Kołysałem roztrzęsioną kotkę w ramionach, wolną ręką gładząc jej biała, teraz nastroszoną sierść. Immi na przemian miauczała i syczała na psy, rozpaczliwie machając łapkami. Pazurki Księżnej zahaczały o materiał mojej kurtki i skóry, nie reagowałem jednak - każda takowa próba mogłaby się zakończyć paniką pupilki, na co zupełnie nie miałem ochoty, dość ma już zszarganych nerwów. Dlatego teraz obserwowałem uważnie trójkę psów, wyczulony na każdy, choćby najmniejszy ruch, szczególnie tego dużego, puchatego... hm, jak nazywała się ta rasa? Akita? Czyli to taki Hachiko? Przed oczami stanęło mi wspomnienie pewnego zimowego wieczoru rok temu, kiedy to razem z Mariś oglądaliśmy film o wiernym psiaku i Mała kolejny tydzień spędziła na tonięciu we łzach, opowiadając każdemu w domu, czy to wujkowi, czy sąsiadom, historię akity. Ba, próbowała nawet przekonać nas, żebyśmy przygarnęli takiego Hachiko, koronnym argumentem przeciwko całemu pomysłowi była Immi, do Małej nie trafiały bowiem argumenty typu brak rasowych psów, szczególnie tego typu, w tutejszych schroniskach czy nawet jakichś hodowlach i innych cudach, a utrzymanie takiego bydlaka wynosiłoby chyba fortunę. Ostatecznie więc skapitulowała, mając na uwadze dobro ukochanej Immi, wciąż jednak lubiła od czasu do czasu próbować przyprowadzać bezpańskie psy z ulicy. Ba, w ostatnim liście wujek nawet mi opisywał, jak Młoda ostatnio wróciła z wielkim kundlem, który "wyglądał jak tyranozaur", cokolwiek to miało znaczyć - wujek miał tendencję do wyolbrzymiania.
Ten akita jednak, poza wyglądem, żadną miarą nie przypominał mi sympatycznego Hachiko. Jak przez mgłę przemknęły mi jednak słowa Mariś, która dosłownie połykała wiedzę o psach jak czekoladę - to psy również obronne, stróże. Cóż, jak widać, i antykotowe.
- Nie no, w porządku - powiedziałem mimo wszystko, mierząc nieprzychylnym wzrokiem Ksiama... jak ona go nazwała? A, Xiao. Zupełnie nieniemieckie imię, co jak co. Z drugiej strony, panna doprowadziła to zbiorowisko do porządku, ale kie licho wie, czy któreś znowu nie skoczy. Cofnąłem się o krok od akity. - Ale z tobą wszystko w porządku?
Martwiłem się trochę, czy przez całą tą akcję nic sobie nie zrobiła, zaliczyła w końcu całkiem bolesny upadek.
- Mi nic nie jest, ale... twój kot... twoja ręka... - zauważyła, niepewnie wskazując na mnie.
Szczerze mówiąc, zadrapanie na moim nadgarstku było teraz najmniejszym z moich zmartwień. Dużo bardziej denerwowałem się o Immi - przez bok kotki przechodziła długa, choć cienka i raczej niegroźna szrama. Miała też lekko nadszarpnięte uszko.
- Cóż, mamy nauczkę, by uważać - wzruszyłem ramionami, przechylając głowę, by lepiej zbadać skaleczenie kotki. - Puściłem ją ze smyczy, a od dawna nie wychodziła, mój błąd. Dobrze, że więcej było strachu jak szkody.
- Lepiej to opatrzyć - zmarszczyła brwi.
- Owszem - potaknąłem. - Zajmę się tym, jak wrócę do siebie. A jak z twoimi psi... psami?
Zanotowałem wcześniej, że była dość wyczulona na określenia typu "psiska", a wolałem niczego nie prowokować, tym bardziej, że sam byłem dość zdenerwowany, uleciała ze mnie wszelka ochota na żarciki. Zziajany i z wciąż szybko bijącym sercem, marzyłem tylko o znalezieniu się w bezpiecznym miejscu.
- Im na pewno nic nie jest - stwierdziła sucho, wzdychając. - Raz jeszcze przepraszam.
- Oj tam - wyszczerzyłem się. - Grunt, że nic poważnego się nie stało żadnej ze stron. Michael ogółem... cóż, zważywszy na okoliczności, to może trochę dziwnie zabrzmieć, ale miło poznać.
- Sun Xing.
- Podobna wymowa, jak imię twojego psa - zauważyłem, wskazując na akitę. Immi zamiauczała w moich ramionach.
- To jest Xiao - przewróciła oczami ze słabym uśmiechem.
- Jakoś to tak mi brzmi...hm, wschodnio. Koreanka?
- Chinka.
- Huh, no to daleko masz do mnie, Niemcy pozdrawiają. Ogółem, wcześniej cię nie widziałem, nowa?
Mówiąc to, równocześnie poprawiłem obróżkę Immi, powoli szykując się do powrotu, by nie męczyć dodatkowo ani kotki, ani Sun.
< Sun? Przepraszam, że dopiero odpisuję >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz