Przemknęłam pustym korytarzem, dopadając do gabinetu dyrektorki. Z
trudem łapiąc oddech zapukałam w drewniane drzwi. Po chwili usłyszałam
życzliwe zaproszenie do środka, co momentalnie uczyniłam. Powitała mnie
uśmiechnięta kobieta o siwych włosach i pomarszczonej, lecz łagodnej
twarzy.
- Dzień dobry... Przepraszam za spóźnienie... - powiedziałam cicho, starając się uspokoić po szaleńczym biegu.
- Spokojnie, nic się nie stało - odparła z uśmiechem staruszka. - Lisabeth Foster, prawda? - zapytała.
Skinęłam twierdząco głową, zajmując miejsce na krześle przed biurkiem.
Kobieta zaczęła szperać w jakichś dokumentach, zaglądając kolejno do
każdej z czterech szuflad. Wreszcie wychyliła się znad blatu, podając mi
przezroczystą teczkę.
- Proszę tylko tu podpisać i może pani iść - wyjaśniła.
Szybko zamieściłam swój podpis na kartce, podziękowałam, po czym wyszłam
z pomieszczenia. Przecisnęłam się przez tłum zgromadzony na dziedzińcu,
aby dotrzeć w końcu do przydzielonego mi pokoju. Opadłam z ulgą na
łóżka, utkwiwszy wzrok w pustym suficie. Powinnam wynająć sobie własne
mieszkanie... Niestety, nie da się tego zrobić tak od ręki. Mnóstwo
formalności, sprawdzania, remontowania... Na razie zadowolę się tym, co
mam.
~~~*~~~
Otworzyłam z nieplanowanym impetem drzwi klasy, gdzie od pięciu minut
trwała lekcja. Wszyscy uczniowie wlepili we mnie swoje spojrzenia,
natomiast najbardziej dotkliwy okazał się wręcz przerażający i mrożący
krew w żyłam wzrok nauczyciela.
- Przepraszam... Nie mogłam znaleźć odpowiedniej klasy - mruknęłam, starając się odwrócić głowę od strasznego profesora.
Po sali przebiegł szmer połączony z chichotem, jednak nie przejęłam się
tym za bardzo. Zajęłam miejsce w ostatniej ławce i zaczęłam wyciągać
książki. To już ostatnia dzisiejsza lekcja. Powinnam się cieszyć, ale
niestety trafiłam na, o zgrozo, matematykę. Poza tym szybko zdążyłam się
przekonać, iż owy nauczyciel idealnie dobrał sobie przedmiot, którego
chciał uczyć. Na nieszczęście wszystkich tych biednych, niewinnych
uczniów, ten potwór zna się na czymś równie potwornym, przez co staje
się to jeszcze bardziej potworne. Zdecydowanie zbyt wiele razy już
użyłam słowa 'potworne' w odniesieniu do tej sytuacji, jednak taka
prawda.
- Panno Lisabeth - usłyszałam nagle szorstki głos mężczyzny, który
wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. - Liczę, że myśli pani właśnie nad
rozwiązaniem zadania na tablicy, czyż nie? A więc może zechciałaby pani
ujawnić wynik całej klasie? - syknął jadowicie, wywołując nieprzyjemny
dreszcz na moim ciele.
Rozpaczliwie zerknęłam na tablice i w pośpiechu zaczęłam obliczać wynik
tej piekielnej łamigłówki, lecz w stresie nie potrafiłam nic zrobić.
Przełknęłam nerwowo ślinę, błądząc wzrokiem po sali, jakby czekając na
cud. Nagle, niczym grom z jasnego nieba, z opresji wybawił mnie donośny
odgłos dzwonka, zwiastującego koniec lekcji. Mimowolnie odetchnęłam z
ulgą. Profesor skrzywił się z niesmakiem. Na koniec zapowiedział
jutrzejszą kartkówkę, ponownie psując mi humor. Świetnie. Wyszłam z sali
wraz z resztą uczniów. Na korytarzu panował istny chaos. Przedzierałam
się przez tłum uczniów, kiedy w pewnym momencie poczułam mocne
uderzenie. Zdezorientowana chwyciłam się parapetu, aby utrzymać
równowagę, jednak na nic to się nie zdało.
- Hej! - warknęłam odruchowo, spoglądając z podłogi na osobę, przez którą znalazłam się w tak niekomfortowej pozycji.
< Ktosiek? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz