Uniosłem nieco brwi, zaskoczony bezpośrednim pytaniem.
- Tak. Tylko goni mnie termin – odpowiedziałem, mierząc go powolnym wzrokiem. Spojrzałem na urocze, aczkolwiek nieco niepokojące rumieńce. Lekko dotknąłem dłonią jego czoła. - A u ciebie? Może masz gorączkę? - Spytałem. - Jesteś ciągle czerwony. Zostań jutro w domu – zaproponowałem.
- Jest okej – pokręcił głową, a rumieniec na jego twarzy się powiększył. No proszę... Zaśmiałem się cicho w duchu. - Tylko jestem. Eeee.... yyyy.... Zmęczony. Tak tak – potaknął kilka razy. Przez chwilę na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- W takim razie też idź się prześpij – zaproponowałem. Poprawiłem torbę na ramieniu, po czym go minąłem, wracając do zwyczajnej obojętności. Nagle zapaliła mi się lampka w głowie i szybko się odwróciłem. - Czekaj! - Zawołałem, goniąc go. Lekko złapałem go za ramiona, odwracając w swoją stronę. Ściskał nerwowo telefon, patrząc na mnie niby wystraszona myszka. Nawet tak śmiesznie ruszał nosem. - Jest tutaj jakieś lodowisko? - Miki zamyślił się i powoli potaknął, szybko chowając telefon.
- Niedaleko centrum miasta. Na pewno trafisz – zapewnił mnie, a jego policzki przybrały różowy kolor. Urocze. Potaknąłem, po czym zamyśliłem się.
- Pewnie trafię. Dzięki – rzuciłem, puszczając go. Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie, podekscytowany następnym porankiem. Już od rana wykupiłem trzy godziny jazdy na miejscowym lodowisku. Na moje szczęście nikt nie był na tyle szalony, aby przyjść tam od 7 rano. Z ulgą wszedłem na lodowisko, odpychając się ze spokojem od gładkiej, chłodnej tafli lodu. Przez okna wpadały pierwsze promienie słońca. Wykonywałem wszystko według ustalonego układu sprzed kilku tygodni, podczas ostatniego treningu. W głowie niemal słyszałem surowy głos trenera, gdy krzywo wylądowałem lub zawahałem się przy skoku. Sam siebie karciłem, wyłapując większość błędów. Po przejechaniu wszystkiego, wyskoczeniu wszystkich możliwych skoków, wykręceniu piruetów oraz spokojnej jeździe tyłem dyszałem cicho, siadając na ławce. Po kolejnym sygnale weszła jakaś rodzina uroczych rudzielców. Dziewczynka kiepsko radziła sobie na lodzie. Jej długie, chude nogi trzęsły się przy każdym ruchu, podczas gdy reszta członków jeździła bez problemu. Po chwili do niej podjechałem, uśmiechając się lekko.
- Pomogę ci – Zaproponowałem, po czym lekko ująłem jej dłonie. Jechałem tyłem, patrząc cały czas na jej wystraszoną twarzyczkę. Mówiłem do niej spokojnie, powoli przyśpieszając. Po kilkunastu minutach śmigała obok rodziców, goniąc się z bratem. Obserwowałem to z lekkim uśmiechem i dalej trenowałem jednak tak, by nikomu nie przeszkadzać. Po układzie nagrodzono mnie oklaskami. Skłoniłem się lekko i podjechałem do barierek. Przebrałem się w szatni a uśmiech sam wszedł na moją twarz. Szedłem tak przez słoneczne, spokojne miasteczko. Odetchnąłem głęboko, po czym przymknąłem powieki.
- UWAGA! - Usłyszałem znajomy głos a po chwili zostałem zwalony z nóg. Upadłem z cichym stęknięciem na twardy chodnik.
- Co do chu... - zacząłem, po czym otworzyłem oczy. Leżał na mnie Mika z grymasem bólu na twarzy. Znowu był cały czerwony. To chyba jakaś choroba... Popatrzyłem na puchata kuleczkę, siedzącą tuz koło mojej głowy, z wywalonym jęzorem. - Jesteś cały? - Spytałem.
- Co? Ja? - Spytał chłopak, zdezorientowany. Dalej na mnie leżał. - Tak. Jest okej. Przepraszam – zaczął wstawać, gdy wydał z siebie syk i prawie znowu upadł. Wstałem, marszcząc brwi. - To tylko kostka... Boli – Zagryzł wargi, unikając mojego spojrzenia. Poprawiłem okulary, po czym zarzuciłem jego rękę na swoje ramię i objąłem w pasie.
- Może zwichnąłeś czy coś? Lepiej cię odprowadzę... Bo jeszcze bardziej to sobie nadwyrężysz – Zauważyłem. - To twój pies?
Miki? XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz