Co to się dzieje....
Czy kiedykolwiek przeżyłam coś takiego, taką zamieć? Nie, chyba nie. Przynajmniej nie pamiętam.
Samo to, że mówili o tym w telewizji....
Gdy patrzyłam na śnieg zdałam sobie sprawę z tego, jak mocny jest wiatr. Nawet przy idealnych warunkach pogodowych zdarzało mi się stracić grunt pod nogami...
Trochę obawiałam się tego, co mogło się stać. Nie miałam na złamanie jakiejś kończyny.
Collin zapłacił za nas oboje. Nie do końca mi się to spodobało, nie dość, że czułam się wtedy jak dziecko, to jeszcze nie byłam do czegoś takiego przyzwyczajona. Zawsze sama załatwiałam swoje sprawy.
Chłopak przekonał mnie do pójścia do niego. Gdyby nie sytuacja, w życiu bym się nie zgodziła. No ale...
Te ciastka, i ta pogoda. Musiałam zaryzykować. Pewnie i tak bym nie trafiła do domu.
Gdy wyszliśmy na dwór uderzył we mnie wiatr, taki, że prawie straciłam równowagę. Lodowe kryształki wirujące w powietrzu zaczęły boleśnie smagać mnie po policzkach. Oczy mnie piekły...
Ruszyliśmy. Nie wiedziałam, gdzie iść, więc starałam się nie stracić go z oczu. Było trudno, eh.
Prawie mnie zwiewało, rzucało mną jak papierkiem. Zazdrościłam swojemu towarzyszowi, który z wagą zdecydowanie większą niż moja miał większą przyczepność.
No i robił większe kroki. A ja dreptałam. Podniesienie nogi na zbyt długo było niebezpieczne.
Dłoni już nie czułam. Przyznaję, nie ubrałam się zbyt grubo, ale wcześniej było mi ciepło. Teraz przewiewało mnie, przez rękawy, przy szyi, wszędzie. Byle się nie pochorować.
W pewnej chwili zawiało mocniej. Mój kaptur zadziałał niczym żagiel, nadymając się, wybijając mnie z równowagi i ciągnąc w tył. Zamek bluzy się rozpiął, i nagle pod moim ubraniem znalazło się mnóstwo śniegu. Musiałam złapać się drzewa. Wyrwał mi się krótki okrzyk. Mocno zaciskałam powieki.
Kilka chwil później poczułam pewny uścisk na nadgarstku. Lekko otworzyłam jedno oko, i ku mojej radości zobaczyłam Collina. Czyli jednak go nie zgubiłam.
Pozwoliłam się ciągnąć. W międzyczasie udało mi się znów zapiąć bluzę, nałożyć kaptur na głowę i mocno zaciągnąć sznurki, ale i tak wszystko pod spodem miałam mokre.
Ale dotarliśmy, nareszcie. Tak jak wcześniej oberwałam chłodem, tak teraz buchnęło we mnie ciepło.
Odetchnęłam. Teraz było bezpiecznie.
Bezsilnie oparłam się o ścianę i zjechałam na podłogę.
- ...Dzięki - westchnęłam. - Sama bym serio nie dotarła do domu... - trzęsłam się. Zimno...!
Czy kiedykolwiek przeżyłam coś takiego, taką zamieć? Nie, chyba nie. Przynajmniej nie pamiętam.
Samo to, że mówili o tym w telewizji....
Gdy patrzyłam na śnieg zdałam sobie sprawę z tego, jak mocny jest wiatr. Nawet przy idealnych warunkach pogodowych zdarzało mi się stracić grunt pod nogami...
Trochę obawiałam się tego, co mogło się stać. Nie miałam na złamanie jakiejś kończyny.
Collin zapłacił za nas oboje. Nie do końca mi się to spodobało, nie dość, że czułam się wtedy jak dziecko, to jeszcze nie byłam do czegoś takiego przyzwyczajona. Zawsze sama załatwiałam swoje sprawy.
Chłopak przekonał mnie do pójścia do niego. Gdyby nie sytuacja, w życiu bym się nie zgodziła. No ale...
Te ciastka, i ta pogoda. Musiałam zaryzykować. Pewnie i tak bym nie trafiła do domu.
Gdy wyszliśmy na dwór uderzył we mnie wiatr, taki, że prawie straciłam równowagę. Lodowe kryształki wirujące w powietrzu zaczęły boleśnie smagać mnie po policzkach. Oczy mnie piekły...
Ruszyliśmy. Nie wiedziałam, gdzie iść, więc starałam się nie stracić go z oczu. Było trudno, eh.
Prawie mnie zwiewało, rzucało mną jak papierkiem. Zazdrościłam swojemu towarzyszowi, który z wagą zdecydowanie większą niż moja miał większą przyczepność.
No i robił większe kroki. A ja dreptałam. Podniesienie nogi na zbyt długo było niebezpieczne.
Dłoni już nie czułam. Przyznaję, nie ubrałam się zbyt grubo, ale wcześniej było mi ciepło. Teraz przewiewało mnie, przez rękawy, przy szyi, wszędzie. Byle się nie pochorować.
W pewnej chwili zawiało mocniej. Mój kaptur zadziałał niczym żagiel, nadymając się, wybijając mnie z równowagi i ciągnąc w tył. Zamek bluzy się rozpiął, i nagle pod moim ubraniem znalazło się mnóstwo śniegu. Musiałam złapać się drzewa. Wyrwał mi się krótki okrzyk. Mocno zaciskałam powieki.
Kilka chwil później poczułam pewny uścisk na nadgarstku. Lekko otworzyłam jedno oko, i ku mojej radości zobaczyłam Collina. Czyli jednak go nie zgubiłam.
Pozwoliłam się ciągnąć. W międzyczasie udało mi się znów zapiąć bluzę, nałożyć kaptur na głowę i mocno zaciągnąć sznurki, ale i tak wszystko pod spodem miałam mokre.
Ale dotarliśmy, nareszcie. Tak jak wcześniej oberwałam chłodem, tak teraz buchnęło we mnie ciepło.
Odetchnęłam. Teraz było bezpiecznie.
Bezsilnie oparłam się o ścianę i zjechałam na podłogę.
- ...Dzięki - westchnęłam. - Sama bym serio nie dotarła do domu... - trzęsłam się. Zimno...!
< Collin? Przepraszam, przeżyłam rozwód z weną ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz