poniedziałek, 8 stycznia 2018

Od Michaela CD Mayumi

Walnąłem zdecydowanie za wysoko linię horyzontu.
- Teraz już raczej tego nie poprawisz, nie? - Ana pochyliła się lekko nad obrazem, a jej płowe kosmyki musnęły delikatnie kubeczek z farbami.
- Będzie ciężko - ocenił Anthony, szturchając mnie lekko w ramię. - A ostrzegałem, nie?
- Huh, trochę za późno się zorientowałem - westchnąłem ciężko, przejeżdżając dłonią po twarzy. - I cała praca zmarnowana.
- Dramatyzujesz - nasza cicha przewodnicząca podniosła głowę znad swojego obrazu w drugim rogu sali. - Może na konkurs będziesz musiał zacząć od nowa, ale zawsze można coś wykombinować.
- Właśnie, to pobudza inwencję twórczą - uśmiechnęła się Ana. - Na pewno coś wykombinujesz!
- Na razie pójdzie do półki "na później" - stwierdziłem, biorąc płótno. - Ech, a trzeba było się za to wcześniej brać.
- Zawsze to powtarzasz - zauważyła przewodnicząca, nie odrywając oczu od swojego niedokończonego pejzażu.
- Systematyczność nie jest moją mocną stroną - wzruszyłem ramionami ze słabym uśmiechem. - Mam czas do piątku.
- Dziś jest środa...
- Widzisz, mam cały czwartek - machnąłem beztrosko ręką, wstając. - Dobra, idę po trochę weny, ludzie, powodzenia wam!
- Idź, idź, tylko pamiętaj, żeby to ogarnąć.
- Jasne, jasne - wyszczerzyłem się. Dzięki za troskę, Lind. Bądźcie grzeczni, pa!
Z tymi słowami zamknąłem za sobą drzwi, ruszając do pokoju 207,5. Możliwie cicho otworzyłem drzwi, by nie obudzić Immi czy Cześka - jak się jednak okazało, brat się gdzieś zmył, a Immi siedziała wygodnie na parapecie, kątem okna obserwując płatki śniegu, z wolna opadające na ziemię. Dolałem kotce nieco wody, zabrałem kurtkę i wyszedłem z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi.
- No, czas zaczerpnąć nieco świeżego powietrza - uznałem, dziarskim krokiem ruszając w stronę parku ze szkicownikiem pod pachą.
*
Zapuściłem się trochę dalej, niż normalnie - zimowy świat zauroczył mnie jednak na tyle, że, pochłonięty całkowicie pięknem śnieżnych krajobrazów, sunąłem wolno gdzie mnie stopy poniosły. W końcu zawędrowałem w okolice niewielkiego lasku - poszycie zakryła warstwa fantazyjnych wzorów szronu, a korony wysokich drzew tuliły do swoich gałęzi grube kołdry śniegu. Usiadłem tak, by mieć dobry widok na las, po czym zabrałem się za szkicowanie...
Dopóki mojej uwagi nie zwrócił tętent kopyt. Uniosłem głowę, a mój wzrok napotkał galopującego, srokatego konia z jeźdźcem na grzbiecie, który wykrzykiwał jakieś komendy. Och, tak, tak.
- Gdybym mógł tylko zatrzymać czas - wymruczałem, robiąc im zdjęcie na tle lasku.
Wtedy też jednak dotarło do mnie, że dosiadający biegnącego wierzchowca wręcz wywrzaskuje te komendy, zdecydowanie za szybko i mocno trzyma się konia - zrozumiałe przy takiej prędkości, ale wydawał się być wręcz... spanikowany?
- Scheisse, co tam się wyprawia? - mruknąłem, wstając szybko. Ruszyłem biegiem w ich stronę. - Hej, słyszysz mnie tam? Ty tam na koniu?!
Jeździec zdawał się mnie nie słyszeć, więc spróbowałem zbliżyć się jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę możliwości moje i te galopującego konia, wypadałem... cóż, dość blado. Fartem, srokacz nagle zwolnił, prychając i unosząc wysoko kopyta, dzięki czemu, brnąc na skos przez mokry, śliski teren, mogłem ich dogonić.
- No... nareszcie - mruknąłem, z trudem łapiąc oddech. - Dość dziwnie wyglądała ta wasza przejażdżka, wszystko dobrze?

< May? Poniedziałek nie służy wenie, przepraszam >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt