wtorek, 23 stycznia 2018

Od Michaela CD Nitzana

Och, ten dzień zdecydowanie nie zaczął się dobrze...
Zacznijmy od tego,że mam słabą głowę do picia. Zdecydowanie za słabą, powtarzał mi to wujek, teraz z kolei Czesiek wypominał mi to przy każdej możliwej okazji - cóż, ale byłem pewien, że parę piw różnicy dużej nie zrobi... och, ja głupi. Wybrałem się z paroma znajomymi z klubu Miłośników Sztuki na wieczór, wyszliśmy na miasto, celowo się pilnowałem, a  i tak ledwo doczłapałem się do pokoju, powitany od progu nieprzychylnym spojrzeniem Immi, która serdecznie nienawidziła zapachu alkoholu - dobitnie zresztą dała mi znać o swojej irytacji, strosząc swoją białą sierść i dumnym, sztywnym krokiem odchodząc w stronę swojego legowiska, na którym to umościła się wygodnie - na dokładkę, odwróciła się do mnie tyłem. Niewdzięczna kocica, ale wtedy przepraszanie jej było ostatnim, o czym myślałem - sporo czasu spędziłem za to sam na sam z kiblem.
Rano, na całe szczęście, czułem się całkiem dobrze - organizm najwyraźniej stwierdził, że absurd nie może aż tak gonić absurdu, a kac po zaledwie dwóch czy trzech... może czterech słabych piwach i paru innych takich to zdecydowanie zbyt dużo. Co nie zmieniało faktu, że gdy dodałem do tego swoje przeziębienie - kie licho wie, czy to już nie grypa - mój poranny nastrój był daleki od szampańskiego. Czesiek wybył na trening cheerleaderek, więc podejrzewałem, że zanim on tam skończy wszystkie podglądać te wszystkie laski, jeszcze sporo czasu się zejdzie, zanim łaskawie postanowi wrócić do biednego, cierpiącego mnie. Na Immi już zupełnie nie mogłem liczyć, kocica wypięła się na mnie i wątpiłem, by miało jej przyjść do końca weekendu. Po imprezie ze sławetnym rozwalaniem ściany, ostentacyjnie pokazywała mi, co sobie myśli przez dobry miesiąc. Pierwszy tydzień czarno zapisał się w mojej pamięci... kobiecy foch to straszna rzecz, ale gdy dochodzi jeszcze do tego koci gatunek, mamy istny Armagedon.
Przejechałem dłonią po twarzy, waląc nosem z powrotem w poduszkę. gdybym tylko mógł, najchętniej zostałbym dzisiaj w łóżku, zwinięty tak w pozycji embrionalnej, ale żołądek coraz żwawiej przypominał mi o swoim istnieniu, domagając się czegoś do zapchania swych czeluści.
- Nie ma mowy, gówniaku - wymruczałem z twarzą wciąż wciśniętą w miękką pościel.
~ Brrr ~ zaprotestował ~ brbrgdmipswwww...
- Dokładnie tak. A  teraz się zamknij, bardzo proszę...
~ Brrrr...tswarduuuuuh ~ nie ustępował.
- Tak, stary, wygadaj się. Tylko nie bądź tak wylewny, jak wczoraj, bardzo proszę...
~ Mfrgh... krkhaaaal...
- Kimże ja jestem, by się z tobą kłócić? Ja, zależny od ciebie...
~ BRGHHH!
- Jesteś bardzo przekonywujący, mój drogi... pogadamy wieczorem, co?
~ SCHEISSE!
- Na przyszłość, lepsza siła argumentu, niż argument siły - warknąłem, zaciskając szczęki i zwieracze. - Pierwsza zasada kulturalnej dyskusji.
I pognałem do kibla. Cóż, przynajmniej wstałem. I pobiłem swój osobisty rekord sprintu...
***
Pół godziny później, odświeżony i dużo bardziej wypoczęty, choć nadal z tępym pulsowaniem we łbie, wylazłem z kibla, mocno postanawiając sobie, że nigdy, nigdy więcej... pół biedy, że mieliśmy już weekend, bo nawet nie wyobrażałem sobie siebie teraz na jakiejkolwiek lekcji.
W tym momencie, moje rozważania przerwało coś pod nogami... nim zdążyłem zareagować, głośno miaucząca z oburzeniem przeszkoda wbiła się pazurami w moje nogi i zwiała, a ja, utraciwszy punkt równowagi, runąłem jak długi na podłogę, przy okazji obijając brzuch o kant szafy. Leżałem tak zwinięty w kłębek kilkanaście sekund, głośno wyklinając świat we wszystkich językach, jakie znałem - nie ma to jak uczyć się od wujka, pobyt tutaj też nauczył mnie tego i owego,chociaż w tamtej chwili byłem raczej zbyt zajęty, by poczuć wdzięczność.
I, oczywiście, nagle moje postękiwania przerwało pukanie do drzwi. Ktoś przyszedł się poskarżyć na hałas? Jęcząc i próbując zachować równowagę, chwiejnie wstałem i od razu złapałem za klamkę, by mieć o co się oprzeć. Otworzyłem krótko później, lustrując wzrokiem przybysza - niskiego, długowłosego bruneta, którego skądś kojarzyłem... a, nasz sąsiad, Nitzan. Chyba nawet Czesiek coś o nim mówił.
- Przepraszam jeśli byłem za głośno, uderzyłem się w brzuch i... - zacząłem, zaciskając zęby, chłopak jednak zaraz mi przerwał, pod nos podtykając mi... coś. Byłem zbyt rozkojarzony, by skupić wzrok i ustalić, co to za dziwadło.
- Misiek rozerwał się na pół! Błagam, pomóż! - krzyknął rozpaczliwie, niemal wpychając się do mojego pokoju.Zaskoczony, odsunąłem się w bok, gestem dając mu znać, by rzeczywiście wszedł, a potem zamknąłem drzwi, ciężko opierając się o tę cholerną szufladę.
- Misiek - powtórzyłem tępo. Podejrzewałem, że raczej nie chodzi o mnie. Aż tak źle ze mną nie było, chociaż było blisko. Kocica musiała być w zmowie z szufladą. Jeszcze trochę i rzeczywiście weźmiemy zamiast niej psa, a ją się wyśle do domu. Och, już widzę radość Cześka...
- Tak! - potwierdził, patrząc na mnie z rozpaczą. Teraz dopiero rozpoznałem, co tam trzymał: kubek. Rozbity kubek, ściślej rzecz ujmując.
- Ech - potarłem czoło, usiłując zebrać myśli. I co ja mam, do cholery, zrobić? Pocałować go w czółko? Naprawdę nie kontaktowałem. - Chcesz... ten... jakiś zapasowy?
- Chcę uratować misia!
Milczałem długą chwilę, usiłując przetrawić informacje. Za dużo danych, za dużo, jeszcze to obrażone miauczenie Immi, jak skowyt...
- Daj mi coś na kaca i zabierz tego kota, a będę uratowany - mruknąłem. - I najlepiej zawołaj tego sznycla...
- Słucham? - zmarszczył brwi.
- Aaa... bo ty kubek. Dobra. Kubek. Kubek to misiek, rozumiem. Też jestem Misiek. Misiek, miło poznać. Miśki pomagają sobie w potrzebie, nie? Ty też Misiek? Niee, dobra, Nitzan, pamiętam. Chcesz uratować kolegę? Klej, taśma? Powinno się coś znaleźć...
< Nitzan~? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt