Boże! Z przerażenia odruchowo wykonałam uderzenie z półobrotu pokazane mi przed wieloma laty przez kochaną cioteczkę Seraphim, matkę Michaela. "I pamiętaj All, celuj w krocze. Faceci tego nie lubią. Celuj w krocze!". W nic nie trafiłam. Tym bardziej utwierdziło mnie to w przekonaniu, iż za mną stoi istota paranormalna. Okrutny, ociekający krwią duch bez oczu, który tylko czeka na odpowiedni moment by mnie zabić. Pisnęłam gotowa do ucieczki. Już miało mnie tam nie być, jednak usłychałam coś dziwnego. Zmarszczyłam czoło i powoli zaczęłam się odwracać. To co tam zobaczyłam...
- Ren - wycharczałam zaciskając pięści. Ogółem cała postawa była tą samą postawą, którą widzi się gdy przeskrobało się coś pod nosem mamuśki gdy ta ma ostrego nerwa. Chłopak prawie tarzał się po ziemi ze śmiechu. Obtarł wyimaginowaną łezkę rozbawienia i wyprostował się.
- Dziękuję, dawno nie miałem takiego ubawu.
- Głupi! Wredny! Chamski! Jak tak mogłeś?!
- Najwyraźniej mogłem. Jesteś przezabawna.
- Mmm, a ty okrutny i jak już mówiłam, głupi - warknęłam uderzając pięścią w jego tors. Nawet się nie skrzywił. To dobrze, musiałam się na czymś wyżyć. Jednak zamiast niego na swą ofiarę wybrałam biednego, starego dęba stojącego tuż obok. Jak mawiał mój ojciec "Jesteś spokojna, ale pamiętaj - nie trzymaj zbyt długo frustracji. Przywal w coś.". Psychiatra w domu i masz zapewnione wieloletnie rady życiowe. - A gdyby ktoś z nauczycieli mnie usłyszał?
- Usłyszałby ciebie, to ty miałabyś problem.
- Nie byłabym tego taka pewna.
- Doprawdy? Mam inne zdanie – powoli wracał do swego standardowego, ostro oschłego tonu.
Coś przerwało nam tą jakże emocjonującą konwersacją, która prędzej czy później skończyła się rękoczynem. Usłyszeliśmy coś podobnego do dźwięku wydawanego przez człowieka, który chce zwrócić na siebie uwagę "ekhem".
- Ekhem - powtórzyło się tym razem już z wyraźną złością. Odwróciliśmy się. To co ujrzałam było gorsze od jakiegokolwiek ducha tej szkoły.
- P-pani dyrektor? - wyjąkałam odruchowo cofając się dwa kroki w tył.
- Pani Benvood - skinęła mi. - Panie Cauther, nie byłabym taka pewna mówiąc "to ty miałabyś problem". Zapraszam do mojego gabinetu.
***
- Proszę panią, ale to nie było tak! - krzyknęłam pochylając się do przodu. Już od dobrych czterdziestu minut siedzieliśmy przy biurku szanownej pani dyrektor Poots słuchając kazań w starym stylu. Zacytowała nam chyba większą część Statutu Szkoły po kolei wymieniając wszystkie nasze przewinienia. "Przebywanie w szkole bez wiedzy nauczyciela. Zniszczenie zamka w drzwiach. Wyważenia okna (serio, nie mieli czego wymyślić?). Ucieczka przez okno. Narażenie własnego życia i zdrowia. Ucieczka przed nauczycielem. Deptanie trawnika. Pyskowanie." Z każdym naszym kolejnym słowem znajdowała coraz więcej.
- Proszę, jeżeli chcecie się spotykać to róbcie to bardziej legalnie, dobrze? Dzienne zajęcia. Kółka zainteresowań. Przerwy. Ale nie w nocy, gdy szkoła jest zamknięta!
- Ja z nią?
- Ja z nim?
- Pffff~
- Jasne.
Raz się zgodziliśmy. A ona i tak wiedziała swoje...
- Naprawdę, nie interesują mnie wasze sprawy sercowe. Jako że wcześniej nie było z wami problemów dostaniecie najlżejszy wymiar kary: prace społeczne na rzecz schroniska dla zwierząt. Zaczynacie od jutra. Po lekcjach jeden z nauczycieli odprowadzi was na miejsce. Będziecie czyścić boksy, zamiatać, karmić, zajmować się psami, wyprowadzać je na spacery. Jak to mówią? "Zwierzęta łagodzą obyczaje". A teraz odejść. Nie mam na was siły.
W kompletnej ciszy wyszliśmy z jej gabinetu.
- Całkiem przyjemna kara - mruknęłam wsadzając ręce w kieszenie i skręcając w korytarz prowadzący do damskiego skrzydła. Zawsze uwielbiałam zwierzęta. Kiedyś już pomagałam w schronisku jako wolontariusz, ale potem jakoś nie było możliwości dojazdu i wszystko się za przeproszeniem pizgło. - Dobrej nocy - machnęłam mu ręką i zniknęłam za zakrętem. Jedyne o czym teraz marzę to sen.
Ren? Zwierzęta łagodzą obyczaje :')
- Ren - wycharczałam zaciskając pięści. Ogółem cała postawa była tą samą postawą, którą widzi się gdy przeskrobało się coś pod nosem mamuśki gdy ta ma ostrego nerwa. Chłopak prawie tarzał się po ziemi ze śmiechu. Obtarł wyimaginowaną łezkę rozbawienia i wyprostował się.
- Dziękuję, dawno nie miałem takiego ubawu.
- Głupi! Wredny! Chamski! Jak tak mogłeś?!
- Najwyraźniej mogłem. Jesteś przezabawna.
- Mmm, a ty okrutny i jak już mówiłam, głupi - warknęłam uderzając pięścią w jego tors. Nawet się nie skrzywił. To dobrze, musiałam się na czymś wyżyć. Jednak zamiast niego na swą ofiarę wybrałam biednego, starego dęba stojącego tuż obok. Jak mawiał mój ojciec "Jesteś spokojna, ale pamiętaj - nie trzymaj zbyt długo frustracji. Przywal w coś.". Psychiatra w domu i masz zapewnione wieloletnie rady życiowe. - A gdyby ktoś z nauczycieli mnie usłyszał?
- Usłyszałby ciebie, to ty miałabyś problem.
- Nie byłabym tego taka pewna.
- Doprawdy? Mam inne zdanie – powoli wracał do swego standardowego, ostro oschłego tonu.
Coś przerwało nam tą jakże emocjonującą konwersacją, która prędzej czy później skończyła się rękoczynem. Usłyszeliśmy coś podobnego do dźwięku wydawanego przez człowieka, który chce zwrócić na siebie uwagę "ekhem".
- Ekhem - powtórzyło się tym razem już z wyraźną złością. Odwróciliśmy się. To co ujrzałam było gorsze od jakiegokolwiek ducha tej szkoły.
- P-pani dyrektor? - wyjąkałam odruchowo cofając się dwa kroki w tył.
- Pani Benvood - skinęła mi. - Panie Cauther, nie byłabym taka pewna mówiąc "to ty miałabyś problem". Zapraszam do mojego gabinetu.
***
- Proszę panią, ale to nie było tak! - krzyknęłam pochylając się do przodu. Już od dobrych czterdziestu minut siedzieliśmy przy biurku szanownej pani dyrektor Poots słuchając kazań w starym stylu. Zacytowała nam chyba większą część Statutu Szkoły po kolei wymieniając wszystkie nasze przewinienia. "Przebywanie w szkole bez wiedzy nauczyciela. Zniszczenie zamka w drzwiach. Wyważenia okna (serio, nie mieli czego wymyślić?). Ucieczka przez okno. Narażenie własnego życia i zdrowia. Ucieczka przed nauczycielem. Deptanie trawnika. Pyskowanie." Z każdym naszym kolejnym słowem znajdowała coraz więcej.
- Proszę, jeżeli chcecie się spotykać to róbcie to bardziej legalnie, dobrze? Dzienne zajęcia. Kółka zainteresowań. Przerwy. Ale nie w nocy, gdy szkoła jest zamknięta!
- Ja z nią?
- Ja z nim?
- Pffff~
- Jasne.
Raz się zgodziliśmy. A ona i tak wiedziała swoje...
- Naprawdę, nie interesują mnie wasze sprawy sercowe. Jako że wcześniej nie było z wami problemów dostaniecie najlżejszy wymiar kary: prace społeczne na rzecz schroniska dla zwierząt. Zaczynacie od jutra. Po lekcjach jeden z nauczycieli odprowadzi was na miejsce. Będziecie czyścić boksy, zamiatać, karmić, zajmować się psami, wyprowadzać je na spacery. Jak to mówią? "Zwierzęta łagodzą obyczaje". A teraz odejść. Nie mam na was siły.
W kompletnej ciszy wyszliśmy z jej gabinetu.
- Całkiem przyjemna kara - mruknęłam wsadzając ręce w kieszenie i skręcając w korytarz prowadzący do damskiego skrzydła. Zawsze uwielbiałam zwierzęta. Kiedyś już pomagałam w schronisku jako wolontariusz, ale potem jakoś nie było możliwości dojazdu i wszystko się za przeproszeniem pizgło. - Dobrej nocy - machnęłam mu ręką i zniknęłam za zakrętem. Jedyne o czym teraz marzę to sen.
Ren? Zwierzęta łagodzą obyczaje :')
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz