- Brzydzę się osobami, które nic nie robią sobie z życia. Przecież one
mogły umrzeć!- wyrzuciła z siebie podniesionym głosem Anji tonem będącym
mieszaniną wściekłości z bezradnością. Kątem oka dostrzegłem, jak
zaciska dłonie w pięści - nawet ze swojego miejsca mogłem dostrzec, jak
jej skóra mająca kontakt z paznokciami robi się czerwona.
Przegryzłem wargę, czując w ustach metaliczny smak krwi. Z trudem
rozprostowałem zdrętwiałe od noszenia w niewygodnej pozycji pudła z
kociętami palce. Całe szczęście, że noce były już coraz cieplejsze.
Nieśmiało położyłem dłoń na ramieniu dziewczyny, by jakoś ją uspokoić.
- Też jestem niesamowicie wkurzony- przyznałem cicho.- I najchętniej
porachowałbym temu gnojowi kości, ale, Anji, o kociakach nikt dowiedzieć
się nie może, bo możemy mieć problemy!
- Tym się teraz przejmujesz?!- spojrzała na mnie z wyraźnym
obrzydzeniem.- Boisz się nagany? Śmiało, strachajle, jak tchórzysz, to
wyjdź, sama się nimi zajmę, jak doktor zadzwoni!
- Nie o to chodzi!- zaprotestowałem.- Jeśli nas odkryją, mogą zabrać kociaki, a tego chyba nie chcemy?
- Rycerz się nam znalazł- prychnęła.- Masz się czym przejmować, też bym
tak chciała! Poza tym, jakbyś nie zauważył, już ich nie ma!
Wziąłem głęboki wdech, licząc równomiernie do dziesięciu. Nerwy to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy.
Anji łypnęła na mnie złowrogo. W sumie, jeśli by spojrzeć na to z jej
strony, nie dziwiłem się, ale też i nie miałem czasu na wyczerpujące
tłumaczenie mojego stanowiska.
Klapnąłem w siadzie skrzyżnym na podłodze, opierając ręce na kolanach.
- Przepraszam- mruknąłem.- Nie o to mi chodziło. Też się martwię.
- Nie widać jakoś- wytknęła mi.
Na mojej twarzy zawitał nieco krzywy uśmiech. Nagle jakoś na myśl
przyszła mi Mariś, która używała podobnego tonu, kiedy była
zdenerwowana. Zawsze wtedy, cała trzęsąc się z oburzenia, podpierała
dłonie o biodra i prowokacyjnie się pochylała, jakby czekając, aż zacznę
się kłócić. Dawało to szczególnie pocieszny i przeuroczy wręcz efekt,
kiedy zakładała swoje różowe sukieneczki w kwiatki. Przypominała
naburmuszonego aniołka, któremu ktoś zwinął harfę. Sam to wspomnienie od
razu mnie uspokoiło.
- Anja, nie będę na kolanach błagać o przebaczenie. Mówiłem po prostu,
że dyrekcja raczej nie zareaguje przychylnie na to, że zanieśliśmy do
akademika kotki z ulicy, a to wszystko najgorzej skończy się dla nich!
To nie jest odpowiedni moment na kłótnie.
- Dla ciebie jest w ogóle jakiś dobry moment na kłótnie?!
- Tu mnie masz!- przyznałem.- Ale jeśli chcesz, potem będziesz mogła mi
wszystko wytknąć, jak już ogarniamy co i jak z kociakami. Trzeba będzie
wywiesić ogłoszenia, że szukają domu. Może jeszcze coś do internetu
wrzucić. Mówić ludziom w szkole. Jutro trzeba będzie pójść do pracowni i
wydrukować, dzisiaj u siebie na laptopie zrobię projekt i zrzucę na pen
drive. Zgoda?
< Anji? Wybacz za jakoś, wena odmawia współpracy >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz