili ją również opanował atak śmiechu. Lekko drżącymi rękami,
jakoś dawała jednak radę wręczać przechodzącym uczniom tubki z
nieszczęsnym szamponem.- A jak już, to lepiej gdzieś dalej, to bez
wybuchów się pewnie nie obejdzie!
- E tam- chłopak machnął beztrosko ręką.- Colę i mentosy jakoś wszyscy przeżyli!
Urwał, jakby te słowa przywołały w nim jakieś bolesne wspomnienia, ale
uczynił to tak pociesznie, że musiałem złapać się niskiego murku obok,
by nie upaść ze śmiechu. Dziewczyna za to pokręciła z rezygnacją głową.
- Jesteście niemożliwi- stwierdziła.
Ukłoniłem się nisko.
- A dziękuję! My już się będziemy zmywać, papa! Uważajcie na włosy innych!
- Cześć!
Czesio i ja ruszyliśmy nieco mniej uczęszczaną ścieżką w stronę
lodziarni. Jęknąłem cicho, miętoląc w palcach kosmyk wciąż ciemnych
włosów.
- Teraz będę jeść lody na potęgę, może coś pomoże. Albo wsadzę na łeb
wielgachną kostkę lodu! Co to w ogóle za pomysł rozdawać szampon, jeśli
istnieje ryzyko, że jakiś niewinny uczeń zostanie tęczą?!
- Nie marudź, powinno za niedługo zejść. Albo i nie...
Zwiesiłem głowę.
- Mariś mówiła, że te ulotki kiedyś się na mnie zemszczą. I proszę, mała jak zwykle miała rację.
- Przynajmniej będziemy wiedzieć już na zawsze, co to puryna. A nuż się przyda na jakimś sprawdzianie albo maturze?
- Podobno nauka w praktyce daje najlepsze efekty- potaknąłem beznamiętnie.- O, jesteśmy!
Maleńki budynek wyrósł zza zakrętu jednej z niewielkich uliczek - cała
pewnością wyróżniał się spośród grona małych, ceglanych domków,
pomalowany na pastelowy błękit i z eleganckim szyldem, na którym
kaligraficznym pismem były wyryte litery układające się w słowo "Lodowa
zaprasza!", a na drzwiach bujała się maleńka tabliczka z zielonym
napisem "otwarte". Obok natomiast stała czarna tabliczka z promocjami i
informacją o poszukiwaniu pracownika na weekendy. Hm, zawsze by trochę
groszy wpadło i może odłożyłbym na prezent dla rodziny, tym bardziej, że
zbliżały się urodziny Mariś.
Weszliśmy do środka, gdzie rozchodził się intensywny zapach wanilii.
Przysiedliśmy na niewielkich, obrotowych krzesełkach, dokładnie
naprzeciw tablicy, gdzie wypisana była oferta. Całe szczęście, litery
były spore, więc bez problemu wszystko odcyfrowywałem.
- Hm...- mruknąłem po chwili namysłu.- Dobra, ja osobiście chyba wezmę
szarlotkę na gorąco z trzema gałkami, czekoladową, waniliową i kokosową,
potem się zobaczy jak coś jeszcze... A jak z tobą, zdecydowałeś się?
< Ches? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz