Wstałam, czując, że będzie to kolejny, nudny dzień, pełen lekcji i walki z własnymi myślami.
Nawet nie chciało mi się wyjść z łóżka.
No ale trzeba, no.
Głowa do góry, Cynthia! Kto wie, może będzie to wspaniały dzień? Może zmieni wszystko? Albo spotkasz przyjaciół, takich prawdziwych, na śmierć i życie?
...zamknij japę, mózgu. Milcz, zamilknij na wieczność.
Wreszcie udało mi się jakoś podnieść. Powlokłam się do łazienki, by się ogarnąć.
Pocieszałam się myślą, że pójdę do klubu, że może zrobię sobie jakiś eksperyment... Może jakąś eksplozję...
Ooooh, to tak bardzo by mnie odstresowało. Takie małe, kolorowe bum.
Huhuhu, będzie fajnie.
Jako tako się zmotywowałam, ale za to zasiedziałam się w łazience. Tak mi było dobrze pod prysznicem, że tam stałam, i stałam...
Jak to dobrze że zawiesiłam sobie zegarek w łazience. Inaczej bym chyba się całkowicie spóźniła.
A tak tylko wybiegałam z pokoju, prawie gubiąc niezapięte buty i szybko ubierając bluzę. Cudem udało mi się nie wywalić...
...a jeszcze mam dzisiaj WF, nieeee....
Dotarłam dosłownie dwie minuty przed dzwonkiem. Wpadłam do klasy zdyszana, ale zadowolona z siebie.
...Chociaż raz byłam zadowolona ze swoich osiągnięć sportowych....
Wow. Ten dzień dziwnie się zaczyna.
Przeżyłam lekcje. Przynajmniej w 90%.
Jak zwykle, WF nie był dla mnie łaskawy. Obiłam sobie kolana....
Ale za to z dużym entuzjazmem ruszyłam do klubu, by móc wreszcie usiąść na moim ulubionym stołeczku~
Dotarłam do naszego pomieszczenia. Jak się okazało, był dziś komplet...
Nie przejmowałam się tym, jedynie przywitałam się na szybko. Od razu szukałam sobie zajęcia.
Zaczęłam coś tam grzebać. Nic specjalnego, na razie tylko coś na szybko.
Nie dane mi było jednak robić swojego...
Zwołali wszystkich. Nie byłam do końca pewna, o co chodziło, więc jak na razie siedziałam cicho. Po prostu się przysłuchiwałam, wpatrując w stół.
Zamyśliłam się, starając się zgadnąć, co będziemy omawiać...
Aż tu nagle padły dwa słowa, które osobno były raczej niegroźne, ale razem...
Wybory przewodniczącego.
Poderwałam głowę, zaskoczona.
Szybko przeszliśmy do głosowania. Niezdecydowana patrzyłam na karteczkę, nie wiedząc, co mam napisać. Rozmyślałam intensywnie, aż wreszcie po prostu spojrzałam na losową osobę...
Cóż, padło na Alexandra. Napisałam jego imię moim strasznym pismem i schludnie złożyłam karteczkę.
Nadszedł czas na czytanie imiona...
Stawiałam na Alexandra, oczywiście. Skoro już na niego głosowałam, to byłam też przekonana, że wygra.
...a tu klops.
Mocno zdezorientowana zdałam sobie sprawę, że moje imię padło najwięcej razy.
Czyżby przez moją fanatyczną miłość do eksplozji wybrali mnie?
...no błagam.
Ale, woohoo, po raz pierwszy coś wygrałam. Powinnam się cieszyć... A tymczasem nie miałam pojęcia co z tym zrobić.
Może to ogarnę...
- ...No niech wam będzie. Hurra? - jęknęłam tylko. Co to będzie...
środa, 31 stycznia 2018
Od Alexandra CD Nicolay'a
Powoli szedłem korytarzem na najnudniejszą lekcję w całym tygodniu, myśląc nad projektem. "Projektem", bo tak naprawdę to są dwa albo trzy doświadczenia, ich opis i sprawozdanie z teorią. Pestka. Może nawet gdzieś mam to gotowe, to oddam. Po co się męczyć? I ja i ten chłopak będziemy mieli spokój. Reszta dnia minęła całkiem szybko. Nic specjalnego. Jestem tutaj już miesiąc i jakoś niespecjalnie znam moją klasę, więc z trudem starałem przypomnieć sobie jak owy chłopak się nazywał. Widziałem go już wcześniej? ChoIera... Może. Nigdy jednak jakoś specjalnie nie zapadł mi w pamięć. Po lekcjach poszedłem do siebie, dalej zamyślony. Przebrałem się, zrobiłem skromny obiad i wysłałem wiadomość do Mikiego, że dzisiaj odpuszczę sobie trening i nie musi przychodzić na lodowisko. Zawody coraz bliżej, olimpiada coraz bliżej a mi z każdym dniem chce się coraz mniej. Wiem, z czym to się łączy, ale chciałem myślec o tym jak najmniej. Z cichym westchnieniem opadłem na łóżko i pozwoliłem myślom odpłynąć. Nawet nie zauważyłem jak zasnąłem. Znowu byłem w Rosji. Wracałem razem z siostrą z zajęć w szkole. Jak zawsze. Codziennie ta sama trasa. Kilkaset metrów. Trzy zakręty i dom. Tym razem jednak moja siostra nie dotarła tam. Obudziłem się z krzykiem, kiedy starałem się ją ostrzec. Po chwili usłyszałem nieśmiałe pukanie do drzwi. Narzuciłem na siebie bluzę, poprawiłem włosy i okulary, po czym otworzyłem.
- Hej - uśmiechnąłem się lekko do chłopaka. - Wejdź. Kawy? Herbaty?
- Herbaty - odpowiedział po chwili i ściągnął kaptur. Poszedłem do kuchni i wstawiłem wodę. - Przy okazji jestem Alexander! - Zawołałem, by usłyszał.
- Nicolay - odpowiedział tuż koło mnie. Odwróciłem się ze spokojem. - To ty? - Spytał, trzymając w dłoni moje zdjęcie z zawodów. Byłem tam razem z przyjaciółką, trzymając złote medale. Spojrzałem na chłopaka i potaknąłem jedynie.
- Ta. I przepraszam, że krzyczałem.Myślałem, że jesteś przy stole - mruknąłem. - Jesteś z Rosji? - Spytałem ostrożnie. Pokręci głową.
- Szwecja.
- Okej - wzruszyłem ramionami i wróciłem do patrzenia, jak gotuje się woda. Przy okazji mam gotowy cały projekt. Więc jeśli chcesz, to możemy go zrobić, a jak nie, to po prostu dodam twoje imię - zaproponowałem, patrząc na niego. - Będzie nam trochę prościej. I jest mniejsza szansa, że Jenkins postanowi nam pomóc i wszystko wybuchnie. Wiem, że to tylko proste reakcje, ale mu nie ufam. Już dwa razy ratowałem salę.
Nicolay?
- Hej - uśmiechnąłem się lekko do chłopaka. - Wejdź. Kawy? Herbaty?
- Herbaty - odpowiedział po chwili i ściągnął kaptur. Poszedłem do kuchni i wstawiłem wodę. - Przy okazji jestem Alexander! - Zawołałem, by usłyszał.
- Nicolay - odpowiedział tuż koło mnie. Odwróciłem się ze spokojem. - To ty? - Spytał, trzymając w dłoni moje zdjęcie z zawodów. Byłem tam razem z przyjaciółką, trzymając złote medale. Spojrzałem na chłopaka i potaknąłem jedynie.
- Ta. I przepraszam, że krzyczałem.Myślałem, że jesteś przy stole - mruknąłem. - Jesteś z Rosji? - Spytałem ostrożnie. Pokręci głową.
- Szwecja.
- Okej - wzruszyłem ramionami i wróciłem do patrzenia, jak gotuje się woda. Przy okazji mam gotowy cały projekt. Więc jeśli chcesz, to możemy go zrobić, a jak nie, to po prostu dodam twoje imię - zaproponowałem, patrząc na niego. - Będzie nam trochę prościej. I jest mniejsza szansa, że Jenkins postanowi nam pomóc i wszystko wybuchnie. Wiem, że to tylko proste reakcje, ale mu nie ufam. Już dwa razy ratowałem salę.
Nicolay?
Od Alexadra CD Miki
Uniosłem nieco brwi, zaskoczony bezpośrednim pytaniem.
- Tak. Tylko goni mnie termin – odpowiedziałem, mierząc go powolnym wzrokiem. Spojrzałem na urocze, aczkolwiek nieco niepokojące rumieńce. Lekko dotknąłem dłonią jego czoła. - A u ciebie? Może masz gorączkę? - Spytałem. - Jesteś ciągle czerwony. Zostań jutro w domu – zaproponowałem.
- Jest okej – pokręcił głową, a rumieniec na jego twarzy się powiększył. No proszę... Zaśmiałem się cicho w duchu. - Tylko jestem. Eeee.... yyyy.... Zmęczony. Tak tak – potaknął kilka razy. Przez chwilę na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- W takim razie też idź się prześpij – zaproponowałem. Poprawiłem torbę na ramieniu, po czym go minąłem, wracając do zwyczajnej obojętności. Nagle zapaliła mi się lampka w głowie i szybko się odwróciłem. - Czekaj! - Zawołałem, goniąc go. Lekko złapałem go za ramiona, odwracając w swoją stronę. Ściskał nerwowo telefon, patrząc na mnie niby wystraszona myszka. Nawet tak śmiesznie ruszał nosem. - Jest tutaj jakieś lodowisko? - Miki zamyślił się i powoli potaknął, szybko chowając telefon.
- Niedaleko centrum miasta. Na pewno trafisz – zapewnił mnie, a jego policzki przybrały różowy kolor. Urocze. Potaknąłem, po czym zamyśliłem się.
- Pewnie trafię. Dzięki – rzuciłem, puszczając go. Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie, podekscytowany następnym porankiem. Już od rana wykupiłem trzy godziny jazdy na miejscowym lodowisku. Na moje szczęście nikt nie był na tyle szalony, aby przyjść tam od 7 rano. Z ulgą wszedłem na lodowisko, odpychając się ze spokojem od gładkiej, chłodnej tafli lodu. Przez okna wpadały pierwsze promienie słońca. Wykonywałem wszystko według ustalonego układu sprzed kilku tygodni, podczas ostatniego treningu. W głowie niemal słyszałem surowy głos trenera, gdy krzywo wylądowałem lub zawahałem się przy skoku. Sam siebie karciłem, wyłapując większość błędów. Po przejechaniu wszystkiego, wyskoczeniu wszystkich możliwych skoków, wykręceniu piruetów oraz spokojnej jeździe tyłem dyszałem cicho, siadając na ławce. Po kolejnym sygnale weszła jakaś rodzina uroczych rudzielców. Dziewczynka kiepsko radziła sobie na lodzie. Jej długie, chude nogi trzęsły się przy każdym ruchu, podczas gdy reszta członków jeździła bez problemu. Po chwili do niej podjechałem, uśmiechając się lekko.
- Pomogę ci – Zaproponowałem, po czym lekko ująłem jej dłonie. Jechałem tyłem, patrząc cały czas na jej wystraszoną twarzyczkę. Mówiłem do niej spokojnie, powoli przyśpieszając. Po kilkunastu minutach śmigała obok rodziców, goniąc się z bratem. Obserwowałem to z lekkim uśmiechem i dalej trenowałem jednak tak, by nikomu nie przeszkadzać. Po układzie nagrodzono mnie oklaskami. Skłoniłem się lekko i podjechałem do barierek. Przebrałem się w szatni a uśmiech sam wszedł na moją twarz. Szedłem tak przez słoneczne, spokojne miasteczko. Odetchnąłem głęboko, po czym przymknąłem powieki.
- UWAGA! - Usłyszałem znajomy głos a po chwili zostałem zwalony z nóg. Upadłem z cichym stęknięciem na twardy chodnik.
- Co do chu... - zacząłem, po czym otworzyłem oczy. Leżał na mnie Mika z grymasem bólu na twarzy. Znowu był cały czerwony. To chyba jakaś choroba... Popatrzyłem na puchata kuleczkę, siedzącą tuz koło mojej głowy, z wywalonym jęzorem. - Jesteś cały? - Spytałem.
- Co? Ja? - Spytał chłopak, zdezorientowany. Dalej na mnie leżał. - Tak. Jest okej. Przepraszam – zaczął wstawać, gdy wydał z siebie syk i prawie znowu upadł. Wstałem, marszcząc brwi. - To tylko kostka... Boli – Zagryzł wargi, unikając mojego spojrzenia. Poprawiłem okulary, po czym zarzuciłem jego rękę na swoje ramię i objąłem w pasie.
- Może zwichnąłeś czy coś? Lepiej cię odprowadzę... Bo jeszcze bardziej to sobie nadwyrężysz – Zauważyłem. - To twój pies?
Miki? XD
- Tak. Tylko goni mnie termin – odpowiedziałem, mierząc go powolnym wzrokiem. Spojrzałem na urocze, aczkolwiek nieco niepokojące rumieńce. Lekko dotknąłem dłonią jego czoła. - A u ciebie? Może masz gorączkę? - Spytałem. - Jesteś ciągle czerwony. Zostań jutro w domu – zaproponowałem.
- Jest okej – pokręcił głową, a rumieniec na jego twarzy się powiększył. No proszę... Zaśmiałem się cicho w duchu. - Tylko jestem. Eeee.... yyyy.... Zmęczony. Tak tak – potaknął kilka razy. Przez chwilę na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- W takim razie też idź się prześpij – zaproponowałem. Poprawiłem torbę na ramieniu, po czym go minąłem, wracając do zwyczajnej obojętności. Nagle zapaliła mi się lampka w głowie i szybko się odwróciłem. - Czekaj! - Zawołałem, goniąc go. Lekko złapałem go za ramiona, odwracając w swoją stronę. Ściskał nerwowo telefon, patrząc na mnie niby wystraszona myszka. Nawet tak śmiesznie ruszał nosem. - Jest tutaj jakieś lodowisko? - Miki zamyślił się i powoli potaknął, szybko chowając telefon.
- Niedaleko centrum miasta. Na pewno trafisz – zapewnił mnie, a jego policzki przybrały różowy kolor. Urocze. Potaknąłem, po czym zamyśliłem się.
- Pewnie trafię. Dzięki – rzuciłem, puszczając go. Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie, podekscytowany następnym porankiem. Już od rana wykupiłem trzy godziny jazdy na miejscowym lodowisku. Na moje szczęście nikt nie był na tyle szalony, aby przyjść tam od 7 rano. Z ulgą wszedłem na lodowisko, odpychając się ze spokojem od gładkiej, chłodnej tafli lodu. Przez okna wpadały pierwsze promienie słońca. Wykonywałem wszystko według ustalonego układu sprzed kilku tygodni, podczas ostatniego treningu. W głowie niemal słyszałem surowy głos trenera, gdy krzywo wylądowałem lub zawahałem się przy skoku. Sam siebie karciłem, wyłapując większość błędów. Po przejechaniu wszystkiego, wyskoczeniu wszystkich możliwych skoków, wykręceniu piruetów oraz spokojnej jeździe tyłem dyszałem cicho, siadając na ławce. Po kolejnym sygnale weszła jakaś rodzina uroczych rudzielców. Dziewczynka kiepsko radziła sobie na lodzie. Jej długie, chude nogi trzęsły się przy każdym ruchu, podczas gdy reszta członków jeździła bez problemu. Po chwili do niej podjechałem, uśmiechając się lekko.
- Pomogę ci – Zaproponowałem, po czym lekko ująłem jej dłonie. Jechałem tyłem, patrząc cały czas na jej wystraszoną twarzyczkę. Mówiłem do niej spokojnie, powoli przyśpieszając. Po kilkunastu minutach śmigała obok rodziców, goniąc się z bratem. Obserwowałem to z lekkim uśmiechem i dalej trenowałem jednak tak, by nikomu nie przeszkadzać. Po układzie nagrodzono mnie oklaskami. Skłoniłem się lekko i podjechałem do barierek. Przebrałem się w szatni a uśmiech sam wszedł na moją twarz. Szedłem tak przez słoneczne, spokojne miasteczko. Odetchnąłem głęboko, po czym przymknąłem powieki.
- UWAGA! - Usłyszałem znajomy głos a po chwili zostałem zwalony z nóg. Upadłem z cichym stęknięciem na twardy chodnik.
- Co do chu... - zacząłem, po czym otworzyłem oczy. Leżał na mnie Mika z grymasem bólu na twarzy. Znowu był cały czerwony. To chyba jakaś choroba... Popatrzyłem na puchata kuleczkę, siedzącą tuz koło mojej głowy, z wywalonym jęzorem. - Jesteś cały? - Spytałem.
- Co? Ja? - Spytał chłopak, zdezorientowany. Dalej na mnie leżał. - Tak. Jest okej. Przepraszam – zaczął wstawać, gdy wydał z siebie syk i prawie znowu upadł. Wstałem, marszcząc brwi. - To tylko kostka... Boli – Zagryzł wargi, unikając mojego spojrzenia. Poprawiłem okulary, po czym zarzuciłem jego rękę na swoje ramię i objąłem w pasie.
- Może zwichnąłeś czy coś? Lepiej cię odprowadzę... Bo jeszcze bardziej to sobie nadwyrężysz – Zauważyłem. - To twój pies?
Miki? XD
Od Nicolay'a do Alexandra
Czwartek. Jeszcze jeden dzień do weekendu. Tymczasem lekcja chemii płynęła swoim tempem. Nie wsłuchiwałem się jakoś szczególnie w to, co mówi nauczyciel. Był tak roztargniony jak zawsze, ale lekcje jakoś poprowadzić umiał. Ta, jakoś… Nie licząc nieudanych eksperymentów, które miały na celu nas czegoś nauczyć. Obejrzałem się na to co się działo za oknem. To jest bardziej interesujące niż to co mówi Jenkins. Liście latały wokół łysych drzew, tak jakby chciały się do nich doczepić, a gałęzie i trawa kołysała dzięki podmuchom wiatru. Zobaczyłem jak wiewiórka wychodzi z dziupli i zaczyna węszyć. Aż mną wzdrygnęło. Wiewiórki to… dosyć straszne stworzenia, nie potrafię ich rozgryźć. Jednak, mimo wszystko, najlepszym miejscem w klasie, jest ostatnia ławka obok okna. Można chwilami uciec od nudnego bełkotu nauczyciela i pooglądać to co dzieje się za oknem.
- Panie Nicolay!
Z rozmyślań wyrwał mnie poddenerwowany głos nauczyciela z końca sali. Obróciłem głowę spokojnie w jego stronę, opierając policzek na dłoni.
- Tak?
- Czy słyszał Pan właśnie, co powiedziałem? – skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Nie, przepraszam.
- Więc, niech Pan słucha. Zadaję Wam do domu projekt, który macie wykonać w parach. Tematem jest dzisiejsza lekcja, w podręczniku na stronie 67 macie wszystko wyjaśnione. Nie będę jeszcze raz wszystkiego tłumaczył, bo zaraz będzie dzwonek. Dobierzcie się teraz szybko w pary.
Jako, że jestem indywidualistą, wolałbym robić projekt sam. Ale nie chcę podchodzić do i tak już poddenerwowanego nauczyciela, żeby prosić o robienie projektu samodzielnie. Obejrzałem się na ludzi. Wszyscy mieli już kogoś do projektu. Zostałem sam? Nie, uwagę moją zwrócił śnieżnowłosy chłopak, siedzący samotnie w ławce. Zapewne czeka na dzwonek. Postanowiłem przełamać się i do niego podejść. Chłopak widząc moją postać, odezwał się pierwszy.
- Wygląda na to, że projekt robimy razem.
- Na to wygląda. – odparłem ze stoickim spokojem.
- Spotkajmy się po lekcjach u mnie. Pokój 124. Przedyskutujemy co i jak. Umowa stoi? – schylił się i założył plecak na plecy, wstając z krzesła.
Kiwnąłem głową.
- To super. Do zobaczenia.
Odprowadziłem go spojrzeniem na szkolny korytarz. Tymczasem ja złapałem za swoją torbę i zakładając ją niedbale na jedno ramię, wyszedłem z klasy.
Alex?
- Panie Nicolay!
Z rozmyślań wyrwał mnie poddenerwowany głos nauczyciela z końca sali. Obróciłem głowę spokojnie w jego stronę, opierając policzek na dłoni.
- Tak?
- Czy słyszał Pan właśnie, co powiedziałem? – skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Nie, przepraszam.
- Więc, niech Pan słucha. Zadaję Wam do domu projekt, który macie wykonać w parach. Tematem jest dzisiejsza lekcja, w podręczniku na stronie 67 macie wszystko wyjaśnione. Nie będę jeszcze raz wszystkiego tłumaczył, bo zaraz będzie dzwonek. Dobierzcie się teraz szybko w pary.
Jako, że jestem indywidualistą, wolałbym robić projekt sam. Ale nie chcę podchodzić do i tak już poddenerwowanego nauczyciela, żeby prosić o robienie projektu samodzielnie. Obejrzałem się na ludzi. Wszyscy mieli już kogoś do projektu. Zostałem sam? Nie, uwagę moją zwrócił śnieżnowłosy chłopak, siedzący samotnie w ławce. Zapewne czeka na dzwonek. Postanowiłem przełamać się i do niego podejść. Chłopak widząc moją postać, odezwał się pierwszy.
- Wygląda na to, że projekt robimy razem.
- Na to wygląda. – odparłem ze stoickim spokojem.
- Spotkajmy się po lekcjach u mnie. Pokój 124. Przedyskutujemy co i jak. Umowa stoi? – schylił się i założył plecak na plecy, wstając z krzesła.
Kiwnąłem głową.
- To super. Do zobaczenia.
Odprowadziłem go spojrzeniem na szkolny korytarz. Tymczasem ja złapałem za swoją torbę i zakładając ją niedbale na jedno ramię, wyszedłem z klasy.
Alex?
Od Sayuri CD Nicolay'a
Uśmiechnęłam się delikatnie do chłopaka, rzucając mu ubrania, jakie moim zdaniem do niego pasowały. W sumie to wszystkie były czarne! Rozumiem, że lubi ten kolor, ale istnieją inne, choć trochę podobne do niego. Wzięłam swoje ciuchy, narzucając je na siebie. Włosy związałam w kucyk, a potem piąte przez dziesiąte ułożyłam swoją grzywkę. Wzięłam swoją torbę, a potem poczekałam, aż chłopak się wyszykuje. Pochwyciłam potem jego dłoń i poleciałam jak strzała na swoją lekcję. Kiedy już chciałam go puścić, a potem pożegnać, zauważyłam, że moja klasa oraz jego ma łączoną! Uśmiechnęłam się do niego.
-Mamy razem lekcję!-pisnęłam, a potem skocznym krokiem weszłam do sali.
Zasiadłam wraz z moim chłopakiem na końcu. Nauczyciel jaki miał z nami zastępstwo zawiadomił, że test mojej klasy został przełożony na kolejny tydzień i nie wiadomo też, czy odbędzie się w następnym terminie. Nie znałam szczegółów, ale chyba nasz profesor od chemii się rozchorował. Ups, jak przykro. Zadowolona złapałam rękę Nico pod ławką, a potem położyłam głowę na blacie, słuchając co mówi nauczyciel. Buu... ~ Nudzę się. Dlaczego te lekcje się tak dłużą. Przegryzłam wargę i przesunęłam się bliżej Nico.
-W sumie po tej lekcji możemy się urwać... -szepnęłam. -Obiecuję, że dzisiejszy dzień i może jutrzejszy spędzimy we dwoje.
Chłopak popatrzył na mnie, a potem wrócił spojrzeniem do tablicy. Ah ten mój kujonek. Ziewnęłam, próbując się skupić, ale moje myśli jak zawsze odleciały w całkiem innym kierunku.
---
Wraz z dzwonkiem wyciągnęłam Nicolaya z klasy, ciągnąc go do wyjścia. Wiem, że może mężczyźni nie lubią zakupów, ale robię to dla jego dobra. Zatrzymałam się nagle, kładąc dłoń na jego torsie. Uśmiechnęłam się do niego zadziornie.
-Obiecuję ci, że zakupów nie pożałujesz, a ja mam na celowniku tylko z dwa sklepy. Reszta moim zdaniem nie będzie w twoim guście. -stanęłam na paluszkach i pocałowałam go delikatnie w usta.
Wraz z moim ukochanym ruszyłam ku Tombstown, trzymając jego dłoń. Ja zwarioowałam na jego punkcie. Jest cudowny. Położyłam głowę na jego ramieniu, uśmiechając się. Po dobrych kilkunastu minutach przekroczyliśmy próg jednego ze sklepów. Od razu weszłam z Nicolayem na dział męski i szukałam rzeczy w ciemych kolorach. Nie nastawiałam się, że ubierze coś innego i nie chciałam tergo w nim zmieniać. Z niewielką kupka ubrań na ręce, wepchnęłam ciemnowłosego do przymierzalni.
-Tylko tam szybciutko i mi się pokazuj. -powiedziałam.
W pierwszej koszuli w odcieniu granatowym wyglądał cudnie, podobnie jak w kilku innych. Jednak jedna zawrociła mi w głowie. Może koszula była jasna, ale była do tego piękna, szkarłatna marynarka.
-To! Nie chcę słyszeć sprzeciwu!-pisnęłam, wpychając chłopaka do przymierzalni.
Kiedy się przebrał, wzięłam koszulę i marynarkę do ręki, idąc do kasy. Tam mimo burczenia Nico pod nosem, zapłaciłam za zakupy, a potem wsadziłam chłopakowi reklamówkę w dłonie.
-Nie ma za co Nicoś...-szepnęłam, ucałowywując policzek chłopaka.
<Nico?^^>
-Mamy razem lekcję!-pisnęłam, a potem skocznym krokiem weszłam do sali.
Zasiadłam wraz z moim chłopakiem na końcu. Nauczyciel jaki miał z nami zastępstwo zawiadomił, że test mojej klasy został przełożony na kolejny tydzień i nie wiadomo też, czy odbędzie się w następnym terminie. Nie znałam szczegółów, ale chyba nasz profesor od chemii się rozchorował. Ups, jak przykro. Zadowolona złapałam rękę Nico pod ławką, a potem położyłam głowę na blacie, słuchając co mówi nauczyciel. Buu... ~ Nudzę się. Dlaczego te lekcje się tak dłużą. Przegryzłam wargę i przesunęłam się bliżej Nico.
-W sumie po tej lekcji możemy się urwać... -szepnęłam. -Obiecuję, że dzisiejszy dzień i może jutrzejszy spędzimy we dwoje.
Chłopak popatrzył na mnie, a potem wrócił spojrzeniem do tablicy. Ah ten mój kujonek. Ziewnęłam, próbując się skupić, ale moje myśli jak zawsze odleciały w całkiem innym kierunku.
---
Wraz z dzwonkiem wyciągnęłam Nicolaya z klasy, ciągnąc go do wyjścia. Wiem, że może mężczyźni nie lubią zakupów, ale robię to dla jego dobra. Zatrzymałam się nagle, kładąc dłoń na jego torsie. Uśmiechnęłam się do niego zadziornie.
-Obiecuję ci, że zakupów nie pożałujesz, a ja mam na celowniku tylko z dwa sklepy. Reszta moim zdaniem nie będzie w twoim guście. -stanęłam na paluszkach i pocałowałam go delikatnie w usta.
Wraz z moim ukochanym ruszyłam ku Tombstown, trzymając jego dłoń. Ja zwarioowałam na jego punkcie. Jest cudowny. Położyłam głowę na jego ramieniu, uśmiechając się. Po dobrych kilkunastu minutach przekroczyliśmy próg jednego ze sklepów. Od razu weszłam z Nicolayem na dział męski i szukałam rzeczy w ciemych kolorach. Nie nastawiałam się, że ubierze coś innego i nie chciałam tergo w nim zmieniać. Z niewielką kupka ubrań na ręce, wepchnęłam ciemnowłosego do przymierzalni.
-Tylko tam szybciutko i mi się pokazuj. -powiedziałam.
W pierwszej koszuli w odcieniu granatowym wyglądał cudnie, podobnie jak w kilku innych. Jednak jedna zawrociła mi w głowie. Może koszula była jasna, ale była do tego piękna, szkarłatna marynarka.
-To! Nie chcę słyszeć sprzeciwu!-pisnęłam, wpychając chłopaka do przymierzalni.
Kiedy się przebrał, wzięłam koszulę i marynarkę do ręki, idąc do kasy. Tam mimo burczenia Nico pod nosem, zapłaciłam za zakupy, a potem wsadziłam chłopakowi reklamówkę w dłonie.
-Nie ma za co Nicoś...-szepnęłam, ucałowywując policzek chłopaka.
<Nico?^^>
WYNIKI GŁOSOWANIA NA PRZEWODNICZACYCH KLUBU
DRUŻYNA SIATKARKA - CZESLAV NESLADEK
Michael Walter Rosenthal (3)
Czeslav Nesladek (11)
Mayumi Ueda (1)
KLUB JEŹDZIECKI - NIKIYAME HIDEYOSHI
Near Niisto (3)
Nathaniel Niinisto (3)
Nikiyame Hideyoshi (4)
Akane Rose Suzuruya (1)
Ami Baker-Yoshioka (1)
Mayumi Ueda (3)
KLUB CHEMICZNY - CYNTHIA RAILA SUUTARI
Cynthia Raila Suutari (8)
Louis Hyazinthe (1)
Alexander Morozov (4)
Sun Xing (2)
KÓŁKO BIOLOGICZNE - NICOLAY VINCENT
Nicolay Vincent (8)
Noora Hall (4)
Louis Hyazinthe (3)
KLUB MIŁOŚNIKÓW SZTUKI - MICHAEL WALTER ROSENTHAL
Ami Baker-Yoshioka (1)
Michael Walter Rosenthal (10)
Anastazja Bennett (1)
Nanami Momozono (1)
Sebastian Antmesen (2)
Każdego wybranego przewodniczącego prosimy o podesłanie opowiadania, o przydzieleniu stanowiska. Macie na to czas do 10.02.2018. Jeśli do tego czasu nie otrzymamy opowiadania, funkcję przewodniczącego przejmuje osoba, która zajęła drugie miejsce.
~ GRATULUJEMY!
Klub Biologiczny - Przewodniczący
Ciepła dłoń ukochanej trzymała moją. Oparła swoją głowa o moje ramię. Zatrzymaliśmy się przy klasie Sonii.
- Czyli znowu musimy się rozstać? – popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami.
- Najwyraźniej. – przeczesałem jej włosy i ucałowałem ją w czoło. – Do zobaczenia.
- Do zobaczenia za 45 minut! – pomachała mi.
Pomaszerowałem szybkim krokiem w stronę swojej klasy. W sumie już i tak przez spędzanie czasu z Sajgonką, opuściłem parę lekcji i spóźniałem się, więc wolę tym razem wolałbym zrobić wyjątek. Tymczasem drogę zagrodziła mi znajoma z klubu biologicznego – Noora. Zmierzyła mnie od stóp do głów. Byłem od niej o wiele, wiele wyższy, co możliwe, że wprawiało ją w lekki dyskomfort. Mimo wszystko wyglądała na dość obojętną.
- Słuchaj Nicolay, dziś od razu po lekcjach jest spotkanie Klubu Biologicznego. Będzie głosowanie kto ma być przewodniczącym klubu. Twoja obecność jest obowiązkowa.
Kiwnąłem głową na znak zrozumienia. Jeszcze półtorej minuty do końca przerwy, a moja klasa jest jakieś dwadzieścia metrów dalej, więc musze się spieszyć. Ruszyłem dalej omijając Noorę.
- Dzięki za informację. – powiedziałem na odchodne.
Dotarłem do klasy. Właśnie rozpoczynała się historia na którą na moje nieszczęście się spóźniłem. Znowu. Usiadłem w ostatniej ławce, czyli tam gdzie zawsze siedzę na historii i począłem grzebać w plecaku.
- Panie Vincent, jest pan spóźniony. – Pan Mitchell uniósł głowę znad podręcznika poprawiając okulary. – To już ponoć już któryś raz z rzędu, kiedy spóźnia się pan na lekcje. Proszę się pilnować.
- Przepraszam. – odparłem.
Reszta lekcji minęła tak jak zawsze.
~***~
- Okej, zebraliśmy się tutaj, aby wybrać nowego przewodniczącego Klubu Biologicznego.
Ręka Kim trzasnęła o stół przy, którym całe stowarzyszenie siedziało i oglądało przemowę naszej blondwłosej koleżanki.
- Przewodniczący musi mieć charyzmę, zamiłowanie do przyrody, być ciekawy i inteligentny! Jako była przewodnicząca oświadczam, że bycie przewodniczącym nie jest takie trudne ale trzeba nosić ze sobą ten ciężar polegania na Tobie. Czy ktokolwiek z tej trójki, chciałby w ogóle zostać przewodniczącym?
Zastanowiłem się chwilę. To chyba nie takie zły pomysł, by się zgłosić. Wzrok Kim powędrował na mnie.
- Nikt się nie zgłasza? No proszę Was, chcecie, żebym znowu ja objęła tą posadę?
Nagle moja ręka tak jakby sama wystrzeliła do góry. Tak jakby jakaś tajemnicza siła chciała, abym to zrobił.
- Nico? Co jak co ale nie spodziewałabym się po Tobie chęci przewodnictwa. – zaśmiała się. – No dobrze, jakieś sprzeciwy?
Odpowiedziała jej cisza. Po chwili jednak głos zawarła Castina.
- Myślę, że Nicolay będzie dobrym przewodniczącym. – stwierdziła krzyżując ręce.
- Zgadzam się. – odpowiedziała Noora nieobecnie.
Na twarzy Kim pojawił się uśmiech.
- W takim razie, ogłaszam Nicolay’a Vincenta, naszym nowym przewodniczącym!
Najkrótsze głosowanie w jakim miałem okazję uczestniczyć.
- Czyli znowu musimy się rozstać? – popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami.
- Najwyraźniej. – przeczesałem jej włosy i ucałowałem ją w czoło. – Do zobaczenia.
- Do zobaczenia za 45 minut! – pomachała mi.
Pomaszerowałem szybkim krokiem w stronę swojej klasy. W sumie już i tak przez spędzanie czasu z Sajgonką, opuściłem parę lekcji i spóźniałem się, więc wolę tym razem wolałbym zrobić wyjątek. Tymczasem drogę zagrodziła mi znajoma z klubu biologicznego – Noora. Zmierzyła mnie od stóp do głów. Byłem od niej o wiele, wiele wyższy, co możliwe, że wprawiało ją w lekki dyskomfort. Mimo wszystko wyglądała na dość obojętną.
- Słuchaj Nicolay, dziś od razu po lekcjach jest spotkanie Klubu Biologicznego. Będzie głosowanie kto ma być przewodniczącym klubu. Twoja obecność jest obowiązkowa.
Kiwnąłem głową na znak zrozumienia. Jeszcze półtorej minuty do końca przerwy, a moja klasa jest jakieś dwadzieścia metrów dalej, więc musze się spieszyć. Ruszyłem dalej omijając Noorę.
- Dzięki za informację. – powiedziałem na odchodne.
Dotarłem do klasy. Właśnie rozpoczynała się historia na którą na moje nieszczęście się spóźniłem. Znowu. Usiadłem w ostatniej ławce, czyli tam gdzie zawsze siedzę na historii i począłem grzebać w plecaku.
- Panie Vincent, jest pan spóźniony. – Pan Mitchell uniósł głowę znad podręcznika poprawiając okulary. – To już ponoć już któryś raz z rzędu, kiedy spóźnia się pan na lekcje. Proszę się pilnować.
- Przepraszam. – odparłem.
Reszta lekcji minęła tak jak zawsze.
~***~
- Okej, zebraliśmy się tutaj, aby wybrać nowego przewodniczącego Klubu Biologicznego.
Ręka Kim trzasnęła o stół przy, którym całe stowarzyszenie siedziało i oglądało przemowę naszej blondwłosej koleżanki.
- Przewodniczący musi mieć charyzmę, zamiłowanie do przyrody, być ciekawy i inteligentny! Jako była przewodnicząca oświadczam, że bycie przewodniczącym nie jest takie trudne ale trzeba nosić ze sobą ten ciężar polegania na Tobie. Czy ktokolwiek z tej trójki, chciałby w ogóle zostać przewodniczącym?
Zastanowiłem się chwilę. To chyba nie takie zły pomysł, by się zgłosić. Wzrok Kim powędrował na mnie.
- Nikt się nie zgłasza? No proszę Was, chcecie, żebym znowu ja objęła tą posadę?
Nagle moja ręka tak jakby sama wystrzeliła do góry. Tak jakby jakaś tajemnicza siła chciała, abym to zrobił.
- Nico? Co jak co ale nie spodziewałabym się po Tobie chęci przewodnictwa. – zaśmiała się. – No dobrze, jakieś sprzeciwy?
Odpowiedziała jej cisza. Po chwili jednak głos zawarła Castina.
- Myślę, że Nicolay będzie dobrym przewodniczącym. – stwierdziła krzyżując ręce.
- Zgadzam się. – odpowiedziała Noora nieobecnie.
Na twarzy Kim pojawił się uśmiech.
- W takim razie, ogłaszam Nicolay’a Vincenta, naszym nowym przewodniczącym!
Najkrótsze głosowanie w jakim miałem okazję uczestniczyć.
Od Nicolay'a CD Sayuri
Posłałem jej pytające spojrzenie.
- Dom?
Sayuu pokiwała głową.
- Mój własny! Jest niedaleko, możemy w nim mieszkać razem!
Blondynka cała rozpromieniona uczepiła się kurczowo mojej ręki. Mieszkać razem? Tak od razu? Nie myślałem o tym jeszcze… Chociaż, może warto byłoby zacząć… W końcu jesteśmy pełnoletni i możemy zacząć myśleć o tym, jak będzie wyglądać nasza przyszłość. Zwróciłem się do Sonii, wpatrywała się we mnie z uśmiechem przepełnionym nadzieją. Uśmiechnąłem się lekko przeczesując jej włosy.
- Chodźmy więc.
Prowadziła mnie przez urokliwe, ciche i podmokłe od deszczu uliczki. Słońce już zachodziło za horyzontem, a zarys księżyca widoczny był już na niebie. Gdzieś niedaleko grała spokojna i poruszająca serce muzyka, która towarzyszyła nam przy przechodzeniu przez jedną z uliczek. Wszystko zdawało się zatrzymać w miejscu. Wiatr niosący kolorowe liście przeczesywał nasze włosy. W końcu dotarliśmy. Mieszkanie było dosyć duże. Wchodząc do środka poczułem ciepło. Mieszkanie było ogrzewane, nie to co akademik.
- Rozgość się. – powiedziała Sonia zdejmując z siebie kurtkę. – Swoje rzeczy powieś tutaj. – wskazała wieszak.
Zrobiłem tak jak mi poleciła. Później zaprowadziła mnie na górne piętro domu do swojego pokoju. Oznajmiła, że będziemy spać właśnie tu i że ma plany na wieczór. Gdy spytałem jakie konkretnie, odpowiedziała, że to niespodzianka. Pierwsze co zrobiliśmy, rozpakowaliśmy moje nowe ubrania do jednej z szafek.
- Sonia, ty naprawdę chcesz, żebym z Tobą mieszał?
- Oczywiście. A… ty nie? – przekrzywiła głowę smutno.
Było to tak urocze, że odruchowo obróciłem głowę w bok, przez co moje włosy opadły mi na oczy, pod którymi wpełzł solidny rumieniec.
- N-nie no, wydaje mi się, że chcę…
Dziewczyna zachichotała, po czym stanęła na palcach i ucałowała mnie w usta. Szepnęła mi na ucho słowa, które tak często słyszę. Słowa przepełnione szczerą miłością. Za każdym razem kiedy je słyszę, czuję, że przechodzi mnie dreszcz. Przyjemny dreszcz. Gdybym tylko potrafił wyrazić jak bardzo ja ją kocham…
- Chodź kochanie. – złapała mnie za rękę i poprowadziła do kuchni. – Zjemy coś szybkiego, pójdziemy się umyć i urządzimy nasz wieczór. Tylko nasz… - położyła mi palec na wargach.
Znowu przeszedł mnie przyjemny dreszcz. O co może jej chodzić? Jeśli chodzi o nią, podejrzewałbym oglądanie filmu, popcorn i tym podobne, ale mówi o tej niespodziance w taki sposób, że…. Za dużo myślę… Muszę się ogarnąć.
Po zjedzeniu kilku tostów, tak jak zaplanowaliśmy, poszliśmy się umyć. A raczej czekałem na Sonię, aż się umyje. Powiedziała, że chce iść pierwsza, żeby mogła szybko przygotować niespodziankę. No i tak więc w końcu wyszła księżniczka spod prysznica, w samym ręczniku owijającym jej wilgotne ciało.
- Twoja kolej. – rzuciła odchodząc w stronę pokoju, rozczesując swoje długie, blond włosy.
Siedząc pod prysznicem i myjąc głowę, rozmyślałem o całej niespodziance. Tak jakoś zaprzątała mi głowę. Zwłaszcza, że do głowy przychodziły mi dosyć brudne myśli, które sprawiały, że znowu przechodził mnie przyjemny dreszcz. Zarąbiście, teraz wychodzę na większego zboczeńca niż jestem. Po dokładnym wyszorowaniu swojego bladego ciała, wyszedłem spod prysznica wycierając się ręcznikiem. Chwyciłem w rękę suszarkę. Ciepły podmuch zaczął suszyć moje mokre, ciemne włosy. Spojrzałem w lustro. Zacząłem się sobie przyglądać. Jak można pokochać kogoś takiego. Jak można zakochać się w tych zimnych, bezdusznych oczach. W tym bladym, depresyjnym, obojętnym chłopaku, którego mało obchodzi, co się dzieje wokół. Spróbowałem się do siebie uśmiechnąć. Nie… ten uśmiech nie jest nawet szczery. Mówiła, że podoba jej się mój uśmiech. Nie wiem co w nim takiego niesamowitego. Jednak w głębi czuję, że nawet jeśli to co mówi nie jest do końca szczere, nie chcę zepsuć relacji jaką razem zapoczątkowaliśmy. To byłoby bardzo bolesne. Dla mnie i podejrzewam, że dla Sonii również.
Moje włosy w końcu się wysuszyły. Były miękkie i pachnące. Ubrałem swoją szarą, długą piżamę i wyszedłem z łazienki. Drzwi pokoju Sayuu były zamknięte. Postanowiłem zapukać ale… gdy już moja piąstka miała uderzyć delikatnie w drzwi, coś mnie zatrzymało. Czułem jakiś ciężar, który nie pozwalał mi tego zrobić. Rusz się Nicoaly, to dla Sonii ważne! W końcu się przemogłem i zapukałem. Wydobył się głuchy głos mojej ukochanej mówiący, bym wszedł. Otworzyłem drzwi i zastałem moją ukochaną, w dosyć skąpym ubraniu. Miała czarną, koronkową bieliznę z kokardką między piesiami, oraz kokardkami na jej biodrach. Włosy miała rozpuszczone. Poczułem jak ponownie przechodzi mnie dreszcz. Jednak ten był jeszcze mocniejszy niż poprzednio.
- S-Sayuu… - wyjąkałem.
- Nico… ostatnio nie mogliśmy dokończyć, bo byliśmy w szkole… ale teraz mamy na to całą noc. – uśmiechnęła się przez swoje rumieńce.
Wyglądała na bardzo zawstydzoną ale szczęśliwą. Podszedłem do niej. Podejrzewam, że moja twarz również jest cała czerwona. W końcu, moja rozgrzana, pachnąca ukochana siedziała na łóżku i czekała, aż swoim ciałem zastąpię kołdrę i zapewnię jej ciepło.
- N-nie patrz tak na mnie…! – zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Sayuri… nie mogę uwierzyć… ja… - naprawdę, pierwszy raz nie wiedziałem jak mam zareagować.
- Po prostu tu chodź…
Wszedłem kolanami na starannie wyścielone łóżko. Zbliżyliśmy do siebie swoje usta, które po chwili złączyły się w namiętnym i czułym pocałunku. Chwyciłem jej biodra i przysunąłem ją do siebie jeszcze bardziej. Sonia zdjęła ze mnie górną część piżamy. Moje rozpalone dłonie wędrowały po jej bladej, miękkiej i pachnącej skórze. Błądziły po udach, brzuchu, plecach, ramionach, policzkach… Były wszędzie. Jej dłonie delikatnie dotykały mojej klatki i policzków. Sonia ugryzła mnie delikatnie w wargę. Po chwili nasze języki również złączyły się w akcie miłosnym, poznając się nawzajem. W końcu przyszpiliłem dziewczynę do łóżka tak, że leżała pode mną na plecach. Włożyłem ręce pod jej plecy i rozpiąłem jej stanik, obcałowywując jej szyję. Blondynka jęknęła z zalewającej jej fali rozkoszy. Rzuciłem jej stanik na podłogę, odkrywając jej nagi biust. Zacząłem schodzić pocałunkami z szyi do brzucha. W końcu dotarłem do dolnej części jej bielizny. Pocałowałem ją w udo, po czym zrobiłem jej malinkę na brzuchu. Dziewczyna zwijała się w przyjemności. Jej ciało błagało o więcej. W końcu zdjęła ze mnie dolną część piżamy, zostawiając mnie zupełnie nagiego. Spojrzałem jej w oczy. Mówiły: ‘’Zrób to’’. Tak więc zdjąłem z niej dolną część bielizny. Objęła mnie nogami w biodrach. Zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej. Sonia wydawała się błagać o to połączenie. Pocałowałem ją w usta, po czym delikatnie w nią wszedłem i zacząłem powoli się poruszać. Starałem się być jak najdelikatniejszy. Nasze jęki łączyły się we wspólnej rozkoszy płynącej z połączenia, którego tak bardzo razem pragnęliśmy.
- Dom?
Sayuu pokiwała głową.
- Mój własny! Jest niedaleko, możemy w nim mieszkać razem!
Blondynka cała rozpromieniona uczepiła się kurczowo mojej ręki. Mieszkać razem? Tak od razu? Nie myślałem o tym jeszcze… Chociaż, może warto byłoby zacząć… W końcu jesteśmy pełnoletni i możemy zacząć myśleć o tym, jak będzie wyglądać nasza przyszłość. Zwróciłem się do Sonii, wpatrywała się we mnie z uśmiechem przepełnionym nadzieją. Uśmiechnąłem się lekko przeczesując jej włosy.
- Chodźmy więc.
Prowadziła mnie przez urokliwe, ciche i podmokłe od deszczu uliczki. Słońce już zachodziło za horyzontem, a zarys księżyca widoczny był już na niebie. Gdzieś niedaleko grała spokojna i poruszająca serce muzyka, która towarzyszyła nam przy przechodzeniu przez jedną z uliczek. Wszystko zdawało się zatrzymać w miejscu. Wiatr niosący kolorowe liście przeczesywał nasze włosy. W końcu dotarliśmy. Mieszkanie było dosyć duże. Wchodząc do środka poczułem ciepło. Mieszkanie było ogrzewane, nie to co akademik.
- Rozgość się. – powiedziała Sonia zdejmując z siebie kurtkę. – Swoje rzeczy powieś tutaj. – wskazała wieszak.
Zrobiłem tak jak mi poleciła. Później zaprowadziła mnie na górne piętro domu do swojego pokoju. Oznajmiła, że będziemy spać właśnie tu i że ma plany na wieczór. Gdy spytałem jakie konkretnie, odpowiedziała, że to niespodzianka. Pierwsze co zrobiliśmy, rozpakowaliśmy moje nowe ubrania do jednej z szafek.
- Sonia, ty naprawdę chcesz, żebym z Tobą mieszał?
- Oczywiście. A… ty nie? – przekrzywiła głowę smutno.
Było to tak urocze, że odruchowo obróciłem głowę w bok, przez co moje włosy opadły mi na oczy, pod którymi wpełzł solidny rumieniec.
- N-nie no, wydaje mi się, że chcę…
Dziewczyna zachichotała, po czym stanęła na palcach i ucałowała mnie w usta. Szepnęła mi na ucho słowa, które tak często słyszę. Słowa przepełnione szczerą miłością. Za każdym razem kiedy je słyszę, czuję, że przechodzi mnie dreszcz. Przyjemny dreszcz. Gdybym tylko potrafił wyrazić jak bardzo ja ją kocham…
- Chodź kochanie. – złapała mnie za rękę i poprowadziła do kuchni. – Zjemy coś szybkiego, pójdziemy się umyć i urządzimy nasz wieczór. Tylko nasz… - położyła mi palec na wargach.
Znowu przeszedł mnie przyjemny dreszcz. O co może jej chodzić? Jeśli chodzi o nią, podejrzewałbym oglądanie filmu, popcorn i tym podobne, ale mówi o tej niespodziance w taki sposób, że…. Za dużo myślę… Muszę się ogarnąć.
Po zjedzeniu kilku tostów, tak jak zaplanowaliśmy, poszliśmy się umyć. A raczej czekałem na Sonię, aż się umyje. Powiedziała, że chce iść pierwsza, żeby mogła szybko przygotować niespodziankę. No i tak więc w końcu wyszła księżniczka spod prysznica, w samym ręczniku owijającym jej wilgotne ciało.
- Twoja kolej. – rzuciła odchodząc w stronę pokoju, rozczesując swoje długie, blond włosy.
Siedząc pod prysznicem i myjąc głowę, rozmyślałem o całej niespodziance. Tak jakoś zaprzątała mi głowę. Zwłaszcza, że do głowy przychodziły mi dosyć brudne myśli, które sprawiały, że znowu przechodził mnie przyjemny dreszcz. Zarąbiście, teraz wychodzę na większego zboczeńca niż jestem. Po dokładnym wyszorowaniu swojego bladego ciała, wyszedłem spod prysznica wycierając się ręcznikiem. Chwyciłem w rękę suszarkę. Ciepły podmuch zaczął suszyć moje mokre, ciemne włosy. Spojrzałem w lustro. Zacząłem się sobie przyglądać. Jak można pokochać kogoś takiego. Jak można zakochać się w tych zimnych, bezdusznych oczach. W tym bladym, depresyjnym, obojętnym chłopaku, którego mało obchodzi, co się dzieje wokół. Spróbowałem się do siebie uśmiechnąć. Nie… ten uśmiech nie jest nawet szczery. Mówiła, że podoba jej się mój uśmiech. Nie wiem co w nim takiego niesamowitego. Jednak w głębi czuję, że nawet jeśli to co mówi nie jest do końca szczere, nie chcę zepsuć relacji jaką razem zapoczątkowaliśmy. To byłoby bardzo bolesne. Dla mnie i podejrzewam, że dla Sonii również.
Moje włosy w końcu się wysuszyły. Były miękkie i pachnące. Ubrałem swoją szarą, długą piżamę i wyszedłem z łazienki. Drzwi pokoju Sayuu były zamknięte. Postanowiłem zapukać ale… gdy już moja piąstka miała uderzyć delikatnie w drzwi, coś mnie zatrzymało. Czułem jakiś ciężar, który nie pozwalał mi tego zrobić. Rusz się Nicoaly, to dla Sonii ważne! W końcu się przemogłem i zapukałem. Wydobył się głuchy głos mojej ukochanej mówiący, bym wszedł. Otworzyłem drzwi i zastałem moją ukochaną, w dosyć skąpym ubraniu. Miała czarną, koronkową bieliznę z kokardką między piesiami, oraz kokardkami na jej biodrach. Włosy miała rozpuszczone. Poczułem jak ponownie przechodzi mnie dreszcz. Jednak ten był jeszcze mocniejszy niż poprzednio.
- S-Sayuu… - wyjąkałem.
- Nico… ostatnio nie mogliśmy dokończyć, bo byliśmy w szkole… ale teraz mamy na to całą noc. – uśmiechnęła się przez swoje rumieńce.
Wyglądała na bardzo zawstydzoną ale szczęśliwą. Podszedłem do niej. Podejrzewam, że moja twarz również jest cała czerwona. W końcu, moja rozgrzana, pachnąca ukochana siedziała na łóżku i czekała, aż swoim ciałem zastąpię kołdrę i zapewnię jej ciepło.
- N-nie patrz tak na mnie…! – zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Sayuri… nie mogę uwierzyć… ja… - naprawdę, pierwszy raz nie wiedziałem jak mam zareagować.
- Po prostu tu chodź…
Wszedłem kolanami na starannie wyścielone łóżko. Zbliżyliśmy do siebie swoje usta, które po chwili złączyły się w namiętnym i czułym pocałunku. Chwyciłem jej biodra i przysunąłem ją do siebie jeszcze bardziej. Sonia zdjęła ze mnie górną część piżamy. Moje rozpalone dłonie wędrowały po jej bladej, miękkiej i pachnącej skórze. Błądziły po udach, brzuchu, plecach, ramionach, policzkach… Były wszędzie. Jej dłonie delikatnie dotykały mojej klatki i policzków. Sonia ugryzła mnie delikatnie w wargę. Po chwili nasze języki również złączyły się w akcie miłosnym, poznając się nawzajem. W końcu przyszpiliłem dziewczynę do łóżka tak, że leżała pode mną na plecach. Włożyłem ręce pod jej plecy i rozpiąłem jej stanik, obcałowywując jej szyję. Blondynka jęknęła z zalewającej jej fali rozkoszy. Rzuciłem jej stanik na podłogę, odkrywając jej nagi biust. Zacząłem schodzić pocałunkami z szyi do brzucha. W końcu dotarłem do dolnej części jej bielizny. Pocałowałem ją w udo, po czym zrobiłem jej malinkę na brzuchu. Dziewczyna zwijała się w przyjemności. Jej ciało błagało o więcej. W końcu zdjęła ze mnie dolną część piżamy, zostawiając mnie zupełnie nagiego. Spojrzałem jej w oczy. Mówiły: ‘’Zrób to’’. Tak więc zdjąłem z niej dolną część bielizny. Objęła mnie nogami w biodrach. Zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej. Sonia wydawała się błagać o to połączenie. Pocałowałem ją w usta, po czym delikatnie w nią wszedłem i zacząłem powoli się poruszać. Starałem się być jak najdelikatniejszy. Nasze jęki łączyły się we wspólnej rozkoszy płynącej z połączenia, którego tak bardzo razem pragnęliśmy.
Od Sayuri CD Nicolay'a
Kiedy czekaliśmy na pizzę, patrzyłam na chłopaka jak w obrazek. Nie mogłam uwierzyć, że trafiłam na tak niesamowitą osobę. Zamrugałam, gdy nagle ciemnowłosy zaczął pstrykać mi przed twarzą palcami. Otrząsnęłam się, patrząc na niego.
-Hę? Co?-zapytałam.
-Sajgonko, wiem, że może nie jesteś wyspana, ale chyba możesz się odzywać, prawda?-zapytał.
-Przepraszam. Tak długo ciebie nie widziałam, że się nie mogę napatrzeć.-zachichotałam.
Właśnie w tej chwili podali nam posiłek, dlatego bez zbędnego gadania zabrałam się za jedzenie. Powstrzymywałam swoje głodowe zapędy do tego stopnia, aby nie rozpylać pizzy wszędzie dookoła. Kiedy jedliśmy, nie odezwaliśmy się do siebie. Bo po co? Przecież to pizza~. Gdy nasze żołądki były pełne, złapałam dłoń chłopaka i wstałam.
-Pójdziemy do parku?-zapytałam.
Nicolay wzruszył ramionami, podniósł się, a potem wyszliśmy z pizzerii, wcześniej płacąc nasz rachunek. Trzymając się za ręce, obraliśmy kierunek parku. Uśmiech nie mógł zniknąć z mojej twarzy. W końcu miałam swojego ukochanego obok. Moją miłość, na której mi tak bardzo mocno zależało. Czułam jak serce bijące wewnątrz mojej piersi przyśpiesza na samą myśl, że jestem obok tej najważniejszej dla mnie osoby. Usiedliśmy na jednej z ławek w cieniu. Oparłam głowę na ramieniu chłopaka, nie puszczając jego ręki.
-Kocham cię...-szepnęłam tak nagle, a Nico ucałował moją skroń.
Zachichotałam pod nosem, aż nagle ktoś stanął przed nami. Jakiś facet w bereciku, z wąsikiem i jakoś dziwnie ubrany. Uśmiechał się do nas, umieszczając nas w ramce swoich palców. Powiedział, że narysuje nasz portret, gdyż wyglądamy tak ładnie razem. Zaśmiałam się, a potem pociągnęłam ciemnowłosego w stronę miejsca, gdzie stała sztaluga malarza. Usiedliśmy na ławeczce, a mężczyzna usadowił się na swoim miejscu. Ustawił nas tak, że siedziałam z opartą głową o ramię Nicolaya, a ten mnie obejmował w pasie. Wbrew pozorom szybko mu to zajęło. Może i nie należała ta pozycja do najwygodniejszych do siedzenia, ale cieszyłam się myślą, że mam obok ciepłe ramię mojego ukochanego. Po chwili mężczyzna uniósł swoje dzieło. Było przepiękne. Podskoczyłam i wzięłam płótno w palce. Zapłaciłam za obrazek, podziękowałam, a potem trzymając dłoń Nico ruszyliśmy do wyjścia z parku.
-Chodźmy do mnie. Mam teraz swój dom.-powiedziałam, uśmiechając się
<Nicolay? ^^>
-Hę? Co?-zapytałam.
-Sajgonko, wiem, że może nie jesteś wyspana, ale chyba możesz się odzywać, prawda?-zapytał.
-Przepraszam. Tak długo ciebie nie widziałam, że się nie mogę napatrzeć.-zachichotałam.
Właśnie w tej chwili podali nam posiłek, dlatego bez zbędnego gadania zabrałam się za jedzenie. Powstrzymywałam swoje głodowe zapędy do tego stopnia, aby nie rozpylać pizzy wszędzie dookoła. Kiedy jedliśmy, nie odezwaliśmy się do siebie. Bo po co? Przecież to pizza~. Gdy nasze żołądki były pełne, złapałam dłoń chłopaka i wstałam.
-Pójdziemy do parku?-zapytałam.
Nicolay wzruszył ramionami, podniósł się, a potem wyszliśmy z pizzerii, wcześniej płacąc nasz rachunek. Trzymając się za ręce, obraliśmy kierunek parku. Uśmiech nie mógł zniknąć z mojej twarzy. W końcu miałam swojego ukochanego obok. Moją miłość, na której mi tak bardzo mocno zależało. Czułam jak serce bijące wewnątrz mojej piersi przyśpiesza na samą myśl, że jestem obok tej najważniejszej dla mnie osoby. Usiedliśmy na jednej z ławek w cieniu. Oparłam głowę na ramieniu chłopaka, nie puszczając jego ręki.
-Kocham cię...-szepnęłam tak nagle, a Nico ucałował moją skroń.
Zachichotałam pod nosem, aż nagle ktoś stanął przed nami. Jakiś facet w bereciku, z wąsikiem i jakoś dziwnie ubrany. Uśmiechał się do nas, umieszczając nas w ramce swoich palców. Powiedział, że narysuje nasz portret, gdyż wyglądamy tak ładnie razem. Zaśmiałam się, a potem pociągnęłam ciemnowłosego w stronę miejsca, gdzie stała sztaluga malarza. Usiedliśmy na ławeczce, a mężczyzna usadowił się na swoim miejscu. Ustawił nas tak, że siedziałam z opartą głową o ramię Nicolaya, a ten mnie obejmował w pasie. Wbrew pozorom szybko mu to zajęło. Może i nie należała ta pozycja do najwygodniejszych do siedzenia, ale cieszyłam się myślą, że mam obok ciepłe ramię mojego ukochanego. Po chwili mężczyzna uniósł swoje dzieło. Było przepiękne. Podskoczyłam i wzięłam płótno w palce. Zapłaciłam za obrazek, podziękowałam, a potem trzymając dłoń Nico ruszyliśmy do wyjścia z parku.
-Chodźmy do mnie. Mam teraz swój dom.-powiedziałam, uśmiechając się
<Nicolay? ^^>
Od Nicolay'a CD Sayuri
Wcisnąłem na siebie wszystkie ciuchy jakie mi przytargała. Już nawet nie chciałem wdawać się z nią w dyskusję, bo i tak postawiłaby na swoim. W tym aspekcie przypomina mi moich staruszków. Ale plusy są tego takie, że mam nowe ubrania. Jednak jakoś mi tak głupio, że za wszystko ona zapłaciła.
- Dobra, ile za to zapłaciłaś? Wiesz, że nie mam tyle kasy przy sobie, żeby Ci oddać. – powiedziałem z lekką pretensją.
- Nicolay’u Vincencie. Jako, że mam bogatą rodzinę, takie zakupy to lizaki. Więc, nie musisz mi oddawać ani grosza z tego, ile wydałam dla Ciebie, mój ukochany.
- Sayuu. Nie mów tak. Czuję się zobowiązany.
- A mam Cię palnąć w tą łepetynę, żeby dotarło? – stuknęła mnie palcem w czoło.
- Grozisz mi? – stanąłem przed nią i zatrzymałem się.
Byłem od niej o wiele wyższy, co ją lekko speszyło. Jednak dalej grała twardzielkę.
- A co jeśli tak? – wyszczerzyła się.
- Skoro tak…
W ułamku sekundy, dziewczyna znalazła się na moim ramieniu. Przełożyłem ją jak worek ziemniaków.
- Nico! – uderzyła mnie tymi chudymi pięściami w plecy. – Postaw mnie z powrotem na podłogę!
Zacząłem iść przed siebie z Blondynką na ramieniu. Dalej uderzała mnie piąstkami.
- Wiesz, nie umiesz się bić.
W końcu zmęczyła się i zawisnęła bezwładnie. Ludzie gapili się na nas i śmiali się pod nosem. Niektórzy nawet cykali fotki. Niedziwne, wyglądaliśmy jakby była to dla nas normalka.
- Niicoo… - ryknęła pod nosem.
- Słucham.
- Głoooodnaaa.
Gdy to powiedziała, poczułem jak mój brzuch zaczyna burczeć. Wygląda na to, że nawet mój organizm dostosowuje się do Sajgonki.
- To pójdziemy na sajgonki. – odpowiedziałem.
- Nie chceee, chodźmy na coś pysznego. – sposób w jakim się wypowiadała przypominał zombie.
- Pysznego? To znaczy co?
- Pizza? Ładnie proszę…
Dalej zwisała bezwładnie, jak trup.
- W sumie dawno nie jadłem. – stwierdziłem.
Wziąłem Sayuu za biodra i postawiłem na podłodze. Chwilę się chwiała łapiąc równowagę. Po chwili wzięła mnie za rękę i poprowadziła do najbliższej pizzerii. Usiedliśmy przy dwuosobowym stoliku i zamówiliśmy po pizzy.
Sonia? :>
- Dobra, ile za to zapłaciłaś? Wiesz, że nie mam tyle kasy przy sobie, żeby Ci oddać. – powiedziałem z lekką pretensją.
- Nicolay’u Vincencie. Jako, że mam bogatą rodzinę, takie zakupy to lizaki. Więc, nie musisz mi oddawać ani grosza z tego, ile wydałam dla Ciebie, mój ukochany.
- Sayuu. Nie mów tak. Czuję się zobowiązany.
- A mam Cię palnąć w tą łepetynę, żeby dotarło? – stuknęła mnie palcem w czoło.
- Grozisz mi? – stanąłem przed nią i zatrzymałem się.
Byłem od niej o wiele wyższy, co ją lekko speszyło. Jednak dalej grała twardzielkę.
- A co jeśli tak? – wyszczerzyła się.
- Skoro tak…
W ułamku sekundy, dziewczyna znalazła się na moim ramieniu. Przełożyłem ją jak worek ziemniaków.
- Nico! – uderzyła mnie tymi chudymi pięściami w plecy. – Postaw mnie z powrotem na podłogę!
Zacząłem iść przed siebie z Blondynką na ramieniu. Dalej uderzała mnie piąstkami.
- Wiesz, nie umiesz się bić.
W końcu zmęczyła się i zawisnęła bezwładnie. Ludzie gapili się na nas i śmiali się pod nosem. Niektórzy nawet cykali fotki. Niedziwne, wyglądaliśmy jakby była to dla nas normalka.
- Niicoo… - ryknęła pod nosem.
- Słucham.
- Głoooodnaaa.
Gdy to powiedziała, poczułem jak mój brzuch zaczyna burczeć. Wygląda na to, że nawet mój organizm dostosowuje się do Sajgonki.
- To pójdziemy na sajgonki. – odpowiedziałem.
- Nie chceee, chodźmy na coś pysznego. – sposób w jakim się wypowiadała przypominał zombie.
- Pysznego? To znaczy co?
- Pizza? Ładnie proszę…
Dalej zwisała bezwładnie, jak trup.
- W sumie dawno nie jadłem. – stwierdziłem.
Wziąłem Sayuu za biodra i postawiłem na podłodze. Chwilę się chwiała łapiąc równowagę. Po chwili wzięła mnie za rękę i poprowadziła do najbliższej pizzerii. Usiedliśmy przy dwuosobowym stoliku i zamówiliśmy po pizzy.
Sonia? :>
wtorek, 30 stycznia 2018
Od Nicolay'a CD Sayuri
Patrzyłem na onieśmieloną dziewczynę. Po wypowiedzianym przez nią zdaniu, dziewczynie zaszkliły się oczy z nadzieją. Nie mam zamiaru jej zostawiać. Cokolwiek by się nie działo, nie chcę i pozwolę na naszą rozłąkę. Nie ma mowy, za bardzo ją kocham. Ująłem jej rumiany policzek.
- Nigdy więcej. – przytuliłem ją.
- Ja Ciebie też nie zostawię Nico. Kochanie moje…
Leżeliśmy tak wtuleni w siebie jeszcze przez parę minut. Po tej rozłące, dobrze było czuć przy sobie swoją drugą połówkę. Brakowało mi ciepła jej ciała, delikatnych i miękkich ust, spojrzenia szklanych oczu, rumianych policzków… Brakowało mi jej małych irytacji podczas moich droczeń z nią, uroczego głosu, które często mówiło moje imię. Brakowało mi jej całej. Lecz teraz, mam ją całą dla siebie. I nie oddam jej nikomu.
- Wiesz co, Nico? – spytała, jeżdżąc palcem po mojej klatce piersiowej.
Ponownie zwróciłem swój chłodny i beznamiętny wzrok ku dziewczynie.
- Przypomniały mi się czasy, kiedy dopiero się poznawaliśmy. Byłeś taki… dosyć szorstki, nieprzyjemny i zamknięty w sobie. Próbowałam wydobyć z Ciebie jakąś cząstkę tej dobrej strony, bo wiedziałam, że ją masz. I nie pomyliłam się. Teraz jesteś bardziej otwarty, czuły i mówisz o wiele więcej. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to cieszy… - uśmiechnęła się.
- To tylko i wyłącznie Twoja zasługa. – odparłem.
- Całkiem możliwe. – prychnęła.
Wzrok Sonii powędrował nagle w stronę zegara. Oczy rozszerzyły jej się do rozmiarów spodków.
- Jezus Maria, spóźnimy się na lekcje! Już się zaczęło! – zerwała się.
Zatrzymałem ją łapiąc jej nadgarstek.
- Tak Ci zależy? – spytałem. – Nie odchodź.
- Nico, przepraszam ale niedługo będzie ważny test. Ostatnio prawie oblałam i wolałabym wynieść z tego przedmiotu jak najwięcej. Pech trafił, że musiała to być akurat ta lekcja. Przepraszam…
- Jak chcesz. – mruknąłem wstając z łóżka.
Podeszła do mnie i pocałowała mnie w czoło.
- Nie martw się nadrobimy to. A teraz ubieraj się.
Dziewczyna otworzyła moją walizkę. Zawiesiła się.
- Sajgonka. Dysk Ci się zawiesił? – przekrzywiłem głowę.
- Masz strasznie mało ubrań… I to na dodatek praktycznie wszystkie są w jednym kolorze…
- Czy to już przestępstwo?
- Dla Twojego wizerunku tak! Po lekcjach idziemy na zakupy, mój drogi.
- Sayuu, błagam.
- Ciii! Cała przyjemność po mojej stronie. – wytknęła język i mrugnęła do mnie.
- …
Saaayuuuu? ;p
- Nigdy więcej. – przytuliłem ją.
- Ja Ciebie też nie zostawię Nico. Kochanie moje…
Leżeliśmy tak wtuleni w siebie jeszcze przez parę minut. Po tej rozłące, dobrze było czuć przy sobie swoją drugą połówkę. Brakowało mi ciepła jej ciała, delikatnych i miękkich ust, spojrzenia szklanych oczu, rumianych policzków… Brakowało mi jej małych irytacji podczas moich droczeń z nią, uroczego głosu, które często mówiło moje imię. Brakowało mi jej całej. Lecz teraz, mam ją całą dla siebie. I nie oddam jej nikomu.
- Wiesz co, Nico? – spytała, jeżdżąc palcem po mojej klatce piersiowej.
Ponownie zwróciłem swój chłodny i beznamiętny wzrok ku dziewczynie.
- Przypomniały mi się czasy, kiedy dopiero się poznawaliśmy. Byłeś taki… dosyć szorstki, nieprzyjemny i zamknięty w sobie. Próbowałam wydobyć z Ciebie jakąś cząstkę tej dobrej strony, bo wiedziałam, że ją masz. I nie pomyliłam się. Teraz jesteś bardziej otwarty, czuły i mówisz o wiele więcej. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to cieszy… - uśmiechnęła się.
- To tylko i wyłącznie Twoja zasługa. – odparłem.
- Całkiem możliwe. – prychnęła.
Wzrok Sonii powędrował nagle w stronę zegara. Oczy rozszerzyły jej się do rozmiarów spodków.
- Jezus Maria, spóźnimy się na lekcje! Już się zaczęło! – zerwała się.
Zatrzymałem ją łapiąc jej nadgarstek.
- Tak Ci zależy? – spytałem. – Nie odchodź.
- Nico, przepraszam ale niedługo będzie ważny test. Ostatnio prawie oblałam i wolałabym wynieść z tego przedmiotu jak najwięcej. Pech trafił, że musiała to być akurat ta lekcja. Przepraszam…
- Jak chcesz. – mruknąłem wstając z łóżka.
Podeszła do mnie i pocałowała mnie w czoło.
- Nie martw się nadrobimy to. A teraz ubieraj się.
Dziewczyna otworzyła moją walizkę. Zawiesiła się.
- Sajgonka. Dysk Ci się zawiesił? – przekrzywiłem głowę.
- Masz strasznie mało ubrań… I to na dodatek praktycznie wszystkie są w jednym kolorze…
- Czy to już przestępstwo?
- Dla Twojego wizerunku tak! Po lekcjach idziemy na zakupy, mój drogi.
- Sayuu, błagam.
- Ciii! Cała przyjemność po mojej stronie. – wytknęła język i mrugnęła do mnie.
- …
Saaayuuuu? ;p
Od Nicolay'a CD Sayuri
Tak oto stanęło przy mnie moje ukochanie praktycznie w samych gaciach. Wyglądała całkiem seksownie w mojej zwykłej, za dużej, czarnej koszulce.
- Wyglądasz jak kloszard. – odparłem.
- Jak kto? – oburzyła się.
Puknąłem ją w czoło palcem.
- Taki żarcik kosmonaucik.
- No to powiedz co naprawdę myślisz. – uśmiechnęła się zawadiacko opierając rękę na biodrze.
Podszedłem do niej i ucałowałem ją w usta podnosząc do góry tak, że jej nogi otaczały moje biodra.
- Jesteś cudowna.
Oparłem ją o ścianę i ucałowałem w szyję. Poczułem jak dłonie Sonii zaciskają się na mojej bluzie. Jej usta wyszeptały moje imię.
- Boisz się? – prychnąłem odsuwając się od jej szyi.
- Oczywiście, że nie! – zarumieniła się.
- Hmm, nawet ładnie pachnę. – stwierdziłem zatapiając nos w własnej koszulce, którą nosiła Sayuu.
- Przestań, to łaskocze! – zachichotała.
- No tak, przecież ty masz łaskotki.
Moja ręką wpełzła jej pod koszulkę i jeździła po nagiej skórze na brzuchu. Drażniłem się z nią. Patrzyłem na jej reakcje, rumieniła się czekając co się będzie dalej. Po chwili jej ręce powędrowały do zamka mojej bluzy i zaczęły ją ze mnie zdejmować. Poddając się jej zdjąłem z siebie górną część garderoby zostawiając ją nagą. Sayuri dotykała mnie swoimi rozgrzanymi dłońmi podczas całowania mnie w szyje, chwilami podgryzając płatek mojego ucha. W końcu nasze usta złączyły się w namiętnym i pasjonującym pocałunku. Położyłem swoje dłonie na policzkach Blondynkach przyciskając jej usta do swoich jeszcze mocniej. Serce biło mi mocno, pragnąłem przelać swoją miłość na jej ciało. W końcu coś mną targnęło i zdjąłem z Blondynki koszulkę odkrywając jej koronkową, pudrowo-różową bieliznę. Dziewczyna jęknęła zawstydzona krzyżując ręce na piersiach.
- P-przepraszam. – wydukałem, kiedy dotarło do mnie co właśnie zrobiłem.
Łypnęła na mnie okiem. W końcu cała zarumieniona ponownie ujęła moje policzki.
- N-nie… wszystko dobrze. – uśmiechnęła się.
Wróciliśmy do obściskiwania się. Poczułem jak mój rozporek został otwarty przez nikogo innego jak Sayuu. Ściągnęła moje spodnie stopami, które dalej owinięte były wokół moich bioder. Przycisnąłem ją mocniej do ściany.
- Kocham Cię… - wyszeptała Sonia, cała rozgrzana i pojękująca.
Przytrzymałem ją i cofnąłem się na łóżko. Usiadłem na nim, a moje kochanie na moich kolanach. Nie odrywaliśmy od siebie warg, byliśmy pochłonięci sobą. Jeździłem dłońmi z jej bioder do policzków, z policzków do ud. Pieściłem ją najczulej jak mogłem. Mam wrażenie, że to rozstanie jeszcze bardziej nas ze sobą związało.
- Ja Ciebie też, Sonia.
Sayuu? *^*
- Wyglądasz jak kloszard. – odparłem.
- Jak kto? – oburzyła się.
Puknąłem ją w czoło palcem.
- Taki żarcik kosmonaucik.
- No to powiedz co naprawdę myślisz. – uśmiechnęła się zawadiacko opierając rękę na biodrze.
Podszedłem do niej i ucałowałem ją w usta podnosząc do góry tak, że jej nogi otaczały moje biodra.
- Jesteś cudowna.
Oparłem ją o ścianę i ucałowałem w szyję. Poczułem jak dłonie Sonii zaciskają się na mojej bluzie. Jej usta wyszeptały moje imię.
- Boisz się? – prychnąłem odsuwając się od jej szyi.
- Oczywiście, że nie! – zarumieniła się.
- Hmm, nawet ładnie pachnę. – stwierdziłem zatapiając nos w własnej koszulce, którą nosiła Sayuu.
- Przestań, to łaskocze! – zachichotała.
- No tak, przecież ty masz łaskotki.
Moja ręką wpełzła jej pod koszulkę i jeździła po nagiej skórze na brzuchu. Drażniłem się z nią. Patrzyłem na jej reakcje, rumieniła się czekając co się będzie dalej. Po chwili jej ręce powędrowały do zamka mojej bluzy i zaczęły ją ze mnie zdejmować. Poddając się jej zdjąłem z siebie górną część garderoby zostawiając ją nagą. Sayuri dotykała mnie swoimi rozgrzanymi dłońmi podczas całowania mnie w szyje, chwilami podgryzając płatek mojego ucha. W końcu nasze usta złączyły się w namiętnym i pasjonującym pocałunku. Położyłem swoje dłonie na policzkach Blondynkach przyciskając jej usta do swoich jeszcze mocniej. Serce biło mi mocno, pragnąłem przelać swoją miłość na jej ciało. W końcu coś mną targnęło i zdjąłem z Blondynki koszulkę odkrywając jej koronkową, pudrowo-różową bieliznę. Dziewczyna jęknęła zawstydzona krzyżując ręce na piersiach.
- P-przepraszam. – wydukałem, kiedy dotarło do mnie co właśnie zrobiłem.
Łypnęła na mnie okiem. W końcu cała zarumieniona ponownie ujęła moje policzki.
- N-nie… wszystko dobrze. – uśmiechnęła się.
Wróciliśmy do obściskiwania się. Poczułem jak mój rozporek został otwarty przez nikogo innego jak Sayuu. Ściągnęła moje spodnie stopami, które dalej owinięte były wokół moich bioder. Przycisnąłem ją mocniej do ściany.
- Kocham Cię… - wyszeptała Sonia, cała rozgrzana i pojękująca.
Przytrzymałem ją i cofnąłem się na łóżko. Usiadłem na nim, a moje kochanie na moich kolanach. Nie odrywaliśmy od siebie warg, byliśmy pochłonięci sobą. Jeździłem dłońmi z jej bioder do policzków, z policzków do ud. Pieściłem ją najczulej jak mogłem. Mam wrażenie, że to rozstanie jeszcze bardziej nas ze sobą związało.
- Ja Ciebie też, Sonia.
Sayuu? *^*
Od Sayuri CD Nicolay'a
Czując dotyk mojego kochanego Nicolaya na sobie, miałam chęć już na wieki pozostać w tym pokoju, razem z nim. Swoje ciepłe dłonie ułożyłam po chwili na jego karku, a ust ani na moment nie oderwałam od jego warg. Cieszyłam się jego obecnością. Uznawałam to, za czas, który straciliśmy przez jego zmianę szkoły. Przysunęłam się bliżej niego, czując na swoim brzuchu dotyk jego nagiego torsu. Po chwili na moment odsunęłam od niego usta, ale nasze twarze nie oddaliły się na więcej niż kilka centymetrów. Przejechałam delikatnie dłonią po jego policzku, uśmiechając się.
-Nie mogę się doczekać, aż przedstawisz mnie swoim rodzicom. Mam nadzieję, że mnie polubią...-szepnęłam, patrząc w oczy chłopaka.
-Na pewno ciebie polubią...-mruknął chłopak, a potem znowu wpił się w moje usta.
Podsunął się ze mną do ściany, a ja wyłącznie uśmiechnęłam się, nie odrywając od niego warg. Moje serce biło tak szybko... Nie wiem, czy zaraz nie wyskoczy mi z piersi. Szczególnie wtedy, gdy siedzę na kolanach miłości swojego życia w samej bieliźnie, podobnie jak on. Modliłam się, aby tylko teraz nikt nie wleciał tutaj. Nie chciałam, aby po szkole chodziły dziwne plotki. Nie chodzi mi o fakt, że wstydzę się Nicolaya, bo tak nie jest, broń boże! Chodzi o to, że martwiłam się tym, że mogą zacząć nazywać mnie panienką lekkich obyczajów. Nico też mógł na tym ucierpieć, a tego nie chcę! Westchnęłam, ponownie ciesząc się pocałunkami, jakimi obdarzał mnie chłopak. Nie minęła chwila, a ten pozostawił mi na szyi dwie malinki, które bardzo się wyróżniały na mojej jasnej, porcelanowej cerze. Potem nasze spojrzenia się spotkały.
-Teraz jesteś tylko moja...-szepnął, delikatnie się uśmiechając.
Zachichotałam, a potem pozostawiłam na jego żuchwie oraz szyi podobny, malinowy ślad.
-A ty jesteś tylko mój, skarbuś...-wyszeptałam, przygryzając płatek jego ucha.
Położyłam dłoń na jego policzku, a chłopak się w nią wtulił. Nie wiem dlaczego, ale chyba to rozstanie bardzo nas do siebie zbliżyło. Cieszyło mnie to. Minęło troszkę czasu, nim wreszcie nacieszyliśmy się swoimi pocałunkami. Położyliśmy się obok siebie. Zsunęłam się lekko, aby mieć głowę w zagłębieniu jego szyi. Nicolay delikatnie muskał mnie swoimi dłońmi po plecach.
-Sajgonko? Masz tatuaż?-zapytał.
-Tak. To symbol mojej miłości do kultury japońskiej. Dobre kitsune są czasami pokazywane w bieli, kwiaty wiśni to symbol święta Hanami, kiedy to właśnie odbywają się obchody święta wiśni. Rozumiesz?
Chłopak pokiwał głową, a potem mnie pocałował w czoło. Ponownie pojawiły się motylki w moim brzuchu. Czułam się tak, jakbym zakochiwała się w nim jeszcze raz, ale miłość jaką go darzyłam pozostawała taka sama, ba, zwiększała się. Jednak w moim serduszku nadal też tliła się niepewność... Jakby uczucie, że mogę go znowu stracić...
-N-Nico... O-Obiecaj mi, że już nigdy mnie nie zostawisz...-szepnęłam, lekko drżąc.
<Nicolay? ^^>
-Nie mogę się doczekać, aż przedstawisz mnie swoim rodzicom. Mam nadzieję, że mnie polubią...-szepnęłam, patrząc w oczy chłopaka.
-Na pewno ciebie polubią...-mruknął chłopak, a potem znowu wpił się w moje usta.
Podsunął się ze mną do ściany, a ja wyłącznie uśmiechnęłam się, nie odrywając od niego warg. Moje serce biło tak szybko... Nie wiem, czy zaraz nie wyskoczy mi z piersi. Szczególnie wtedy, gdy siedzę na kolanach miłości swojego życia w samej bieliźnie, podobnie jak on. Modliłam się, aby tylko teraz nikt nie wleciał tutaj. Nie chciałam, aby po szkole chodziły dziwne plotki. Nie chodzi mi o fakt, że wstydzę się Nicolaya, bo tak nie jest, broń boże! Chodzi o to, że martwiłam się tym, że mogą zacząć nazywać mnie panienką lekkich obyczajów. Nico też mógł na tym ucierpieć, a tego nie chcę! Westchnęłam, ponownie ciesząc się pocałunkami, jakimi obdarzał mnie chłopak. Nie minęła chwila, a ten pozostawił mi na szyi dwie malinki, które bardzo się wyróżniały na mojej jasnej, porcelanowej cerze. Potem nasze spojrzenia się spotkały.
-Teraz jesteś tylko moja...-szepnął, delikatnie się uśmiechając.
Zachichotałam, a potem pozostawiłam na jego żuchwie oraz szyi podobny, malinowy ślad.
-A ty jesteś tylko mój, skarbuś...-wyszeptałam, przygryzając płatek jego ucha.
Położyłam dłoń na jego policzku, a chłopak się w nią wtulił. Nie wiem dlaczego, ale chyba to rozstanie bardzo nas do siebie zbliżyło. Cieszyło mnie to. Minęło troszkę czasu, nim wreszcie nacieszyliśmy się swoimi pocałunkami. Położyliśmy się obok siebie. Zsunęłam się lekko, aby mieć głowę w zagłębieniu jego szyi. Nicolay delikatnie muskał mnie swoimi dłońmi po plecach.
-Sajgonko? Masz tatuaż?-zapytał.
-Tak. To symbol mojej miłości do kultury japońskiej. Dobre kitsune są czasami pokazywane w bieli, kwiaty wiśni to symbol święta Hanami, kiedy to właśnie odbywają się obchody święta wiśni. Rozumiesz?
Chłopak pokiwał głową, a potem mnie pocałował w czoło. Ponownie pojawiły się motylki w moim brzuchu. Czułam się tak, jakbym zakochiwała się w nim jeszcze raz, ale miłość jaką go darzyłam pozostawała taka sama, ba, zwiększała się. Jednak w moim serduszku nadal też tliła się niepewność... Jakby uczucie, że mogę go znowu stracić...
-N-Nico... O-Obiecaj mi, że już nigdy mnie nie zostawisz...-szepnęłam, lekko drżąc.
<Nicolay? ^^>
Od Nicolay'a CD Ursuli
Przechadzałem się właśnie korytarzem w poszukiwaniu czegoś do roboty. Pewnie jak zawsze skończy się na spotkaniu z Sajgonką. Nie żeby mi to przeszkadzało. Bardzo lubię z nią spędzać czas ale czasem trzeba mieć też chwilę dla siebie. Postanowiłem udać się na dziedziniec. Jednak plany przerwała mi nieznajoma mi osoba, która zderzyła się z moją klatką piersiową. Wydała z siebie cichy jęk zaskoczenia pomieszanego z bólem.
- Uważaj. – powiedziałem beznamiętnie.
Dziewczyna rozmasowywała właśnie czoło, po czym uniosła na mnie swoje gniewne spojrzenie.
- Nie, ty uważaj! Nie widzisz jak ludzie chodzą?
- Mógłbym zadać Ci to samo pytanie.
- A zresztą. Kogo to obchodzi. – przewróciła oczami. – Wracaj lepiej do swoich zajęć.
Pomaszerowałem więc przed siebie ze stoickim spokojem. Nie będę się wdawać w dyskusję, mam lepsze rzeczy do roboty. Szkoda marnować energii. Usłyszałem za sobą mruknięcie niezadowolenia.
- Słuchaj panie duży. – zatrzymała mnie swoim głosem.
Łypnąłem okiem w jej stronę nie odwracając się. Wpatrywała się w podłogę z niezadowoleniem.
- Zanim pójdziesz, wskażesz mi jeszcze drogę do sali muzycznej? Nie mam ochoty szukać jej na własną rękę. Może okażesz się przydatny.
Patrzyłem na nią jeszcze chwilę kątem oka. Po chwili kiwnąłem głową.
- Chodź. – rzuciłem i pomaszerowałem w przeciwna stronę wymijając dziewczynę.
Obróciła się i poszła za mną. Czułem jak jej cień szedł za mną krok w krok. Jej oddech na moich plecach ciągnął się przez całą ‘’podróż’’. Jednak mimo, że się nie obracałem, czułem jak lekko rozkojarzona rozgląda się na wszystkie strony. W sumie, biła od niej aura jakiejś istoty z nie z tego świata. Taka mroczna i zarazem tajemnicza. Zupełnie różniła się od aury jaką roznosi za sobą Sonia. To dosyć dziwne doznanie jak cały swój czas przeznaczasz na kontakt z osobą tak radosną i promienną, a później wpadasz w zupełnie przeciwstawne towarzystwo.
- Daleko jeszcze? – spytała niecierpliwie.
- Nie. – odpowiedziałem.
Kilka kroków później zatrzymałem się gwałtownie przed salą, której szukaliśmy. Dziewczyna wpadła na mnie ponownie.
- Rety, koleś znowu? – rozmasowywała nos.
- To tutaj.
Obróciłem się i począłem odchodzić.
- Czekaj! Już? Tak po prostu sobie teraz pójdziesz?
- Prosiłaś mnie tylko, żebym pokazał Ci salę muzyczną.
- Niby tak ale… zresztą, a kysz. Poradzę sobie sama. – machnęła na mnie ręką.
Ursula?
- Uważaj. – powiedziałem beznamiętnie.
Dziewczyna rozmasowywała właśnie czoło, po czym uniosła na mnie swoje gniewne spojrzenie.
- Nie, ty uważaj! Nie widzisz jak ludzie chodzą?
- Mógłbym zadać Ci to samo pytanie.
- A zresztą. Kogo to obchodzi. – przewróciła oczami. – Wracaj lepiej do swoich zajęć.
Pomaszerowałem więc przed siebie ze stoickim spokojem. Nie będę się wdawać w dyskusję, mam lepsze rzeczy do roboty. Szkoda marnować energii. Usłyszałem za sobą mruknięcie niezadowolenia.
- Słuchaj panie duży. – zatrzymała mnie swoim głosem.
Łypnąłem okiem w jej stronę nie odwracając się. Wpatrywała się w podłogę z niezadowoleniem.
- Zanim pójdziesz, wskażesz mi jeszcze drogę do sali muzycznej? Nie mam ochoty szukać jej na własną rękę. Może okażesz się przydatny.
Patrzyłem na nią jeszcze chwilę kątem oka. Po chwili kiwnąłem głową.
- Chodź. – rzuciłem i pomaszerowałem w przeciwna stronę wymijając dziewczynę.
Obróciła się i poszła za mną. Czułem jak jej cień szedł za mną krok w krok. Jej oddech na moich plecach ciągnął się przez całą ‘’podróż’’. Jednak mimo, że się nie obracałem, czułem jak lekko rozkojarzona rozgląda się na wszystkie strony. W sumie, biła od niej aura jakiejś istoty z nie z tego świata. Taka mroczna i zarazem tajemnicza. Zupełnie różniła się od aury jaką roznosi za sobą Sonia. To dosyć dziwne doznanie jak cały swój czas przeznaczasz na kontakt z osobą tak radosną i promienną, a później wpadasz w zupełnie przeciwstawne towarzystwo.
- Daleko jeszcze? – spytała niecierpliwie.
- Nie. – odpowiedziałem.
Kilka kroków później zatrzymałem się gwałtownie przed salą, której szukaliśmy. Dziewczyna wpadła na mnie ponownie.
- Rety, koleś znowu? – rozmasowywała nos.
- To tutaj.
Obróciłem się i począłem odchodzić.
- Czekaj! Już? Tak po prostu sobie teraz pójdziesz?
- Prosiłaś mnie tylko, żebym pokazał Ci salę muzyczną.
- Niby tak ale… zresztą, a kysz. Poradzę sobie sama. – machnęła na mnie ręką.
Ursula?
Od Sayuri CD Nicolay'a
Widząc jego uśmiech, nareszcie mogłam powiedzieć, że znowu jestem szczęśliwa. Objęłam go znowu z myślą, że nie chcę go już wypuszczać ze swoich objęć.
-Też ciebie kocham, głupku...-szepnęłam.
Czułam czyjś wzrok na sobie. Prawdopodobnie przechodzących obok nas osób. Spojrzałam na chłopaka, pociągając noskiem. Już było mi lepiej... Przecież jestem przy moim kochanym Nico. Uśmiechnęłam się do niego przez łzy, a potem położyłam dłoń na jego policzku. Taki ciepły... Mój ukochany Nicolay.
-Chodźmy. Wszyscy się na nas patrzą, a ty powinieneś się rozpakować, czyż nie?-powiedziałam.
-A co, wstydzisz się mnie?-zapytał chłopak, miziając mnie nosem po skroni.
-Nie, głupku! Jesteś na pewno zmęczony, czyż nie?
Stanęłam na palcach, całując jego policzek. Potem go wyminęłam, chwytając jego walizkę, która upadła na ziemię chyba wtedy, gdy podbiegł do mnie. Złapałam dłoń ciemnowłosego i kładąc głowę na jego ramieniu, ruszyłam z nim do Akademików. Nareszcie, najważniejsza osoba w moim życiu była obok mnie. Teraz już go tak łatwo nikomu nie oddam. Ba! W ogóle go nikomu nie oddam. Nicolay jest mój! Zaśmiałam się cicho na tą myśl, a potem zamknęłam oczy, ciesząc się obecnością chłopaka.
---
Minęła chwila, a dotarliśmy do jego pokoju. Z początku chciałam zostawić go samego, ale jakoś nie potrafiłam. Weszłam do sypialni chłopaka, uśmiechając się do niego. Ponownie się do niego przytuliłam. Tak bardzo tęskniłam. Nie chciałam opuszczać jego ramion.
-N-Nico... Mogę zostać? Tak bardzo tęskniłam i nie chcę ciebie zostawiać...-wymruczałam cichutko w jego tors.
Po chwili poczułam, jak ten unosi mój podbródek i uśmiecha się do mnie delikatnie. Jego usta musnęły delikatnie moje wargi, a nasze spojrzenie po chwili się spotkało. Położyłam dłonie na jego policzkach.
-Możesz zostać, Sajgonko.-rzekł.
Zadowolona spojrzałam na niego i wtuliłam się ponownie w jego tors. Ciepły... Jednak po chwili się oderwałam i oznajmiłam, że pomogę mu się rozpakować. Tak też i się stało. Po około godzinie wszystko było na swoim miejscu. Ja za to wzięłam jego jedną koszulkę i radośnie pomachałam mu nią przed nosem.
-Pożyczę!-wykrzyknęłam, a potem skocznym krokiem poszłam do łazienki.
Minęło kilka chwil, a ja wyszłam w koszuli chłopaka. Sięgała mi ona do połowy ud. Uśmiechnęłam się do ciemnowłosego, rozpuszczając włosy z kucyka.
-N-No i jak?-zapytałam lekko zawstydzona.
<Nico? ^^>
-Też ciebie kocham, głupku...-szepnęłam.
Czułam czyjś wzrok na sobie. Prawdopodobnie przechodzących obok nas osób. Spojrzałam na chłopaka, pociągając noskiem. Już było mi lepiej... Przecież jestem przy moim kochanym Nico. Uśmiechnęłam się do niego przez łzy, a potem położyłam dłoń na jego policzku. Taki ciepły... Mój ukochany Nicolay.
-Chodźmy. Wszyscy się na nas patrzą, a ty powinieneś się rozpakować, czyż nie?-powiedziałam.
-A co, wstydzisz się mnie?-zapytał chłopak, miziając mnie nosem po skroni.
-Nie, głupku! Jesteś na pewno zmęczony, czyż nie?
Stanęłam na palcach, całując jego policzek. Potem go wyminęłam, chwytając jego walizkę, która upadła na ziemię chyba wtedy, gdy podbiegł do mnie. Złapałam dłoń ciemnowłosego i kładąc głowę na jego ramieniu, ruszyłam z nim do Akademików. Nareszcie, najważniejsza osoba w moim życiu była obok mnie. Teraz już go tak łatwo nikomu nie oddam. Ba! W ogóle go nikomu nie oddam. Nicolay jest mój! Zaśmiałam się cicho na tą myśl, a potem zamknęłam oczy, ciesząc się obecnością chłopaka.
---
Minęła chwila, a dotarliśmy do jego pokoju. Z początku chciałam zostawić go samego, ale jakoś nie potrafiłam. Weszłam do sypialni chłopaka, uśmiechając się do niego. Ponownie się do niego przytuliłam. Tak bardzo tęskniłam. Nie chciałam opuszczać jego ramion.
-N-Nico... Mogę zostać? Tak bardzo tęskniłam i nie chcę ciebie zostawiać...-wymruczałam cichutko w jego tors.
Po chwili poczułam, jak ten unosi mój podbródek i uśmiecha się do mnie delikatnie. Jego usta musnęły delikatnie moje wargi, a nasze spojrzenie po chwili się spotkało. Położyłam dłonie na jego policzkach.
-Możesz zostać, Sajgonko.-rzekł.
Zadowolona spojrzałam na niego i wtuliłam się ponownie w jego tors. Ciepły... Jednak po chwili się oderwałam i oznajmiłam, że pomogę mu się rozpakować. Tak też i się stało. Po około godzinie wszystko było na swoim miejscu. Ja za to wzięłam jego jedną koszulkę i radośnie pomachałam mu nią przed nosem.
-Pożyczę!-wykrzyknęłam, a potem skocznym krokiem poszłam do łazienki.
Minęło kilka chwil, a ja wyszłam w koszuli chłopaka. Sięgała mi ona do połowy ud. Uśmiechnęłam się do ciemnowłosego, rozpuszczając włosy z kucyka.
-N-No i jak?-zapytałam lekko zawstydzona.
<Nico? ^^>
Od Nicolay'a CD Sayuri
Widząc zapłakaną twarz Sayuri, poczułem, że sam zaraz zacznę płakać. Otarłem jej łzy i wpiłem się w jej usta raz jeszcze. Cudownie było znowu poczuć jej ciepłe i miękkie jak pianka usta. Już nie wypuszczę jej z uścisku. Gdy oderwaliśmy od siebie usta, położyłem rękę na tyle jej głowy i przycisnąłem ją do policzka. Już nigdy więcej…
- Przepraszam Sonia. Już nigdy więcej Cię nie zostawię. – głaskałem płaczącą po głowie.
Nagle odsunęła się ode mnie gwałtownie. Łzy leciały jej po policzkach strugami.
- Dlaczego w ogóle to zrobiłeś?! Wiesz jak bardzo się martwiłam?! Masz ty cho*era pojęcie?! Myślałam, że mnie już nie kochasz! Że znienawidziłeś mnie za coś o czym nie miałam pojęcia! Tyle myśli zaprzątało mi głowę! Masz o tym pojęcie?! – uderzyła mnie pięścią w klatkę piersiową. – Myślałam, że to wszystko moja wina… - ścisnęła moja bluzę i oparła głowę o mój tors płacząc pod nosem.
Wiedziałem… wiedziałem, że tak było. Moja biedna Sonia…
- Sonia, przepraszam. Rodzice wypisali mnie do innej szkoły. Stwierdzili, że tutejsze nauczanie nie jest dla mnie dobre, więc postanowili mnie stąd zabrać. Nie mówiłem im jeszcze o Tobie, nie wiedzieli, że mam tutaj osobę, którą darzę jakimkolwiek uczuciem, więc pomyśleli, że będzie to dla mnie bez różnicy jeśli wywiozą mnie gdzie indziej. Przepraszam, już nigdy więcej… nigdy… nie powinienem, wybacz… Ale teraz już wiedzą i chcą Cię poznać.
Dziewczyna patrzyła na mnie zaczerwienionymi od łez oczami. Uważnie słuchała co mam do powiedzenia. Wyglądała na roztrzęsioną, a zarazem zaskoczoną. Po chwili uśmiechnęła się przez łzy i ponownie mnie przytuliła.
- Wszystko Ci wybaczam Nicolay. Już nieważne co się stało, ważne, że znowu jesteśmy razem. Ale jeśli jeszcze raz mnie zostawisz, przyjdę do Ciebie gdziekolwiek byś nie był i zabije Ciebie, a potem siebie. – prychnęła i dotknęła palcem mojego nosa. – Poza tym, ja też nie powiedziałam jeszcze swoim rodzicom o Tobie. Ale wiesz… mam takich rodziców, że gdybym im o Tobie powiedziała, ukatrupiliby Cię. Przynajmniej mój ojciec. Przysięgam jednak, że im o Tobie powiem. A cokolwiek mój ojciec chciałby Ci zrobić, obronię Cię.
Przechyliłem lekko głowę na bok i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Kocham Cię, Sayuu.
Sayuu? ;*
- Przepraszam Sonia. Już nigdy więcej Cię nie zostawię. – głaskałem płaczącą po głowie.
Nagle odsunęła się ode mnie gwałtownie. Łzy leciały jej po policzkach strugami.
- Dlaczego w ogóle to zrobiłeś?! Wiesz jak bardzo się martwiłam?! Masz ty cho*era pojęcie?! Myślałam, że mnie już nie kochasz! Że znienawidziłeś mnie za coś o czym nie miałam pojęcia! Tyle myśli zaprzątało mi głowę! Masz o tym pojęcie?! – uderzyła mnie pięścią w klatkę piersiową. – Myślałam, że to wszystko moja wina… - ścisnęła moja bluzę i oparła głowę o mój tors płacząc pod nosem.
Wiedziałem… wiedziałem, że tak było. Moja biedna Sonia…
- Sonia, przepraszam. Rodzice wypisali mnie do innej szkoły. Stwierdzili, że tutejsze nauczanie nie jest dla mnie dobre, więc postanowili mnie stąd zabrać. Nie mówiłem im jeszcze o Tobie, nie wiedzieli, że mam tutaj osobę, którą darzę jakimkolwiek uczuciem, więc pomyśleli, że będzie to dla mnie bez różnicy jeśli wywiozą mnie gdzie indziej. Przepraszam, już nigdy więcej… nigdy… nie powinienem, wybacz… Ale teraz już wiedzą i chcą Cię poznać.
Dziewczyna patrzyła na mnie zaczerwienionymi od łez oczami. Uważnie słuchała co mam do powiedzenia. Wyglądała na roztrzęsioną, a zarazem zaskoczoną. Po chwili uśmiechnęła się przez łzy i ponownie mnie przytuliła.
- Wszystko Ci wybaczam Nicolay. Już nieważne co się stało, ważne, że znowu jesteśmy razem. Ale jeśli jeszcze raz mnie zostawisz, przyjdę do Ciebie gdziekolwiek byś nie był i zabije Ciebie, a potem siebie. – prychnęła i dotknęła palcem mojego nosa. – Poza tym, ja też nie powiedziałam jeszcze swoim rodzicom o Tobie. Ale wiesz… mam takich rodziców, że gdybym im o Tobie powiedziała, ukatrupiliby Cię. Przynajmniej mój ojciec. Przysięgam jednak, że im o Tobie powiem. A cokolwiek mój ojciec chciałby Ci zrobić, obronię Cię.
Przechyliłem lekko głowę na bok i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Kocham Cię, Sayuu.
Sayuu? ;*
Od Sayuri CD Nicolay'a
Moje serce było rozdarte na kawałki. Tak, jakby ktoś je wrzucił do niszczarki, a potem jeszcze je podpalił. Czułam, że to, co się stało, bardzo odcisnęło się na mojej psychice. Mój kochany Nico, który był dla mnie najważniejszy, po prostu zniknął, tak, jakby się rozpłynął. Nie otrzymałam żadnego SMS-a, telefonu, maila, listu, telegramu... Nic... Tak, jakby nie chciał mnie już widzieć. Na każdej lekcji, siedziałam tak, jakbym chciała odejść z tego świata. Dla mnie to nie był świat... Straciłam tak okropnie ważną mi osobę. Zakochałam się i tego nie mogłam odwrócić. Nie obchodziły mnie wysypujące się z mojej szafki wiersze miłosne, zaproszenia. Dla mnie liczyło się tylko to, abym choć jeszcze raz mogła przytulić, pocałować, poczuć obecność Nico. Po lekcjach, zawsze siadałam na ławkach w pobliżu akademików, patrząc zrezygnowana przed siebie. Po raz kolejny otrzymywałam milion wiadomości od ojca, który bardzo się mną przejął. Słysząc kolejny raz dzwonek, postanowiłam wreszcie odebrać.
-Halo?-zapytałam bezsilnie.
-Sayuri Sonio Novoselic! Czyś ty powariowała, że nie odbierasz ode mnie telefonu? Co się stało? Dlaczego się nie odzywasz? Już miałem wysyłać do ciebie policję? Wiesz, jak się martwiłem?-mówił mój ojciec.
-Tato, chciałam być sama. Nie potrzebuję już twojej opieki... Kocham cię, ale nie chcę słyszeć tych głupich pytań.
-Sayuriś, skarbie, powiedz mi. Dobrze wiesz, że nie znoszę patrzeć jak moja ukochana córeczka jest taka smutna.
-Tato, nie. Chcę być sama.-warknęłam, rozłączając się.
Jednak to, że powiedziałam mu, że chcę być sama, nie dało mu nic do zrozumienia. Zostałam zalana gradem SMS-ów i emailów. Już nie chciałam ich czytać. Siedziałam z telefonem w dłoniach, na który po chwili spadły moje łzy. Dlaczego mnie zostawił... Przecież mnie kochał. Wiedziałam, że nie jest mu źle. Zawsze był szczęśliwy w mojej obecności. Zalewając się łzami, zgięłam się, kładąc głowę na swoich kolanach. Moja sukienka nasiąkała łzami, a telefon nadal wydawał dziwne dźwięki. Zdenerwowana po chwili rzuciłam nim o trawę. Nie rozbił się, muzyka nadal z niego szła. Wstałam, wzięłam go do ręki i wyłączyłam. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej. Nagle usłyszałam dźwięk prowadzonej po chodniku walizki. Ucichło. Tak nagle? Podniosłam głowę i zaparło mi dech w piersi. Patrzyłam oniemiała na... Nicolay. Rzuciłam się po chwili w jego kierunku, a on zrobił to samo. Kiedy mnie pochwycił w swoje ramiona, uniósł mnie lekko nad ziemię. Złapałam jego policzki w swoje dłonie i złączyłam nasze usta w pocałunku. Boże... Dziękuję... Nicolay... Nie mogłam się od niego odczepić. Nie chciałam. Był ciepły, był mój, znowu. Nareszcie. Spojrzałam po chwili mu w oczy, zakrywając usta. Po moich policzkach spływały potoki łez.
-Nico... D-Dlaczego!? Gdzie byłeś?! Tęskniłam! Kocham cię! Dlaczego?!-wydusiłam tylko to z siebie.
Chłopak się do mnie uśmiechnął i delikatnie przejechał dłonią po moim policzku, ocierając z niego łzy. Byłam taka szczęśliwa, mając go obok.
<Nico~?>
-Halo?-zapytałam bezsilnie.
-Sayuri Sonio Novoselic! Czyś ty powariowała, że nie odbierasz ode mnie telefonu? Co się stało? Dlaczego się nie odzywasz? Już miałem wysyłać do ciebie policję? Wiesz, jak się martwiłem?-mówił mój ojciec.
-Tato, chciałam być sama. Nie potrzebuję już twojej opieki... Kocham cię, ale nie chcę słyszeć tych głupich pytań.
-Sayuriś, skarbie, powiedz mi. Dobrze wiesz, że nie znoszę patrzeć jak moja ukochana córeczka jest taka smutna.
-Tato, nie. Chcę być sama.-warknęłam, rozłączając się.
Jednak to, że powiedziałam mu, że chcę być sama, nie dało mu nic do zrozumienia. Zostałam zalana gradem SMS-ów i emailów. Już nie chciałam ich czytać. Siedziałam z telefonem w dłoniach, na który po chwili spadły moje łzy. Dlaczego mnie zostawił... Przecież mnie kochał. Wiedziałam, że nie jest mu źle. Zawsze był szczęśliwy w mojej obecności. Zalewając się łzami, zgięłam się, kładąc głowę na swoich kolanach. Moja sukienka nasiąkała łzami, a telefon nadal wydawał dziwne dźwięki. Zdenerwowana po chwili rzuciłam nim o trawę. Nie rozbił się, muzyka nadal z niego szła. Wstałam, wzięłam go do ręki i wyłączyłam. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej. Nagle usłyszałam dźwięk prowadzonej po chodniku walizki. Ucichło. Tak nagle? Podniosłam głowę i zaparło mi dech w piersi. Patrzyłam oniemiała na... Nicolay. Rzuciłam się po chwili w jego kierunku, a on zrobił to samo. Kiedy mnie pochwycił w swoje ramiona, uniósł mnie lekko nad ziemię. Złapałam jego policzki w swoje dłonie i złączyłam nasze usta w pocałunku. Boże... Dziękuję... Nicolay... Nie mogłam się od niego odczepić. Nie chciałam. Był ciepły, był mój, znowu. Nareszcie. Spojrzałam po chwili mu w oczy, zakrywając usta. Po moich policzkach spływały potoki łez.
-Nico... D-Dlaczego!? Gdzie byłeś?! Tęskniłam! Kocham cię! Dlaczego?!-wydusiłam tylko to z siebie.
Chłopak się do mnie uśmiechnął i delikatnie przejechał dłonią po moim policzku, ocierając z niego łzy. Byłam taka szczęśliwa, mając go obok.
<Nico~?>
Od Nicolay'a Do Sayuri
Sayuri… Sayuri… kochanie… dlaczego Ci to zrobiłem? Dlaczego sobie to zrobiłem? Dlaczego Cię zostawiłem… Nie powinienem był się na to zgadzać, jestem pełnoletni, powinienem sam decydować do jakiego liceum chodzić. Nie sądziłem, że bez Sayuri rzeczy, które sprawiały mi przyjemność będą wydawać się zwykłe, proste i nużące w swej istocie. Krajobrazom na, których ostatnio szczyciłem swój wzrok zdawało się czegoś brakować. Stały się po prostu nudne i bez życia. Jakby brakowało im tej jednej rzeczy, która sprawia, że cały majestat widoków cieszy serce, oczy i duszę swoim pięknem i bijącym szczęściem. Czy można to porównać do tego czym moje życie staje się bez Sonii? Wcześniej przysiągłbym, że to tylko przejściowe i wkrótce o tym zapomnę. Jednak pomyliłem się niechybnie. Wydawało mi się, że ten niedobór snu przeminie po kilku dniach ale dni mijają, a ja nadal muszę brać tabletki nasenne, przez co moje worki pod oczami powiększyły się znacznie bardziej. Jak samolubny i arogancki jeszcze mogę być? Zapomnieć o osobie, która tyle w zmieniła w moim życiu. Tyle wspólnych wspomnień… To była jedyna osoba z którą mogłem szczerze porozmawiać, przytulić, dzielić zainteresowania. Taka drobna, niby zwyczajna blondynka, a tak potrafi namieszać w głowie… To wydawałoby się proste i logiczne dla każdego, ale ja musiałem ją opuścić, żeby to zrozumieć – pokochałem ją nieodwracalnie. I bądźmy szczerzy, nie pokochałem jej za jej tytuł, nie pokochałem Sayuri Sonii Novoselic – córki bogatego biznesmena. Pokochałem Sayuu, moją blondwłosą Sajgonkę, która rumieni się za każdym razem gdy uszczypnę ją w policzek. Nawet boje się sobie wyobrazić jak musi się teraz czuć. Ale może sama o mnie zapomniała? Bolałoby mnie to ale jeśli będzie jej lepiej jeśli o mnie zapomni, nie będę mieć do niej żalu.
I tak właśnie mijała mi kolejna noc. Bez zmrużenia oka, bez spokojnego oddechu, bez Sonii.
~***~
Wstałem z łóżka po kolejnej nieprzespanej nocy. Dzięki Bogu jest weekend i nie musze się szykować do szkoły, bo chyba zasnąłbym na lekcji. Zszedłem na dół i usiadłem przy rodzinnym stole na którym czekało na mnie śniadanie. Ciepło matczynej dłoni przeczesało moje kosmyki włosów.
- Nico, ciągle się nie wysypiasz? Jak tak dalej pójdzie, zabraknie Ci energii.
- Wydaje mi się, że to już się stało. – odparł mój ojciec oglądając poranne wiadomości.
Milczałem. Pogrzebałem łyżką w owsiance.
- Nie mam ochoty jeść. – odłożyłem ją gwałtownie.
Wstałem od stołu krocząc w stronę mojego pokoju.
- Nico. – zatrzymał mnie głos mojej mamy. – Martwimy się… Powiesz nam w końcu co się dzieje? Odkąd przepisaliśmy Cię do innej szkoły, zachowujesz się jakbyś popadł w depresję.
Ojciec wyłączył telewizor i zwrócił się ku nam. Odwróciłem głowę.
- Mam dziewczynę. A raczej miałem.
Rodzice zamarli.
- Jak to…? Dlaczego nam nic nie powiedziałeś? – spytał ojciec z oczami jak spodki.
- Nie było okazji. Gdybyście nie przepisali mnie do innej szkoły, może bym Wam ją przedstawił. Poza tym dobrze wiem jaka byłaby Wasza reakcja, przecież wiecie, że od dziecka nie miałem żadnego przyjaciela, a gdybym wyjechał Wam, że mam dziewczynę…
- Nico, kochanie… Przecież wiesz, że gdybyś nam powiedział, że nie chcesz odejść, rozważylibyśmy to.
- Możliwe, ale małe byłyby tego szanse. Jak się o coś uprzecie, nie odpuścicie, czyż nie?
Moje stopy były już w połowie schodów.
- Synu, przedyskutujmy to na spokojnie. Może i nie do końca podoba nam się system nauczania w Green Heels ale jeśli jest tam ktoś kogo lubisz to może-
- Tato, proszę. – przerwałem mu. – Przyznaj, że sam nie wierzysz w to co mówisz.
Poszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi. Ułożyłem się w łóżku i starałem się zasnąć. Kołysanką była dla mnie dyskusja rodziców, która towarzyszyła mi dopóki nie udało mi się zasnąć. Obudziłem się pod wieczór. Drzemka okazała się być długa i dosyć przyjemna. Pierwszy raz udało mi się zasnąć i nie obudzić w trakcie. Zszedłem do rodziców, którzy siedzieli razem przy stole. Wyglądali na bardzo zamyślonych. Pierwszy zauważył mnie mój ojciec.
- Nicolay. Złożyliśmy papiery i przenosisz się ponownie do Green Heels.
Słysząc te słowa poczułem jak fala ciepła i czegoś przyjemnego dotyka moje serce.
- Tak szybko…? Dlaczego…
- Wszystko dla Twojego dobra. Poza tym stwierdziliśmy z Twoim ojcem, że nauczyciele i system w GH nie jest w sumie taki zły.
- Nie wiem co powiedzieć. – podrapałem się w głowę, a na usta wpełzł delikatny uśmiech.
- Od przyszłego tygodnia, jedziesz z powrotem do Green Heels. – odrzekł mój tata, po czym rodzice wspólnie podeszli do mnie objęli mnie czule. – Ale musisz nam obiecać, że przedstawisz mnie swojej dziewczynie.
- Obiecuję.
Powiem szczerze, chciało mi się płakać. Ale tym razem łzami radości.
I tak właśnie mijała mi kolejna noc. Bez zmrużenia oka, bez spokojnego oddechu, bez Sonii.
~***~
Wstałem z łóżka po kolejnej nieprzespanej nocy. Dzięki Bogu jest weekend i nie musze się szykować do szkoły, bo chyba zasnąłbym na lekcji. Zszedłem na dół i usiadłem przy rodzinnym stole na którym czekało na mnie śniadanie. Ciepło matczynej dłoni przeczesało moje kosmyki włosów.
- Nico, ciągle się nie wysypiasz? Jak tak dalej pójdzie, zabraknie Ci energii.
- Wydaje mi się, że to już się stało. – odparł mój ojciec oglądając poranne wiadomości.
Milczałem. Pogrzebałem łyżką w owsiance.
- Nie mam ochoty jeść. – odłożyłem ją gwałtownie.
Wstałem od stołu krocząc w stronę mojego pokoju.
- Nico. – zatrzymał mnie głos mojej mamy. – Martwimy się… Powiesz nam w końcu co się dzieje? Odkąd przepisaliśmy Cię do innej szkoły, zachowujesz się jakbyś popadł w depresję.
Ojciec wyłączył telewizor i zwrócił się ku nam. Odwróciłem głowę.
- Mam dziewczynę. A raczej miałem.
Rodzice zamarli.
- Jak to…? Dlaczego nam nic nie powiedziałeś? – spytał ojciec z oczami jak spodki.
- Nie było okazji. Gdybyście nie przepisali mnie do innej szkoły, może bym Wam ją przedstawił. Poza tym dobrze wiem jaka byłaby Wasza reakcja, przecież wiecie, że od dziecka nie miałem żadnego przyjaciela, a gdybym wyjechał Wam, że mam dziewczynę…
- Nico, kochanie… Przecież wiesz, że gdybyś nam powiedział, że nie chcesz odejść, rozważylibyśmy to.
- Możliwe, ale małe byłyby tego szanse. Jak się o coś uprzecie, nie odpuścicie, czyż nie?
Moje stopy były już w połowie schodów.
- Synu, przedyskutujmy to na spokojnie. Może i nie do końca podoba nam się system nauczania w Green Heels ale jeśli jest tam ktoś kogo lubisz to może-
- Tato, proszę. – przerwałem mu. – Przyznaj, że sam nie wierzysz w to co mówisz.
Poszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi. Ułożyłem się w łóżku i starałem się zasnąć. Kołysanką była dla mnie dyskusja rodziców, która towarzyszyła mi dopóki nie udało mi się zasnąć. Obudziłem się pod wieczór. Drzemka okazała się być długa i dosyć przyjemna. Pierwszy raz udało mi się zasnąć i nie obudzić w trakcie. Zszedłem do rodziców, którzy siedzieli razem przy stole. Wyglądali na bardzo zamyślonych. Pierwszy zauważył mnie mój ojciec.
- Nicolay. Złożyliśmy papiery i przenosisz się ponownie do Green Heels.
Słysząc te słowa poczułem jak fala ciepła i czegoś przyjemnego dotyka moje serce.
- Tak szybko…? Dlaczego…
- Wszystko dla Twojego dobra. Poza tym stwierdziliśmy z Twoim ojcem, że nauczyciele i system w GH nie jest w sumie taki zły.
- Nie wiem co powiedzieć. – podrapałem się w głowę, a na usta wpełzł delikatny uśmiech.
- Od przyszłego tygodnia, jedziesz z powrotem do Green Heels. – odrzekł mój tata, po czym rodzice wspólnie podeszli do mnie objęli mnie czule. – Ale musisz nam obiecać, że przedstawisz mnie swojej dziewczynie.
- Obiecuję.
Powiem szczerze, chciało mi się płakać. Ale tym razem łzami radości.
<Sayuu?>
Od Czeslava CD Nory
3 dni, 3 przeklęte dni. Boże opuszczałem to miejsce z wielką przyjemnością. Nie byłbym w stanie dłużej usiedzieć w jednym miejscu, a tym bardziej w szpitalu i z taką pielęgniarką za jedyne towarzystwo. Na oddziale oprócz mnie owszem było kilka innych osób, ale wszystkie w przedziale 50+. Zdecydowanie nie moje towarzystwo, a dodatkowo jeden z gościów, zdecydowanie mnie nie polubił... cały czas jęczał coś, że to rudzi są odpowiedzialni, za upadek komunizmu... WTF... Wstrząsnąłem głową na samo wspomnienie i wsadziłem telefon do tylnej kieszeni jeansów. Nieeee, zdecydowanie nie byłbym w stanie dłużej tutaj usiedzieć, złe miejsce, źli ludzie i złe rzeczy. A i jeszcze ta pielęgniarka... Jezu jak ona mnie wkurzała, specjalnie robiła wszystko, żeby dodatkowo mnie zdenerwować i udawała, że to wszystko dzieje się przypadkiem. O nie nie nie, ja nie dam tak łatwo się podpuścić, tym bardziej, że sam przez ten czas jej dokuczałem jak się tylko dało. Uśmiechnąłem się drapiąc się zawzięcie po udzie. Najpiękniejsze było podmienienie pudełeczka z cukrem, na takie z cukrem i środkiem przeczyszczającym. A jeszcze piękniejsze było jak, co chwilę ją wołałem, bo ,,muszę do toalety Pani Złota!''. Zaśmiałem się w myślach i westchnąłem rozglądając się wokoło. Tak, chyba wszystko. Chociaż... Zajrzałem jeszcze do szafek, które świeciły pustkami. No nic, jeśli coś zostało to przepadnie już na zawsze, ale trudno, jakoś sobie poradzimy. Zarzuciłem plecak na ramię i wyszedłem dziarskim krokiem z sali. Podszedłem od razu do blatu przy pokoju pielęgniarek i zapukałem głośno w marmur. Tradycyjnie zero odezwu. Oparłem się plecami, o kamień i zacząłem przeglądać telefon. Odpaliłem czat z Miśkiem i szybko napisałem
< Bro, wychodzę z więzienia.
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, mmmm pewnie siedzi na kiblu.
> Jakiego więzienia? Brat, gdzie ty jesteś? Co się stało?!
No waaaay... serio? Jezu ten znowu nie ogarnia życia. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się pod nosem.
< To ty nic nie wiesz?
> Nie...
< Trafiłem do więzienia
> Ale jak to? Co się stało? Mów mi natychmiast!!!
< A jak myślisz? Za co mogli mnie zamknąć?
> Zabiłeś kogoś? Ukradłeś coś? Brat naprawdę nie wiem, mów co się stało!
< Zamknęli mnie, za bycie nieziemsko seksownym
>..................
> Idiota
Zaśmiałem się lekko i od razu wystukałem odpowiedź
< Idiotą to jesteś ty, ze szpitala mnie wypuszczają
> OOOO super! Wracasz już do domu?
< Czekam na wypis, ale zaraz będę wracać.
> Idziesz dzisiaj na lekcje?
< Nieee, mam zwolnienie na tydzień, mam odpoczywać w ciszy i spokoju. Wiesz, co to oznacza?
> Nie pijesz przez tydzień?
< To znaczy, że Immi wylatuje z pokoju :)
> No wiesz ty co brat... W życiu! Prędzej ty wylecisz z pokoju, niż Immi
< HAHAHAHAHAHA po moim trupie, a raczej tego kota
> Oj przyjdziesz ty jeszcze do mnie ;_;
< Dobra dobra, lepiej powiedz mi, czy kupić coś po drodze jak będę wracać?
> Mmmm, możesz ogarnąć coś do przekąszenia, jakieś chipsy, kabanosy, mleko dla Immi, może jakieś owoce, nie wiem, jak coś chcesz to możesz sobie wziąć, aaaaaa i coś słodkiego.
< Coś słodkiego? Co ty okres masz?
> A pffff, wiesz ty co!
< No też Cię kocham bro
> Ta jasne, ty sznyclu od siedmiu boleści
< Dobra, już dobra stary. Idę się dobijać do tej piguły, bo raczej nie ma zamiaru się do mnie wybrać, ech... do zo
Wyłaczyłem telefon i wsadziłem z powrotem do kieszeni. Odwróciłem się w stronę pokoju piguł i powoli przestąpiłem za próg drzwi, pukając w ramę. Przy stole, wraz z kawą i gazetą w dłoni siedziała główna matrona, nooo tak, mogłem się tego spodziewać.
- Dzień dobry - powiedziałem spokojnie stając w progu - Czy mógłbym Panią prosić na chwilę?
Pielęgniarka wyglądała jakby, w ogóle nie zarejestrowała mojej obecności, dalej czytała coś w jednym z brukowców i popijała kawusię. Westchnąłem cicho i kontynuowałem dalej.
- Czy może mi Pani podpisać wypis, ze szpitala?
Pelęgniarka przeniosła wzrok z gazety na mnie i zacmokała cicho
- A jakieś magiczne słowo chłopcze? - uśmiechnęła się ironicznie
- Magiczne słowo? - uniosłem brwi - Proszę? Pięknie proszę?
Hokus pokus, czary mary, wypierdalaj pierdlu stary - dodałem w myślach. Pielęgniarka powoli się podniosła i podeszła do jednej z szafek. Zgarnęła jakiś papierek i ruszyła w moją stronę, zgrabnie wymijając mnie i podchodząc do blatu. Odwróciłem się za nią i stanąłem z drugiej strony. Piguła coś tam zaczęła pisać długopisem i podbiła pieczątką, następnie wydrukowała jakiś kwitek i przyczepiła go za pomocą zszywacza. Wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Dowód - rzuciła krótko
Szybko zacząłem grzebać w kieszeni plecaka i zgarnąłem pokrowiec z dokumentami. Sprawnie wyciągnąłem dowód i podałem matronie. Ta bez słowa wzięła go i zaczęła coś spisywać. Po chwili oddała mi go wraz z wypisem.
- Dziękuję - powiedziałem chowając dokumenty, pielęgniarka spojrzała na mnie z ukosa i powróciła do swojego pokoju. Pokręciłem głową i szybko opuściłem oddział, a następnie budynek szpitala. Od razu w moją twarz uderzył podmuch wiatru, a wraz z nim płatki śniegu. Zmrużyłem oczy i bardziej opatuliłem się szalem.... Taaaa nie miałem na sobie szala od jakiś pięciu lat jak nie więcej, ale teraz ubrałem go sam z siebie. Ech dziadziejesz Ches, dziadziejesz. Zawinąłem go szczelnie wokół szyi i głowy i ruszyłem hardo do przodu. Na zewnatrz panowała właśnie jakaś sakrnięta zadymka, że nie było widać nic powyżej stu metrów. Przyspieszyłem kroku i wbiłem do najbliższego sklepu. Otrzepałem się ze śniegu tuż przy wejściu i powoli wszedłem na salę. Ech, co ta miało być? Jakieś mięsko, chipsy, mleko... no i oczywiście czekolada. Taaaa, rozejrzałem się wzrokiem po tabliczkach wiszących nad regałami i odnalazłem interesujący mnie dział. Nucąc pod nosem jakąś bliżej nieokreśloną melodyjkę zgarnąłem wszystkie produkty i skierowałem się do działu z alkoholem. Odpoczynek, odpoczynkiem, ale najlepiej to się chilluje właśnie przy jakiś drooooooobnych procencikach. Kiwając głową na boki wszedłem w najlepszy przedział w sklepie. Szybko zacząłem wodzić wzrokiem po półkach w poszukiwaniu ukochanego Jacka. Zacząłem od dolnych półek i powoli przenosiłem się coraz wyżej. Jak na złość nigdzie, go nie było. Nadzieja jeszcze w drugiej części. Szybko przeniosłem się tam i ujrzałem między regałami znajomą postać. Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem. Puknąłem dziewczynę w plecy czekoladą, którą trzymałem w dłoni. Odwróciła się zaskoczona. Wyszczerzyłem się szeroko i powiedziałem radośnie
- Hej Norka! Nawet nie wiesz, jak miło Cię widzieć!
- Cześć Ches - uśmiechnęła się lekko - Wypuścili Cię już?
- Tak i to dosłownie przed chwilą - uśmiechnałem się - Jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedziała
- A co tam u chłopaków? Nie dokuczają za bardzo? Nie gryzą się? - zajrzałem jej do koszyka i wykonałem ruch głową w jego stronę - ooo też masz okres?
Dziewczyna zamrugała kilka razy i spojrzała pytająco. Zorietnowałem się jakie głupstwo palnąłem i szybko się poprawiłem
- Nie, nie spokojnie, ja nie mam okresu. To bardziej o Miśka chodziło - ummm chyba niewiele lepiej, bo jej wzrok i uniesione brwi, były wręcz komiksowe - Dobraaaa, nie było tematu. Ale widzę alko, jakiś miły wieczorek się szykuje?
<Nora?>
< Bro, wychodzę z więzienia.
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, mmmm pewnie siedzi na kiblu.
> Jakiego więzienia? Brat, gdzie ty jesteś? Co się stało?!
No waaaay... serio? Jezu ten znowu nie ogarnia życia. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się pod nosem.
< To ty nic nie wiesz?
> Nie...
< Trafiłem do więzienia
> Ale jak to? Co się stało? Mów mi natychmiast!!!
< A jak myślisz? Za co mogli mnie zamknąć?
> Zabiłeś kogoś? Ukradłeś coś? Brat naprawdę nie wiem, mów co się stało!
< Zamknęli mnie, za bycie nieziemsko seksownym
>..................
> Idiota
Zaśmiałem się lekko i od razu wystukałem odpowiedź
< Idiotą to jesteś ty, ze szpitala mnie wypuszczają
> OOOO super! Wracasz już do domu?
< Czekam na wypis, ale zaraz będę wracać.
> Idziesz dzisiaj na lekcje?
< Nieee, mam zwolnienie na tydzień, mam odpoczywać w ciszy i spokoju. Wiesz, co to oznacza?
> Nie pijesz przez tydzień?
< To znaczy, że Immi wylatuje z pokoju :)
> No wiesz ty co brat... W życiu! Prędzej ty wylecisz z pokoju, niż Immi
< HAHAHAHAHAHA po moim trupie, a raczej tego kota
> Oj przyjdziesz ty jeszcze do mnie ;_;
< Dobra dobra, lepiej powiedz mi, czy kupić coś po drodze jak będę wracać?
> Mmmm, możesz ogarnąć coś do przekąszenia, jakieś chipsy, kabanosy, mleko dla Immi, może jakieś owoce, nie wiem, jak coś chcesz to możesz sobie wziąć, aaaaaa i coś słodkiego.
< Coś słodkiego? Co ty okres masz?
> A pffff, wiesz ty co!
< No też Cię kocham bro
> Ta jasne, ty sznyclu od siedmiu boleści
< Dobra, już dobra stary. Idę się dobijać do tej piguły, bo raczej nie ma zamiaru się do mnie wybrać, ech... do zo
Wyłaczyłem telefon i wsadziłem z powrotem do kieszeni. Odwróciłem się w stronę pokoju piguł i powoli przestąpiłem za próg drzwi, pukając w ramę. Przy stole, wraz z kawą i gazetą w dłoni siedziała główna matrona, nooo tak, mogłem się tego spodziewać.
- Dzień dobry - powiedziałem spokojnie stając w progu - Czy mógłbym Panią prosić na chwilę?
Pielęgniarka wyglądała jakby, w ogóle nie zarejestrowała mojej obecności, dalej czytała coś w jednym z brukowców i popijała kawusię. Westchnąłem cicho i kontynuowałem dalej.
- Czy może mi Pani podpisać wypis, ze szpitala?
Pelęgniarka przeniosła wzrok z gazety na mnie i zacmokała cicho
- A jakieś magiczne słowo chłopcze? - uśmiechnęła się ironicznie
- Magiczne słowo? - uniosłem brwi - Proszę? Pięknie proszę?
Hokus pokus, czary mary, wypierdalaj pierdlu stary - dodałem w myślach. Pielęgniarka powoli się podniosła i podeszła do jednej z szafek. Zgarnęła jakiś papierek i ruszyła w moją stronę, zgrabnie wymijając mnie i podchodząc do blatu. Odwróciłem się za nią i stanąłem z drugiej strony. Piguła coś tam zaczęła pisać długopisem i podbiła pieczątką, następnie wydrukowała jakiś kwitek i przyczepiła go za pomocą zszywacza. Wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Dowód - rzuciła krótko
Szybko zacząłem grzebać w kieszeni plecaka i zgarnąłem pokrowiec z dokumentami. Sprawnie wyciągnąłem dowód i podałem matronie. Ta bez słowa wzięła go i zaczęła coś spisywać. Po chwili oddała mi go wraz z wypisem.
- Dziękuję - powiedziałem chowając dokumenty, pielęgniarka spojrzała na mnie z ukosa i powróciła do swojego pokoju. Pokręciłem głową i szybko opuściłem oddział, a następnie budynek szpitala. Od razu w moją twarz uderzył podmuch wiatru, a wraz z nim płatki śniegu. Zmrużyłem oczy i bardziej opatuliłem się szalem.... Taaaa nie miałem na sobie szala od jakiś pięciu lat jak nie więcej, ale teraz ubrałem go sam z siebie. Ech dziadziejesz Ches, dziadziejesz. Zawinąłem go szczelnie wokół szyi i głowy i ruszyłem hardo do przodu. Na zewnatrz panowała właśnie jakaś sakrnięta zadymka, że nie było widać nic powyżej stu metrów. Przyspieszyłem kroku i wbiłem do najbliższego sklepu. Otrzepałem się ze śniegu tuż przy wejściu i powoli wszedłem na salę. Ech, co ta miało być? Jakieś mięsko, chipsy, mleko... no i oczywiście czekolada. Taaaa, rozejrzałem się wzrokiem po tabliczkach wiszących nad regałami i odnalazłem interesujący mnie dział. Nucąc pod nosem jakąś bliżej nieokreśloną melodyjkę zgarnąłem wszystkie produkty i skierowałem się do działu z alkoholem. Odpoczynek, odpoczynkiem, ale najlepiej to się chilluje właśnie przy jakiś drooooooobnych procencikach. Kiwając głową na boki wszedłem w najlepszy przedział w sklepie. Szybko zacząłem wodzić wzrokiem po półkach w poszukiwaniu ukochanego Jacka. Zacząłem od dolnych półek i powoli przenosiłem się coraz wyżej. Jak na złość nigdzie, go nie było. Nadzieja jeszcze w drugiej części. Szybko przeniosłem się tam i ujrzałem między regałami znajomą postać. Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem. Puknąłem dziewczynę w plecy czekoladą, którą trzymałem w dłoni. Odwróciła się zaskoczona. Wyszczerzyłem się szeroko i powiedziałem radośnie
- Hej Norka! Nawet nie wiesz, jak miło Cię widzieć!
- Cześć Ches - uśmiechnęła się lekko - Wypuścili Cię już?
- Tak i to dosłownie przed chwilą - uśmiechnałem się - Jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedziała
- A co tam u chłopaków? Nie dokuczają za bardzo? Nie gryzą się? - zajrzałem jej do koszyka i wykonałem ruch głową w jego stronę - ooo też masz okres?
Dziewczyna zamrugała kilka razy i spojrzała pytająco. Zorietnowałem się jakie głupstwo palnąłem i szybko się poprawiłem
- Nie, nie spokojnie, ja nie mam okresu. To bardziej o Miśka chodziło - ummm chyba niewiele lepiej, bo jej wzrok i uniesione brwi, były wręcz komiksowe - Dobraaaa, nie było tematu. Ale widzę alko, jakiś miły wieczorek się szykuje?
<Nora?>
niedziela, 28 stycznia 2018
Od Ursuli
Nie preferuję podróży w bardzo dalekie miejsca, na dodatek samotnie.
Dlatego też nigdy nie chciałam jechać na żadną kolonię ani wycieczkę.
Rodzice byli tego świadomi, mimo wszystko wysłali mnie na cholerną
Europę, do cholernej Irlandii. Jak by chcieli mieć mnie na trochę z
głowy a mi zrobić na złość. Proszę mi powiedzieć czy to normalne?
Przecież w Anchorage wcale nie ma takiej biedy. To duże miasto i są tu aż dwa bardzo popularne uniwersytety. Wbrew temu, moi kochani rodzice zdecydowali się na kraj Świętego Patryka i czterolistnej koniczyny.
Oczywiście, że z początku kategorycznie mówiłam nie. Oni jednak nie chcieli słyszeć ani jednego mojego słowa na ten temat. Chcieli i ja mam się z tym pogodzić.
Wciąż nie rozumiem dlaczego tak uparcie naciskali na mnie ale się im udało. Fakt, że poległam w tej walce boli bardzo.
Rodzice uśmiechnięci od ucha do ucha machali mi na lotnisku, ja tym czasem jak skazany na szubienicy szłam przed siebie zastanawiając się jak zareagują kiedy zacznę biegiem uciekać do domu.
Lot był okropny. Siedziałam w jednym miejscu a wokół mnie tyle głośnych i irytujących ludzi. Całe szczęście tą beznadziejną sytuację uratowały nieco słuchawki i telefon oraz książki.
16 bitych godzin i gdzieś tak może 25 minut siedzenia w jednym miejscu. Nienawidzę samolotów. W połowie drogi szczerze marzyłam, żeby coś się stało i spadliśmy. Nie narzekałam bym szczerze, może po mojej brutalnej śmierci rodzice zdali sobie sprawę jaki błąd popełnili.
Jednak nie wydarzyło się nic takiego, jedyną aferą było to, że brzuch pewnego starszego pana nie wytrzymał i postanowił zwrócić wszystkie te zjedzone orzeszki ziemne. Po za tym nic.
16 godzin minęło mimo, iż wydawało się, że czas wlecze się niczym żółw.
Pierwszy raz byłam szczęśliwa, że stoję na świeżym powietrzu a nie jakimś miejscu zamkniętym, zabudowanym. Bo to zazwyczaj takie najbardziej preferowałam.
Jazda pociągiem w porównaniu do lotu była jak pikuś. Później kawałek trasy musiałam przejść pieszo. Gdyby nie ciągnięcie tej cholernej walizki i trzymanie torby na ramieniu – ten krótki spacer byłby nawet przyjemny.
Rodzicie zgotowali mi prawdziwe piekło. Wszak Akademia Green Heels była tym czego najbardziej się obawiałam…
Wprost roiło się tam od ludzi, na których plułam z góry, którymi bardzo gardziłam. Pobyt tutaj będzie piekłem. Rodzice naprawdę mnie kochają….
Ale co mogę powiedzieć na dzisiejszy dzień? Że wciąż jest chujowo a ten tydzień był okropny i mam większą chęć odejść z tego świata jak najszybciej.
Ludzie tutaj…szkoda właściwie gadać ale jestem w pełni świadoma, że nikogo tutaj nie będę lubić.
Przez owy tydzień nie wymieniłam z nikim ani jednego słówka. Ktoś mi powiedział cześć? Zadowolił się ciszą z mojej strony. Ewentualnie osoby bardzo upierdliwe usłyszały od mnie soczyste i mocne ,,spierdalaj’’.
Nikomu nie dałam się podejść i nikomu tutaj nie dam. Miałam zamiar rozgrywać tutaj sztukę taką jak w poprzedniej szkole. Cicho, odzywając się tylko jeśli naprawdę zajdzie potrzeba.
Zazwyczaj siedziałam w swoim pokoju i nie miałam zamiaru wychodzić. Tego jednak dnia podczas lekcji doszły mnie słuchy, że mają tutaj coś takiego jak sala muzyczna i mają tam fortepian.
Nie przyznaję się do tego i nie mówię też o tym każdemu ale uwielbiam grać na fortepianie. Uczyłam się od 1 klasy podstawówki bo tak mama chciała. Z biegiem czasu polubiłam to a nauka szła mi co raz lepiej i tak wyszło, że polubiłam grę na tym instrumencie.
W domu gram każdego dnia, jak by nałogowo. Tutaj nie grałam tydzień i zaczęłam czuć nie dosyt.
Tak, więc stwierdziłam, iż dla mojego dobra lepiej było by to sprawdzić. Zdaję sobie sprawę, że może mi to pogorszyć humor.
Z tego co się orientuję niektóre szkoły mają zazwyczaj klasy otwarte luzem i uczniowie sobie mogą wchodzić do środka podczas przerw. Zastanawiało mnie, więc czy tutaj także tak jest. Poszukałabym tej sali muzycznej, sprawdziłabym…a gdyby nie, cóż. Znajdę inny sposób.
Muzyczny niedosyt wypędził mnie z mojej nory, następnie kierował mną instynkt. Gdzie dokładnie znajdowała się…cóż, nie wiedziałam. Miałam jednak w planach się zapytać, byle kogo, ktoś to wyglądał na oczytanego i w miarę w porządku.
Ruszyłam przed siebie w spokoju, rozglądając się za potencjalną osobą, która może mi wskazać salę muzyczną.
Szło świetnie…do czasu aż nie wpadłam na osobę wyższą od mnie…dokładnie na chłopaka.
<ktoś?>
Przecież w Anchorage wcale nie ma takiej biedy. To duże miasto i są tu aż dwa bardzo popularne uniwersytety. Wbrew temu, moi kochani rodzice zdecydowali się na kraj Świętego Patryka i czterolistnej koniczyny.
Oczywiście, że z początku kategorycznie mówiłam nie. Oni jednak nie chcieli słyszeć ani jednego mojego słowa na ten temat. Chcieli i ja mam się z tym pogodzić.
Wciąż nie rozumiem dlaczego tak uparcie naciskali na mnie ale się im udało. Fakt, że poległam w tej walce boli bardzo.
Rodzice uśmiechnięci od ucha do ucha machali mi na lotnisku, ja tym czasem jak skazany na szubienicy szłam przed siebie zastanawiając się jak zareagują kiedy zacznę biegiem uciekać do domu.
Lot był okropny. Siedziałam w jednym miejscu a wokół mnie tyle głośnych i irytujących ludzi. Całe szczęście tą beznadziejną sytuację uratowały nieco słuchawki i telefon oraz książki.
16 bitych godzin i gdzieś tak może 25 minut siedzenia w jednym miejscu. Nienawidzę samolotów. W połowie drogi szczerze marzyłam, żeby coś się stało i spadliśmy. Nie narzekałam bym szczerze, może po mojej brutalnej śmierci rodzice zdali sobie sprawę jaki błąd popełnili.
Jednak nie wydarzyło się nic takiego, jedyną aferą było to, że brzuch pewnego starszego pana nie wytrzymał i postanowił zwrócić wszystkie te zjedzone orzeszki ziemne. Po za tym nic.
16 godzin minęło mimo, iż wydawało się, że czas wlecze się niczym żółw.
Pierwszy raz byłam szczęśliwa, że stoję na świeżym powietrzu a nie jakimś miejscu zamkniętym, zabudowanym. Bo to zazwyczaj takie najbardziej preferowałam.
Jazda pociągiem w porównaniu do lotu była jak pikuś. Później kawałek trasy musiałam przejść pieszo. Gdyby nie ciągnięcie tej cholernej walizki i trzymanie torby na ramieniu – ten krótki spacer byłby nawet przyjemny.
Rodzicie zgotowali mi prawdziwe piekło. Wszak Akademia Green Heels była tym czego najbardziej się obawiałam…
Wprost roiło się tam od ludzi, na których plułam z góry, którymi bardzo gardziłam. Pobyt tutaj będzie piekłem. Rodzice naprawdę mnie kochają….
Ale co mogę powiedzieć na dzisiejszy dzień? Że wciąż jest chujowo a ten tydzień był okropny i mam większą chęć odejść z tego świata jak najszybciej.
Ludzie tutaj…szkoda właściwie gadać ale jestem w pełni świadoma, że nikogo tutaj nie będę lubić.
Przez owy tydzień nie wymieniłam z nikim ani jednego słówka. Ktoś mi powiedział cześć? Zadowolił się ciszą z mojej strony. Ewentualnie osoby bardzo upierdliwe usłyszały od mnie soczyste i mocne ,,spierdalaj’’.
Nikomu nie dałam się podejść i nikomu tutaj nie dam. Miałam zamiar rozgrywać tutaj sztukę taką jak w poprzedniej szkole. Cicho, odzywając się tylko jeśli naprawdę zajdzie potrzeba.
Zazwyczaj siedziałam w swoim pokoju i nie miałam zamiaru wychodzić. Tego jednak dnia podczas lekcji doszły mnie słuchy, że mają tutaj coś takiego jak sala muzyczna i mają tam fortepian.
Nie przyznaję się do tego i nie mówię też o tym każdemu ale uwielbiam grać na fortepianie. Uczyłam się od 1 klasy podstawówki bo tak mama chciała. Z biegiem czasu polubiłam to a nauka szła mi co raz lepiej i tak wyszło, że polubiłam grę na tym instrumencie.
W domu gram każdego dnia, jak by nałogowo. Tutaj nie grałam tydzień i zaczęłam czuć nie dosyt.
Tak, więc stwierdziłam, iż dla mojego dobra lepiej było by to sprawdzić. Zdaję sobie sprawę, że może mi to pogorszyć humor.
Z tego co się orientuję niektóre szkoły mają zazwyczaj klasy otwarte luzem i uczniowie sobie mogą wchodzić do środka podczas przerw. Zastanawiało mnie, więc czy tutaj także tak jest. Poszukałabym tej sali muzycznej, sprawdziłabym…a gdyby nie, cóż. Znajdę inny sposób.
Muzyczny niedosyt wypędził mnie z mojej nory, następnie kierował mną instynkt. Gdzie dokładnie znajdowała się…cóż, nie wiedziałam. Miałam jednak w planach się zapytać, byle kogo, ktoś to wyglądał na oczytanego i w miarę w porządku.
Ruszyłam przed siebie w spokoju, rozglądając się za potencjalną osobą, która może mi wskazać salę muzyczną.
Szło świetnie…do czasu aż nie wpadłam na osobę wyższą od mnie…dokładnie na chłopaka.
<ktoś?>
Od Gabreli CD Alistaira
Nim mój mózg zdążył zareagować, policzki zaatakowane zostały przez
czerwień. Nie byłam pewna czy to przez alkohol, czy przez zachowanie
Alistair'a. Choć, może to jedno i drugie..? Dosłownie sekundę później
odsunęłam się od chłopaka i, posyłając mu wcześniej niepewny uśmiech,
zasłoniłam usta dłonią.
– W-wybacz.. – wyjąkałam. – Nie byłam na to przygotowana..
Ciemnowłosy w odpowiedzi parsknął i oparł głowę na dłoni. Boże.. Ile to wino ma procent!? Chyba więcej, niż moje wyniki na gimnazjalnym.. Przeprosiłam go na chwilę i zapewniłam, że wrócę za kilka chwil. Przez moment dostrzegłam na jego twarzy wyraz niezadowolenia, ale skinął głową. No, w sumie, to nie miał wyboru..
Będąc w łazience, skorzystałam z panującej w niej pustki. Ochlapałam policzki chłodną wodą, delikatnie, by nie rozmazać kreski na oczach. Wzięłam jeszcze dwa głębokie wdechy i sprawdziłam godzinę w telefonie. No.. Wypadałoby powoli wracać, bo jeszcze mnie do akademika nie wpuszczą.
Z powrotem zajęłam miejsce obok Alistair'a. Na początku chyba tego nie zarejestrował, bo gdy odwrócił się w moją stronę, dojrzałam w jego oczach zaskoczenie. Dopiero później na usta wkradł się uśmieszek. Oczywiście, odwzajemniłam ten gest. Mając jednak gdzieś w podświadomości późną godzinę, nie siliłam się na dalszą rozmowę. Sięgnęłam po serwetkę leżącą przede mną i porwałam szminkę, którąś jakaś pannica zostawiła na barze.
– Zadzwoń do mnie jutro, gdy będę w normalnym stanie. Jestem trochę.. Inna na trzeźwo – wymamrotałam, podsuwając chłopakowi serwetkę, na której zapisałam swój numer.
– Już uciekasz, kopciuszku? Przecież jeszcze nie ma północy – stwierdził, marszcząc brwi.
– Dla mnie ta godzina to prawie, jak północ. Mogą mnie nie wpuścić do mojej karocy, jeśli wrócę zbyt późno.
– Wiesz.. Mam łóżko w domu.. – wymruczał, uśmiechając się znacząco.
– Hola, hola, królewiczu. Pierwsze się lepiej poznajmy. Wtedy może się zastanowię, czy będę chciała je przetestować. – ucięłam, posyłając mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki tylko pozwalał mój stan.
– Nie godzi się puszczać dziewki samej w miasto o tak późnej porze. Odprowadzę cię – zaproponował, zbierając swoje rzeczy z baru.
– Ale później będziesz musiał wracać sam – zaprotestowałam. Nie chciałam, żeby miał przeze mnie jakieś problemy.
– Oj tam, oj tam. Nie pierwszy i nie ostatni raz – odparł, schodząc ze stołka.
Nie chcąc się z nim dłużej sprzeczać, poszłam na ugodę i skinęłam głową. W końcu to on chciał mnie odprowadzić, a ja nie naciskałam.
Chwilę później opuściliśmy klub. Szłam dosłownie kilka centymetrów przed nim, w pewnym sensie wskazując mu właściwą drogę. Chłód wieczoru dał się we znaki. Zwłaszcza w odsłonięte nogi. Nie chciałam jednak iść na autobus. Wolałam się nacieszyć towarzystwem chłopaka.
– Więęęc.. – zaczął – powiesz mi o sobie coś więcej?
– Hm, cóż ja ci mogę opowiedzieć.. Dokładniej, jestem Gabriela Insomnia Polańska i pochodzę z Polski. Przyleciałam tutaj niedawno i chodzę do Akademii Green Heels. Twoja kolej.
「 Stair? ^‿^ 」
– W-wybacz.. – wyjąkałam. – Nie byłam na to przygotowana..
Ciemnowłosy w odpowiedzi parsknął i oparł głowę na dłoni. Boże.. Ile to wino ma procent!? Chyba więcej, niż moje wyniki na gimnazjalnym.. Przeprosiłam go na chwilę i zapewniłam, że wrócę za kilka chwil. Przez moment dostrzegłam na jego twarzy wyraz niezadowolenia, ale skinął głową. No, w sumie, to nie miał wyboru..
Będąc w łazience, skorzystałam z panującej w niej pustki. Ochlapałam policzki chłodną wodą, delikatnie, by nie rozmazać kreski na oczach. Wzięłam jeszcze dwa głębokie wdechy i sprawdziłam godzinę w telefonie. No.. Wypadałoby powoli wracać, bo jeszcze mnie do akademika nie wpuszczą.
Z powrotem zajęłam miejsce obok Alistair'a. Na początku chyba tego nie zarejestrował, bo gdy odwrócił się w moją stronę, dojrzałam w jego oczach zaskoczenie. Dopiero później na usta wkradł się uśmieszek. Oczywiście, odwzajemniłam ten gest. Mając jednak gdzieś w podświadomości późną godzinę, nie siliłam się na dalszą rozmowę. Sięgnęłam po serwetkę leżącą przede mną i porwałam szminkę, którąś jakaś pannica zostawiła na barze.
– Zadzwoń do mnie jutro, gdy będę w normalnym stanie. Jestem trochę.. Inna na trzeźwo – wymamrotałam, podsuwając chłopakowi serwetkę, na której zapisałam swój numer.
– Już uciekasz, kopciuszku? Przecież jeszcze nie ma północy – stwierdził, marszcząc brwi.
– Dla mnie ta godzina to prawie, jak północ. Mogą mnie nie wpuścić do mojej karocy, jeśli wrócę zbyt późno.
– Wiesz.. Mam łóżko w domu.. – wymruczał, uśmiechając się znacząco.
– Hola, hola, królewiczu. Pierwsze się lepiej poznajmy. Wtedy może się zastanowię, czy będę chciała je przetestować. – ucięłam, posyłając mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki tylko pozwalał mój stan.
– Nie godzi się puszczać dziewki samej w miasto o tak późnej porze. Odprowadzę cię – zaproponował, zbierając swoje rzeczy z baru.
– Ale później będziesz musiał wracać sam – zaprotestowałam. Nie chciałam, żeby miał przeze mnie jakieś problemy.
– Oj tam, oj tam. Nie pierwszy i nie ostatni raz – odparł, schodząc ze stołka.
Nie chcąc się z nim dłużej sprzeczać, poszłam na ugodę i skinęłam głową. W końcu to on chciał mnie odprowadzić, a ja nie naciskałam.
Chwilę później opuściliśmy klub. Szłam dosłownie kilka centymetrów przed nim, w pewnym sensie wskazując mu właściwą drogę. Chłód wieczoru dał się we znaki. Zwłaszcza w odsłonięte nogi. Nie chciałam jednak iść na autobus. Wolałam się nacieszyć towarzystwem chłopaka.
– Więęęc.. – zaczął – powiesz mi o sobie coś więcej?
– Hm, cóż ja ci mogę opowiedzieć.. Dokładniej, jestem Gabriela Insomnia Polańska i pochodzę z Polski. Przyleciałam tutaj niedawno i chodzę do Akademii Green Heels. Twoja kolej.
「 Stair? ^‿^ 」
środa, 24 stycznia 2018
Od Alistair'a CD Gabrieli
Gabriela, Gabriela... Muszę zapamiętać to imię. Dziewczyna naprawdę wyglądała na ciekawą.
Zwróciła jednak uwagę na moje oczy. Drażliwy temat, tak samo jak rękawiczki.
Bo podczas gdy na skórze dłoni były jedynie białe plamy, na razie na tyle małe, by wystarczyły właśnie rękawiczki bez palców, to drugi, chociaż zazwyczaj przez nikogo nie zauważany objaw choroby to właśnie kolor moich oczu. Kiedyś były niebieskie...
Ale pigment nikł, a tęczówka stawała się coraz bledsza, aż prawie przezroczysta. I jeszcze przez czerwone tkanki zmieniły kolor...
A każde dziecko chyba wie, że czerwony i niebieski to fioletowy.
Irytowało mnie to. I to bardzo. Cała ta przypadłość mnie irytowała, ale nie mogłem tego pokazać... Ani na codzień, ani tym bardziej na podryw. Szczególnie że dziewczyna naprawdę była fajna.
- Cóż... Może i niespotykane, ale mają swoją moc... Wszędzie zauważę kobietę tak piękną jak ty. A co do wina... Trzeba było, trzeba. Nie kupić kobiecie wina to jak nie nakarmić tygrysicy... To grzech - oparłem się o bar, unosząc swojego drinka.
- Zdrowie pięknej pani. - uśmiechnąłem się szeroko. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i delikatnie stuknęła kieliszkiem w moją szklankę.
Upiłem łyk, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Z gracją trzymała kieliszek, przechylając go przy ustach. Po piciu oblizała wargi.
Jeszcze przez kilka chwil patrzyłem na nią w ciszy.
Chociaż, cisza to złe słowo, biorąc pod uwagę głośną muzykę dobiegającą z obu stron. Po prostu patrzyliśmy na siebie, ja na nią, ona na mnie, a co kilka sekund któreś z nas upijało zawartości swojego szkła.
Po krótkim czasie wstałem wyciągając do niej dłoń.
- Zatańczysz ze mną, Gabrielo? - patrzyłem na nią z szerokim uśmiechem. Dziewczyna na moment spojrzała na moje rękawice, lecz wreszcie podała mi dłoń. Pociągnąłem ją na parkiet.
Zaczęliśmy tańczyć. Najpierw zatrzymując pewną odległość, nie chciałem jej przecież przestraszyć, zrazić czy cokolwiek. Zbyt dobrze szła ta znajomość, by teraz wszystko zniszczyć.
Z czasem jednak przysuwałem się coraz bliżej. Widziałem też, że dziewczyna widocznie się rozluźnia, a oczy zaczynają jej lśnić. Widocznie miała słabą głowę...
Cóż, mi to nie przeszkadza. Przynajmniej załamują się bariery.
Byliśmy już bardzo blisko, patrzyłem na nią w dół... Była taka drobna i urocza, i malutka.
Zwróciła jednak uwagę na moje oczy. Drażliwy temat, tak samo jak rękawiczki.
Bo podczas gdy na skórze dłoni były jedynie białe plamy, na razie na tyle małe, by wystarczyły właśnie rękawiczki bez palców, to drugi, chociaż zazwyczaj przez nikogo nie zauważany objaw choroby to właśnie kolor moich oczu. Kiedyś były niebieskie...
Ale pigment nikł, a tęczówka stawała się coraz bledsza, aż prawie przezroczysta. I jeszcze przez czerwone tkanki zmieniły kolor...
A każde dziecko chyba wie, że czerwony i niebieski to fioletowy.
Irytowało mnie to. I to bardzo. Cała ta przypadłość mnie irytowała, ale nie mogłem tego pokazać... Ani na codzień, ani tym bardziej na podryw. Szczególnie że dziewczyna naprawdę była fajna.
- Cóż... Może i niespotykane, ale mają swoją moc... Wszędzie zauważę kobietę tak piękną jak ty. A co do wina... Trzeba było, trzeba. Nie kupić kobiecie wina to jak nie nakarmić tygrysicy... To grzech - oparłem się o bar, unosząc swojego drinka.
- Zdrowie pięknej pani. - uśmiechnąłem się szeroko. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i delikatnie stuknęła kieliszkiem w moją szklankę.
Upiłem łyk, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Z gracją trzymała kieliszek, przechylając go przy ustach. Po piciu oblizała wargi.
Jeszcze przez kilka chwil patrzyłem na nią w ciszy.
Chociaż, cisza to złe słowo, biorąc pod uwagę głośną muzykę dobiegającą z obu stron. Po prostu patrzyliśmy na siebie, ja na nią, ona na mnie, a co kilka sekund któreś z nas upijało zawartości swojego szkła.
Po krótkim czasie wstałem wyciągając do niej dłoń.
- Zatańczysz ze mną, Gabrielo? - patrzyłem na nią z szerokim uśmiechem. Dziewczyna na moment spojrzała na moje rękawice, lecz wreszcie podała mi dłoń. Pociągnąłem ją na parkiet.
Zaczęliśmy tańczyć. Najpierw zatrzymując pewną odległość, nie chciałem jej przecież przestraszyć, zrazić czy cokolwiek. Zbyt dobrze szła ta znajomość, by teraz wszystko zniszczyć.
Z czasem jednak przysuwałem się coraz bliżej. Widziałem też, że dziewczyna widocznie się rozluźnia, a oczy zaczynają jej lśnić. Widocznie miała słabą głowę...
Cóż, mi to nie przeszkadza. Przynajmniej załamują się bariery.
Byliśmy już bardzo blisko, patrzyłem na nią w dół... Była taka drobna i urocza, i malutka.
Im później było, tym więcej osób pojawiało się w lokalu. Na parkiecie robiło się tłoczno.
Rozejrzałem się, szukając jakiegoś przytulnego miejsca.
Znalazłem wolny kącik na samym końcu baru. Słabiej oświetlone, ale zdecydowanie mi pasowało.
Złapałem dziewczynę w chwili, gdy odwróciła się do mnie tyłem. Pochyliłem się i mruknąłem jej do ucha:
- Mało tu miejsca... Chodź, usiądziemy sobie. - złapałem ją w pasie, lekko ją unosząc i szybko porywając w upatrzone wcześniej miejsce.
Posadziłem ją przy ścianie, a sam usiadłem na stołku obok, odwracając się plecami do tłumu. Spojrzałem na jej twarz, lekko zarumienioną, uśmiechniętą.
Bez pytania zamówiłem nam jeszcze po napoju. Sobie coś lekkiego, jej jeszcze wina. Niech się dziewczyna zabawi...
Nachyliłem się ku niej, blisko. Łokieć oparłem o lade i delikatnie chwyciłem kosmyk jej włosów. Zakręciłem go na palcu.
- Mam nadzieję, że nie zanudzam cię swoją obecnością, moja droga... - przybliżyłem się jeszcze...
W tym momencie otrzymaliśmy nasze napoje. Niecierpliwie wyłowiłem z kieszeni jakiś pogięty banknot i podałem barmanowi. Starczy i na napiwek.
Chwyciłem swoją szklankę i wypiłem zawartość na raz. Potem wziąłem jej kielich i podałem go jej.
Napiła się bez sprzeciwu.
Gdy odstawiła naczynie i ponownie oblizała wargi mogłem wreszcie spróbować czegoś więcej.
Nie zwlekając wsunąłem dłoń na jej policzek i przechyliłem jej twarz do góry. Nie czekałem na przyzwolenie, po prostu szybko, lecz delikatnie, na próbę ją pocałowałem.
Rozejrzałem się, szukając jakiegoś przytulnego miejsca.
Znalazłem wolny kącik na samym końcu baru. Słabiej oświetlone, ale zdecydowanie mi pasowało.
Złapałem dziewczynę w chwili, gdy odwróciła się do mnie tyłem. Pochyliłem się i mruknąłem jej do ucha:
- Mało tu miejsca... Chodź, usiądziemy sobie. - złapałem ją w pasie, lekko ją unosząc i szybko porywając w upatrzone wcześniej miejsce.
Posadziłem ją przy ścianie, a sam usiadłem na stołku obok, odwracając się plecami do tłumu. Spojrzałem na jej twarz, lekko zarumienioną, uśmiechniętą.
Bez pytania zamówiłem nam jeszcze po napoju. Sobie coś lekkiego, jej jeszcze wina. Niech się dziewczyna zabawi...
Nachyliłem się ku niej, blisko. Łokieć oparłem o lade i delikatnie chwyciłem kosmyk jej włosów. Zakręciłem go na palcu.
- Mam nadzieję, że nie zanudzam cię swoją obecnością, moja droga... - przybliżyłem się jeszcze...
W tym momencie otrzymaliśmy nasze napoje. Niecierpliwie wyłowiłem z kieszeni jakiś pogięty banknot i podałem barmanowi. Starczy i na napiwek.
Chwyciłem swoją szklankę i wypiłem zawartość na raz. Potem wziąłem jej kielich i podałem go jej.
Napiła się bez sprzeciwu.
Gdy odstawiła naczynie i ponownie oblizała wargi mogłem wreszcie spróbować czegoś więcej.
Nie zwlekając wsunąłem dłoń na jej policzek i przechyliłem jej twarz do góry. Nie czekałem na przyzwolenie, po prostu szybko, lecz delikatnie, na próbę ją pocałowałem.
< Śliczna pani? Jaka twoja reakcja? >
wtorek, 23 stycznia 2018
Od Michaela CD Nitzana
Och, ten dzień zdecydowanie nie zaczął się dobrze...
Zacznijmy od tego,że mam słabą głowę do picia. Zdecydowanie za słabą, powtarzał mi to wujek, teraz z kolei Czesiek wypominał mi to przy każdej możliwej okazji - cóż, ale byłem pewien, że parę piw różnicy dużej nie zrobi... och, ja głupi. Wybrałem się z paroma znajomymi z klubu Miłośników Sztuki na wieczór, wyszliśmy na miasto, celowo się pilnowałem, a i tak ledwo doczłapałem się do pokoju, powitany od progu nieprzychylnym spojrzeniem Immi, która serdecznie nienawidziła zapachu alkoholu - dobitnie zresztą dała mi znać o swojej irytacji, strosząc swoją białą sierść i dumnym, sztywnym krokiem odchodząc w stronę swojego legowiska, na którym to umościła się wygodnie - na dokładkę, odwróciła się do mnie tyłem. Niewdzięczna kocica, ale wtedy przepraszanie jej było ostatnim, o czym myślałem - sporo czasu spędziłem za to sam na sam z kiblem.
Rano, na całe szczęście, czułem się całkiem dobrze - organizm najwyraźniej stwierdził, że absurd nie może aż tak gonić absurdu, a kac po zaledwie dwóch czy trzech... może czterech słabych piwach i paru innych takich to zdecydowanie zbyt dużo. Co nie zmieniało faktu, że gdy dodałem do tego swoje przeziębienie - kie licho wie, czy to już nie grypa - mój poranny nastrój był daleki od szampańskiego. Czesiek wybył na trening cheerleaderek, więc podejrzewałem, że zanim on tam skończy wszystkie podglądać te wszystkie laski, jeszcze sporo czasu się zejdzie, zanim łaskawie postanowi wrócić do biednego, cierpiącego mnie. Na Immi już zupełnie nie mogłem liczyć, kocica wypięła się na mnie i wątpiłem, by miało jej przyjść do końca weekendu. Po imprezie ze sławetnym rozwalaniem ściany, ostentacyjnie pokazywała mi, co sobie myśli przez dobry miesiąc. Pierwszy tydzień czarno zapisał się w mojej pamięci... kobiecy foch to straszna rzecz, ale gdy dochodzi jeszcze do tego koci gatunek, mamy istny Armagedon.
Przejechałem dłonią po twarzy, waląc nosem z powrotem w poduszkę. gdybym tylko mógł, najchętniej zostałbym dzisiaj w łóżku, zwinięty tak w pozycji embrionalnej, ale żołądek coraz żwawiej przypominał mi o swoim istnieniu, domagając się czegoś do zapchania swych czeluści.
- Nie ma mowy, gówniaku - wymruczałem z twarzą wciąż wciśniętą w miękką pościel.
~ Brrr ~ zaprotestował ~ brbrgdmipswwww...
- Dokładnie tak. A teraz się zamknij, bardzo proszę...
~ Brrrr...tswarduuuuuh ~ nie ustępował.
- Tak, stary, wygadaj się. Tylko nie bądź tak wylewny, jak wczoraj, bardzo proszę...
~ Mfrgh... krkhaaaal...
- Kimże ja jestem, by się z tobą kłócić? Ja, zależny od ciebie...
~ BRGHHH!
- Jesteś bardzo przekonywujący, mój drogi... pogadamy wieczorem, co?
~ SCHEISSE!
- Na przyszłość, lepsza siła argumentu, niż argument siły - warknąłem, zaciskając szczęki i zwieracze. - Pierwsza zasada kulturalnej dyskusji.
I pognałem do kibla. Cóż, przynajmniej wstałem. I pobiłem swój osobisty rekord sprintu...
***
Pół godziny później, odświeżony i dużo bardziej wypoczęty, choć nadal z tępym pulsowaniem we łbie, wylazłem z kibla, mocno postanawiając sobie, że nigdy, nigdy więcej... pół biedy, że mieliśmy już weekend, bo nawet nie wyobrażałem sobie siebie teraz na jakiejkolwiek lekcji.
W tym momencie, moje rozważania przerwało coś pod nogami... nim zdążyłem zareagować, głośno miaucząca z oburzeniem przeszkoda wbiła się pazurami w moje nogi i zwiała, a ja, utraciwszy punkt równowagi, runąłem jak długi na podłogę, przy okazji obijając brzuch o kant szafy. Leżałem tak zwinięty w kłębek kilkanaście sekund, głośno wyklinając świat we wszystkich językach, jakie znałem - nie ma to jak uczyć się od wujka, pobyt tutaj też nauczył mnie tego i owego,chociaż w tamtej chwili byłem raczej zbyt zajęty, by poczuć wdzięczność.
I, oczywiście, nagle moje postękiwania przerwało pukanie do drzwi. Ktoś przyszedł się poskarżyć na hałas? Jęcząc i próbując zachować równowagę, chwiejnie wstałem i od razu złapałem za klamkę, by mieć o co się oprzeć. Otworzyłem krótko później, lustrując wzrokiem przybysza - niskiego, długowłosego bruneta, którego skądś kojarzyłem... a, nasz sąsiad, Nitzan. Chyba nawet Czesiek coś o nim mówił.
- Przepraszam jeśli byłem za głośno, uderzyłem się w brzuch i... - zacząłem, zaciskając zęby, chłopak jednak zaraz mi przerwał, pod nos podtykając mi... coś. Byłem zbyt rozkojarzony, by skupić wzrok i ustalić, co to za dziwadło.
- Misiek rozerwał się na pół! Błagam, pomóż! - krzyknął rozpaczliwie, niemal wpychając się do mojego pokoju.Zaskoczony, odsunąłem się w bok, gestem dając mu znać, by rzeczywiście wszedł, a potem zamknąłem drzwi, ciężko opierając się o tę cholerną szufladę.
- Misiek - powtórzyłem tępo. Podejrzewałem, że raczej nie chodzi o mnie. Aż tak źle ze mną nie było, chociaż było blisko. Kocica musiała być w zmowie z szufladą. Jeszcze trochę i rzeczywiście weźmiemy zamiast niej psa, a ją się wyśle do domu. Och, już widzę radość Cześka...
- Tak! - potwierdził, patrząc na mnie z rozpaczą. Teraz dopiero rozpoznałem, co tam trzymał: kubek. Rozbity kubek, ściślej rzecz ujmując.
- Ech - potarłem czoło, usiłując zebrać myśli. I co ja mam, do cholery, zrobić? Pocałować go w czółko? Naprawdę nie kontaktowałem. - Chcesz... ten... jakiś zapasowy?
- Chcę uratować misia!
Milczałem długą chwilę, usiłując przetrawić informacje. Za dużo danych, za dużo, jeszcze to obrażone miauczenie Immi, jak skowyt...
- Daj mi coś na kaca i zabierz tego kota, a będę uratowany - mruknąłem. - I najlepiej zawołaj tego sznycla...
- Słucham? - zmarszczył brwi.
- Aaa... bo ty kubek. Dobra. Kubek. Kubek to misiek, rozumiem. Też jestem Misiek. Misiek, miło poznać. Miśki pomagają sobie w potrzebie, nie? Ty też Misiek? Niee, dobra, Nitzan, pamiętam. Chcesz uratować kolegę? Klej, taśma? Powinno się coś znaleźć...
Zacznijmy od tego,że mam słabą głowę do picia. Zdecydowanie za słabą, powtarzał mi to wujek, teraz z kolei Czesiek wypominał mi to przy każdej możliwej okazji - cóż, ale byłem pewien, że parę piw różnicy dużej nie zrobi... och, ja głupi. Wybrałem się z paroma znajomymi z klubu Miłośników Sztuki na wieczór, wyszliśmy na miasto, celowo się pilnowałem, a i tak ledwo doczłapałem się do pokoju, powitany od progu nieprzychylnym spojrzeniem Immi, która serdecznie nienawidziła zapachu alkoholu - dobitnie zresztą dała mi znać o swojej irytacji, strosząc swoją białą sierść i dumnym, sztywnym krokiem odchodząc w stronę swojego legowiska, na którym to umościła się wygodnie - na dokładkę, odwróciła się do mnie tyłem. Niewdzięczna kocica, ale wtedy przepraszanie jej było ostatnim, o czym myślałem - sporo czasu spędziłem za to sam na sam z kiblem.
Rano, na całe szczęście, czułem się całkiem dobrze - organizm najwyraźniej stwierdził, że absurd nie może aż tak gonić absurdu, a kac po zaledwie dwóch czy trzech... może czterech słabych piwach i paru innych takich to zdecydowanie zbyt dużo. Co nie zmieniało faktu, że gdy dodałem do tego swoje przeziębienie - kie licho wie, czy to już nie grypa - mój poranny nastrój był daleki od szampańskiego. Czesiek wybył na trening cheerleaderek, więc podejrzewałem, że zanim on tam skończy wszystkie podglądać te wszystkie laski, jeszcze sporo czasu się zejdzie, zanim łaskawie postanowi wrócić do biednego, cierpiącego mnie. Na Immi już zupełnie nie mogłem liczyć, kocica wypięła się na mnie i wątpiłem, by miało jej przyjść do końca weekendu. Po imprezie ze sławetnym rozwalaniem ściany, ostentacyjnie pokazywała mi, co sobie myśli przez dobry miesiąc. Pierwszy tydzień czarno zapisał się w mojej pamięci... kobiecy foch to straszna rzecz, ale gdy dochodzi jeszcze do tego koci gatunek, mamy istny Armagedon.
Przejechałem dłonią po twarzy, waląc nosem z powrotem w poduszkę. gdybym tylko mógł, najchętniej zostałbym dzisiaj w łóżku, zwinięty tak w pozycji embrionalnej, ale żołądek coraz żwawiej przypominał mi o swoim istnieniu, domagając się czegoś do zapchania swych czeluści.
- Nie ma mowy, gówniaku - wymruczałem z twarzą wciąż wciśniętą w miękką pościel.
~ Brrr ~ zaprotestował ~ brbrgdmipswwww...
- Dokładnie tak. A teraz się zamknij, bardzo proszę...
~ Brrrr...tswarduuuuuh ~ nie ustępował.
- Tak, stary, wygadaj się. Tylko nie bądź tak wylewny, jak wczoraj, bardzo proszę...
~ Mfrgh... krkhaaaal...
- Kimże ja jestem, by się z tobą kłócić? Ja, zależny od ciebie...
~ BRGHHH!
- Jesteś bardzo przekonywujący, mój drogi... pogadamy wieczorem, co?
~ SCHEISSE!
- Na przyszłość, lepsza siła argumentu, niż argument siły - warknąłem, zaciskając szczęki i zwieracze. - Pierwsza zasada kulturalnej dyskusji.
I pognałem do kibla. Cóż, przynajmniej wstałem. I pobiłem swój osobisty rekord sprintu...
***
Pół godziny później, odświeżony i dużo bardziej wypoczęty, choć nadal z tępym pulsowaniem we łbie, wylazłem z kibla, mocno postanawiając sobie, że nigdy, nigdy więcej... pół biedy, że mieliśmy już weekend, bo nawet nie wyobrażałem sobie siebie teraz na jakiejkolwiek lekcji.
W tym momencie, moje rozważania przerwało coś pod nogami... nim zdążyłem zareagować, głośno miaucząca z oburzeniem przeszkoda wbiła się pazurami w moje nogi i zwiała, a ja, utraciwszy punkt równowagi, runąłem jak długi na podłogę, przy okazji obijając brzuch o kant szafy. Leżałem tak zwinięty w kłębek kilkanaście sekund, głośno wyklinając świat we wszystkich językach, jakie znałem - nie ma to jak uczyć się od wujka, pobyt tutaj też nauczył mnie tego i owego,chociaż w tamtej chwili byłem raczej zbyt zajęty, by poczuć wdzięczność.
I, oczywiście, nagle moje postękiwania przerwało pukanie do drzwi. Ktoś przyszedł się poskarżyć na hałas? Jęcząc i próbując zachować równowagę, chwiejnie wstałem i od razu złapałem za klamkę, by mieć o co się oprzeć. Otworzyłem krótko później, lustrując wzrokiem przybysza - niskiego, długowłosego bruneta, którego skądś kojarzyłem... a, nasz sąsiad, Nitzan. Chyba nawet Czesiek coś o nim mówił.
- Przepraszam jeśli byłem za głośno, uderzyłem się w brzuch i... - zacząłem, zaciskając zęby, chłopak jednak zaraz mi przerwał, pod nos podtykając mi... coś. Byłem zbyt rozkojarzony, by skupić wzrok i ustalić, co to za dziwadło.
- Misiek rozerwał się na pół! Błagam, pomóż! - krzyknął rozpaczliwie, niemal wpychając się do mojego pokoju.Zaskoczony, odsunąłem się w bok, gestem dając mu znać, by rzeczywiście wszedł, a potem zamknąłem drzwi, ciężko opierając się o tę cholerną szufladę.
- Misiek - powtórzyłem tępo. Podejrzewałem, że raczej nie chodzi o mnie. Aż tak źle ze mną nie było, chociaż było blisko. Kocica musiała być w zmowie z szufladą. Jeszcze trochę i rzeczywiście weźmiemy zamiast niej psa, a ją się wyśle do domu. Och, już widzę radość Cześka...
- Tak! - potwierdził, patrząc na mnie z rozpaczą. Teraz dopiero rozpoznałem, co tam trzymał: kubek. Rozbity kubek, ściślej rzecz ujmując.
- Ech - potarłem czoło, usiłując zebrać myśli. I co ja mam, do cholery, zrobić? Pocałować go w czółko? Naprawdę nie kontaktowałem. - Chcesz... ten... jakiś zapasowy?
- Chcę uratować misia!
Milczałem długą chwilę, usiłując przetrawić informacje. Za dużo danych, za dużo, jeszcze to obrażone miauczenie Immi, jak skowyt...
- Daj mi coś na kaca i zabierz tego kota, a będę uratowany - mruknąłem. - I najlepiej zawołaj tego sznycla...
- Słucham? - zmarszczył brwi.
- Aaa... bo ty kubek. Dobra. Kubek. Kubek to misiek, rozumiem. Też jestem Misiek. Misiek, miło poznać. Miśki pomagają sobie w potrzebie, nie? Ty też Misiek? Niee, dobra, Nitzan, pamiętam. Chcesz uratować kolegę? Klej, taśma? Powinno się coś znaleźć...
< Nitzan~? >
Od Nory CD Czeslava
Poczułam ściśnięcie w żołądku, kiedy Czesiek uścisnął mnie mocno i pocałował w policzek. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy to nieprzyjemne ściśnięcie zamieniło się w ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Okropnym więc było czynem oderwanie się ode mnie. To cudowne ciepło momentalnie uszło a na ustach ponownie pojawił się nieco niezręczny wyraz. I nawet szeroki uśmiech chłopaka nie pomógł.
– Napisz mi, czy bezpiecznie dotarłaś do internatu, bo jak nie, to naślę na Ciebie Miśka! A gwarantuję Ci, że ta niemiecka pierdoła nie odpuści tak łatwo, tym bardziej, gdy powiem, że się o Ciebie martwię. Wystarczy nawet jedno słowo... tylko daj znak, dobrze? – spytał i posyłając mi ciepły uśmiech spojrzał w oczy. Mięśnie mojej twarzy skurczyły się na milisekundę układając w cudny grymas. Cholera jasna, jeszcze tego brakowało - kolejnej osoby, która przejmuje się tym, co się ze mną dzieje. Mogę wymienić już trzy takie osoby i wydaje mi się, że o trzy za dużo. Nie potrzebuję kolejnej… Ches, proszę, nie baw się w to. Zmarnujesz tylko swój czas, cierpliwość i nerwy. Przełknęłam szybko ślinę i wysiliłam się na sztuczny uśmiech, kiwając głową.
– Okay – powiedziałam najkrócej jak tylko dałam radę.
Szeroki banan z lica Czeslava zniknął, gdy jego oczy wyłapali coś za mną. Od razu przez calusieńkie ciało przeszedł dreszcz. Zacisnęłam mocno powieki i usta w wąską linię, a kiedy otworzyłam ślepia, w sali była już pielęgniarka.
– To do zobaczenia, Nori – powiedział smutno.
– No cześć. Trzymaj się i wracaj do nas szybko – powiedziałam ciepło. – Do widzenia – zwróciłam się do lekarki, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, rzuciłam Cześkowi ostatnie spojrzenie i zniknęłam za drzwiami sali. W głowie miałam nic innego jak same najróżniejsze przekleństwa jakie tylko znałam; norweskie - proszę bardzo, angielskie i czeskie - nie ma problemu, japońskie - ujdzie, hiszpańskie i francuskie - coś się znajdzie.
„Kurwa mać. No w mordę jebaną… Co ty wyprawiasz, dziewczyno?” – spytała podświadomość gorzkim tonem. „Jak ty się zachowujesz?”
„Nie wiem… to on mnie przytulił”
„To ty go otuliłaś”
„Ale to on mnie pocałował”
„Ale to ty nic z tym nie zrobiłaś”
„Bo to było przyjemne…”
Stanęłam krok przed głównym wyjściem szpitala. Moja dłoń zatrzymała się w połowie wyciągnięta w stronę płaskiej, prostokątnej, szarej klamki. W czarnej szybie szerokich drzwi dostrzegłam drugą osobę. Dziewczyna w krótkich, siankowatych włosach z szeroko otwartymi zielonymi oczami wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem. Jej czerwone policzki były wyraźnie widoczne nawet w tak ciemnym szkle.
„Cholera jasna… było po prostu przyjemne…”
Dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej.
Zamrugałam kilka razy, przenosząc wzrok z powrotem na klamkę i pchając mocno drzwi. Dopiero gdy wyszłam z ciepłego budynku, fala lodowatego i ostrego wiatru buchnęła mi w rumianą twarz, rozwiewając tym samym szalik i nie zapięty płaszcz. Przymknęłam oczy i skuliłam się lekko, naciągając płaszcz i okrywając tors szczelnie. O tak, dokładnie takiego ciosu w twarz mi brakowało.
„Po prostu przestań o tym myśleć” – skarciłam się w myślach – „To tylko kolega”
Wzdychnęłam ciężko. Wyciągnęłam ze skórzanej torby paczkę papierosów. Oblizałam suche wargi i włożyłam jednego i do wilgotnych ust. Stułam wargi, a delikatna bibułka przywarła do nich. Podpaliłam końcówkę zapalniczką i ciesząc się przez dłuższą chwilę delikatnym ciepłem płomyka wypuściłem długą smugę dymu.
„Tylko kolega”
– Napisz mi, czy bezpiecznie dotarłaś do internatu, bo jak nie, to naślę na Ciebie Miśka! A gwarantuję Ci, że ta niemiecka pierdoła nie odpuści tak łatwo, tym bardziej, gdy powiem, że się o Ciebie martwię. Wystarczy nawet jedno słowo... tylko daj znak, dobrze? – spytał i posyłając mi ciepły uśmiech spojrzał w oczy. Mięśnie mojej twarzy skurczyły się na milisekundę układając w cudny grymas. Cholera jasna, jeszcze tego brakowało - kolejnej osoby, która przejmuje się tym, co się ze mną dzieje. Mogę wymienić już trzy takie osoby i wydaje mi się, że o trzy za dużo. Nie potrzebuję kolejnej… Ches, proszę, nie baw się w to. Zmarnujesz tylko swój czas, cierpliwość i nerwy. Przełknęłam szybko ślinę i wysiliłam się na sztuczny uśmiech, kiwając głową.
– Okay – powiedziałam najkrócej jak tylko dałam radę.
Szeroki banan z lica Czeslava zniknął, gdy jego oczy wyłapali coś za mną. Od razu przez calusieńkie ciało przeszedł dreszcz. Zacisnęłam mocno powieki i usta w wąską linię, a kiedy otworzyłam ślepia, w sali była już pielęgniarka.
– To do zobaczenia, Nori – powiedział smutno.
– No cześć. Trzymaj się i wracaj do nas szybko – powiedziałam ciepło. – Do widzenia – zwróciłam się do lekarki, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, rzuciłam Cześkowi ostatnie spojrzenie i zniknęłam za drzwiami sali. W głowie miałam nic innego jak same najróżniejsze przekleństwa jakie tylko znałam; norweskie - proszę bardzo, angielskie i czeskie - nie ma problemu, japońskie - ujdzie, hiszpańskie i francuskie - coś się znajdzie.
„Kurwa mać. No w mordę jebaną… Co ty wyprawiasz, dziewczyno?” – spytała podświadomość gorzkim tonem. „Jak ty się zachowujesz?”
„Nie wiem… to on mnie przytulił”
„To ty go otuliłaś”
„Ale to on mnie pocałował”
„Ale to ty nic z tym nie zrobiłaś”
„Bo to było przyjemne…”
Stanęłam krok przed głównym wyjściem szpitala. Moja dłoń zatrzymała się w połowie wyciągnięta w stronę płaskiej, prostokątnej, szarej klamki. W czarnej szybie szerokich drzwi dostrzegłam drugą osobę. Dziewczyna w krótkich, siankowatych włosach z szeroko otwartymi zielonymi oczami wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem. Jej czerwone policzki były wyraźnie widoczne nawet w tak ciemnym szkle.
„Cholera jasna… było po prostu przyjemne…”
Dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej.
Zamrugałam kilka razy, przenosząc wzrok z powrotem na klamkę i pchając mocno drzwi. Dopiero gdy wyszłam z ciepłego budynku, fala lodowatego i ostrego wiatru buchnęła mi w rumianą twarz, rozwiewając tym samym szalik i nie zapięty płaszcz. Przymknęłam oczy i skuliłam się lekko, naciągając płaszcz i okrywając tors szczelnie. O tak, dokładnie takiego ciosu w twarz mi brakowało.
„Po prostu przestań o tym myśleć” – skarciłam się w myślach – „To tylko kolega”
Wzdychnęłam ciężko. Wyciągnęłam ze skórzanej torby paczkę papierosów. Oblizałam suche wargi i włożyłam jednego i do wilgotnych ust. Stułam wargi, a delikatna bibułka przywarła do nich. Podpaliłam końcówkę zapalniczką i ciesząc się przez dłuższą chwilę delikatnym ciepłem płomyka wypuściłem długą smugę dymu.
„Tylko kolega”
Wnętrze sklepu z rana jak zawsze świeciło pustkami. I dobrze. Mogłam bez problemu, powolnym krokiem chodzić pomiędzy regałami, szukając uważnie produktów, których potrzebowałam. Przez ciche głośniczki grała jakaś typowo irlandzka muzyczka, przy kasach co chwilę ktoś czytał kody kreskowe produktów, w tle dało się też usłyszeć kroki pojedynczych klientów. W porównaniu z popołudniowymi godzinami, aż przyjemnie się marnowało tutaj czas.
Właśnie przechodziłam obok regałów z napojami. Po mojej lewej cały rząd wód, napojów gazowanych soków i nektarów, po prawej za to ulubiony napój każdego studenta - alkohol. Podeszłam do buczącej głośno lodówki. Otworzyłam lekko drzwiczki, wypuszczając przyjemny chłodek na zewnątrz. mruknęłam na głos, ściągając usta w dziubek i wodząc wzrokiem po butelkach i puszkach. Sięgnęłam po puszkę, ale zauważyłam, że na etykiecie widnieje czerwony napis „4%”. Skrzywiłam się. Może nie był to dla mnie jakiś wielki problem, czy piwo ma w sobie więcej, czy mniej procentów, jednak im więcej, tym lepiej, prawda? Odstawiłam więc nieszczęsną puszkę na miejsce i wzięłam w dłoń butelkę z większą zawartością ukochanego etanolu, łapiąc za szyjkę. Położyłam ostrożne w koszyku, zaraz obok paczki podpasek (specjalnie dla ciebie, Czes), czekolady, losowych owoców i tygodniowego zapasu zupek chińskich.
Właśnie przechodziłam obok regałów z napojami. Po mojej lewej cały rząd wód, napojów gazowanych soków i nektarów, po prawej za to ulubiony napój każdego studenta - alkohol. Podeszłam do buczącej głośno lodówki. Otworzyłam lekko drzwiczki, wypuszczając przyjemny chłodek na zewnątrz. mruknęłam na głos, ściągając usta w dziubek i wodząc wzrokiem po butelkach i puszkach. Sięgnęłam po puszkę, ale zauważyłam, że na etykiecie widnieje czerwony napis „4%”. Skrzywiłam się. Może nie był to dla mnie jakiś wielki problem, czy piwo ma w sobie więcej, czy mniej procentów, jednak im więcej, tym lepiej, prawda? Odstawiłam więc nieszczęsną puszkę na miejsce i wzięłam w dłoń butelkę z większą zawartością ukochanego etanolu, łapiąc za szyjkę. Położyłam ostrożne w koszyku, zaraz obok paczki podpasek (specjalnie dla ciebie, Czes), czekolady, losowych owoców i tygodniowego zapasu zupek chińskich.
<Cheees?>
niedziela, 21 stycznia 2018
Od Gabrieli CD Alistaira
W dniu dzisiejszym odpuściłam sobie zajęcia. Musiałam dopełnić wszystkie formlaności, związane z przeprowadzką do akademika. Ustaliłyśmy z mamą, że lepszym pomysłem będzie mieszkanie z innymi uczniami, przynajmniej na początku. Poza tym wiedziałam, że woli, by ktoś miał nade mną kontrolę. Do wieczora wypakowywałam popierdółki z kartonowych pudeł, znajdując im odpowiednie miejsce w pokoju. Na szczęście nie miałam tendencji do kolekcjonowania ozdóbek, roślin i innych, podobnych im rzeczy.
Po wstępnym uporządkowaniu bałaganu, opadłam na łóżko. Ech, czemu przeprowadzki muszą być tak męczące? Zostało mi jeszcze pół kartonów, a ja już byłam wyczerpana! Miałam tylko nadzieję, że żadnego z mieszkańców nie irytowało szuranie i inne, dziwne hałasy. Oczywiście, starałam się robić to jak najciszej, ale czasem, niestety, się nie da. Postanowiłam więc odpocząć, ale w trochę inny sposób, niż zwykle. Udałam się do łazienki i ogarnęłam się, by choć trochę przypominać człowieka. Następnie zmieniłam dresowe spodenki i podkoszulek na ciemnoczerwoną spódnicę i czarną bokserkę. A co! Do tego ciemne rajstopy, czarny płaszcz i botki. Zdążyłam jeszcze podkreślić oko eyeliner'em, po czym zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i opuściłam pokój, zamykając go na klucz.
Godzina nie była późna. Mimo to, na zewnątrz było już ciemno. Efekt spotęgowały także chmury, skutecznie zakrywające nocne niebo. Wydawałoby się, że lada chwila zacznie sypać śnieg. Nie przejmowałam się tym zbytnio, siedząc w prawie pustym autobusie. Czułam na sobie wzrok dwóch starszych kobiet, które dyskutowały między sobą przyciszonymi głosami. Zaraz.. Czy one trzymały w rękach różańce..? Skrywając kpiący uśmiech, odwróciłam się do szyby. Na ulicy nie było ani krzty śniegu, w przeciwieństwie do chodników. Widocznie ludzie woleli chodzić alejkami oddalonymi od ruchu ulicznego. W sumie, nie dziwiłam im się. Pewnie sama wybrałabym tę drogę, gdyby nie komunikacja miejska. Całe szczęście, że przystanek jest nieopodal akademika..
Po kilkunastu minutach wysiadłam niedaleko centrum Green Heels. Od razu skierowałam się w stronę lokalu, poleconego mi przez pewną osobę. Podobno była tam dobra atmosfera. I dobre wino. Omijając przechodniów, którzy z uporem przepychali się między sobą na chodniku, udało mi się dotrzeć do klubu. Do moich uszu od razu dobiegła głośna, skoczna muzyka. Nie przyszłam tam jednak tańczyć. Przeszłam obok parunastu osób, które były już dość zawiane i zajęłam miejsce przy barze. Założywszy nogę na nogę spokojnie czekałam, aż barman obsłuży grupę przede mną. Miałam czas, aż zanadto. Jednak, nim to nastąpiło, miejsce obok mnie zajęła pewna osoba. Przez moment przyglądałam się chłopakowi, przyznaję. Ale był odwrócony do mnie tyłem. Dopiero później mnie zauważył.
– Dobry wieczór, śliczna. Siedzisz tutaj sama, jak widzę. Pozwól, że zaoferuje ci drinka. Bez żadnych nielegalnych dodatków, oczywiście. Przygotowanego na twoich oczach – zaczął, i zamówił mi wino. Przez chwilę byłam w takim szoku, że nie mogłam z siebie wydusić słowa. – Jestem Alistair. Zdradzisz mi swoje imię?
– Gabriela. Miło mi – odpowiedziałam, posyłając mu skromny uśmiech.
Moją uwagę zwróciły jego oczy, kolorem przypominające fioletowe astry. Jednak nie wyglądało na to, by miał soczewki.
– Mam.. Mam coś na twarzy? – zapytał po chwili, marszcząc brwi.
– Wyjątkowo niespotykane oczy. I dziękuję za wino. Nie trzeba było – odparłam, gdy barman postawił przede mną kieliszek.
Po wstępnym uporządkowaniu bałaganu, opadłam na łóżko. Ech, czemu przeprowadzki muszą być tak męczące? Zostało mi jeszcze pół kartonów, a ja już byłam wyczerpana! Miałam tylko nadzieję, że żadnego z mieszkańców nie irytowało szuranie i inne, dziwne hałasy. Oczywiście, starałam się robić to jak najciszej, ale czasem, niestety, się nie da. Postanowiłam więc odpocząć, ale w trochę inny sposób, niż zwykle. Udałam się do łazienki i ogarnęłam się, by choć trochę przypominać człowieka. Następnie zmieniłam dresowe spodenki i podkoszulek na ciemnoczerwoną spódnicę i czarną bokserkę. A co! Do tego ciemne rajstopy, czarny płaszcz i botki. Zdążyłam jeszcze podkreślić oko eyeliner'em, po czym zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i opuściłam pokój, zamykając go na klucz.
Godzina nie była późna. Mimo to, na zewnątrz było już ciemno. Efekt spotęgowały także chmury, skutecznie zakrywające nocne niebo. Wydawałoby się, że lada chwila zacznie sypać śnieg. Nie przejmowałam się tym zbytnio, siedząc w prawie pustym autobusie. Czułam na sobie wzrok dwóch starszych kobiet, które dyskutowały między sobą przyciszonymi głosami. Zaraz.. Czy one trzymały w rękach różańce..? Skrywając kpiący uśmiech, odwróciłam się do szyby. Na ulicy nie było ani krzty śniegu, w przeciwieństwie do chodników. Widocznie ludzie woleli chodzić alejkami oddalonymi od ruchu ulicznego. W sumie, nie dziwiłam im się. Pewnie sama wybrałabym tę drogę, gdyby nie komunikacja miejska. Całe szczęście, że przystanek jest nieopodal akademika..
Po kilkunastu minutach wysiadłam niedaleko centrum Green Heels. Od razu skierowałam się w stronę lokalu, poleconego mi przez pewną osobę. Podobno była tam dobra atmosfera. I dobre wino. Omijając przechodniów, którzy z uporem przepychali się między sobą na chodniku, udało mi się dotrzeć do klubu. Do moich uszu od razu dobiegła głośna, skoczna muzyka. Nie przyszłam tam jednak tańczyć. Przeszłam obok parunastu osób, które były już dość zawiane i zajęłam miejsce przy barze. Założywszy nogę na nogę spokojnie czekałam, aż barman obsłuży grupę przede mną. Miałam czas, aż zanadto. Jednak, nim to nastąpiło, miejsce obok mnie zajęła pewna osoba. Przez moment przyglądałam się chłopakowi, przyznaję. Ale był odwrócony do mnie tyłem. Dopiero później mnie zauważył.
– Dobry wieczór, śliczna. Siedzisz tutaj sama, jak widzę. Pozwól, że zaoferuje ci drinka. Bez żadnych nielegalnych dodatków, oczywiście. Przygotowanego na twoich oczach – zaczął, i zamówił mi wino. Przez chwilę byłam w takim szoku, że nie mogłam z siebie wydusić słowa. – Jestem Alistair. Zdradzisz mi swoje imię?
– Gabriela. Miło mi – odpowiedziałam, posyłając mu skromny uśmiech.
Moją uwagę zwróciły jego oczy, kolorem przypominające fioletowe astry. Jednak nie wyglądało na to, by miał soczewki.
– Mam.. Mam coś na twarzy? – zapytał po chwili, marszcząc brwi.
– Wyjątkowo niespotykane oczy. I dziękuję za wino. Nie trzeba było – odparłam, gdy barman postawił przede mną kieliszek.
「Panie Stair? 」
Od Czeslava CD Nory
Przymknąłem oczy i westchnąłem lekko. O taaaaaaaaak, jak tutaj dooooobrze, Boże Matrymonialny mogę umierać, tu i teraz na-ten-tychmiast. Język nagle zaczął jakoś niewygodnie leżeć wewnątrz buzi i spróbowałem znaleźć dla niego wygodniejszą pozycję. Mruknąłem cicho, gdy dziewczyna lekko się poruszyła. Momentalnie znieruchomiała. Ech... Czes, co ty wyrabiasz? Tulisz się do Nory, jak do nie wiadomo czego, a przecież to tylko Twoja koleżanka z klasy. Nic więcej was nie łączy, nie macie nawet jakiś wyjątkowych wspólnych wspomnień... no może z dwa by się znalazły, ale tak to przecież obca dziewczyna. Wbrew myślą objąłem ją bardziej i ścisnąłem mocniej. Automatycznie lekko się skuliłem i wbiłem twarz w szyję dziewczyny. Poczułem jak się spięła. Och... nieee, tylko nie to... Posmutniałem lekko, bo to oznacza, że... egh... ale ja nie chcę... tu jest tak dobrze... Ty samolubny egoisto! - strzeliłem sobie plaskacza w myślach - Już natychmiast odklej mi się od niej i daj jej swobody. Chłopie, zaburzasz jej prywatną strefę, wstydziłbyś się... tak łatwo Cię skusić. Przygryzłem lekko język i odsunąłem się od Nory na pół metra. Zgarnąłem kilka niesfornych kosmyków z czoła i uśmiechnąłem się lekko jednocześnie odwracając wzrok. Teraz na mojej twarzy gościła typowa mina niezręcznego Czeslava... I nagle cała odwaga tak jak była, tak zeszła... Puf. I po wszystkim. Przygryzłem dolną wargę i wbiłem paznokcie w dłoń. No i po wszystkim. Koniec. Ty nieudaczniku życiowy, czy nigdy nie możesz zorientować się, gdzie znajduje się nieprzekraczalna granica? Westchnąłem cicho i podniosłem lekko wzrok. Och... Zdecydowanie nie takiego widoku się spodziewałem. Uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny, która siedziała sztywno i ze wzrokiem wbitym we mnie, a jej twarz, szyja, uszy... cała jej skóra była w kolorze dorodnego buraka. Sakra, świetnie. Coś ty zrobił idioto... Sakra Ches, teraz to trzeba jakoś odkręcić. Przełknąłem ślinę i zapytałem cicho
- Ummm, co tam u chłopaków? - uśmiechnąłem się nerwowo - Jak minęła noc?
Dziewczyna momentalnie odwróciła wzrok.
- Uch dobrze - powiedziała cicho - Spokojnie, całą noc spali.
Pokiwałem głową i wbiłem wzrok w dłonie dziewczyny. Zaciskała je na materiale koszulki. Sakra... To się porobiło. Ale czego się spodziewałeś chłopie? Że się na Ciebie rzuci z uśmiechem i będzie gadać jak najęta? Przecież to jest Nora, od samego początku wiesz jaka jest, wiesz jaka jest inna, i wiesz, dlaczego Cię tak intryguje, a przede wszystkim wiesz, dlaczego tak na Ciebie wpływa, tylko nie umiesz tego przed sobą przyznać chłopie. Zacząłem bawić się klipsem zaczepionym na palcu, gdy nagle przypomniała mi się jedna rzecz.
- Nora... - zapytałem podnosząc głowę do góry - Pamiętasz dzień, w którym przyjechałaś do szkoły?
- Eee... tak - powiedziała niepewnie
- Powiedz mi, czy, gdy przyjechałaś padał mocny deszcz?
- Owszem, byłam cała przemoknięta - powiedziała równie niepewnie
- Och - serce zabiło mi szybciej, czyżby to było... - Czy miałaś, wtedy na sobie czarną bluzę z kapturę?
- Czes - zmarszczyła lekko brwi - skąd takie pytania?
- Odpowiedz - powiedziałem nalegającym tonem
- Tak, ale nie rozumiem do czego zmierzasz...
A więc, to była ona... Usiadłem wygodniej i uśmiechnąłem się pod nosem. Wróciłem wspomnieniami do tamtego okropnego popołudnia. Pożarłem się z Miśkiem, to pytam jak skierował na mnie światełko lasera i Immi wskoczyła mi na plecy. Zamknąłem się wtedy wściekły w kiblu i otworzyłem okno, żeby jak najszybciej ochłonąć. Od kilku godzin bez przerwy padał deszcz i nikt o zdrowych zmysłach nie chodził w taką pogodę po dworze, a jeśli już musiał to przemieszczał się niezwykle szybko. I wtedy siedząc tak, w tym oknie dostrzegłem tę postać z blond włosami, która ciągnęła za sobą walizkę i szła w żółwim tempie. Toooo... to było naprawdę dziwne. W tamtym momencie ta postać zmusiła mnie do tego, żebym zapomniał o wszystkim, co było i skupił się całkowicie na niej. Chciałem się dowiedzieć, dlaczego idzie tak wolno i jak na skazanie... Najwidoczniej jest nowym uczniem, ale nie cieszy się, skoro nie leci jak na skrzydłach. Albo może to zmęczenie tak przybiło? W tamtym momencie, chciałem to wszystko wiedzieć, a jedyne, co było dane mi wiedzieć, to to, że w stronę budynku akademii zmierza blond włosa postać, w czarnej bluzie, z walizką i bez wyraźnych chęci do życia... Ale... czy to by było możliwe? Że teraz ta postać, ta sama postać, siedzi niecałe pół metra ode mnie? Ta postać, która sprawiła, że nagle się uspokoiłem, i skupiłem całą uwagę tylko na niej? Mmm w sumie to nie było by dziwne. Cały czas, coś przyciąga mnie do tej dziewczyny. W tym momencie do sali wbiła, ach nie kto inny tylko najwspanialsza Matrona Piguł.
- Koniec wizyty - oświadczyła od progu - Pora na kolejną serię badań.
- Ale... - zacząłem
- Żadnego ale - przerwała mi - Za pięć minut wracam i idziemy na badanie siodełka tureckiego!
- Dobrze... - westchnąłem cicho, a piguła bez słowa wyszła. Spojrzałem na dziewczynę, która dalej była zarumieniona, ale tym razem o wiele mniej - Noruś, ja...
Sakra. Chłopie jakim cudem ty potrafisz, gadać dwadzieścia cztery godziny na dobę, nawet podczas snu, a gdy przychodzi, co do czego, to nie umiesz się wysłowić.
- Będę się już zbierać - dziewczyna wstała i skierowała się w stronę drzwi - Wracaj szybko do zdrowia Czes.
Nieee... nie nie nie proszę... Przeklnąłem się w myślach i podszedłem powoli do niej.
- Nori - zacząłem nabierając powietrza - Dziękuję, że wpadłaś, toooo.... naprawdę wiele dla mnie znaczy, chciałem Ci podziękować za wszystko. Gdyby nie ty... - zaciąłem się
- Nie ma za co - powiedziała cicho
- Nie nie, właśnie jest - powiedziałem szybko - Tylko...
A pieprzyć to. Przytuliłem ją mocno i szybko pocałowałem w polik.
- Dziękuję za wszystko - wymruczałem
W tym momencie, zobaczyłem, że korytarzem zmierza piguła. Oderwałem się od dziewczyny i uśmiechnąłem szeroko.
- Napisz mi, czy bezpiecznie dotarłaś do internatu, bo jak nie - udałem, że grożę palcem - to naślę na Ciebie Miśka! A gwarantuję Ci, że ta niemiecka pierdoła nie odpuści tak łatwo, tym bardziej, gdy powiem, że się o Ciebie martwię - podrapałem się po karku - Wystarczy nawet jedno słowo... tylko daj znak, dobrze? - uśmiechnąłem się ciepło i spojrzałem prosto w oczy dziewczyny.
<Nora?>
- Ummm, co tam u chłopaków? - uśmiechnąłem się nerwowo - Jak minęła noc?
Dziewczyna momentalnie odwróciła wzrok.
- Uch dobrze - powiedziała cicho - Spokojnie, całą noc spali.
Pokiwałem głową i wbiłem wzrok w dłonie dziewczyny. Zaciskała je na materiale koszulki. Sakra... To się porobiło. Ale czego się spodziewałeś chłopie? Że się na Ciebie rzuci z uśmiechem i będzie gadać jak najęta? Przecież to jest Nora, od samego początku wiesz jaka jest, wiesz jaka jest inna, i wiesz, dlaczego Cię tak intryguje, a przede wszystkim wiesz, dlaczego tak na Ciebie wpływa, tylko nie umiesz tego przed sobą przyznać chłopie. Zacząłem bawić się klipsem zaczepionym na palcu, gdy nagle przypomniała mi się jedna rzecz.
- Nora... - zapytałem podnosząc głowę do góry - Pamiętasz dzień, w którym przyjechałaś do szkoły?
- Eee... tak - powiedziała niepewnie
- Powiedz mi, czy, gdy przyjechałaś padał mocny deszcz?
- Owszem, byłam cała przemoknięta - powiedziała równie niepewnie
- Och - serce zabiło mi szybciej, czyżby to było... - Czy miałaś, wtedy na sobie czarną bluzę z kapturę?
- Czes - zmarszczyła lekko brwi - skąd takie pytania?
- Odpowiedz - powiedziałem nalegającym tonem
- Tak, ale nie rozumiem do czego zmierzasz...
A więc, to była ona... Usiadłem wygodniej i uśmiechnąłem się pod nosem. Wróciłem wspomnieniami do tamtego okropnego popołudnia. Pożarłem się z Miśkiem, to pytam jak skierował na mnie światełko lasera i Immi wskoczyła mi na plecy. Zamknąłem się wtedy wściekły w kiblu i otworzyłem okno, żeby jak najszybciej ochłonąć. Od kilku godzin bez przerwy padał deszcz i nikt o zdrowych zmysłach nie chodził w taką pogodę po dworze, a jeśli już musiał to przemieszczał się niezwykle szybko. I wtedy siedząc tak, w tym oknie dostrzegłem tę postać z blond włosami, która ciągnęła za sobą walizkę i szła w żółwim tempie. Toooo... to było naprawdę dziwne. W tamtym momencie ta postać zmusiła mnie do tego, żebym zapomniał o wszystkim, co było i skupił się całkowicie na niej. Chciałem się dowiedzieć, dlaczego idzie tak wolno i jak na skazanie... Najwidoczniej jest nowym uczniem, ale nie cieszy się, skoro nie leci jak na skrzydłach. Albo może to zmęczenie tak przybiło? W tamtym momencie, chciałem to wszystko wiedzieć, a jedyne, co było dane mi wiedzieć, to to, że w stronę budynku akademii zmierza blond włosa postać, w czarnej bluzie, z walizką i bez wyraźnych chęci do życia... Ale... czy to by było możliwe? Że teraz ta postać, ta sama postać, siedzi niecałe pół metra ode mnie? Ta postać, która sprawiła, że nagle się uspokoiłem, i skupiłem całą uwagę tylko na niej? Mmm w sumie to nie było by dziwne. Cały czas, coś przyciąga mnie do tej dziewczyny. W tym momencie do sali wbiła, ach nie kto inny tylko najwspanialsza Matrona Piguł.
- Koniec wizyty - oświadczyła od progu - Pora na kolejną serię badań.
- Ale... - zacząłem
- Żadnego ale - przerwała mi - Za pięć minut wracam i idziemy na badanie siodełka tureckiego!
- Dobrze... - westchnąłem cicho, a piguła bez słowa wyszła. Spojrzałem na dziewczynę, która dalej była zarumieniona, ale tym razem o wiele mniej - Noruś, ja...
Sakra. Chłopie jakim cudem ty potrafisz, gadać dwadzieścia cztery godziny na dobę, nawet podczas snu, a gdy przychodzi, co do czego, to nie umiesz się wysłowić.
- Będę się już zbierać - dziewczyna wstała i skierowała się w stronę drzwi - Wracaj szybko do zdrowia Czes.
Nieee... nie nie nie proszę... Przeklnąłem się w myślach i podszedłem powoli do niej.
- Nori - zacząłem nabierając powietrza - Dziękuję, że wpadłaś, toooo.... naprawdę wiele dla mnie znaczy, chciałem Ci podziękować za wszystko. Gdyby nie ty... - zaciąłem się
- Nie ma za co - powiedziała cicho
- Nie nie, właśnie jest - powiedziałem szybko - Tylko...
A pieprzyć to. Przytuliłem ją mocno i szybko pocałowałem w polik.
- Dziękuję za wszystko - wymruczałem
W tym momencie, zobaczyłem, że korytarzem zmierza piguła. Oderwałem się od dziewczyny i uśmiechnąłem szeroko.
- Napisz mi, czy bezpiecznie dotarłaś do internatu, bo jak nie - udałem, że grożę palcem - to naślę na Ciebie Miśka! A gwarantuję Ci, że ta niemiecka pierdoła nie odpuści tak łatwo, tym bardziej, gdy powiem, że się o Ciebie martwię - podrapałem się po karku - Wystarczy nawet jedno słowo... tylko daj znak, dobrze? - uśmiechnąłem się ciepło i spojrzałem prosto w oczy dziewczyny.
<Nora?>
Od Alistair'a DO Gabrieli
Piątkowe wieczory nie zawsze należą do ciekawych. Co prawda, był to początek weekendu, i wreszcie można było zająć się czymś innym niż zajęciami, ale najpierw trzeba by było znaleźć sobie coś do roboty.
W ten piątek miałem właśnie ten problem.
Najpierw przez jakiś czas siedziałem w domu, rozmyślając nad wszystkimi możliwościami. Przeglądałem swoje kontakty, ale nie miałem ochoty na spotkanie z żadną z osób z listy.
Miałem ochotę na odrobinkę zabawy, na coś świeżego.
Nie wpadłem na nic. Masakra.
Jedyne co mi pozostawało, to wyjście do klubu. Pooglądam sobie ludzi, może znajdę kogoś, kto będzie mi odpowiadał. Przy okazji wypiję sobie coś dobrego i pośmieje się z tych pustych laluni.
Wybrałem się dość późno, bo po prostu nie chciało mi się szukać rękawiczek... Rzuciłem je gdzieś, a teraz nie mogłem ich znaleźć. Powinienem mieć jeszcze dwie zapasowe pary, ale ich też jakoś nigdzie nie widziałem....
Wreszcie je znalazłem. Za szafką, gdzie nie miały prawa wpaść. Chyba rzuciłem je naprawdę mocno.
Potem nie mogłem znaleźć kluczy. Zazwyczaj nosiłem je na łańcuchu przy spodniach, ale, jak się okazało urwała się szlufka. To chyba nie jest mój dzień.
Ponad godzine ich szukałem, wyklinając się w myślach, że wciąż odkładam zrobienie zapasowych.
Na szczęście je znalazłem....
Po zewnętrznej stronie drzwi, zaczepione o klamkę. Przynajmniej nikt ich nie ukradł...
Wreszcie mogłem wyjść.... Jak tylko zszyłem spodnie.
To chyba nie jest mój dzień.
W klubie było sporo osób. Wiele twarzy było mi znanych, więc gdy tylko ktoś znajomy stanął na mojej drodze zmieniałem trasę. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać.
Zrobiłem kilka rund po zapełnionej sali, przyglądając się ładnym twarzom i zgrabnym tyłeczekom. Nic ciekawego, niestety.
Dotarłem do barku. Skoro chyba nie znajdę sobie towarzystwa... To po co się wysilać?
Usiadłem na wysokim stołku, od razu zamawiając drinka.
Dopiero po kilku chwilach spojrzałem na dziewczynę siedzącą obok mnie.
Hmmm, wcześniej albo jej nie widziałem, albo nie zwracałem na nią uwagi. W każdym razie... Ładna. I siedzi tu sama. Nie zagadać, to by był grzech.
Odwróciłem się do niej na siedzeniu.
- Dobry wieczór, śliczna... Siedzisz tutaj sama, jak widzę.. Pozwól, że zaoferuje ci drinka. Bez żadnych nielegalnych dodatków, oczywiście. Przygotowanego na twoich oczach. - dziewczyna wyglądała na poważną, więc stawiałem na wino. Zamówiłem je dla niej.
- Jestem Alistair. Zdradzisz mi swoje imię?
< Gabiś? >
W ten piątek miałem właśnie ten problem.
Najpierw przez jakiś czas siedziałem w domu, rozmyślając nad wszystkimi możliwościami. Przeglądałem swoje kontakty, ale nie miałem ochoty na spotkanie z żadną z osób z listy.
Miałem ochotę na odrobinkę zabawy, na coś świeżego.
Nie wpadłem na nic. Masakra.
Jedyne co mi pozostawało, to wyjście do klubu. Pooglądam sobie ludzi, może znajdę kogoś, kto będzie mi odpowiadał. Przy okazji wypiję sobie coś dobrego i pośmieje się z tych pustych laluni.
Wybrałem się dość późno, bo po prostu nie chciało mi się szukać rękawiczek... Rzuciłem je gdzieś, a teraz nie mogłem ich znaleźć. Powinienem mieć jeszcze dwie zapasowe pary, ale ich też jakoś nigdzie nie widziałem....
Wreszcie je znalazłem. Za szafką, gdzie nie miały prawa wpaść. Chyba rzuciłem je naprawdę mocno.
Potem nie mogłem znaleźć kluczy. Zazwyczaj nosiłem je na łańcuchu przy spodniach, ale, jak się okazało urwała się szlufka. To chyba nie jest mój dzień.
Ponad godzine ich szukałem, wyklinając się w myślach, że wciąż odkładam zrobienie zapasowych.
Na szczęście je znalazłem....
Po zewnętrznej stronie drzwi, zaczepione o klamkę. Przynajmniej nikt ich nie ukradł...
Wreszcie mogłem wyjść.... Jak tylko zszyłem spodnie.
To chyba nie jest mój dzień.
W klubie było sporo osób. Wiele twarzy było mi znanych, więc gdy tylko ktoś znajomy stanął na mojej drodze zmieniałem trasę. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać.
Zrobiłem kilka rund po zapełnionej sali, przyglądając się ładnym twarzom i zgrabnym tyłeczekom. Nic ciekawego, niestety.
Dotarłem do barku. Skoro chyba nie znajdę sobie towarzystwa... To po co się wysilać?
Usiadłem na wysokim stołku, od razu zamawiając drinka.
Dopiero po kilku chwilach spojrzałem na dziewczynę siedzącą obok mnie.
Hmmm, wcześniej albo jej nie widziałem, albo nie zwracałem na nią uwagi. W każdym razie... Ładna. I siedzi tu sama. Nie zagadać, to by był grzech.
Odwróciłem się do niej na siedzeniu.
- Dobry wieczór, śliczna... Siedzisz tutaj sama, jak widzę.. Pozwól, że zaoferuje ci drinka. Bez żadnych nielegalnych dodatków, oczywiście. Przygotowanego na twoich oczach. - dziewczyna wyglądała na poważną, więc stawiałem na wino. Zamówiłem je dla niej.
- Jestem Alistair. Zdradzisz mi swoje imię?
< Gabiś? >
sobota, 20 stycznia 2018
Od Nitzana DO Michaela
Stałem jak słup przez dobre dwie minuty. Zamknąłem ją i otworzyłem ponownie. I jeszcze raz. I znowu. Chrup, trzask, bum Czy to moje ryby? Może jakiś ptak wali w okno? Nie.. to moje serce. Pęka na kawałeczki, umierając na widok pustej szafki i włączonej zmywarki. Jak mogłem do tego dopuścić? Gdzie podziały się moje zapasy?
- Nie martw się zaraz coś znajdziemy...-Poklepałem mój brzuszek i kucnąłem by przeszukać szufladę z talerzami. A może...? W końcu kiedyś znalazłem tam buty... Skubane, szukałem ich przez dwa tygodnie. Musiałem chodzić w zimowcach....Zacząłem błądzić wzrokiem po szklanych krawędziach. Płasko, płasko... Jest! Okrągło! Rozradowany podniosłem wymarzony kubek i podskoczyłem z radością. Za nim zdałem sobie sprawę z głupoty mojego czynu, walnąłem głową w otwartą szafkę. Syknąłem i potarłem ręką bolące miejsce. Minęło dobre pięć sekund zanim zorientowałem się, że coś było nie tak. Moja dłoń była pusta. O nie... Przełknąłem głośno ślinę i powoli spuściłem wzrok. Był tam. Żółty... I pęknięty idealnie w połowie. Poczułem łzy napływające mi do oczu.
- Misiek! -zawołałem przerażony patrząc na pękniętą niedźwiedzią mordkę. Niemal słyszałem jego krzyk bólu i ciche "Sakra!" padające z jego ust. Brzmiało to tak realnie jak nigdy...
- Misiu, przyjacielu nie rób mi tego... Błagam!- wyszeptałem patrząc na mój ukochany kubek. W końcu otrząsnąłem się i wstalem. Jest tylko jedno wyjście..
Klej, klej, klej.. O BŁOGOSŁAWIONA MAKRELO CZĘSTOCHOWSKA! Gdzie jest mój klej?! Dlaczego jak go potrzebuję to go nie ma?! Zacząłem grzebać po okolicznych półkach szukając kropelki. Niestety... Półki były puste. Jedyne co znalazłem to marne resztki leżące sobie przy makiecie, którą sklejałem dzień wcześniej.
-Nie, nie, nie NIE! - jęknąłem zrozpaczony. Dlaczego?! Po co uparłem się na tego głupiego, papierowego mamuta? Myśl, Nitzan, myśl! W końcu do głowy przyszedl mi pewien pomysł. Przecież nie mogę być jedyną osobą w ośrodku, która ma zapasy kleju... Właśnie! Mogę pobiec do Niki! Albo lepiej! Odwiedzę któregoś z sąsiadów! To może być początek pięknej kolorowej przyjaźni! Trzymając, resztki kubka wybiegłem na korytarz i zapukałem do pierwszych drzwi jakie zobaczyłem. Raz kozie śmierć! Kiedy się otworzyły usłyszałem obolały głos:
- Przepraszam jeśli byłem za głośno, uderzyłem się w brzuch i- pokręciłem głową i przez łzy zawołałem pokazując ofiarę wyżej:
- Misiek rozerwał się na pół! Blagam, pomóż!
<Misiu, kubeczku ty mój?>
- Nie martw się zaraz coś znajdziemy...-Poklepałem mój brzuszek i kucnąłem by przeszukać szufladę z talerzami. A może...? W końcu kiedyś znalazłem tam buty... Skubane, szukałem ich przez dwa tygodnie. Musiałem chodzić w zimowcach....Zacząłem błądzić wzrokiem po szklanych krawędziach. Płasko, płasko... Jest! Okrągło! Rozradowany podniosłem wymarzony kubek i podskoczyłem z radością. Za nim zdałem sobie sprawę z głupoty mojego czynu, walnąłem głową w otwartą szafkę. Syknąłem i potarłem ręką bolące miejsce. Minęło dobre pięć sekund zanim zorientowałem się, że coś było nie tak. Moja dłoń była pusta. O nie... Przełknąłem głośno ślinę i powoli spuściłem wzrok. Był tam. Żółty... I pęknięty idealnie w połowie. Poczułem łzy napływające mi do oczu.
- Misiek! -zawołałem przerażony patrząc na pękniętą niedźwiedzią mordkę. Niemal słyszałem jego krzyk bólu i ciche "Sakra!" padające z jego ust. Brzmiało to tak realnie jak nigdy...
- Misiu, przyjacielu nie rób mi tego... Błagam!- wyszeptałem patrząc na mój ukochany kubek. W końcu otrząsnąłem się i wstalem. Jest tylko jedno wyjście..
Klej, klej, klej.. O BŁOGOSŁAWIONA MAKRELO CZĘSTOCHOWSKA! Gdzie jest mój klej?! Dlaczego jak go potrzebuję to go nie ma?! Zacząłem grzebać po okolicznych półkach szukając kropelki. Niestety... Półki były puste. Jedyne co znalazłem to marne resztki leżące sobie przy makiecie, którą sklejałem dzień wcześniej.
-Nie, nie, nie NIE! - jęknąłem zrozpaczony. Dlaczego?! Po co uparłem się na tego głupiego, papierowego mamuta? Myśl, Nitzan, myśl! W końcu do głowy przyszedl mi pewien pomysł. Przecież nie mogę być jedyną osobą w ośrodku, która ma zapasy kleju... Właśnie! Mogę pobiec do Niki! Albo lepiej! Odwiedzę któregoś z sąsiadów! To może być początek pięknej kolorowej przyjaźni! Trzymając, resztki kubka wybiegłem na korytarz i zapukałem do pierwszych drzwi jakie zobaczyłem. Raz kozie śmierć! Kiedy się otworzyły usłyszałem obolały głos:
- Przepraszam jeśli byłem za głośno, uderzyłem się w brzuch i- pokręciłem głową i przez łzy zawołałem pokazując ofiarę wyżej:
- Misiek rozerwał się na pół! Blagam, pomóż!
<Misiu, kubeczku ty mój?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)