Moje przybycie do akademii było kolejnym działaniem moich rodziców w
stronę zupełnego pozbycia się mnie z ich życia. Nie ma się więc co
dziwić, że o wyjeździe zostałam poinformowana zaledwie dwie godziny
przed. No cóż... nie ma co rozpamiętywać, bo to i tak nic nie da. Wtedy
więc nie opierałam się. Uznałam, że to może i lepiej... w końcu nie będę
już musiała im się tłumaczyć z moich wyborów i znosić ich widoku. Nie
żebym ich jakoś szczególnie nienawidziła. Starałam się ich zrozumieć i
zastanowić, jak ja bym się czuła, gdyby moje dziecko zupełnie odbiegało
od ustalonych przeze mnie norm, ale... to i tak bardzo bolało. Nikt
jednak nie powiedział, że życie będzie łatwe. Zatem tak, w akademii
jestem już od miesiąca. Powiem szczerze, że jestem zadowolona. Naprawdę.
Nie spodziewałam się, że będzie na tyle dobrze. Pokój dzielę z Lindsey
Cress. Można powiedzieć, że sporo nas łączy poza wspólnym pokojem. Jak
się później okazało, chodzimy do tej samej klasy, a także do tego samego
klubu zainteresowań. Hobby również mamy bardzo podobne. Nie mógł mi się
trafić nikt lepszy. Lindsey to spokojna, ułożona i uprzejma osoba,
której zależy na stopniach i własnej przyszłości. Mi również, więc
bardzo dobrze się dogadujemy. Siedzimy razem w ławce na każdej lekcji i
spędzamy czas wspólnie jak tylko mamy chwilkę. Nie powiem, żebym czuła
się jej wielką przyjaciółką, ale... naprawdę jak na takie miejsce, gdzie
pełno jest rozpieszczonych dzieciaków z przypisaną " 18 " do
legitymacji, to naprawdę idealnie trafiłam. Poza tym zakolegowałam się
również z jej starszym bratem, Adamem Cress'em. Chodzimy razem z SKS.
Nie powiem...jest zupełnie inny od swojej siostry, ale mi to nie
przeszkadza. Nasza znajomość nosi miano nieco wymuszonej. Lindsey
chciała, żeby był dla mnie miły i tak zrobił, a że obydwoje mamy awersję
do nowych znajomości, to jakoś wzajemnie się zrozumieliśmy. Raczej
rzadko kiedy rozmawiamy. Spędzamy ze sobą czas w milczeniu i to nam
wystarcza. Mimo to czuję, że...zaczyna się przyzwyczajać i bardziej
otwierać. To mnie cieszy. Jest w porządku gościem, tak samo jak jego
młodsza siostra. Poza tym rodzeństwem mam bardzo dobry kontakt z pewnym
Koreańczykiem, którego kiedyś zauważyłam przypadkiem na korytarzu.
Pewnego dnia podszedł do mnie. Miałam wtedy na sobie bluzę z moim
ulubionym koreańskim zespołem muzycznym – Bangtan Boys. Zagadał do mnie
po angielsku, ale Koreańczycy z reguły mają problem z tym językiem.
Byeong-ho był niezwykle szczęśliwy, kiedy się okazało, że umiem język
koreański na tyle, aby móc się z nim porozumieć na średnim poziomie.
Można powiedzieć, że nasza znajomość ma korzyści. On mnie uczy
koreańskiego, a ja go uczę angielskiego i trochę polskiego. Jest całkiem
wesoło, jak spędzamy razem czas. Nauczyciele też są bardzo w
porządku...przynajmniej wobec mnie. Z każdym dniem myślę, że ta akademia
to naprawdę raj na ziemi...przynajmniej ja nie dożyłam do tej pory
żadnego lepszego.
Bardzo lubiłam akademicką stajnię. Oczywiście klub jeździecki nie
przeszedł mi koło nosa. Już pierwszego dnia byłam tam zajrzeć. Potem
znałam już wszystkie konie, a przynajmniej ich imiona i można
powiedzieć, że miałam swojego faworyta, z którym współpracowało mi się
najlepiej. Ów faworyt nosił imię Mefisto, był rasy luzytańskiej o maści
siwej w hreczce. Już na początku mojego pobytu rzucał mi się w oczy, bo
bardzo lubiłam takie umaszczenie u koni. Mefisto nie mógł się pochwalić
młodym wiekiem, ale nie był też w stajni emerytem. Mimo wszystko
postanowiono go oszczędzać, że tak to nazwę. Ja przejęłam nad nim
większą opiekę, ale instruktorzy mówili, że w wypadku nowych jeźdźców,
Mefisto będzie brany do lekcji i przejażdżek. To prawda, że był bardzo
łagodny i cierpliwy. Wybaczał każdy błąd. Za mocne kopnięcie, uderzenie
palcatem gdzie nie trzeba, a nawet szarpanie wodzy było dla niego do
zniesienia. W sumie... przypominał mnie trochę charakterem. Również
wybaczałam ludziom, nawet tym, którzy bardzo mocno mnie skrzywdzili.
Tego dnia, jak każdego innego zaraz po lekcjach poszłam do stajni.
Przebrałam się w szatni w swój strój do jazdy konnej, składający się z
elastycznych spodni przypominających jeansy, za dużej czerwonej koszuli w
czarną kratę i już starych trampek, które służyły już tylko i wyłącznie
do użytku w klubie jeździeckim. Poszłam do boksu Mefisto i zabrałam się
za jego oporządzanie. Wymyłam mu poidło, napełniłam paśnik mieszanką,
wyczyściłam sierść i wyczesałam grzywę po czym osiodłałam i okiełznałam.
Był gotowy do jazdy, bo i owszem, chciałam się gdzieś przejechać.
Miałam dosyć nerwowy dzień. Sporo kartkówek i sprawdzian. Nie wiele
spałam w nocy, więc chciałam się jakoś zrelaksować. Otworzyłam boks i
już miałam wyprowadzać wierzchowca, kiedy nagle zauważyłam, że przed nim
stoi jakaś dziewczyna. Widziałam ją pierwszy raz na oczy. Była ubrana w
typowy profesjonalny strój do jazdy konnej, w tym skórzane oficerki na
troszkę wysokim obcasie, jak później udało mi się zauważyć.
- Witam – przywitała się uprzejmie - Chyba zaszła mała pomyłka, bo to ja
miałam wziąć tego ogierka na małą przejażdżkę – wskazała na Mefisto.
Spojrzałam na poczciwy pysk towarzysza. Byłam zawiedziona troszeczkę,
ale cóż... jak była nowa to miała pierwszeństwo. Posłusznie więc oddałam
dziewczynie wodze.
- Jest oporządzony w pełni – oznajmiłam spokojnym tonem – Proszę tylko o
odpowiednie zajęcie się nim po przejażdżce – dodałam i wyszłam,
omijając dziewczynę. Udałam się do boksu oddalonego o cztery kolejne,
gdzie przebywała moje inna faworytka – Soraya. Była tej samej rasy co
Mefisto jednak o umaszczeniu gniadym. Gdy weszłam do boksu okazało się,
że ktoś już wcześniej na niej jeździł i ją odpowiednio oporządził.
Poidło miała czyste i pełne, paśnik również. Nie pozostało mi więc nic
innego, jak tylko ją osiodłać i nie rezygnować ze swoich planów. Po
chwili wyprowadziłam ją z boksu na plac przed stajnią. Wsiadłam na jej
grzbiet i ruszyłam w stronę terenów zielonych znajdujących się nieco
poza głównymi terenami akademii. Były to pola głównie na użytek stajni.
Liczyłam na samotną wędrówkę, ale niestety bądź stety... na nowo
zostałam powitana przez tą samą dziewczynę, które dosiadała obecnie
Mefisto.
- Witam ponownie – przywitała się – Samotna przejażdżka to nic fajnego.
- Samotna? Czemu samotna? A koń to nie najodpowiedniejsze towarzystwo? - spytałam lekko z ironią.
- Oczywiście, że najodpowiedniejsze – zaśmiała się – Jestem tu
nowa...nie chcę jechać sama. Może zechcesz mi towarzyszyć? Jestem pewna,
że znasz tutejsze tereny o wiele lepiej niż ja – powiedziała z
uśmiechem.
- No, spoko – odpowiedziałam w sumie bez emocji – Cho.lera... ładna jest – pomyślałam.
< Cassi? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz