piątek, 5 maja 2017

Od Rozalii

Moje przybycie do akademii było kolejnym działaniem moich rodziców w stronę zupełnego pozbycia się mnie z ich życia. Nie ma się więc co dziwić, że o wyjeździe zostałam poinformowana zaledwie dwie godziny przed. No cóż... nie ma co rozpamiętywać, bo to i tak nic nie da. Wtedy więc nie opierałam się. Uznałam, że to może i lepiej... w końcu nie będę już musiała im się tłumaczyć z moich wyborów i znosić ich widoku. Nie żebym ich jakoś szczególnie nienawidziła. Starałam się ich zrozumieć i zastanowić, jak ja bym się czuła, gdyby moje dziecko zupełnie odbiegało od ustalonych przeze mnie norm, ale... to i tak bardzo bolało. Nikt jednak nie powiedział, że życie będzie łatwe. Zatem tak, w akademii jestem już od miesiąca. Powiem szczerze, że jestem zadowolona. Naprawdę. Nie spodziewałam się, że będzie na tyle dobrze. Pokój dzielę z Lindsey Cress. Można powiedzieć, że sporo nas łączy poza wspólnym pokojem. Jak się później okazało, chodzimy do tej samej klasy, a także do tego samego klubu zainteresowań. Hobby również mamy bardzo podobne. Nie mógł mi się trafić nikt lepszy. Lindsey to spokojna, ułożona i uprzejma osoba, której zależy na stopniach i własnej przyszłości. Mi również, więc bardzo dobrze się dogadujemy. Siedzimy razem w ławce na każdej lekcji i spędzamy czas wspólnie jak tylko mamy chwilkę. Nie powiem, żebym czuła się jej wielką przyjaciółką, ale... naprawdę jak na takie miejsce, gdzie pełno jest rozpieszczonych dzieciaków z przypisaną " 18 " do legitymacji, to naprawdę idealnie trafiłam. Poza tym zakolegowałam się również z jej starszym bratem, Adamem Cress'em. Chodzimy razem z SKS. Nie powiem...jest zupełnie inny od swojej siostry, ale mi to nie przeszkadza. Nasza znajomość nosi miano nieco wymuszonej. Lindsey chciała, żeby był dla mnie miły i tak zrobił, a że obydwoje mamy awersję do nowych znajomości, to jakoś wzajemnie się zrozumieliśmy. Raczej rzadko kiedy rozmawiamy. Spędzamy ze sobą czas w milczeniu i to nam wystarcza. Mimo to czuję, że...zaczyna się przyzwyczajać i bardziej otwierać. To mnie cieszy. Jest w porządku gościem, tak samo jak jego młodsza siostra. Poza tym rodzeństwem mam bardzo dobry kontakt z pewnym Koreańczykiem, którego kiedyś zauważyłam przypadkiem na korytarzu. Pewnego dnia podszedł do mnie. Miałam wtedy na sobie bluzę z moim ulubionym koreańskim zespołem muzycznym – Bangtan Boys. Zagadał do mnie po angielsku, ale Koreańczycy z reguły mają problem z tym językiem. Byeong-ho był niezwykle szczęśliwy, kiedy się okazało, że umiem język koreański na tyle, aby móc się z nim porozumieć na średnim poziomie. Można powiedzieć, że nasza znajomość ma korzyści. On mnie uczy koreańskiego, a ja go uczę angielskiego i trochę polskiego. Jest całkiem wesoło, jak spędzamy razem czas. Nauczyciele też są bardzo w porządku...przynajmniej wobec mnie. Z każdym dniem myślę, że ta akademia to naprawdę raj na ziemi...przynajmniej ja nie dożyłam do tej pory żadnego lepszego.
Bardzo lubiłam akademicką stajnię. Oczywiście klub jeździecki nie przeszedł mi koło nosa. Już pierwszego dnia byłam tam zajrzeć. Potem znałam już wszystkie konie, a przynajmniej ich imiona i można powiedzieć, że miałam swojego faworyta, z którym współpracowało mi się najlepiej. Ów faworyt nosił imię Mefisto, był rasy luzytańskiej o maści siwej w hreczce. Już na początku mojego pobytu rzucał mi się w oczy, bo bardzo lubiłam takie umaszczenie u koni. Mefisto nie mógł się pochwalić młodym wiekiem, ale nie był też w stajni emerytem. Mimo wszystko postanowiono go oszczędzać, że tak to nazwę. Ja przejęłam nad nim większą opiekę, ale instruktorzy mówili, że w wypadku nowych jeźdźców, Mefisto będzie brany do lekcji i przejażdżek. To prawda, że był bardzo łagodny i cierpliwy. Wybaczał każdy błąd. Za mocne kopnięcie, uderzenie palcatem gdzie nie trzeba, a nawet szarpanie wodzy było dla niego do zniesienia. W sumie... przypominał mnie trochę charakterem. Również wybaczałam ludziom, nawet tym, którzy bardzo mocno mnie skrzywdzili.
Tego dnia, jak każdego innego zaraz po lekcjach poszłam do stajni. Przebrałam się w szatni w swój strój do jazdy konnej, składający się z elastycznych spodni przypominających jeansy, za dużej czerwonej koszuli w czarną kratę i już starych trampek, które służyły już tylko i wyłącznie do użytku w klubie jeździeckim. Poszłam do boksu Mefisto i zabrałam się za jego oporządzanie. Wymyłam mu poidło, napełniłam paśnik mieszanką, wyczyściłam sierść i wyczesałam grzywę po czym osiodłałam i okiełznałam. Był gotowy do jazdy, bo i owszem, chciałam się gdzieś przejechać. Miałam dosyć nerwowy dzień. Sporo kartkówek i sprawdzian. Nie wiele spałam w nocy, więc chciałam się jakoś zrelaksować. Otworzyłam boks i już miałam wyprowadzać wierzchowca, kiedy nagle zauważyłam, że przed nim stoi jakaś dziewczyna. Widziałam ją pierwszy raz na oczy. Była ubrana w typowy profesjonalny strój do jazdy konnej, w tym skórzane oficerki na troszkę wysokim obcasie, jak później udało mi się zauważyć.
- Witam – przywitała się uprzejmie - Chyba zaszła mała pomyłka, bo to ja miałam wziąć tego ogierka na małą przejażdżkę – wskazała na Mefisto. Spojrzałam na poczciwy pysk towarzysza. Byłam zawiedziona troszeczkę, ale cóż... jak była nowa to miała pierwszeństwo. Posłusznie więc oddałam dziewczynie wodze.
- Jest oporządzony w pełni – oznajmiłam spokojnym tonem – Proszę tylko o odpowiednie zajęcie się nim po przejażdżce – dodałam i wyszłam, omijając dziewczynę. Udałam się do boksu oddalonego o cztery kolejne, gdzie przebywała moje inna faworytka – Soraya. Była tej samej rasy co Mefisto jednak o umaszczeniu gniadym. Gdy weszłam do boksu okazało się, że ktoś już wcześniej na niej jeździł i ją odpowiednio oporządził. Poidło miała czyste i pełne, paśnik również. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko ją osiodłać i nie rezygnować ze swoich planów. Po chwili wyprowadziłam ją z boksu na plac przed stajnią. Wsiadłam na jej grzbiet i ruszyłam w stronę terenów zielonych znajdujących się nieco poza głównymi terenami akademii. Były to pola głównie na użytek stajni. Liczyłam na samotną wędrówkę, ale niestety bądź stety... na nowo zostałam powitana przez tą samą dziewczynę, które dosiadała obecnie Mefisto.
- Witam ponownie – przywitała się – Samotna przejażdżka to nic fajnego.
- Samotna? Czemu samotna? A koń to nie najodpowiedniejsze towarzystwo? - spytałam lekko z ironią.
- Oczywiście, że najodpowiedniejsze – zaśmiała się – Jestem tu nowa...nie chcę jechać sama. Może zechcesz mi towarzyszyć? Jestem pewna, że znasz tutejsze tereny o wiele lepiej niż ja – powiedziała z uśmiechem.
- No, spoko – odpowiedziałam w sumie bez emocji – Cho.lera... ładna jest – pomyślałam.

< Cassi? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt